Rozdział 25
Pracowałem w szpitalu od czterech godzin, ale ani razu nie spotkałem się z Aną, dlatego umówiliśmy się za pomocą SMS, że zjemy wspólnie lunch.
Trochę pobłądziłem zanim trafiłem do kafeterii i rozejrzałem się po praktycznie pustym wnętrzu. Ana siedziała przy stoliku pod ścianą i w towarzystwie tej pielęgniarki, którą kiedyś zaczepiłem na korytarzu i dopytywałem o Anę.
Ruszyłem do nich. Omijając stoły, miałem nadzieję, że gdy się dosiądę, to koleżanka zostawi nas samych. Jej obecność nie była mi teraz na rękę pod żadnym względem. Dziewczyna, widząc, że się zbliżam, pochyliła się do jej ucha i coś wyszeptała. Ana wówczas spojrzała w moim kierunku, zaśmiała się skromnie i podparła podbródek o dłoń.
Oho, chyba ktoś mnie obgadywał.
— Cześć — przywitałem się. — Mogę się dosiąść?
— Jest dziesięć po czwartej. Myślałam, że już nie przyjdziesz. Siadaj.
Ana przesunęła się, robiąc mi miejsce obok siebie. Postawiłem na blacie pudełko z obiadem.
— Przepraszam, ale pokręciłem drogę.
— Jak uczeń w nowej szkole — zażartowała Ana, a gdy tylko klapnąłem na miejscu, przylgnęła do mnie i delikatnie musnęła wargami w szyję. Ścisnąłem wtedy jej dłoń pod stolikiem i puściłem do Any oko.
— W końcu się poznamy. Alex.
— Mai.
Uścisnęliśmy sobie dłonie, jak dobrzy kumple.
— To co? Chyba wam przeszkadzam? – spytała ucieszona.
— Nie, skądże. — Wyrwała się Ana, ale wtedy puknąłem kolanem o jej kolano, by przestała zachęcać Mai do koczowania przy naszym stoliku. Spojrzała na mnie, a ja na nią, gdy uniosłem wieko pudełka. Mój nos trącił zapach pieczonych warzyw, ryżu i kurczaka. Umierałem z głodu.
— Oj, i tak mam coś do załatwienia. — Mai machnęła ręką i wstała od stołu, po po czym pochyliła się nad nim. — Śliczna z was para, normalnie jak yin i yang. Trzymam za was kciuki. Paa.
— Faktycznie yin i yang, ale mam nadzieję, że miała na myśli tylko kolory.
Z rozbawieniem na twarzy spojrzałem na uniform Any, a ona zmarszczyła brwi, nie wiedząc chyba, o co mi chodzi.
— Masz biały uniform, a ja czarny. Yin i yang – wyjaśniłem.
— Aaaa... No tak, nie da się zaprzeczyć. — Roześmiała się. — Przepraszam za Mai. Bywa roztrzepana, ale to wspaniała dziewczyna. Jest dla mnie jak siostra.
— Wydaje się sympatyczna.
Ana przysunęła do mnie papierowy kubek.
— O, kawusia. Strzał w dziesiątkę — powiedziałem i nabiłem na widelec kawałek papryki. — Chcesz trochę? — Wskazałem wzrokiem na obiad.
— Nie, dziękuję, zjadłam wcześniej. Jak ci mija pierwszy dzień?
Stwierdziłem, że nie wypada bełkotać z pełnymi ustami, więc odsunąłem od siebie obiad i wziąłem kubek w dłoń.
— Prawie cały czas spędzam w papierach i bazach danych pacjentów. Muszę się z tym zaznajomić. — Upiłem łyk piekielnie przesłodzonej kawy. — Ale opornie mi idzie, bo nie dotarłem nawet do połowy. A tak poza tym to w porządku.
— Kochanie... — Położyła dłoń na mojej. — Choćbyś nie wiem jak dużo czasu spędzał na uzupełnianiu papierów i tak ta robota przypełznie za tobą do domu. Nie spiesz się.
— No coś ty? — Zadarłem brwi. — A to nie jest tak jak w serialach o lekarzach, że wejdę do mieszkania, rozluźnię krawat — pokazywałem, co mówię — i naleję sobie martini? Potem padnę na sofę, pogładzę podbródek i będę się zastanawiał jaka katastrofa czeka mnie jutro?
