18 "Magiczny? Powiedziałabym, że psychiczny"

Telefon wypadł mi z ręki. Wpatrywałam się tępo w ścianę, a moje serce z każdą mijającą sekundą biło coraz szybciej.

- Sue, co się stało?

Głos Oliver'a dobiegł do mnie jak zza ściany. Popatrzyłam w jego kierunku mętnym wzrokiem i wtedy to do mnie dotarło.

- Tatuś. - Szepnęłam jak małe dziecko

Kolana się pode mną ugięły, jednak nie upadłam na podłogę, bo chłopak złapał mnie w ostatnim momencie. Rozpłakałam się, chowając twarz w dłoniach.

- Nie poddawaj się. Musimy jechać do szpitala. - Powiedział chłopak, chwytając moją torbę i otwierając drzwi.

Pomógł mi wstać i razem poszliśmy do samochodu.

- Oliver, co się stało?! - Doszedł nas krzyk Anny.

Nie odwróciłam się.

- Nagły wypadek! Zadzwonię do was później!

Wpakowaliśmy się do auta, po czym chłopak wyjechał z podjazdu z piskiem opon. Łzy nie chciały przestać płynąć.

- Co z nim? - Spytał cicho blondyn, kładąc dłoń na mojej ręce, która było chorobliwie zimna w dotyku.

- Miał zawał. - Szepnęłam, a gdy te słowa wydostały się z moich ust, zaczęłam płakać jeszcze bardziej. - Mój tata miał zawał.

Zaczęłam drżeć.

- Suezanne, nie rób tego. Musisz być teraz silna. Przezwycięż to.

Zamknęłam oczy, kiedy jeszcze mocniej moje ciało zatrzęsło się. Zacisnęłam dłoń na ręce chłopaka z niewyobrażalną siłą. Wzięłam głęboki oddech, a po chwili kolejny, i kolejny.

- Właśnie tak, Sue. Właśnie tak.

Poczułam jak kilka łez spadło na moją spódnicę. Otworzyłam oczy i patrzyłam jak powstaje mała plamka. I jeszcze jedna, i następna. Kiedy patrzyłam na swoje własne łzy uspokoiłam się. Nie wiem dlaczego. Nie wiem jak. Ale tak się właśnie stało.

Gdy Oliver zatrzymał pojazd na parkingu przed szpitalem, opuściłam go i biegiem pognałam do budynku. Nie zważałam na to, że popycham innych ludzi. W tamtej chwili najważniejszy był dla mnie mój tata.

Będąc już na odpowiednim piętrze, zauważyłam Nick'a. Ruszyłam w jego kierunku, a ten kiedy mnie zobaczył, podbiegł i przytulił się do mnie.

Objęłam brata ciasno ramionami i wyszeptałam mu do ucha, drżącym głosem:

- Co z tatą?

Chłopca przeszły drgawki, ale odpowiedział:

- Już jest wszystko w porządku...

Gdy usłyszałam te pięć słów, wypuściłam wstrzymywane powietrze. Moje ciało automatycznie się rozluźniło. Nawet nie wiedziałam, że jestem taka spięta.

- ...Obudził się. Na razie lekarz nie pozwala do niego wchodzić, bo musi przeprowadzić wszystkie badania. Powiedział jedynie, że "będzie dobrze".

Fuknęłam.

- Zawsze tak mówią. - Burknęłam.

Odsunęłam się od chłopaka na szerokość ramienia i spojrzałam na osobę siedzącą na krzesełku. Mama patrzyła w podłogę, co jakiś czas potakując głową. Obok niej siedział Oliver, który coś do niej mówił. Razem z bratem, podeszliśmy do nich. Uklęknęłam przed rodzicielką.

- Mamo. - Szepnęłam, a kobieta zaczęła płakać. Potarłam dłonią jej policzek, tak jak ona to zawsze robiła mi w dzieciństwie. - Mamusiu.

