Rozdział 16
Rozgrzebywałem w misce owsiankę z bananami, zerkając w stronę schodów. Straciłem apetyt. Kolejny raz mało spałem i choć byłem przyzwyczajony do zarywania nocek, tak tym razem, nie dokuczało mi zmęczenie fizyczne, tylko psychiczne.
Głowa mi puchła od wczorajszego wieczora.
Nie na co dzień słyszy się z ust matki, że twój ojciec został zamordowany.
Co to miało w ogóle znaczyć?
Miałem do czynienia z jej niestabilnym zachowaniem z powodu traumy, czy paskudną prawdą?Tak naprawdę to nie rozumiałem sam siebie dlaczego w ogóle rozważam tę drugą opcję. Z uporem maniaka starałem się to sobie wytłumaczyć.
Łatwiej było mi zakładać to pierwsze, biorąc pod uwagę, że mama nadal nie doszła do siebie, a mimo to, słowo: "morderstwo", nie było czymś, co powinienem lekceważyć. Szczerze? Nie miałem bladego pojęcia, co z tym dalej zrobić. Najbliższą osobą, z którą mógłbym pogadać, był Dylan, ale on nawet nie odpisał na mojego SMS-a, w którym zapytałem jak się czuje, więc dokładanie mu kolejnego problemu, gdy ma swoje prywatne, nie byłoby z mojej strony rozsądne. Dlatego zawisłem w próżni, czekając na zwyczajne: co dalej?
Owsianka urosła mi ustach. Każde zerknięcie w stronę schodów i nasłuchiwanie czy mama schodzi na śniadanie zmieniało mój żołądek w kamień. Nie miałem odwagi, by wczoraj pociągnąć ten cholerny temat. Zapytałem ją tylko, czy potrzebuje czegoś na uspokojenie, na co odpowiedziała twierdząco. Bez wahania podałem jej zastrzyk ze środków, które zalecił doktor Carter, i poprosiłem, by spróbowała zasnąć.
Czy mogłem zrobić więcej? Zadręczać ją pytaniami, kiedy w mojej głowie dzwoniła tylko jedna myśl, że matka oszalała?
Usłyszałem kroki. Zrobiłem się jeszcze bardziej chory. Pochyliłem głowę nad miską i zacząłem jeść szybciej. Wczoraj nie mogłem zrobić nic więcej, ale dzisiaj powinienem o to zapytać. Nie mogłem udawać, że nic nie usłyszałem.
Mama weszła do kuchni i owinęła się szczelniej długim szarym swetrem. Uśmiechając się do mnie, usiadła przy stole i nalała sobie kawy. Oprócz tykania zegara panowała wokoło nas grobowa cisza. Nie odzywałem się, tylko mieliłem w ustach śniadanie, zastanawiając się, od czego zacząć rozmowę.
A może ona powinna to zrobić?
Zerknąłem w jej stronę. Założyła nogę na kolano i patrzyła nostalgicznie w okno, popijając z kubka. Po chwili chyba wyczuła, że ją obserwuję. Odwróciła do mnie twarz, z której nie wyczytałem choćby minimum zdenerwowania wczorajszą sytuacją, po czym odstawiła kawę i powiedziała w migowym:
—"Piękna pogoda". — Uśmiechnęła się. — "Może po obiedzie udamy się na mały spacer? Odwiedzimy tatę".
Ruszyłem szczęką i połknąłem papkę przemieloną po raz tysięczny. Przesunąłem wazon z pokaźnym bukietem róż, by przy nadchodzącej rozmowie obserwować ekspresję na twarzy matki i by ona dokładnie widziała moją.
— "Z chęcią".
— "Cudownie".
Westchnąłem.
— "Mamo, ale najpierw chciałbym porozmawiać".
Odstawiła kawę, sięgnęła po kruchego rogala i ugryzła róg.
— "Dobrze. A o czym?"
I ona jeszcze o to pyta? W dodatku zrobiła to bardzo swobodnie, co było dla mnie niepokojącym sygnałem, że coś tu nie gra. Odłożyłem łyżkę i oparłem się o krzesło. Postanowiłem od razu przejść do konkretów.
— Powiedziałaś mi wczoraj coś strasznego, że ojciec został zamordowany. Dlaczego tak twierdzisz?