Ana podpierała czoło o moje ramię i powstrzymywała śmiech.
— Nie wiem, nie oglądam seriali o lekarzach. Musiałabym być jakąś masochistką. — Podniosła głowę i przetarła przegubem łzy śmiechu. — O, rany, brzuch mnie rozbolał.
— Dobra, już nie będę. — Uśmiechnąłem się. — A u ciebie jak leci?
Ana rozpuściła kok i przeczesała palcami splątane końcówki włosów. Zauważyłem, że ma na ręce tę samą bransoletkę, którą nosiła dziesięć lat temu. Pamiątka po mamie. Pomyślałem, że Ana może nie okazywała tego wprost, ale ją również przeszłość trzymała mocno za nogi, sprawiając, że kroki stawiane na przód były możliwe, ale bardzo ciężkie. Znałem to uczucie doskonale, a jeszcze bardziej chęć maskowania go.
— Dzisiaj mam dyżur na ambulatoryjnym. — Westchnęła. — Więc podobnie jak u ciebie, czyli godziny klepania na klawiaturze wpisów przyjęć. Nie cierpię tego. Czuję się po takim dniu dwa razy bardziej zmęczona, niż po całym dyżurze na nogach.
— To dlatego się mijaliśmy.
—Niestety. Dlaczego nie jesz? — Kiwnęła podbródkiem na pudełko. — Wygląda mega smacznie.
Bo apetyt mi mijał?
Odstawiłem kawę i popatrzyłem Anie w oczy. Nie chciałem jej wspominać, że matka uparła się sprzedać dom i pomysł dotyczący przeprowadzki Any wisi na włosku. Z drugiej strony miałem świadomość, że nie będę mógł zbyt długo powstrzymywać tematu, bo Ana musi wiedzieć, na czym stoi, dlatego postanowiłem porozmawiać z mamą jeszcze raz. Rodzinny dom ponownie stał się dla mnie azylem. Miejscem, które nie chciałem, aby odeszło. Wyobrażałem sobie, że może w przyszłości, któreś z moich dzieci zrobi własny wiatrak i stanie on dumnie obok pozostałych? Jak pokoleniowa tradycja.
— Alex? Coś się stało?
Zorientowałem się, że utknąłem myślami, wpatrując się w wieko od kubka. Odkąd w szpitalu zasiadłem przed komputerem, odganiałem od głowy myśli o tym, co znalazłem na starej SIM. Ze wszystkich sił próbowałem skupić się na pracy, ale właśnie przez to wspomnienie czytałem jedno zdanie historii choroby nawet kilka razy.
— To idiotyczna pora żebym o tym mówił, ale inaczej oszaleję.
Ana wyraźnie się zatrwożyła, widziałem to w jej oczach, bo na naszym poprzednim spotkaniu powiedziałem coś podobnego, co było początkiem mało przyjemnych informacji.
— O co chodzi? — Troskliwie położyła dłoń na moim przedramieniu. — Znowu coś z mamą?
Rozmasowałem czoło, chcąc sobie ulżyć. Miałem wrażenie, że mój mózg zgniatały potężne łapska. Pragnąłem choć na chwilę zamienić się z kimś na głowy. Najlepiej z dzieckiem, które beztrosko ogląda dobranockę i nie zdaje sobie sprawy, ile jeszcze szamba wyleje mu na głowę życie.
— Nie. To znaczy nie bezpośrednio... — wybełkotałem. — Znalazłem coś, Ana, i za cholerę nie wiem, co mam zrobić z tym fantem.
— Spokojnie, powiedz, o co chodzi i zastanowimy się razem.
Co ta dziewczyna ze mną przechodziła? Musiała wysłuchiwać moich problemów, ale nie miałem nikogo innego, komu mógłbym się zwierzyć. Zresztą nikomu nie ufałem tutaj, tak jak Anie i sam trwałem w pełnej gotowości, by być dla niej taką podporą, jaką ona jest dla mnie w tej niestabilnej konstrukcji zdarzeń, nad którą próbuję zapanować, by nie zwaliła mi się na głowę.