Brunetka pokręciła głową i wpadła w moje ramiona, osuwając się. Klęczałyśmy, płacząc w swoich ramionach. Spojrzałam na Oliver'a, który od dłuższego czasu wpatrywał się we mnie. Chłopak posłał mi smutny uśmiech, po czym pocałował mnie w czoło, nachylając się lekko.

- Zaraz wracam. - Szepnął, tak żebym tylko ja to mogła usłyszeć.

Pokiwałam głową.

Kilkadziesiąt sekund później, rodzicielka odsunęła się ode mnie i spojrzała mi w oczy. Uśmiechnęłam się lekko, co po chwili i ona odwzajemniła.

- Tata będzie musiał stosować odpowiednią dietę. Podobno to jest bardzo ważne. Damy sobie jakoś radę, nie? W końcu jesteśmy rodziną Moore.

- Tak. - Potwierdziłam, po czym powtórzyłam jak mantrę: - W końcu jesteśmy rodziną Moore.


Właśnie jestem w moim pokoju, patrząc tępo w sufit. Na policzkach miałam zaschnięte łzy i czułam jak moje oczy są napuchnięte.

Wyglądałam zapewne gorzej niż ludzki koszmar.

O ile to w ogóle możliwe.

Lekarz pozwolił nam wejść do sali taty, jednak on wtedy spał. Mam wrażenie, że zrobił to celowo, abyśmy go nie męczyli.

A myślałam, że jest fajny.

Widać, że powoli dochodzi do siebie. Jego policzki już odzyskują naturalny kolor, więc nie wygląda jak istny wampir z tymi czarnymi włosami. Gdyby jeszcze otworzył oczy...

Lekarz zadźgał by go kołkiem, albo polał wodą święconą.

Albo nas.

Kto to wie?

Oliver, tak jak poszedł, tak nie wrócił. Nie wiem, czy coś się stało, czy nie. Napisałam do niego sms-a, jednak nie odpowiedział. I być może to było dziwne, ale bardziej się martwię o niego, niż o tatę.

Co się ze mną dzieję?!

Wstałam z łóżka i podeszłam do lustra. Jeśli myślałam, że wyglądam źle, tp się myliłam.

Wyglądam koszmarnie.

Zaczerwienione oczy i policzki, pobrudzona spódnica, nawet nie wiem od czego i cała zmiętolona koszulka.

Przykładem piękności to ja nie jestem.

Nie zważając na to, że ktoś może mi wejść do pokoju, zdjęłam koszulkę, a następnie rozpięłam suwak spódnicy, tak że opadła. Spojrzałam na siebie po raz kolejny.

Przejechałam dłonią po obojczyku, po żebrach, po brzuchu...

Samotna łza popłynęła po moim policzku, torując sobie drogę przez szyję i dekolt, gdzie zaschła.

Nie mam pojęcia, co mnie pokusiło w tamtym momencie. Poszłam do łazienki i uklęknęłam przed toaletą. Wepchnęłam dwa palce do gardła i wywołałam wymioty. Opróżniłam swój żołądek, krztusząc się.

Anette się udało. Jest teraz piękna. Skoro ona dała radę, to ja też sobie poradzę.

Poczułam jak moje włosy zostają odgarnięte, przez czyjeś wielkie ręce. Zadrżałam, jednak nie odwróciłam się. Od razu rozpoznałam zapach perfum.

Czym prędzej zamknęłam toaletę i spuściłam wodę. Ze spuszczoną głową, podeszłam do umywalki i przepłukałam usta. Ciągle nie spojrzałam w jego kierunku.

- Wszystko w porządku? - Zapytał cicho chłopak.

Spojrzałam na niego przez ramię.

- A jak myślisz? - Odpowiedziałam pytaniem na pytanie, z obojętnością.

Weszłam z powrotem do pokoju i ubrałam jakąś za dużą koszulkę, bo tak to, paradowałam w samej bieliźnie.

