Rozdział 8

W skrzydle szpitalnym kwatery głównej MAO zbadali mnie i opatrzyli rany. Szczękę miałem obolałą i opuchniętą, ale poważniejszych obrażeń na szczęście nie odniosłem. Dostałem nowy kombinezon, bo tamten był pocięty i nie nadawał się już do niczego. Szefostwo bardzo dokładnie mnie przesłuchało odnośnie wydarzeń z tej nieszczęsnej misji. F nie widziałem od aresztowania i na razie nie pozwalali mi się z nią zobaczyć. Trwało śledztwo, całe MAO huczało od plotek, bo kilka osób widziało jak agenci prowadzili skutą F przez cały hangar, a ona szła dumnie z podniesioną głową mając w dupie, że właśnie zabierają ją do więzienia.

Siedziałem przy stoliku przy oknie przy jednej z restauracji w strefie komfortu. Przed sobą miałem talerz wyładowany pysznościami, ale nie byłem w stanie przełknąć ani kęsa mimo, że mój żołądek domagał się pożywienia. Cały czas miałem w głowie wylewające się flaki z przeciętego na pół ciała. Nagle na moim stoliku wylądowały dwa kubki z kawą i naprzeciwko mnie usiedli bliźniacy.

– Siema, K. – Przywitał się chyba Blane.

– Czego chcecie? – Mruknąłem i podniosłem głowę, żeby na nich spojrzeć.

– Co ci się stało z twarzą? – Zapytał ten drugi.

– Pogadać. – Odpowiedział ten pierwszy równocześnie z bratem.

– Przecież już wszystko wiecie – prychnąłem odkładając widelec i skrzyżowałem ręce na piersi.

– K my wcale nie...

– Proszę cię, całe MAO aż huczy, bo ktoś zobaczył F w kajdankach i sobie dopowiedział całą resztę – czułem jak ogarnia mnie złość, nad którą nie byłem w stanie zapanować. – Myślisz, że jestem głuchy i ślepy? Że nie widzę jak na mnie patrzą i szeptają za moimi plecami? Że nie wiem, po co tu przyszliście? Niby jako jedyni chcecie poznać moją wersję, ale widzę przecież, że co najmniej w połowie wierzycie plotkom.

– Spokojnie, K. My tylko chcieliśmy wiedzieć...

– Czy F mi to zrobiła? – Wtrąciłem zaciskając dłonie w pięści. – Nie była sobą, ale tak. On jej kazał. Udało nam się go zabić, ale...

– Nie znaleziono żadnego ciała – przerwał mi Blane.

– Zrobił z nas debili! – Uderzyłem pięścią w stolik. – Z F wariatkę, a ze mnie...

Nagle na blacie tuż koło mojej pięści usiadła agentka tyłem do chłopaków totalnie ich zlewając. Kto to, do cholery, jest? I jakim prawem nam przerywa? Spojrzałem na nią niezadowolony. Jasnoróżowe przechodzące w blond mniej więcej w połowie długości włosy związane w wysoki kucyk, a ten z kolei w warkocza, który sięgał jej prawie do pasa. Patrzyła na mnie swoimi niebieskimi oczami w bardzo znaczący sposób. Gdybym nie był taki wściekły, to może by mnie to ruszyło.

– Hej, K. – Zamruczała. – Jestem Tanya. Słyszałam, że szukasz nowej partnerki.

– Bzdura. – Wycedziłem przez zaciśnięte zęby. Skąd ona to wytrzasnęła?

– Ale F jest w więzieniu... – zaczęła zaskoczona.

– Z którego niedługo wyjdzie, bo jest niewinna. – Warknąłem.

– Przestań, K. Wszyscy wiedzą jaka jest. Zaraz znowu tam trafi – pochyliła się w moją stronę kładąc dłoń na mojej pięści. – A ja mogę ci pokazać, jaka potrafi być prawdziwa kobieta, która ma uczucia, a nie serce z kamienia. – Natychmiast zabrałem dłoń i wstałem mierząc ją wzorkiem.

– Nie jesteś nawet agentką specjalną. A przypadkiem nie masz już partnera?

– On nie jest ważny. – Odparła i machnęła ręką.

– Wiesz co to lojalność i zaufanie? – Otworzyła usta, ale nie wydobyło się z nich ani jedno słowo. – Tak myślałem. Współczuje twojemu partnerowi, że musi z tobą pracować – już miałem się odwrócić i odejść, ale tego nie zrobiłem. – A i jeszcze jedno. Myślisz, że możesz konkurować z F? Nie dorastasz jej do pięt.