Przez chwilę patrzyła na mnie w bez ruchu, jakby zamieniła się w gipsowy i blady posąg.
— Mamo, dlaczego uważasz, że mój ojciec został zamordowany? — powtórzyłem pytanie, wykonując spokojne ruchy ręką, choć wcale nie czułem się opanowany.
Mama zmarszczyła czoło i ściągnęła ramiona, otulając się swetrem jeszcze szczelniej. Popatrzyła po stole, a potem uniosła wzrok na mnie i położyła na piersi prawą dłoń, a drugą gestykulowała:
— "Alex, to jest niemożliwe."
— "Co jest niemożliwe?"
— "Że coś takiego powiedziałam". — Potrząsnęła głową. — "Dlaczego sugerujesz mi takie rzeczy? To jest niepoważne".
— "Bo to prawda. Powiedziałaś to. Wczoraj." — Wskazałem palcem w sufit. — "Byłaś u siebie w sypialni i przeglądałaś album. Na kolanach miałaś rozdarte zdjęcie, a potem oznajmiłaś to, o co teraz pytam."
— "Ale dlaczego miałabym mówić tak okropne rzeczy?"
Obdarzyłem ją nieprzyjemnym spojrzeniem, oddającym to, jak czułem się w środku.
— "To ja cię o to pytam, bo może faktycznie nic nie pamiętasz, albo tylko udajesz, że tak jest".
Nagle wstała od stołu.
— "Ostatnio zadajesz dużo dziwnych pytań. Nie będę tego tolerować".
Oparłem łokcie o stół i splotłem palce, wbijając sobie kciuki w czoło. Zbieram w sobie resztki spokoju, by przyjąć roztaczający się absurd zachowania mojej matki.
— "Mamo. Przestań robić ze mnie idiotę. Mam tego dosyć".
Poczerwieniała na twarzy.
— "Nie unoś się!"
— "Przepraszam". — Powiedziałem wyraźnie i rozluźniłem zaciśnięcie pięści. Wstałem z krzesła i podszedłem do mamy. — "Nie chcę nas denerwować, a tylko dowiedzieć się, dlaczego wspomniałaś o morderstwie. To mój tata..." — Położyłem dłoń na jej barku. — "Mamo, nie okłamuj mnie, że wczorajsza sytuacja nie miała miejsca, bo miała. Proszę... Jeżeli jest coś, o czym powinienem wiedzieć, to powiedz mi o tym". — Patrzyłem błagalnie w jej oczy. — "Proszę..."
Wyczekiwałem jej kolejnych gestów, jak spragniony wody. Byłem skołowany. Choć próbowałem, to nie wierzyłem, że jest ze mną szczera, a wszystko przez to rozerwane zdjęcie, dziwne notatki i... wspomnianą kasetę. Tak, to słowo również zawisło między nami. Pamiętam bardzo wyraźnie, ale jeżeli nadal będzie się wypierać, nie pozostanie mi nic innego jak kontakt w tej sprawie z psychiatrą. Z jej urojeniami sam sobie nie poradzę.
Położyła dłoń na moim policzku i spojrzała na mnie z typową matczyną troską w oczach.
— "Chyba wiem, co cię męczy. To miejsce, przytłacza cię. Serca matki nie oszukasz. Powinieneś być w Albuquerque i cieszyć się życiem".
Westchnąłem. Takiego wyznania się nie spodziewałem.
— "Mamo..."
Przyłożyła wskazujący palec do swoich ust.
– "Może to był tylko koszmar?"
Uniosłem brwi.
— "Koszmar? Twierdzisz, że to wszystko mi się przyśniło?"
— "Poturbowany umysł podsuwa najróżniejsze projekcje". — Objęła moją twarz i pocałowała w policzek. — "Nigdy nie mówiłam o żadnym morderstwie. Tata miał zawał". — Zamrugała załzawionymi oczami. — "To było przyczyną jego śmierci, synu." — Jej uśmiech zadrżał. — "Kochał cię tak mocno i nie chciałby widzieć, że zadręczasz się czymś, czego nie można cofnąć, na co ty nie miałeś wpływu. To po prostu się stało".
O ile pamiętam, to były moje wczorajsze słowa. Dyskusja nie miała teraz sensu. Dotarłem do rozwidlenia dróg w ciemnym lesie i musiałem dobrze przemyśleć, gdzie skręcić, by nie zbłądzić i znaleźć wyjście.