— Uruchomiłem telefon należący do taty... — zacząłem ciszej — ale wcześniej znalazłem pod jego obudową, drugą kartę SIM. Taką wiesz, z około dwutysięcznego roku, albo ciut wcześniej. Na pewno nie pasowała do tego telefonu.
— I co z nią?
— Sprawdziłem.
— Jej numer?
— Też. Ale i sprawdziłem zawartość. Co jest na niej zapisane.
— Aż boję się usłyszeć, na co trafiłeś.
— Daj spokój... — mruknąłem, przecierając palcami pot z czoła. — Dobrze, że siedziałem, bo jak to zobaczyłem, myślałem, że zemdleję — szeptałem. — Na karcie jest zapisany jeden kontakt. Lisa.
Oczy Any prawie wybuchły.
— Co?
— To, Lisa.
— Jaka Lisa?
Chyba zacząłem się trząść.
— Nie wiem, Ana, za cholerę.
— A mnie przychodzi na myśl tylko jedna, bo tylko jedną znałam. To znaczy znam...
Zaśmiałem się nerwowo.
— No co ty nie powiesz...
— Nie denerwuj się. — Pogładziła mnie po ramieniu. — To jeszcze nic nie znaczy.
Poczułem się zakłopotany.
— Co jeszcze nic nie znaczy? O czym ty mówisz?
— No... — uciekła wzrokiem w bok i zaczęła drapać się za uchem — jak ktoś posiada tajemniczy drugi telefon, albo drugą kartę — spojrzała na mnie — to zazwyczaj nie chce, by ktoś inny dowiedział się, że z kimś się kontaktuje. To tak chyba... — odetchnęła — najprościej ująć. To znaczy ujęłam to, najprościej. — Zacisnęła usta. — Tak sądzę.
Zamrugałem.
— Ująć TO?
— Alex, ja wiem, że ty się domyślasz, ale nie chcesz tego głośno przyznać.
Tak, tak właśnie było.
— Bo to jest nieprawdopodobne.
— Okej... — Skinęła głową. — To tylko moja opinia, bo na pewno chciałeś ją poznać, inaczej nie dzieliłbyś się tym ze mną, ale nadal masz prawo widzieć to inaczej.
— Ana, nie o to chodzi. Lisa Lewis zaginęła w dziewięćdziesiątym piątym, a karta, którą znalazłem, nie może pochodzić z tego roku, bo wtedy takich nie produkowano. Sprawdziłem. Mini SIM weszły do obiegu w dziewięćdziesiątym szóstym, kiedy Lisy już nie było. Więc ojciec nie mógł kontaktować się z matką Larry'ego za pomocą tej karty. To fizycznie niemożliwe. Więc jak widzisz, nie chodzi o moje odczucia, tylko o fakty.
— Racja, fakty, czyli to, że na karcie masz kontakt o nazwie "Lisa".
– Nie potrafię sobie tego wyjaśnić...
– A może to kopia starej SIM, ale z tym samym numerem i jej zawartością?
Przymknąłem oczy. Tak, to brzmiało bardzo wiarygodnie. Zmiana telefonu na nowszy model, do którego karta wielkości kredytowej już nie pasowała. Niestety, ale nadal mi coś nie grało.
— Po co miałby skopiować kartę, z której rzekomo dzwonił do Lisy, skoro w tym momencie była uznana za zaginioną? Jaki w tym sens?
— Bo znaczyła dla niego bardzo dużo? Spójrz. — Uniosła rękę i potrząsnęła nadgarstkiem. — Ja również mam przy sobie coś, z czym nie potrafię się rozstać. To pamiątka po czymś miłym, fragment dobrego czasu spędzonego z mamą. Tacy już jesteśmy — wzruszyła ramionami — sentymentalni. Wspomnienia są żywsze, kiedy możemy ich dotknąć. — Uśmiechnęła się. — Rozumiesz?
Rąbnąłem plecami o oparcie.
— Ana, błagam, nie sugeruj mi tego. Mój ojciec kochał matkę, byliśmy szczęśliwą rodziną mimo wszystko, mimo tych chorób... Ana... — żal ścisnął mi gardło. — Do, cholery, ja to widziałem, nie wychowałem się w kłamstwie.