Szedłem właśnie przez ogrody MAO w kierunku budynku służącego za więzienie. W końcu pozwolili mi się z nią zobaczyć, więc nie chcąc tracić więcej czasu, przyspieszyłem. Na miejscu strażnik zaprowadził mnie pod celę F, która znajdowała się w specjalnym skrzydle i dodatkowo była odosobniona od innych. W mojej głowie od razu pojawiła się jedna myśl. Izolatka. Zamknęli ją w pieprzonej izolatce. Sześcianie z przezroczystymi ścianami prawdopodobnie pod napięciem, bez żadnych drzwi. Przed celą stał niewielki panel, do którego można było wsadzić klucz i po naciśnięciu odpowiedniej kombinacji przycisków, sześcian dosłownie znikał.

Stanąłem przed jedną ze ścian. F leżała wyciągnięta na łóżku z rękami pod głową. Miała na sobie nowy kombinezon, tamten cały we krwi nie nadawał się już do niczego. Nasze spojrzenia się spotkały.

– Hej, F. – Powiedziałem starając się uśmiechnąć, ale pewnie wyszedł z tego grymas bólu.

Nie odpowiedziała ani nie uśmiechnęła się. Wstała i podeszła do mnie tak blisko, jak tylko pozwalała jej na to ściana celi. Odrzuciła włosy na plecy, bo nadal miała je rozpuszczone. Serce zaczęło mi bić szybciej, a w brzuchu obudziły się motyle. Nie mogłem oderwać od niej wzroku i zapomniałem, po co tu przyszedłem.

– Co? Przyszedłeś mi powiedzieć, że wysyłają mnie do zakładu zamkniętego dla niestabilnych psychicznie? – Jej wiecznie zachrypnięty głos przywrócił mnie do rzeczywistości.

– Że co? – Zdziwiłem się. – Nie, a co? Zdążyłaś już ześwirować w tej celi?

Nie odpowiedziała, tylko objęła się ramionami. Patrzyła na mnie jakby z bólem.

– To po co przyszedłeś? – Zapytała odwracając wzrok.

– Pomyślałem, że chciałabyś wiedzieć, że po zbadaniu twojego kombinezonu doszli do tego, że to nie moja krew. Poza tym jej rozprysk nie pasuje do moich ran, tak samo jak twój sztylet, który nie miał śladu krwi na ostrzu.

– Znaleźli mój sztylet i go zbadali? – Spojrzała na mnie zaskoczona.

– Tak. Nie wiedzą, co zrobić. Na twoim kombinezonie jest za dużo krwi, nawet gdyby sztylet pasował, a moje rany są zbyt płytkie. Myślę, że uwierzą w naszą wersję.

– Wypuszczą mnie w końcu?

– Nie mają dowodów, żeby cię tu trzymać. No chyba, że się zadomowiłaś – postarałem się tym razem uśmiechnąć, tak naprawdę. – Nie chciałbym szukać nowej partnerki, ale jeśli będę musiał to wiesz, że jest już długa kolejka na twoje miejsce.

– Słucham? – Położyła ręce na biodrach mierząc mnie wzrokiem.

– Może nawet urządzę casting na nową partnerkę. – Odparłem chcąc się z nią podroczyć. – Jedna kandydatka już się do mnie zgłosiła.

Roześmiała się. Myślałem, że będzie walczyć o swoje miejsce przy mnie, a ona się śmiała.

– To słodkie, że myślisz, że znajdziesz lepszą ode mnie. – Powiedziała i tak na mnie spojrzała, że zrobiło mi się gorąco, a serce znowu oszalało.

Nie daj się, K. Ona chce cię tylko sprowokować. Nic więcej. Nie możesz dać po sobie znać, że tak reagujesz.

– To słodkie, że myślisz, że jesteś niezastąpiona – odparłem chcąc spojrzeć na nią, tak jak ona na mnie, ale wątpię by z sińcem na pół twarzy, opuchniętą szczęką i przeciętą wargą osiągnąłem zamierzony efekt.

– Och, K. Jak możesz – położyła dłoń na piersi udając dotkniętą. – Ranisz moje uczucia.

Spuściła wzrok, by po chwili znów na mnie spojrzeć w ten sposób. W dodatku tak się uśmiechnęła, że zmiękły mi kolana. Jej oczy przybrały ten piękny, ciepły odcień brązu, który tak lubię.