— "Tak..." — Wymusiłem uśmiech. — "Chyba masz rację". — Odetchnąłem. — "Coś mi się przyśniło. Przepraszam za ten atak przy śniadaniu. Jedz w spokoju, a ja... — wskazałem dłonią na salon — rozpalę w kominku i możemy udać się na cmentarz".
— "A jak układa ci się z Aną?" — spytała, w drodze do stołu.
— "Dobrze..." — Chrząknąłem w pięść. — "Naprawdę dobrze". — Roześmiałem się i podrapałem w szyję, czując dziwnie zakłopotany nagłym pytaniem o status relacji moich i Any.
— "Mam nadzieję, że chociaż z tego powodu będziesz tutaj szczęśliwy".
Pokiwałem głową.
— "To plan na resztę życia. Zjedz, dołożę do kominka".
Co to do cholery było? Perfekcyjna zmiana tematu?
Na to wygląda. Dlatego musiałem odpuścić i wyjść jak najszybciej. Nawet niekoniecznie z domu, ale po prostu z kuchni zanim wybuchnę z irytacji. Stanąłem przy barierce schodów, zacisnąłem na niej dłoń i próbowałem równomiernie oddychać.
Wziąłem sen za rzeczywistość? Przecież to nonsens. Odbijało mi? Nie. Nie pozwolę sobie tego wmówić.
Zerknąłem za ramię, słysząc, że mama wkłada naczynia do zmywarki. Pognałem na górę, wprost do jej sypialni. Nie zamykałem za sobą drzwi, by zrobić szybki unik, gdyby zaczęła się zbliżać. Odsunąłem szufladę komody, gdzie pamiętałem, że włożyłem ten nieszczęsny album.
— Brawo. Jesteś.
Myślałem, że ze szczęścia podskoczę pod sufit. Wyjąłem album. Spojrzałem na drzwi, przez moment nie wykonując żadnych ruchów. Cisza. Zacząłem szybko wertować strony z fotografiami z drugiego ślubu rodziców, tym razem kościelnego. Szukałem tego zniszczonego zdjęcia, które mama mogła umieścić na swoim miejscu. Dotarłem do ostatniej karty i niestety, ale zawiodłem się na swoich oczekiwaniach.
Obejrzałem się na łóżko. Przecież mogła schować to gdziekolwiek indziej, bo nie możliwym jest, że cała scena, to mój chory wymysł. W ręku trzymałem tego namacalne potwierdzenie.
Pozostałe albumy stały na regale wraz z książkami, a tylko ten jeden był w szufladzie. Postanowiłem ostatni raz dokładnie go przejrzeć, zanim zacząłbym grzebać w innych zakamarkach pokoju. Dotarłem do połowy i zatrzymałem się. Przesunąłem palcami po ochronnej foli, na sam dół, gdzie w lewym rogu brakowało fotografii.
Aż mnie palce zamrowiły.
Była tutaj, pomyślałem i podniosłem wzrok na ścianę. Fotografia z przyjęcia ślubnego. Jedno ze zdjęć, na którym rodzice pozowali z gośćmi i przyjaciółmi w ogrodowej altanie dziadków. Opuściłem głowę i jeszcze raz przyjrzałem się obrazom. Mama trzymała wczoraj w dłoni dokładnie to zdjęcie, którego brakowało w kolekcji. Z tego momentu. Byli na nim oni oboje i... ja z Dylanem. Miałem wtedy trzy lata, a mój brat osiem. Pamiętam to jak przez mgłę, ale pamiętam.
I matczyny głos również... Był ciepły z lekką chrypką, a miesiąc później znikł przez nieszczęsny błąd lekarski i całkowite porażenie strun głosowych w czasie operacji tarczycy. Nie rozumiałem tego, co się wtedy stało. Miałem zaledwie kilka lat i nie podobało mi się, że mama mówi do mnie za pomocą rąk. Płakałem, by przeczytała mi bajkę na dobranoc, albo zaśpiewała, jak zwykła to robić, ale nigdy się już tego nie doczekałem.
Ja nie słyszałem jej głosu, a ona w końcu i mojego, gdy kocioł nieszczęść dopełnił się po brzegi diagnozą o stwardnieniu rozsianym. Porażenie nerwów słuchowych okazało się jednym z pierwszych objawów choroby. Jedno zdjęcie, a wprawiło w ruch całą taśmę wspomnień. Dramatyczny seans.
