Rozdział 23
Przywiozłem Anę pod dom jej ciotki Mary i gdy zobaczyłem ganek w kolorach tęczy, przypomniałem sobie, że już tutaj byłem. Dodatkowo rozbłysło mi w pamięci wspomnienie, że po całym tym domu fruwały papugi. Nie było kąta, którego nie zajmowałyby ptaki. Skrzeczały, gadały, trzepotały barwnymi skrzydłami, a ten niecodzienny widok uzupełniała ciotka Any w barwnych, szerokich sukniach. Wyglądała na kogoś, kto na punkcie tych ptaków ma totalnego fioła.
Uśmiechnąłem się pod nosem i spojrzałem na Anę.
- Byłem tutaj z tobą.
- Mhm. I co pamiętasz?
Anie zbierało się na wybuch śmiechu, bo najpewniej myśleliśmy o tym samym.
- Ptasią kupę w swoich włosach, gdy cioteczka poczęstowała nas herbatą.
- O, Jezu. Tak! Tak!
Przyklasnęła jak dzieciak i wypełniliśmy wnętrze jeepa głośnym śmiechem.
- Co za radość. Tylko nie mów, że przejęłaś papugarnię?
Pokręciła głową i odpięła pasy.
- Coś ty... Zaraz po tym, jak się wprowadziłam ciotka sprzedała ptaki, bo nie miała już do nich siły, a ja bym chyba oszalała. - Przewróciła oczami.
- Całe szczęście. Odżywki są włosom potrzebne, no ale nie w takiej formie. Chociaż nie... - Zaśmiałem się i pstryknąłem palcami. - Pamiętam jak siostra Asha nacierała włosy pastą do zębów. Twierdziła, że śmierdzą fajkami, bo jej rodzice palili papierosy w domu. Więc ptasia kupa to przy tym i tak pikuś. Rany... - pokręciłem głową. - Czasami przypominają mi się takie pierdoły i śmieję się z nich sam do siebie.
- Mam tak samo - skomentowała z uśmiechem i mocno westchnęła. - Alex, muszę już iść. Widzimy się w szpitalu?
Pogładziłem ją po policzku.
- Widzimy.
- Stresujesz się pierwszym dniem?
- Trochę tak.
Zbliżyła twarz do mojej i oparliśmy czoło o czoło. Serce zatrzepotało się w mojej piersi, jakby w szaleństwie uczucia próbowało wyrwać się z kaftana bezpieczeństwa.
- W razie czego, nie daj mu się sprowokować.
Zmarszczyłem brwi.
- Mowa o?
- Ojcu Larry'ego.
Westchnąłem.
- Mam go gdzieś. Poza tym coś ci obiecałem, prawda?
- I to chciałam usłyszeć. - Pocałowała mnie. - Do zobaczenia.
- Już tęsknię.
Otworzyła drzwi, ale zanim wysiadła, nie powstrzymała się i jeszcze raz dopadła do moich ust.
- Wygoń mnie już, bo spóźnię się do pracy, a mam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia, które przekładam od dwóch dni... - wymruczała, patrząc mi w oczy. Założyłem rękę na zagłówek fotela pasażera i zerknąłem w zegar na tarczy.
- Ja swoją zaczynam dopiero za dwie godziny... - powiedziałem na pełnym luzie.
- Dobra... - Ana zwęziła oczy i przygryzła wargę. - Prasowanie mogę odpuścić, zyskamy kwadrans. - Przechyliła głowę, nakreślając paznokciem szlaczek na moim udzie. - Zdążymy?
- Zależy na co?
- No nie wiem? - Postukała palcem o usta, spoglądając w dach samochodu. - Wypić herbatkę?
Odpiąłem pasy i zgasiłem silnik. Uśmiech wykwitł na mojej twarzy jak małemu rekinowi.
- Pytanie...
***
Kwadrans u Any wydłużył się do dwóch i nie spędziliśmy go na żadnej herbacie, ale równie miło. W ostateczności nie uprasowała, nie odkurzyła kociej sierści z sofy i nie zdążyła opłacić rachunków, a ja na wariackich papierach gnałem do apteki, gdzie zrealizowałem receptę.