Spaliłam buraka.

Dziwne, że dopiero teraz.

Usiadłam na łóżku, wbijając wzrok w swoje własne ręce. Chłopak usiadł obok i pociągnął mnie na swoje kolana. Wtuliłam twarz w zagłębienie jego szyi.

- Jak się czujesz?

Wzruszyłam ramionami.

- Nie wiem. - Mruknęłam.

Blondyn pocałował mnie w czubek głowy.

- Dlaczego wymiotowałaś? - Spytał ledwie słyszalnym szeptem.

Zacisnęłam oczy, czego na szczęście chłopak nie mógł zobaczyć.

- To przez ten dzień. Działo się strasznie dużo. Pewnie moje ciało musiało jakoś odreagować. - Skłamałam, bez zająknięcia się, po czym szybko zmieniłam temat. - Gdzie byłeś?

Oliver westchnął.

- Lucy mnie potrzebowała. - Mruknął.

Moje ciało zesztywniało, co doskonale poczuł.

- Och. - Szepnęłam.

Blondyn pocałował mnie w skroń.

- Nie spytasz mnie, po co u niej byłem?

Pokręciłam głową.

- Gdybyś chciał mi powiedzieć, to sam być to zrobił. Bez mojej zachęty. Nie będę cię do niczego zmuszać, Oliver.

Chłopak skinął głową.

Wcisnęłam swój nos w jego szyję, przez co cicho zachichotał.

- Masz zimny nos, Moore. - Mruknął z chichotem.

- A ty ciepłą szyję, Martinez.

- Przeciwieństwa się przyciągają, co? - Zapytał.

Pokiwałam głową, uśmiechając się lekko.

- I to cholernie mocno. - Stwierdziłam. - Dzwoniłeś już do Anny?

Blondyn mruknął ciche "nie". Odsunęłam się lekko od niego, aby móc mu patrzeć w oczy.

- Mogę zadzwonić? Chciałabym im to sama wyjaśnić. - Powiedziałam.

- Jesteś tego pewna?

- Tak.

Oliver patrzył się na mnie przez chwilę, po czym wyciągnął telefon ze swojej tylnej kieszeni dżinsów i podał mi go, wybierając odpowiedni numer.

- Oliś? - Usłyszałam dziewczęcy głosik w słuchawce, więc uśmiechnęłam się do siebie.

- Cześć, Lily. Tu Suezanne. - Powiedziałam.

Blondyneczka zapiszczała, prze co musiałam lekko odsunąć telefon od swojego ucha. Ta mała ma niezły głos.

- Sue! - Krzyknęła z radością. - Dlaczego tak szybko dzisiaj poszłaś?! Nie zdążyłyśmy się pożegnać!

Zaśmiałam się lekko, słysząc jej zbulwersowany ton głosu.

Ona jest taka słodka.

- Przepraszam, Lily, ale obiecuję, że niedługo do ciebie przyjadę i to nadrobimy, zgoda? -

Spytałam.

- Zgoda! O nie, mama idzie... - Powiedziała dziewczynka, a ja usłyszałam w słuchawce głos Anny, która mówiła, że Lily nie może odbierać jej telefonu komórkowego.

- Ale mamo! To Sue dzwoniła! - Krzyknęła dziewczynka.

- Halo?

- Cześć, Anno. Dzwonię z telefonu Oliver'a, bo nie mam twojego numeru, a poza tym chciałam przeprosić, że tak szybko opuściliśmy twój dom, i to w dodatku bez słowa. A więc, przepraszam.

- Nie ma za co, kochanie. Spotkajmy się jutro na kawę, co? Wybierzemy się gdzieś z Lily. Taki babski dzień. Wtedy mi wszystko wyjaśnisz.

Uśmiechnęłam się, słysząc jej propozycję.

- Bardzo chętnie.

- To może w Ice Coffee? Wiesz gdzie jest ta kawiarenka?