W dole rozległ się brzęk talerzy i zapadła cisza. Przysłuchiwałem się jej chwilowo, po czym zamknąłem album i odłożyłem go do szuflady. Zamknąłem ją i podparłem się pod boki. Wziąłem głęboki oddech i spróbowałem uporządkować myśli.
Szukałem odpowiedzi najpierw we własnej głowie, ale znalazłem tam tylko frustrujące echo. Dlaczego akurat ta fotografia? Czy za tym wyborem stał jakiś konkretny powód? A może to losowa sytuacja? Dobre pytania, ale najważniejszym było: dlaczego? Trzy znaki zapytania i na ten moment, nie mogłem wykreślić żadnego z nich.
Chwyciłem za klamkę, czując, że z nerwów zaczyna przelewać mi się w brzuchu, a poza tym miałem przecież rozpalić w kominku. Jednak zanim wyszedłem, zwróciłem uwagę na szlafrok wiszący na drzwiach. Mama miała go wczoraj na sobie, gdy zastałem ją w sypialni. Wychyliłem się, by sprawdzić, czy nie pojawiła się na schodach i sięgnąłem w głąb jednej z kieszeni.
I to był dobry ruch. Wyjąłem porwane zdjęcie, które potwierdziło już w zupełności, że mama albo ma problemy z pamięcią, albo próbuje wmówić mi, że coś nie miało miejsca, kiedy, do cholery, miało!
Emocje ją poniosły? Wyrzuciła z siebie coś, czego nie chciała i za wszelką cenę starała się to odkręcić? Po co? Jaki był w tym cel?
Odwróciłem fotografię na drugą stronę, by sprawdzić, czy może jest coś na niej zapisane, ale nic takiego nie miało miejsca.
Nic z tym teraz nie zrobię. Dręczyło mnie to niemiłosiernie, ale dzisiejsza próba rozmowy z matką spełzła na niczym.
Powinienem być wobec niej bardziej stanowczy? Przecież skończyłoby się to kłótnią.
"Twój ojciec został zamordowany".
Znów mnie zemdliło, gdy w głowie usłyszałem jej słowa. Musiałem choć na moment przestać gonić za królikiem, jeżeli chciałem znaleźć jakieś logiczne wyjaśnienie całej sytuacji, to jest dowiedzieć się, co ma z tym wspólnego wspominania dodatkowo kaseta.
Magnetofonowa, video? Pojęcia nie miałem.
Pokręciłem głową. Jestem lekarzem, a nie Sherlockiem Holmesem.
Wsunąłem fotografię z powrotem na miejsce. Telefon w tylnej kieszeni spodni zawibrował, gdy wyszedłem z pokoju. Skierowałem się na schody, odbierając połączenie od Dylana. Ucieszyłem się, że dzwoni. Byłem ciekaw, jak sobie radzi, bo od wczorajszej rozmowy milczał.
— No już zaczynałem się martwić — przywitałem go.
— Żyję.
Przystanąłem na podeście i oparłem się o ścianę.
— Cieszę się. Jak sytuacja?
— Cudacznie. Beth zarzeka się, że to nic nie znaczyło.
— A to ciekawe. Przecież twierdziła, że jest zakochana. Co się zmieniło?
— Nie wiem, ale błaga mnie o wybaczenie.
— Z jakim skutkiem?
— Mam już rozpisany pozew rozwodowy. Nie potrafię jej wybaczyć zdrady. Nie mogę. Nie umiem. Zdeptała mi serce w kałuży z błotem.
— Nieważne jaką decyzję podejmiesz, masz moje wsparcie, Dylan.
— Kurwa, nawet nie wiesz, jak chciałem to usłyszeć. Mam ochotę się zresetować, uciąć sobie film, ale jesteś, bracie, za daleko, a samemu... — cmoknął — średnio to widzę. Boję się, że się schlam i nawywijam głupot.
Uśmiechnąłem się.
— To się wstrzymaj, bo zapowiedziałeś się na weekend. Przyjedziesz z Melanie?
— No i tu pies pogrzebany. Nie dam rady... — westchnął.
— Szkoda. To musimy przełożyć reset.