— Nie powiedziałam, że jej nie kochał. Widywałam twoich rodziców w szpitalu i takich gestów troski nie da się udawać. Tylko...
— Tylko co?
— Tylko myślę, że miłość może przybierać różne formy.
— Ana, fantazjujesz.
— W czym niby? — spytała z wyrzutem. — Że próbuję ci powiedzieć, że da się kochać dwie osoby i każdą inaczej?
Zirytowałem się.
— A co? Wiesz to z autopsji? Ja i Larry?
Ana zamrugała i wyprostowała postawę. W jej oczach pojawiły się łzy. Poczułem się jak frajer. W nerwach palnąłem coś, czego nie powinienem wywlekać.
— Przepraszam... — Wziąłem ją za rękę. — Nie chciałem. To nie miało tak zabrzmieć. Nie wiem, co mnie ugryzło.
— Ale ja wiem, to emocje... — Zabrała rękę i zaczęła zaplatać warkocz. — Ale nie o mnie mowa. Możesz być spokojny.
Nie byłem spokojny. Byłem wkurwiony na swój w tym momencie niewyparzony język.
— Ana, przepraszam... To było z mojej strony głupie i dziecinne. Naprawdę... — wyznałem skruszony, patrząc w jej oczy.
— Alex? Pamiętasz jak twój tata zareagował na wieść, że pani Lewis zaginęła? — wróciła do tematu, a ja pomyślałem, że jest cudowna. Tak, absolutnie dojrzała uczuciowo, bo mimo mojego chamskiego zachowania, siedziała tu nadal i chciała rozmawiać o tym, z czym do niej przyszedłem. Była ponad tym, a ja czułem się przy niej taki malutki. Pozwoliłem, by zjadła mnie zazdrość z zasranej przeszłości i wylałem na Anę kretyńską złośliwość. Nigdy więcej.
— Tata? Zareagował jak wszyscy, był w szoku — odpowiedziałem.
Ana uniosła czoło.
– I?
Ja swoje zmarszczyłem.
– I? – powtórzyłem za nią.
— Alex... masz sklerozę? A czy to nie on zorganizował akcję poszukiwania pani Lewis? A potem nie godził się na jej zakończenie? Pamiętam, jak sam mówiłeś, że robił to jeszcze przez kilka dni. Szukał jej na własną rękę. — Westchnęła. — Wryło mi się to w pamięć, bo to były ogromne emocje dla mnie jako dziecka. Branie w tym udziału.
Ana popchnęła mnie w wir wspomnień. Kompletnie o tym fakcie zapomniałem.
— Lisa była jego dobrą znajomą, pracowali razem przez wiele lat. Może się do tego poczuwał? — W tym momencie odwróciłem wzrok na Anę. — Sama powiedziałaś, że ten numer to jeszcze nic takiego, a teraz ocieramy się o stwierdzenie, że mój ojciec i Lisa mieli romans? Przecież to jest niedorzeczne, nienormalne i chore.
— Alex, przypomnij sobie, co powiedziałeś mi w East Tavern, o historii przeglądarki z komputera twoich rodziców.
Zmroziło mnie. Nie mogłem dalej siebie oszukiwać. Robiłem wszystko, by tylko odbić od tego kierunku.
— Powiedziałem ci o liście zamordowanych prostytutek.
Uniosła brwi.
— I?
— I hasłach odnośnie zaginięcia Lisy Lewis. Jezu... Ana... — Zakryłem twarz rękoma, wrzało we mnie. — Przecież to nawet nie musi być jej numer, to nie musi być TA Lisa.
— Racja, nie musi.
— Więc nie będę w tym grzebał. Niepotrzebnie pokusiłem się o sprawdzenie telefonu. Chcę, by zostało, tak jak jest.
— Nie chcesz.
Opuściłem ręce. Ana patrzyła na mnie smutnym wzrokiem, na którym próbowałem się skoncentrować. Na jej – mimo takiego wyrazu – ślicznych oczach. Znaleźć w nich ukojenie i opanować bałagan myśli. Przecież zależało nam obojgu, by wieść tutaj spokojne i normalne życie.