- Wiem, wiem. O ile się nie mylę, obok jest plac zabaw, więc będziemy tam mogły pójść z Lily.

- Tak. To może dziesiąta? Czy za wcześnie?

- Jest idealnie. To do zobaczenia. - Mruknęłam.

- Do zobaczenia, Sue.

Rozłączyłam się i oddałam telefon Oliver'owi.

- Czyli jesteście na jutro umówione, tak? - Zapytał chłopak

Pokiwałam głową.

- Nie zdziw się, jeśli przez przypadek będę tamtędy przechodził.

Oboje się zaśmialiśmy, a ja w przypływie impulsu pocałowałam chłopaka w policzek.

- A to za co? - Spytał z bananem na twarzy.

- Za to, że potrafisz mnie rozśmieszyć, nawet kiedy mój humor jest du dupy. - Stwierdziłam.

- Widzisz? Jestem magiczny! - Powiedział z entuzjazmem.

- Magiczny? Powiedziałabym, że psychiczny.

Blondyn otworzył usta.

- O ty, mała jędzo!

Nim się spostrzegłam, chłopak przycisnął mnie do materaca i zaczął gilgotać. Pisnęłam i zaczęłam się śmiać.

- Oliver!

Chciałam się wyrwać, ale to było na nic. On po prostu nie chciał odpuścić.

- Przeproś! - Powiedział twardym głosem, ale na jego twarzy widniał wyszczerz.

- A co, ja? Przepraszajka? - Odpyskowałam.

Blondyn przestał na chwilę i spojrzał na mnie ze zdziwieniem i konsternacją w oczach.

- Istnieje w ogóle takie słowo?

Wzruszyłam nostalgicznie ramionami.

- Chyba nie.

Zaśmialiśmy się, po czym Oliver pocałował mnie w czoło i położył obok, obejmując mnie ramieniem.

- Myślisz, że wszystko będzie dobrze z twoim tatą? - Spytał chłopak.

- Nie chcę o tym rozmawiać. To jest dla mnie, jak na razie, za ciężki temat. - Powiedziałam pod nosem.

- Powiedziała mi, że to jest bardzo pilna sprawa. Musiałem sprawdzić czy nic się jej nie stało.

Przez chwilę zastanawiałam się o kim mówi, ale potem dotarło o do mnie. Mówił o Lucy.

- Nie musisz się tłumaczyć, Oliver. To jest twoje życie. Twoje wybory.

- Dokładnie. To są moje wybory. A ja chcę, żebyś o tym wiedziała. Chcę ci się tłumaczyć, bo nie chcę cię stracić.

Przycisnęłam swoje ciało mocniej do jego ciała.

- Dlaczego? - Szepnęłam.

- Dlatego, że jesteś dla mnie bardzo ważna. - Mruknął.

- Dlaczego? - Powtórzyłam pytanie.

- Ponieważ straciłem cię już po raz pierwszy i nie mogę pozwolić, abym stracił cię po raz drugi.

- Dlaczego?

Chłopak westchnął.

- Chcesz mnie wkurzyć czy po prostu jesteś ciekawa?

- Chcę cię wkurzyć. - Odpowiedziałam bez chwili zastanawiania się.

- Tak właśnie myślałem. - Powiedział.

Ziewnęłam.

Chłopak pokiwał głową.

- Idź spać, Sue. Widzę, że jesteś wykończona.

Spojrzałam na blondyna.

- Zostaniesz ze mną?

- Tak.

- Obiecujesz?

- Obiecuję.

Ułożyłam się wygodniej na jego klatce piersiowej, a kiedy byłam już pomiędzy jawą, a krainą Morfeusza, usłyszałam jedno zdanie, które zawładnęło moim życiem.:

- Nie chcę cię stracić, ponieważ nie przeżyłbym utraty kolejnej mi bliskiej osoby.

+!+

Do następnego!

Ewoxxx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top