Wpadłem do domu w pośpiechu, gdy mama podlewała kwiaty, a jej uśmiech mignął mi w przelocie do kuchni. Wyglądało, że miała dobry humor, zresztą ja również, bo dlaczego miałbym nie mieć? Może istniało kilka kwestii, które miałyby szansę zaburzyć odczuwany entuzjazm, ale w tej chwili endorfiny grały pierwsze skrzypce w orkiestrze emocji, z powodu tego, jak układała się moja relacja z Aną.
Z odczuwanego pragnienia wypiłem ciurkiem małą butelkę wody mineralnej, po czym spojrzałem na zegarek; miałem jeszcze około pięćdziesięciu minut do wyjścia, więc postanowiłem nie czekać, a tylko poruszyć temat przeprowadzki Any do naszego domu.
Mama w samą porę weszła do kuchni i usiadła na krześle. Zaczęła przeglądać czasopismo, a ja zgniotłem plastik, opierając się tyłkiem o regał. Spojrzała wtedy na mnie.
- "Możemy pogadać?"
Zamigałem i wyrzuciłem butelkę do kosza. Nie byłem pewien, jak zareaguje na pomysł, ale po wczorajszej miło spędzonej kolacji i tym, jak dobry kontakt zyskały, liczyłem na pozytywny obrót sprawy.
- "Chciałbym, żeby Ana z nami zamieszkała". - Okazałem zadowolenie mimiką twarzy, a mama uniosła brwi chyba najwyżej jak potrafiła i wzięła bardzo głęboki oddech, chcąc pokazać, że ją mocno zaskoczyłem.
- "To duża zmiana."
- "Zgadzam się. Duża. Ale uważam, że to dobre wyjście dla niej i dla nas. Ana straci mieszkanie we Frisco, a ja nie widzę sensu, by musiała wynajmować kolejne, gdy może zamieszkać z nami. Mamy wystarczająco dużo miejsca, więc chcę jej pomóc".
- "Czyli myślisz o niej bardzo poważnie".
Uśmiechnąłem się pod nosem. Nie minęła się z prawdą.
- "Tak jak dziesięć lat temu, ale się rozdzieliliśmy, więc, owszem, myślę o niej dosyć poważnie. Zresztą chyba najwyższy czas, bo co mam więcej powiedzieć?" - Rozłożyłem ręce. - "Mam dwadzieścia siedem lat i nie młodnieję, a chciałbym w końcu założyć rodzinę".
Nie zareagowała na to w żaden sposób, a tylko patrzyła na moją twarz tak obojętnie, jakby była kukłą. Było to cholernie dziwne i niezręczne uczucie. Jakbym nie znał już własnej matki, bo po ostatnich ekscesach mogłem spodziewać się nawet tego, że za chwilę upadnie na podłogę i zacznie wrzeszczeć, a na drugi dzień stwierdzi, że wymyślam bzdury. Dlatego moja pewność, co do jej zgody na przeprowadzkę Any, zmalała do wielkości ziarnka piasku.
Ale nie zamierzałem się poddawać. Sukcesywnie zwalczałem w sobie taką postawę jeśli na czymś mi mocno zależało. A na Anie zależało mi bardzo.
- "Mamo?" - Drgnęła na swoje imię, jakby ponownie weszło w nią życie. - "Chciałbym wiedzieć, czy masz coś przeciwko?" - Brak reakcji. Westchnąłem i podszedłem bliżej. - "Dobra, niech będzie, powiem coś jeszcze. Ana i ja pracujemy w szpitalu. Jednak nasze zmiany często nie będą się pokrywać, więc, gdy nie będzie mnie w domu, będzie tutaj Ana. Rozumiesz? To dla mnie ulga, wiedząc, że ktoś z tobą jest. Ktoś nam bliski". - Uśmiechnąłem się szeroko, by pokazać jej, że czuję radość. - "Oczywiście nie wymagam tego od niej, bo nie jest to jej żadnym obowiązkiem, ale czuję, że mogę na nią liczyć. Uważam, że to mocny argument za tym, aby tutaj zamieszkała. Mamo? Co ty na to?"