– Jestem niezastąpiona, K. Pod każdym względem. – Zamruczała.

Mam czego chciałem. Chciałem się tylko trochę podroczyć, a ona od razu przejęła inicjatywę i przegrałem z kretesem. Nie mogłem się skupić, bo tak na mnie patrzyła. Moje myśli krążyły wokół niej i tego, co chciałbym z nią zrobić. A to nie było ani miejsce, ani czas na takie myśli.

– W-wiem – wykrztusiłem w końcu.

Ty kretynie. Teraz to się popisałeś. F uśmiechnęła się triumfalnie.

– Wiem, że wiesz. Chciałam, żebyś powiedział to na głos – powiedziała zadowolona. – Myślałam, że nasza mała gra potrwa trochę dłużej i będę musiała ci udowodnić, że naprawdę pod KAŻDYM względem jestem niezastąpiona.

Gra? Więc to była głupia gra? Patrzyła tak mnie tylko dlatego, że to był jej element? A ja myślałem, że... z resztą nieważne, co myślałem. Poczułem gorzki smak rozczarowania i zacisnąłem dłonie w pięści.

– Gra? To baw się teraz sama. – Rzuciłem szorstko i ruszyłem w stronę wyjścia.

Z każdą chwilą i każdym krokiem byłem coraz bardziej zły. Nawet nie wiem, kiedy znalazłem się w doku i wskoczyłem w swój statek. Wróciłem do mieszkania, przebrałem się szybko i wyszedłem zabierając ze sobą torbę na siłownię. Na miejscu nie zaprzątałem sobie głowy owijaniem dłoni taśmami czy bandażami, tylko od razu zacząłem wyżywać się na niewinnym worku treningowym.

Moje myśli szalały. Prowadziła ze mną grę tylko w celi, czy wcześniej też? Jeśli tak, to od jak dawna się mną bawiła? Te wszystkie chwile, gdy patrzyliśmy sobie w oczy, gdy dotykała dłońmi mojej twarzy, gdy tak na mnie patrzyła i gdy się rumieniła... można rumienić się na zawołanie? Poszedłem do niej, żeby ją uspokoić. Żeby jej powiedzieć, że wszystkie dowody potwierdzają naszą wersję wydarzeń, a ona...

– Stary, co ci zrobił ten biedny worek? – Usłyszałem znajomy głos, ale nie odwróciłem się ani nie przestałem okładać worka pięściami.

– Chcę być sam, Shaun. – Rzuciłem ostrzegawczym tonem.

Shaun Logan. Blondyn o zielonych, kocich oczach. Zawsze zjawia się w najmniej odpowiednim momencie. Jest ratownikiem medycznym z wykształceniem fizjoterapeuty i laski lecą do niego jak ćmy do światła. Mieszka w tym samym mieście, tylko na drugim jego końcu. Zaprzyjaźniliśmy się kilka lat temu, kiedy się tu przeprowadziłem i wdałem w bójkę z grupą pajaców po pijaku.

– Kto cię tak wpienił? Nie widziałem cię takiego od... w sumie nigdy cię takiego nie widziałem. I co się stało z twoją twarzą?

– Powiedziałem, że chcę być sam, ogłuchłeś?! Nie było cię dwa miesiące, to nic ci się nie stanie jak jeszcze poczekasz! – Warknąłem.

– Przecież wiesz, że byłem na szkoleniu! Poznałeś kogoś? Czy może F cię tak wkurzyła?

Czy on się nigdy nie zamknie? Byłem wściekły, a jego gadanie dodatkowo mnie napędzało. Zamiast zostawić mnie samego, stał tam i drążył temat, chociaż wiedział, że nie powinien.

– Stawiałbym na F, bo w końcu wkurza cię odkąd się poznaliście... skąd masz tyle opatrunków na całym ciele? Stary, w coś ty się wpakował?

– Shaun! – Wrzasnąłem i tak przywaliłem w worek, że ten zerwał się z łańcucha i spadł na ziemię pękając w pół.

Nastała cisza. Shaun wreszcie się zamknął patrząc na pozostałości worka. Byłem mokry od potu dysząc z wściekłości i wysiłku jakbym przebiegł Ziemię po równiku dwa razy.

– Trafiłem? – Zapytał Shaun. – Wiesz, że będziesz musiał za to zapłacić, co nie?

Spojrzałem na niego morderczym wzrokiem, a on cofnął się dwa kroki podnosząc obie ręce do góry.