— Ana, dlaczego tak uparcie popychasz mnie w to śledztwo?
— Już ci to mówiłam. Czuję, że to właściwie.
— A ja mam dziwne obawy, że odbędzie się to naszym kosztem.
— Tak, masz rację. Właśnie, chodzi o nas. — Naparła na mnie wzrokiem. — Nie widzisz tego, Alex?
— Nie. Sam już nie wiem, co widzę, i co słyszę — odpowiedziałem pełen skołowania.
— To pozwól, że ci rozjaśnię. Sądzę, że to, co spotkało nas dziesięć lat temu, jest tylko czubkiem góry lodowej. Teraz wróciłeś, tak? Spotkaliśmy się — mocniej ścisnęła moją dłoń — i powiedzieliśmy sobie o rzeczach, które nosiliśmy w pamięci, w sercu przez dziesięć pieprzonych lat. Powiedziałam ci o pastorze, o Nickim. Ty wyznałeś mi, co czułeś, a teraz dzielisz się ze mną niepokojącymi rzeczami, które sam odkrywasz. To nie dzieje się bez powodu. Wierzę w to. Na przystanku w wieczór Halloween zadałeś ważne pytanie: dlaczego pastor tak postąpił? To była pierwsza myśl, Alex, jaka mnie naszła, gdy tylko powiedziałeś mi, co znalazłeś na tej karcie. Może czas na odpowiedź?
Zamilkłem i przygwoździłem spojrzenie do blatu. Chciałem odpowiedzi, bo nie rozumiałem jego zawiści jaką wówczas na mnie skierował, ale myśl o tym, że mój ojciec i matka Larry'ego mogli...
Żółć podeszła mi do gardła.
— A nie możemy po prostu dać spokój i trzymać się teraźniejszości? Czyli nas, pracy, normalnego życia? — spytałem naiwnie.
— Nie. Bo to NIGDY nie da nam spokoju.
Brzmiała zbyt przekonująco. Zresztą, dlaczego próbowałem się oszukiwać? Sam powiedziałem coś podobnego Nickiemu, o rozliczeniu się z przeszłością.
— Myślisz, że pastor miał powód?
— By się tak zachować? — Pokręciła głową. — Nie odpowiem pozytywnie, bo choćby nawet i miał, nie byłeś niczemu winien. Dlatego nienawidzę tego człowieka, Alex, całą sobą. I nie sądzę, by on chciał, aby Larry się wybudził.
— Gdyby tak było, mógłby potwierdzić wersję, że zaatakowałem go pierwszy i wepchnąłem pod samochód.
— Albo i nie. Mógłby powiedzieć, że pobiliście się, ale reszta zdarzeń była tylko wypadkiem. Szansa pół na pół.
— To wszystko zależałoby od tego, ile pamięta. Czasami pacjenci odtwarzają zdarzenia chwilę sprzed amnezji z niebywałymi szczegółami, a czasami jest kompletna dziura w pamięci, która się zapełnia, albo i nie.
— Nadal pięćdziesiąt na pięćdziesiąt.
— Manipulacja pastora zmniejszyłaby te szanse do zera. Nie bądźmy naiwni, Ana. — Podrapałem się w czoło. — Ale jednocześnie jeśli chciałbym dowiedzieć się czegoś więcej o przeszłości, powinienem potwierdzić, że numer z karty jest numerem Lisy Lewis, a to awykonalne.
— Nie byłabym tego taka pewna. Archiwa szkoły — oznajmiła i przełknęła łyk mojej kawy. — Mają akta osobowe byłych i obecnych pracowników, więc istnieje szansa, że znaleźlibyśmy w nich numer pani Lewis z tamtego okresu.
— Ana, nie sądzę, aby akta osobowe były archiwizowane dłużej niż kilka lat. A poza tym, jak miałbym się tam dostać?
Upiła drugi łyk.
— Chyba musiałbyś się włamać.
Zaśmiałem się, postukując palcami o stół.
— Sama widzisz, że to niedorzeczne.
— Ale stawka jest wysoka.
— Aż się boję, jaka będzie kolejna. Nie włamę się do archiwum — stwierdziłem stanowczo. — Ana, wymyśl coś lepszego niż wybicie okna cegłą.