— Ta... — mruknął. — Alex, w sumie, to dlatego dzwonię. Potrzebuję żebyś mi coś wysłał, ale tak wiesz, bez zwłoki.
— Co takiego?
— Mój stary laptop.
— Gdzie go znajdę?
— W moim pokoju, gdzieś w biurku. Powinny być dwa, wyślij mi ten od Compaq Contura.
— Nie ma problemu.
— Tylko wiesz, dzisiaj, a najpóźniej jutro.
— Jutro zaczynam pierwszy dzień w pracy, także dzisiaj to załatwię.
Skierowałem się do pokoju Dylana.
— Zestresowany? — spytał.
— Nie. — Skłamałem. — Idę tam z dobrym nastawieniem.
— Wiesz, pytam, bo chyba Larry tam przebywa, tak?
— Tak, ale kompletnie się tym nie przejmuję.
— To dobrze. Nie pozwól się zastraszyć.
Otworzyłem drzwi, chyba dawno nie wietrzonego pokoju, i poczułem jakbym cofnął się w czasie. Nawet plakaty Tupaca nadal wisiały przyczepione do skośnego sufitu, choć mocno już wypłowiały.
Przykucnąłem przed biurkiem i otworzyłem pierwszą lepszą szafkę.
— O, chyba mam go. A ładowarka?
— Powinna być w szufladzie, ale jeżeli nie ma, to nic się nie dzieje.
Odstawiłem zakurzony komputer na równie zakurzone biuro i odsunąłem szufladę. Zacząłem przewracać jej zawartość, czyli stare długopisy, karty do gry, spinacze do papieru, piłeczki do ping-ponga...
— O, Boże... — Zaśmiałem się, gdy spod tej sterty wygrzebałem nierozpakowane kondomy.
— Co się cieszysz?
— Nic... — Rozbawiony pokręciłem głową. — Nie ma jej tu. Dobra, zerknę czego brakuje w domu z zakupów i skoczę do punktu.
— Dzięki. Co z mamą? Jak się czuje?
Sięgnąłem do żaluzji i pociągnąłem za sznurek, by się podniosły.
— Całkiem nieźle.
— Co za ulga. Chociaż tu dobra wiadomość.
Uchyliłem okno i spojrzałem na podwórko sąsiadów. Pan i pani Denkins grabili liście, a gdy mężczyzna uniósł głowę, jego wzrok spotkał się z moim i trwało to kilka sekund, po czym powrócił do grabienia. Ciekawe, co sobie pomyślał?
— Dylan, czy rodzice mieli jakieś problemy?
Wypaliłem z pytaniem, które zafundowało chwilową ciszę w słuchawce.
— W jakim sensie?
— Na pewno nie w finansowym. Chodzi mi o problemy... — wziąłem laptop pod pachę i usiadłem na łóżku — między nimi. Wiesz, czy nie mieli ostatnio jakiś spięć? Kłótni o coś?
Co ja wyprawiałem? A może powinienem ugryźć się w język nim zacząłem dociekać czegoś, co było może i zwyczajną bzdurą? Trudno, zapytałem i mleko już rozlałem.
— Nic mi o tym nie wiadomo, ale... Pfff... Nie, raczej nie.
— W porządku.
— Dlaczego o to zapytałeś?
— Nie... Nic, w zasadzie nie ważne. Dobra... — poderwałem się z łóżka — nie zwrac...
— A ja myślę, że jednak ważne. Takie pytania nie biorą się znikąd. Alex, co jest?
Naprawdę chciałem to już zakończyć. Rozsiewanie plotek nie było w moim stylu.
— Wszystko w porządku. Poważnie.
— Pogadamy, gdy przyjadę.
— Daj znać przynajmniej dwa dni wcześniej, to kupię Melanie jakiś prezent.
— Będę pamiętał. Trzymaj się.
Rozłączyłem się, zamknąłem za sobą drzwi i odetchnąłem z ulgą, opierając się o ścianę w korytarzu. I co teraz? pomyślałem, mając nadzieję, że do przyjazdu Dylana wyjaśnię zrodzone podejrzenia krążące wokół ostatnich sytuacji z udziałem matki.
A jeżeli nie? Opowiem mu, co zaszło, ale stanie się to w zależności od tego, czy do czasu przyjazdu Dylana, wszystko się wyciszy, czy jednak coś mnie jeszcze zaskoczy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top