To było beznadziejne. Wiedziałem o tym i łapałem się tej opcji jak brzytwy. Ana nie miała żadnego obowiązku opiekować się Norą, choć miałem nadzieję, że wiążąc się ze mną, zdaje sobie sprawę, w jakiej sytuacji się znajduję. Mam chorą matkę, której niepełnosprawność może dojść do stopnia znacznego. Nie wyrzucę jej wtedy do kosza jak zepsutą lalkę. Moje życie prywatne - od powrotu do Green Village - jest powiązane z życiem matki. Oczywiście rozważam formę pomocy wyspecjalizowanej opiekunki, gdy choroba przykuje mamę do łóżka, ale jak na razie, rytm dnia nie będzie zależny tylko ode mnie. Będę musiał porozmawiać o tym z Aną. Nie chcę niejasności w tak drażliwej kwestii.
Ale najpierw zgoda matki, na którą nadal czekam.
- "W porządku, nie musisz mi teraz dawać odpowiedzi. Zaczekam".
Już miałem odejść, ale złapała mnie za łokieć i zatrzymała przy sobie.
- "Może pomyślę o tym".
Okej, miała do tego prawo, sam jej to zasugerowałem, ale i tak poczułem zawód.
- "Czyli nie jesteś przekonana".
- "Alex, dzisiaj rano nasunęło mi się, aby sprzedać dom". - Zareagowałem na to dosadnym uniesieniem brwi. - "Kupiłabym coś mniejszego, w innym miejscu, a część pieniędzy ze sprzedaży domu podzieliła pomiędzy ciebie i Dylana. To miasteczko nie ma dla was perspektyw, a ja nie chcę być kimś, kto hamuje twoją karierę i rozwój".
- "Proponowałem ci wyjazd, odmówiłaś".
- " Wtedy nie sądziłam, że naprawdę wrócisz".
- "Bo miałaś mnie za tchórza?" - Ściągnąłem brwi i zacisnąłem usta. - "Zrozumiałem to i wróciłem, a powiem więcej, że to była jedna z najlepszych decyzji, więc jaki masz z tym problem, mamo? Dlaczego nie cieszysz się choćby z tego, że znalazłem tutaj świetną dziewczynę?"
- "Jestem z tego powodu szczęśliwa i nigdy nie miałam cię za tchórza. Nie mów tak".
- "Więc wszystko jest dobrze i nie komplikujmy. Błagam".
- "Chcę sprzedać ten dom. Wyraziłam się jasno".
- "Boże... Mam już dosyć". - Zrobiłem krok w tył. - "Poważnie. Mam już tego, kurwa, dosyć. Tego mętliku. Czuję, że zwyczajnie chcesz się mnie stąd pozbyć i okej". - Uniosłem kciuk. - "Wszystko jest już jasne. Rób, co chcesz, ale ja nie wyjadę". - Potrząsnąłem głową. - "Nie".
- "Alex, to nie..."
Nie dokończyła, bo wyszedłem z kuchni. Stanąłem tuż za ścianą. Usłyszałem jak matka odsuwa krzesło i siada przy stole. Wychyliłem się, by spojrzeć na jej nieskrępowane moją wcześniejszą obecnością emocjonalne reakcje. Widziałem jak podpiera łokcie o blat, a czoło o dłonie. Plecy powoli unosiły się i opadały, gdy głęboko oddychała, aż w końcu głośno westchnęła i pokręciła głową. Coś ją męczyło i wcale nie było mi z tym dobrze.
Zniknąłem za ścianą ponownie. Czułem się jakby zaczynała rozkładać mnie choroba. Słaby i rozbity. Matka mogła myśleć, że po ojcu wykończy teraz mnie. To głupie, ale sądzę, że tak sobie to wmawia. Zresztą na cmentarzu dała mi to dosadnie do zrozumienia, albo...
Albo istniała jeszcze jedna opcja, że matka coś ukrywa, a tam na górze, w swojej sypialni, trzymając na kolanach ten cholerny album, zdradziła w emocjach o wiele więcej niż może chciała.
Niż mogła zdradzić?
Sprawa mojego ojca powróciła do mnie jako priorytet.