— Daj mi czas. Jeszcze cię zaskoczę.
— Nie wątpię, ale zanim zmienimy się z lekarzy w detektywów, to musimy wziąć pod uwagę istotną rzecz.
— Jaką?
Położyłem dłoń na jej kolanie i pogładziłem.
— Że skoro mój ojciec miał drugi numer, to Lisa mogła również taki posiadać i nie sądzę, aby podawała go w aktach osobowych. Najprędzej znajdę tam ten domowy, a on w niczym nam nie pomoże.
— Okej... To jakiś argument, żeby jednak nie wybijać okna. To co robimy? Jak potwierdzimy do kogo właściwie należy lub należał?
Wzruszyłem ramionami.
— Nie potwierdzimy.
Dobra, w duchu nawet się z tego ucieszyłem. O dziwo.
— No to do dupy.
Chciała wziąć kolejny łyk, ale wyjąłem kubek z jej dłoni.
— Ej, to jest moje — zażartowałem i zastrzegłem palcem.
Ana zaśmiała się i dla odmiany wciągnęła porcję kurczaka.
— Pyszne. Gotowałeś?
— Nie nazwałbym tego gotowaniem. Wrzuciłem na patelnię, co było pod ręką. Czas gonił, ale miło, że smakuje.
— A więc wiadomo, kto w naszym związku będzie odpowiedzialny za kuchnię.
— Nie ma problemu — skubnąłem kawałek papryki — i smacznego.
— Tylko spróbowałam, nie będę cię objadać. — Zamknęła pudełko i wytarła usta chusteczką.
— Jedz, ja chyba nic nie przełknę.
— Spróbuj skupić się na pracy i o tym nie myśleć.
— Plan dobry, ale wykonanie raczej słabe. Właśnie sobie przypomniałem, że matka, wtedy w sypialni, miała w ręku rozdarte zdjęcie ze ślubu. Teraz tym będę zaprzątał sobie głowę.
— Alex, musisz z nią porozmawiać. Po prostu pokaż jej tą kartę i zażądaj prawdy.
— Sądzisz, że ją zna?
— Niewykluczone.
— Ana, ale ja próbowałem z nią rozmawiać, i za każdym razem kończyło się to wiszącą awanturą. A przecież zrozumiałbym. Jestem ich dzieckiem, a przede wszystkim dorosłym facetem. Nie pojmuję tego. Po co odstawia cały ten cyrk?
— Daj jej jeszcze jedną szansę. Ona czuje się w jakiś sposób winna, Alex. Pamiętaj o tym, co ci powiedziała na cmentarzu.
"Można chcieć od kogoś odejść, a jednocześnie nie móc go zostawić..." - wspominałem.
Zacisnąłem usta i tylko pokiwałem głową. Pozostawiłem dla siebie myśli, że jeżeli to wszystko okazałoby się prawdą, znienawidziłbym ojca. Czułem się rozerwany. Z jednej strony chciałem prawdy, a z drugiej bałem się jej i miałem do tego prawo, bo wątek numeru na karcie SIM nie rozwiązywał żadnego z pozostałych, między innymi sprawy słów matki o morderstwie.
I tej cholernej kasecie.
Bo jeśli była świadoma, tego, co do mnie mówiła, to znaczy, że kaseta istnieje. Chyba. Albo mylimy się - ja i Ana - i dopasowujemy fakty do teorii. Czysty błąd konfirmacji.
Czułem się tym wszystkim wyczerpany, a czas na stołówce się kończył.
— Porozmawiam z nią jutro — rzuciłem już chyba tylko po to, by zakończyć temat i sięgnąłem do kieszeni spodni po telefon, który chwilę wcześniej zawibrował.
Odczytałem SMS-a: Alex, czy kupiłeś leki? Nie mogę ich znaleźć, a koniecznie potrzebuję.
Zamrugałem. Spojrzałem przed siebie, usiłując przypomnieć, czy zabrałem je z tylnego siedzenia samochodu.
Przetarłem twarz. Nie wyjąłem.
— Boże, co ja najlepszego wyprawiam?
Pchnąłem telefon po stoliku.