– Stary, nie chcę się z tobą bić. Pomyślałem, że może rozmowa zrobi ci lepiej niż rozwalanie worków treningowych. Jak tak dalej pójdzie, to dostaniesz zakaz zbliżania się do wszystkich siłowni w mieście.

Patrzyłem na niego przez dłuższą chwilę, a potem westchnąłem rozluźniając dłonie.

– Połamałeś sobie palce? – Zapytał Shaun podchodząc do mnie.

– Nic mi nie jest.

– Pozwól, że zerknę fachowym okiem. Adrenalina ci buzuje, więc nie czujesz bólu.

Westchnąłem ponownie i pozwoliłem, żeby obejrzał moje dłonie. Pokręcił tylko głową.

– Chciałeś, żeby wyglądały tak samo jak twoja twarz? Moje gratulacje panie „jestem wściekły, więc precz mi z oczu, bo tak ci przemodeluje facjatę, że operacja plastyczna nie pomoże". Masz szczęście, że tylko potłuczone, a nie złamane i obędzie się bez wycieczki na pogotowie.

„Zabij go. Przez niego jesteś słaba. Zabij go."

K klęczał przede mną ze spuszczoną głową. Powoli ją podniósł chcąc spojrzeć mi w oczy. Jego twarz była opuchnięta i cała we krwi. Nos złamany pod dziwnym kątem. Oddychał ciężko, jakby sprawiało mu to ból. Patrzył na mnie tylko jednym okiem, bo drugiego nie był w stanie nawet otworzyć.

– F... proszę... – jęknął, a moje serce przeszył sztylet.

Łzy napłynęły mi do oczu. Co ja mu zrobiłam? Jak to się stało?

„Na co czekasz?"

Moje ciało ruszyło się wbrew mojej woli. Kolano spotkało się z jego szczęką i upadł na ziemię. Łza spłynęła mi po policzku. Kopnęłam go w brzuch i skulił się u moich stóp. Kolejna łza podążyła śladem poprzeniej. Podniósł się ledwo na łokciu i zaczął pluć krwią. Pojedyncze łzy zmieniły się w potoki. Serce krwawiło.

„Zabij go."

„Nie, nie zmuszaj mnie do tego. Proszę, nie zmuszaj!"

„Nie muszę cię wcale do tego zmuszać. W głębi duszy dobrze wiesz, że tego chcesz."

„Kłamiesz! To nie jest prawda! Nie może być!" W odpowiedzi usłyszałam tylko śmiech.

Zanim się zorientowałam łamałam mu kości, wykręcałam stawy i z każdym chrupnięciem, które słyszałam i czułam bolało coraz bardziej. K nie miał siły krzyczeć. Wydawał z siebie tylko ciche jęki, po czym krztusił się krwią. Każdy jego jęk przeszywał moje serce niczym sztylet. Łzy nie przestawały płynąć. Chciałam krzyczeć z rozpaczy. Wrzeszczeć z bezsilności. Mogłam jedynie patrzeć jak kona w męczarniach. Nie bronił się, nie walczył. Przyjmował każdy cios, jakby na niego zasłużył.

– F... prze... stań... – leżał na plecach z trudem oddychając, a jego głos brzmiał jakby nie należał do niego. –... Znęcać... dobij... mnie...

Potoki łez zamieniły się w wodospady. Co on do mnie mówił? Przecież go nie zabiję. Nie mogę. Nie chcę!

„Zabij go."

W mojej dłoni pojawił się sztylet. Nie, nie, nie, nie, nie! Zabierz to ode mnie! Dlaczego mi to robisz?! Czemu każesz mi zabić kogoś, kogo...

„Zabij."

Jeden ruch. Wystarczył jeden ruch i ostrze wbiło się prosto w serce K. Moje ciało przeszył ból tak silny, że upadłam na kolana zalewając się łzami. Zaczęłam wrzeszczeć. Zabiłam go. Zabiłam... Zacisnęłam powieki zwijając się w kulkę pragnąc, by to się nie nigdy wydarzyło.

Kiedy otworzyłam oczy, dookoła panowała ciemność i przerażająca cisza. Serce tłukło mi się w piersi jak oszalałe. Bolało. Tak bardzo bolało. Wzrok w końcu przyzwyczaił się do mroku i zaczęłam się gorączkowo rozglądać za martwym ciałem K. Po dłuższej chwili dotarło do mnie, że siedzę na łóżku w swojej sypialni. Bogowie... to mi się śniło? Tak bardzo chciałam, żeby ten koszmar był tylko koszmarem w mojej głowie, żeby to nie wydarzyło się naprawdę. Odgarnęłam włosy z mokrej od łez twarzy.