Uniosłem rękę z zegarkiem. Miałem dwadzieścia pięć minut do wyjścia z domu. Mogłem poczytać dla relaksu, ale wybrałem coś innego. Wpadłem do pokoju i spod ubrań na fotelu, wygrzebałem spodnie, a z ich kieszeni telefon ojca i starą kartę, którą wczoraj znalazłem. Podpiąłem go pod swoją ładowarkę i czekając, aż bateria uzupełni się choć o kilka procent, obejrzałem podrapaną SIM z jednej i drugiej strony. Należała do aktywnej w latach 90. sieci Sprint.
Zerknąłem na telefon, nadal pokazywał zero procent. Położyłem kartę obok komórki i patrząc na nią, zastanawiałem się, w jakim celu ojciec trzymał ją w telefonie. Od zawsze był klientem AT&T, zresztą jak my wszyscy. Nie przypominam sobie, by kiedykolwiek zmieniał operatora sieci na Sprint, albo podawał mi jakiś dodatkowy numer.
Może o czymś nie wiem?
Muszę zapytać Dylana, bo to było dziwne - stara SIM ukryta w obudowie telefonu, bo jestem przekonany, że stamtąd wypadła. Musiała być zatem bardzo ważna, skoro tata się jej nie pozbył. Ale dlaczego?
Telefon naładował się do dwóch procent, co było już wystarczające, by spróbować go uruchomić. Zrobiłem to. Ekran powitalny rozbłysnął i poprosił o odblokowanie.
- No do diabła... - skomentowałem, widząc, że do autoryzacji potrzebny jest kod.
Choć wiedziałem, że nic to nie da, ale chyba ku podkreśleniu obecnej niemocy, wystukałem: 1234. Telefon zawibrował, każąc mi się wypchać. Odłożyłem bezużyteczną, jak na razie, komórkę na komodę i wziąłem SIM do ręki. W tym momencie ten niewielki plastik interesował mnie o wiele bardziej, a co najlepsze, istniała szansa, by sprawdzić jego zawartość, jeśli tylko rodzice nie pozbyli się pudła ze starymi telefonami.
W tym celu musiałem zejść do piwnicy. Zabrałem ze sobą klucz do kłódki, której nadal nie usunąłem i zszedłem na dół. Z salonu dobiegał dźwięk TV, więc zerknąłem tam, a gdy zobaczyłem mamę siedzącą na sofie i z pilotem w ręku, wróciłem pod drzwi do piwnicy. Odpiąłem kłódkę i upchnąłem ją w kieszeń. Pociągnąłem za sznurek to upiorne światło. Zakołysało się nad moją głową, a gdy gdy schodziłem z ostatniego stopnia, coś zimnego spadło na moje czoło. Zapaliłem żarówkę w dalszej części piwnicy i spojrzałem w górę. Z miejsca, gdzie łączyły się dwie rury kapała woda. Kolejna zimna kropla rozprysnęła się na moim nosie.
Ominąłem filar, pokryty kurzem stół do tenisa, przy którym spędzałem z Dylanem i tatą zimowe wieczory, i dotarłem do miejsca, gdzie poprzednim razem stała mama. Nie posprzątałem bałaganu, jaki pozostawiła, zupełnie o tym zapomniałem.
Szukała tutaj czegoś. Zeszyt Beth był tylko mizerną wymówką, jak i inne, które mi serwowała. Okłamywała mnie. Myślałem teraz tak paskudnie, bo byłem wściekły o rozmowę sprzed kilku minut. Czułem, że matka mną świadomie manipuluje.
Pytanie tylko dlaczego?
Przeszukałem dwa regały i dopiero na trzecim znalazłem pudła z elektroniką; to ze starymi telefonami stało na wprost mojej twarzy. Zdjąłem je i postawiłem na stole od tenisa. Uchyliłem papierowe wieko i popatrzyłem po zgromadzonych tam telefonach. Nie wiedziałem, w jakim celu nadal trzymali ten złom, ale chyba zwyczajnie o nim zapomnieli. Dylanowi w przeszłości zamarzyło się kolekcjonować stare telefony, a potem mu przeszło, śmieci zostały.