— Co się stało?
— Myślę o wszystkim, tylko nie o tym, co trzeba. — Odetchnąłem. — Zrealizowałem receptę i zostawiłem leki w samochodzie, a matka ich potrzebuje. — Oparłem łokcie o stół i ścisnąłem głowę rękoma. — Kompletnie zapomniałem...
— O, rany. Za ile kończysz dyżur?
— Trzy godziny.
— Ja za jedną — uśmiechnęła się do mnie — mogę podrzucić, tylko musiałbyś użyczyć mi auta.
— Poważnie? Zrobiłabyś to?
— Pewnie. Jeśli nie boisz się oddać mi kółka, to jasne. Żaden problem.
— Ana, ratujesz mi tyłek. Uwielbiam cię.
Ująłem jej twarz i cmoknąłem w usta, a wychodząc z sali poinformowałem mamę, że Ana podrzuci do domu leki.
Rozstaliśmy się przy windzie, umawiając się za godzinę przy szatni, po czym wjechałem na oddział intensywnej terapii, gdzie miałem zamiar wrócić do dokumentacji, ale zatrzymałem się na skrzyżowaniu korytarzy i spojrzałem w kierunku, gdzie mieściła się sala 108.
Było już po południu, więc Pastor - według wcześniejszych słów Any - odwiedził już syna.
Udałem się tam, tak po prostu. Zamknąłem za sobą drzwi i ponownie zderzyłem się z widokiem Larry'ego. Miał już krótsze włosy, niż poprzednim razem i ogolony zarost dzięki czemu wyglądał nieco młodziej, ale poza tym... nic się nie zmieniło. Przeglądając historie chorób, jeszcze nie dotarłem do jego przypadku, ale chciałem poświęcić temu więcej czasu, a na pewno zrobić to w bardziej spokojnych okolicznościach i z czystym umysłem. Po rozmowie z Nickiem wiedziałem, że w jakimś stopniu przyczyniłem się do wydarzeń z sierpnia dziewięć osiem, a na równi z tym rodziło się we mnie uczucie, że powinienem wyciągnąć Larry'ego z tego łóżka. Ja, nikt inny.
Rozejrzałem się po sali. W ER Emergency Albuquerque miałem pod opieką kilku pacjentów w śpiączce, ale ich pokoje były... inne. Inne w takim sensie, że nie wiało w nich pustką, samotnością. One żyły. Rodzina przynosiła kwiaty, ramki ze zdjęciami, balony w dniu urodzin, rzeczy osobiste pacjenta. Wszystko to, co mogło tworzyć aurę bliskości i połączenia, czyli coś, co na równi z działaniami medycyny odgrywało ważną rolę w powrocie do zdrowia.
U Larry'ego nie było nic z tych rzeczy. Na fotelu, obok łóżka, leżała tylko Biblia w czarnej, skórzanej oprawie. Wystawała z niej postrzępiona, czerwona zakładka.
To był przygnębiający widok.
— Cześć, Larry — powiedziałem, dotykając jego chudej dłoni. — Wiesz, co sobie przypomniałem? Że wyczekiwałeś premiery drugiego tomu sagi "Pieśni Lodu i Ognia". Zdradzę ci, że planowaliśmy kupić ci ilustrowane wydanie na twoje urodziny. — Uśmiechnąłem się. — Na pewno by ci się podobało... — Spojrzałem na krzesło. — A, co mi tam, zasadzie to mogę tu z tobą trochę posiedzieć i ci poczytać.
Przyciągnąłem je do siebie i usiadłem okrakiem. Wyjąłem telefon z kieszeni i odnalazłem e-book.
— Przecież nie samą biblią człowiek żyje. Okej, to lecimy z prologiem. Może zajęcia teatralne z liceum nie poszły na marne. Postaram się oddać klimat — zaśmiałem się. — Dobra, zaczynamy: "Ogon komety przecinał blask jutrzenki niczym czerwona szrama krwawiąca ponad turniami Smoczej Skały, rana zadana różowopurpurowemu niebu..."[1]
___________
Przypisy:
[1] Fragment "Pieśni Lodu i Ognia. Starcie Królów" , George'a R.R. Martina.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top