– Zły sen? – Usłyszałam nagle i zamarłam.

– Kto tu jest?

Poczułam, że coś się do mnie zbliża. W ciemności zobaczyłam dwa ni to zielone ni to niebieskie ślepia.

– To ja – błysnęły śnieżnobiałe kły.

Przez niezasłonięte okno wpadło blade światło księżyca i moim oczom ukazał się czarno-srebrny wilk.

– Raito – wyszeptałam wtulając się w jego miękką sierść.

– Rany, ale ci serce wali. Nie martw się, to był tylko zły sen.

– Jesteś pewny?

– Tak.

Odetchnęłam z ulgą, ale ból nie zniknął. To wydawało się takie prawdziwe. Na szczęście obecność Raito działała na mnie uspokajająco. Musiałam go wezwać podświadomie.

Każdy Bhalorianin w dniu narodzin otrzymuje swojego strażnika – bliźniaczą duszę pod postacią zwierzęcia. W rodzinach strażnicy zawsze przyjmują tą samą formę, ale zdarzały się też wyjątki. Jedni mówią, że to jakie zwierzę wybierze strażnik na swoją postać zależy od charakteru jego podopiecznego. Inni, że jest to narzucone z góry przez bogów i ich widzimisię. Między strażnikiem a Bhalorianinem istnieje niewyobrażalnie silna więź, której nie może złamać nawet śmierć mimo, że przeznaczeniem strażnika jest oddanie życia za swojego podopiecznego.

– Tęskniłam. – Powiedziałam cicho dalej tuląc wilka.

– Ja też – mruknął chowając pysk w zagłębieniu mojej szyi. – Ale wiesz... nie bolałoby cię tak, gdybyś go nie kochała.

Od dłuższego czasu nie byłem na misji z F. Szefostwo chciało, żeby moje rany się zagoiły, co nastąpiło dość szybko i dziwiło Shauna. Emocje opadły i nie byłem już zły. Postanowiłem, że jeśli F znowu zacznie swoją grę, to nie pozostanę jej dłużny. Niech zobaczy i poczuje, jak to jest.

Stanąłem w drzwiach opustoszałego domu i spojrzałem na F. Właśnie dobiła ostatniego złodzieja i zadowolona odwróciła się w moją stronę. Po chwili wskazała palcem na coś za mną. Nawet się nie odwracając wyciągnąłem broń i strzeliłem do tyłu. Usłyszałem jak bezwładne ciało upada na ziemię. F z szerokim uśmiechem na twarzy pokazała mi dwa kciuki w górę. Misja wykonana, ale byliśmy w tak pięknym miejscu, że żal było je opuszczać. Posiadłość, z której pozbyliśmy się nieproszonych gości, znajdowała się tuż nad brzegiem morza. Złota plaża, turkusowa woda, bezchmurne niebo i słońce grzejące z każdą minutą coraz bardziej.

– Nie za gorąco ci w tym czarnym wdzianku? – Zapytałem stojącą na zewnątrz F.

– A tobie?

– Ja póki co stoję w cieniu.

– Póki co. – Odparła z uśmiechem podchodząc do mnie.

Była o wiele bliżej niż zwykle i moje serce oszalało. Położyła dłonie na moim torsie i jej ciało przywarło do mojego budząc motyle w brzuchu. Boże, jak ona na mnie patrzyła... Kiedyś nie zastanawiałbym się dlaczego, ale teraz? Czy znowu to była tylko gra? Zrobiła mały krok w prawo, potem kolejny i kolejny, aż obróciliśmy o sto osiemdziesiąt stopni i stanąłem tyłem do plaży. Położyłem dłonie na jej ramionach chcąc ją objąć, ale ona uśmiechnęła się łobuzersko i odepchnęła mnie z całej siły. Zaskoczony wylądowałem plecami na gorącym piasku, a F oparła się o framugę.

– Nie za gorąco ci w tym czarnym wdzianku?

Bardzo śmieszne. Bawimy się w małpowanie? Proszę bardzo.

– A tobie? – Zapytałem wstając.

– Mimo, że stoję w cieniu, to muszę przyznać, że tak.

Podbiegłem do niej, złapałem, przewiesiłem przez ramię jak worek ziemniaków i zacząłem biec w stronę morza.

– Zaraz cię ochłodzę!