Rozłożyłem dłoń i spojrzałem na kartę. W pudełku były praktycznie same Nokie i Motorole. Zanurkowałem ręką między nimi i wyjąłem, wydawało mi się, że właściwy model. Dmuchnąłem w niego kilka razy i wytarłem o udo. Miałem nadzieję, że posiada baterię.
Zerknąłem na schody, upewniając się, że jestem sam i otworzyłem obudowę.
Tyle wygrać. Bateria jest na miejscu i oby działała, pomyślałem szukając wzrokiem gniazda na kartę, ale nie znalazłem odpowiedniego. Chyba wziąłem jednak zbyt stary model, czyli taki, gdzie pasowały SIM wielkości karty kredytowej. Odczepiłem telefon od ładowania i odłożyłem do pudełka. Postanowiłem sprawdzić szybko kolejny, wyglądający na nieco bardziej zaawansowany. Otworzyłem Nokię 3310 i tym razem bez problemu wsunąłem kartę na miejsce. Zacząłem się pocić ze stresu. Nie miałem pojęcia, w czym teraz grzebię, ale musiałem to sprawdzić. Skłamałbym mówiąc, że mnie to zwyczajnie nie ciekawiło.
Bo ciekawiło. Dlaczego jej nie wyrzuciłeś, tato. Korzystałeś z tej karty? Zadawałem sobie pytania, wtykając kabel do gniazdka. Usiadłem na starej sofie, a skórzana, popękana tapicerka zaskrzypiała pod moim ciężarem. Gapiłem się w szary ekran, czekając chyba na cud. Przecież to będzie trwało wieki zanim uruchomi się po tylu latach bezczynności.
- No, dawaj, dawaj. Nie mam czasu.
Minęły dwie minuty. Pogwizdywałem i podrygiwałem nogą, aż w końcu postanowiłęm spróbować odpalić ten wiekowy sprzęt. Przytrzymałem klawisz na górze telefonu i...
- O, skurczybyk, działa.
Oparłem łokcie o kolana i czekałem, aż telefon uruchomi się do końca, a gdy tak się stało, sprawdziłem SMS-y, ale zastałem tam totalną pustkę, zresztą na nic innego nie liczyłem. Potem pogrzebałem w starym menu, przypominając sobie jak grałem na tym telefonie w węża, i trafiłem docelowo do książki kontaktów.
Otworzyłem ją i pochyliłem się nad telefonem jeszcze mocniej.
- Co do cholery...
Wymamrotałem, czując jakby ziemia zatrzęsła się pod nogami.
Na karcie był zapisany tylko jeden kontakt: Lisa.
***
- "Przyjadę około ósmej. Odwiedzi cię ciotka Jane, gdy będzie wracać od weterynarza, ale jeszcze nie wie, o której" - powiedziałem do matki, wciskając stopę do buta.
- "Dobrze".
Ubrałem kurtkę i zarzuciłem plecak na ramię.
- "Nie zapomnij zamknąć drzwi na klucz. Wczoraj czytałem o kilku rabunkach w Green Village. Zresztą... - Machnąłem ręką. - Ja to zrobię. - Podwinąłem mankiet kurtki i spojrzałem na zegarek. - Czas na mnie, będziemy w kontakcie. Pa".
Sięgnąłem od razu do klamki, a gdy ją nacisnąłem, poczułem ciężar dłoni na ramieniu. Odwróciłem się.
- "Kocham cię, synu".
Uśmiechnąłem się, choć na sercu było mi bardzo ciężko.
- "Ja ciebie też, mamo".
Opuściłem dom i wsiadłem do samochodu ojca. Cisnąłem plecak na tylne siedzenie i oparłem głowę o zagłówek. Chwyciłem w oburącz kierownicę i zacisnąłem mocno dłonie, wpatrując się w wyjściowe drzwi. Odetchnąłem powoli, jakby smoła zalała moje płuca.
Zabrałem ze sobą stary telefon i kartę. Musiałem pokazać to Anie.
Nic z tego nie rozumiałem.
Albo wręcz przeciwnie, ale bałem się dopuszczać ten obraz do głowy.
Odpaliłem silnik i wyjechałem na ulicę do szpitala we Frisco.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top