– Ej! Puszczaj mnie! – Prawie zapiszczała próbując się nie zaśmiać, ale jej nie wyszło.

Plan był doskonały. Złapać i wrzucić do wody. Mniej więcej w połowie drogi do morza zaczęła się wiercić i nie mam pojęcia jak zsunęła mi się z ramienia, a ja chcąc ją przytrzymać, by nie spadła chyba się potknąłem i wylądowaliśmy na piasku. Przygniotłem ją swoim ciałem, bo wszystko działo się tak szybko, że nie zdążyłem nas obrócić.

– Aaa, duszę się! – Zaśmiała się. – Złaź ze mnie!

Podniosłem się na łokciach i spojrzałem jej w oczy. Znów miały ten piękny, ciepły odcień brązu. Ujęła moją twarz w swoje dłonie przybliżając ją do swojej. Nie protestowałem. Wręcz przeciwnie. Czułem jak wali jej serce w piersi, a może to moje tak głośno się tłukło? Była coraz bliżej, już prawie stykaliśmy się nosami. Byliśmy tu sami. Misja wykonana. Nigdzie nam się nie spieszyło. Przynajmniej teoretycznie. Mogłem to zrobić. W końcu mogłem ją pocałować. Poczułem jej nos na moim policzku, który po chwili musnęła ustami z uśmiechem.

– Złaź ze mnie albo zaraz poczujesz ból w kroczu. – Zamruczała.

Odskoczyłem od niej jak oparzony. Może żartowała, ale nie zamierzałem ryzykować. Dlaczego to zrobiła? Dlaczego znowu nam przerwała? F wstała zdejmując rękawiczki, rzuciła je na piasek i po chwili zrobiła to samo z butami. Spojrzała na mnie i zaczęła rozpinać kombinezon. Co ona robi? Miała na sobie strój kąpielowy? Szczerze w to wątpię. Patrząc jak odsłania dekolt zastanawiałem się, czy w ogóle ma coś pod spodem. Siedziałem tak na piasku wpatrzony w nią i po chwili do mnie dotarło, że ona się przede mną rozbiera. Serce znowu oszalało. Najpiękniejszy dzień w moim życiu? A może element gry? Nieważne, miałem gdzieś czy to gra czy nie, bo właśnie zrzuciła z siebie kombinezon i stała przede mną w czerwonej, koronkowej bieliźnie. Pożerałem wzrokiem jej idealne ciało. Czym sobie na to zasłużyłem?

– Słodki jesteś, jak się rumienisz. – Powiedziała.

– C-co? Ja wcale nie... to od słońca!

– Jasne. I zamknij buzię, bo ci piasku nawieje – odparła z uśmiechem odwracając się i pobiegła do wody.

Boże... miała na sobie stringi. W bokserkach od razu zrobiło mi się ciasno. Czy ona zdaje sobie sprawę co ze mną robi? Wyszedłem na skończonego kretyna. Gapiłem się na nią z otwartą gębą? Ja pierdole. Inaczej się tego skomentować nie da.

– K! – Krzyknęła. – Długo tam będziesz jeszcze siedział i się na mnie gapił?!

– Ja wcale nie...

– No chodź tu!

Nie czekając ani chwili dłużej rozebrałem się do bokserek i pobiegłem do wody. Rzuciłem się na fale. Woda była tak przyjemnie chłodna i trochę mnie ostudziła. Wynurzyłem się i przeczesałem dłonią mokre włosy patrząc na F. Wyglądała jakby ją zamurowało. Ochlapałem ją.

– Orientuj się! – Zaśmiałem się.

– Ej! Zaraz ci pokażę! – Oburzyła się i jednym ruchem zerwała gumkę rozpuszczając włosy.

Teraz to mnie zamurowało. Nie mogłem się na nią napatrzeć. Była piękna i tak cholernie seksowna. W dodatku prawie naga. Mój mózg przestawał racjonalnie myśleć. Zanim się zorientowałem, F skoczyła na mnie. Zdążyłem ją złapać, ale straciłem równowagę i runęliśmy do wody. Nie na długo, bo po chwili już staliśmy na nogach.

– Mam cię. – Powiedziała z uśmiechem.

– Jeszcze mnie nie złapałaś. – Odparłem i zacząłem uciekać brzegiem morza, gdzie woda była do kostek.

– Myślisz, że cię nie dogonię?! – Krzyknęła za mną.

Obejrzałem się, by sprawdzić, czy mnie goni, ale ku mojemu zdziwieniu jej tam nie było.

– Orientuj się! – Usłyszałem tuż przy uchu i z wrażenia, aż się przewróciłem.

Szybko usiadłem słysząc jak F wybucha śmiechem. Unosiła się tuż nad falami kawałek ode mnie machając wielkimi, kruczoczarnymi skrzydłami, a ogon bujał się na boki nie dotykając wody. Uśmiechnąłem się szeroko.

– To nie fair! Latanie to oszustwo! – Krzyknąłem.

– Dlaczego? – Zaśmiała się. – Tak jest o wiele zabawniej!

Przeleciała nad głębszą wodę i przyspieszyła. Złożyła skrzydła trzymając je blisko przy ciele i wpadła pod wodę, by po chwili z niej wyskoczyć rozkładając je z powrotem. Kropelki wody zalśniły w słońcu, tak samo jak pióra nimi pokryte. Zawisnęła w powietrzu tuż nad powierzchnią, a ja nie mogłem oderwać od niej wzroku. Podleciała bliżej mnie i uśmiechnęła się w taki sposób, że gdybym stał, to bym się przewrócił. Chyba się... zakochałem? Poczułem, że jeśli jej zaraz nie pocałuję, to chyba oszaleję. Wstałem i zacząłem biec w jej stronę. Gdy byłem już blisko, podskoczyłem i objąłem za uda, bo dotąd sięgnąłem, by ściągnąć ją w dół. Jej skrzydła razem z ogonem zniknęły i wpadliśmy pod wodę. Pływaliśmy tuż pod powierzchnią patrząc na siebie, bo woda była idealnie przezroczysta. Sięgnąłem ręką w jej stronę, by dotknąć twarzy, ale ona się wynurzyła. Zrobiłem to samo i stanąłem przed nią.

– Co chciałeś zrobić, K? Zdjąć mi maskę? – Zapytała oburzona.

– Chcesz wiedzieć, co chciałem zrobić?

Zrobiłem krok w jej stronę i objąłem w talii jedną ręką przyciągając do siebie, a drugą ująłem policzek. Moje serce oszalało, gdy dotknąłem jej nagiej skóry. Patrząc mi w oczy położyła dłonie na moim torsie. Jej dotyk niemal palił rozlewając przyjemne ciepło po moim ciele. Nasze twarze były tak blisko, że stykaliśmy się nosami. Świat zewnętrzny zniknął. Nie słyszałem szumu fal. Nie czułem powiewu wiatru na mokrych plecach. Wszystko znikło. Przestało mieć znaczenie. Była tylko ona. Jeszcze chwila i serce wyskoczy mi z piersi. Teraz albo nigdy. Zamknąłem oczy i... najdelikatniejszy pocałunek jaki dotąd dane mi było zasmakować ustąpił miejsca niezwykle namiętnemu. Ten z kolei zmienił się w falę dzikich pocałunków. Jej dłoń znalazła się na mojej szyi, a druga we włosach. Moja z kolei zjechała z jej talii na perfekcyjny pośladek. Nasze ciała przylgnęły do siebie tak mocno, że nawet siłą by nas nie rozdzielili.

W końcu się od siebie oderwaliśmy, by złapać oddech. Dysząc patrzyliśmy sobie w oczy. Chciałem więcej. Dużo więcej. F zerknęła na moje usta, a potem na moje nabrzmiałe przyrodzenie w bokserkach odsuwając się lekko i przygryzła dolną wargę sunąc dłonią od szyi w kierunku torsu zerkając z powrotem na moje usta. Spojrzała mi w oczy i podskoczyła, odruchowo ją złapałem, a ona oplotła mnie nogami w pasie i wpiła się w moje usta. Oddawałem żarliwe pocałunki idąc z nią do brzegu. Położyłem ją na mokrym piasku w miejscu, gdzie jeszcze dosięgały nas fale, przygniatając swoim ciałem. Podparłem się na łokciu składając pocałunki na linii jej szczęki, a drugą dłonią sunąłem po jej udzie. Przechyliła głowę na bok dając mi dostęp do swojej szyi i moje usta od razu tam powędrowały. Prawie jęknęła zaciskając dłoń na moich włosach, po czym szarpnęła obracając nas, by znaleźć się na mnie. Nie protestowałem, bo z tej pozycji miałem niezły widok.

Pochyliła się i przejechała delikatnie językiem po moich ustach. Rozchyliłem je czekając na pocałunek, ale ona złapała zębami moją dolną wargę i przygryzła. Wplotłem palce w jej włosy i przytrzymując ją w miejscu pocałowałem zderzając swój język z jej. Nie pozostała mi dłużna oddając pocałunek jednocześnie zmniejszając odległość między nami do zera. Wolną dłonią błądziłem po jej prawie nagim ciele zatrzymując się na pośladku na dłużej, by potem powędrować w górę aż do zapięcia stanika. Jednym ruchem go rozpiąłem, a F zastygła na moment z ustami na moich. Oderwała się ode mnie i zaczęła podnosić, a ja chcąc wykorzystać sytuację przełożyłem dłonie na jej brzuch i zacząłem sunąć nimi w górę, by złapać piersi, ale w ostatniej chwili przytrzymała biustonosz na miejscu odmawiając mi dostępu.

– Zabieraj łapy. – Wydyszała prostując się.

– Wstydzisz się? – Zapytałem podnosząc się na łokciach.

– Zapomnieliśmy się, nie uważasz?

– To źle?

– Nie powinniśmy... nie możemy...

– Ja nie żałuję – wtrąciłem siadając, a ona zsunęła się na moje uda. – Od kiedy jesteś taka grzeczna, F?

Musnąłem ustami linię jej szczęki i poczułem, że zadrżała.

– Zapinaj – syknęła, a ja spojrzałem na nią zaskoczony. – To, co rozpiąłeś. Zapinaj.

Westchnąłem kładąc dłonie na jej talii i zacząłem nimi sunąć w kierunku zapięcia stanika. W rozpinaniu jestem mistrzem, ale zapinanie już do łatwych zadań nie należało. Przybliżyłem się do niej, żeby zerknąć zza jej ramienia mocując się z zapięciem. Moje dłonie się zatrzymały, a usta zaczęły składać pocałunki na jej skórze wędrując w stronę szyi.

– Zapinaj, kurwa. – Warknęła.

– Jesteś okrutna. – Westchnąłem wprost do jej ucha i wróciłem do zapinania biustonosza.

Kiedy w końcu poradziłem sobie z tym ustrojstwem, moje usta znów wylądowały na jej szyi. Miałem nadzieję, że chodziło tylko o ten głupi stanik, i że będziemy mogli kontynuować to, co zaczęliśmy.

– K... – szepnęła, ale nie przerywałem mojej wędrówki od jej ramienia, aż po okolice ucha i linię szczęki. – K, musimy wracać... – jej dłonie znalazły się na mojej twarzy, ale nie przerwała moich pocałunków, które dotarły do kącika jej ust. – Ktoś może nas zobaczyć.

– Nikogo tu nie ma – mruknąłem muskając jej wargi swoimi.

– Taki jesteś pewny? – Zapytała odsuwając się ode mnie. – Skąd wiesz, że nikt nas nie obserwuje schowany w ogrodach albo tamtym lasku? Mógł latać nad nami jebany dron, a my byliśmy tak zajęci... – Urwała, a ja milczałem, bo zdałem sobie sprawę, że miała rację. – Wracamy. – Powiedziała i wyswobodziła się z moich objęć.

Poczułem gorzki smak rozczarowania. Nie tak to miało wyglądać. Nie tak to miało się skończyć. Złapałem ją nieco powyżej kolana, gdy wstała, żeby ją zatrzymać.

– K, nie zachowuj się tak jakby między nami zaiskrzyło. – Powiedziała patrząc na mnie z góry.

– Oczywiście, że nie zaiskrzyło. To nieodpowiednie słowo. „Wybuchło" o wiele lepiej pasuje. – Odparłem z uśmiechem.

Zacisnęła szczękę odwracając się bez słowa, po czym odeszła kilka kroków na głębszą wodę i zanurkowała, żeby opłukać się z piasku. Kiedy się wynurzyła, nawet na mnie nie spojrzała, tylko ruszyła do brzegu.

– Zamierzasz mnie tu tak zostawić? – Zawołałem.

– Już nie lamentuj. Ulżysz sobie w domu.

Nie wierzę. Po prostu nie wierzę. Poczułem się tak, jakby wylała na mnie kubeł lodowatej wody. Patrzyłem jak zakłada kombinezon na mokrą skórę, potem rękawiczki, buty wzięła do ręki i boso ruszyła w stronę naszego statku. Nie odwróciła się ani razu. Nawet nie zerknęła w moją stronę. Wiatr rozwiał jej długie, kruczoczarne włosy, a ja westchnąłem. Będę musiał się zadowolić wspomnieniami i własną wyobraźnią.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top