Rozdział 14
– Przestań, F – powiedziałem, po raz kolejny zerkając w jej stronę.
Jak zwykle siedziała po mojej prawej, a ja za sterami. Tyle, że kompletnie nie mogłem się skupić na pilotowaniu statku. Czułem na sobie palący wzrok F. Bardzo starałem się nie patrzeć na nią, ale na staraniach się skończyło. Nasze spojrzenia spotykały się coraz częściej, a moją głowę opanowały nieprzyzwoite myśli. Próbowałem ignorować to napięcie między nami, bo jeszcze chwila i posypią się iskry, ale to nie było takie proste. Zwłaszcza, kiedy uśmiechnęła się w taki sposób, że serce prawie wyskoczyło mi z piersi, a w bokserkach zrobiło się jeszcze ciaśniej niż przedtem. Z trudem przeniosłem wzrok na przestrzeń kosmiczną, starając się skupić na tym, gdzie lecę.
– Proszę cię, przestań – powtórzyłem, usilnie gapiąc się przed siebie.
– Nie wiem o czym mówisz.
– Dobrze wiesz, że nie powinno się rozpraszać pilota.
– Rozpraszam cię? – Zapytała takim tonem, że musiałem na nią spojrzeć i to był błąd.
Wystarczyło jedno spojrzenie, jeden uśmiech i przepadłem. Nie musiała mnie nawet dotykać. Żadna dziewczyna tak na mnie nie działała. Nigdy. Nawet Ona. F przygryzła dolną wargę, patrząc mi prosto w oczy. Boże, ona mnie doprowadza do szaleństwa. I robi to specjalnie. Czy ona naprawdę chce, żebyśmy w coś walnęli? Z wielkim trudem odwróciłem od niej wzrok.
– I kto tu jest niewyżyty – udało mi się w końcu wydusić z siebie, starając się myśleć o wszystkim, byle nie o tym, co bym z nią w tej chwili zrobił. – Mówiłaś, że to była jednorazowa akcja.
– Bo była.
– Więc, co teraz robisz?
– Prowokuję... flirtuję... uwodzę – zamruczała i kątem oka zobaczyłem, że wychyla się w moją stronę, a żeby to zrobić, musiała odpiąć pasy.
Czułem, że zbliża się do mnie jeszcze bardziej, nadal siedząc w fotelu, a że między fotelami nie było dużo miejsca, to była naprawdę blisko. Starałem się nie reagować na jej zaczepki, starałem się być rozsądny, ale pożądanie było silniejsze. Jednym ruchem odpiąłem pasy, co nie było za mądre, i wychyliłem się do niej. Nasze usta złączyły się w pocałunku i zapomniałem, że jedną ręką wciąż trzymałem stery i ująłem jej twarz w swoje dłonie, by pogłębić pocałunek.
Gdy się od siebie odrywaliśmy, spojrzała mi w oczy i przygryzła moją dolną wargę. Poczułem smak krwi, jednocześnie z charakterystycznym uczuciem w brzuchu, które pojawia się przy gwałtownym spadaniu w dół. Moje ciało zaczęło odrywać się od fotela, jakbyśmy byli w stanie nieważkości, a przecież na statku mamy sztuczną grawitację. Co do... kurwa! Natychmiast zapiąłem pasy i złapałem stery, by wyrównać lot. Oblał mnie zimny pot na samą myśl, jak to się mogło skończyć. Od razu odechciało mi się amorów. Jak mogłem zrobić coś tak głupiego i niebezpiecznego? F odbiera mi zdrowy rozsądek. Shaun miał rację. Przepadłem i to z jebanym kretesem.
– Jesteś nienormalna!
– Nie ja jedna – odparła rozbawiona.
– To było...
– Lekkomyślne, głupie i w cholerę niebezpieczne? – Przerwała mi. – Było, ale dla takiego pocałunku zrobiłabym to jeszcze raz. Daj spokój, K. Nie mów, że ci się nie podobało.
Podobało? To mało powiedziane. Ja też z chęcią bym to powtórzył, ale może z włączonym autopilotem. Chociaż wtedy nie byłoby tej adrenaliny.
– Ale to nie zmienia faktu, że...
– Och, zamknij się już.
– Ugryzłaś mnie!
– Jak nie przestaniesz pierdolić, to ugryzę cię jeszcze raz.
– Poczekaj tylko, aż wylądujemy i się z tobą rozprawię.
– Uwierz mi, nie mogę się już doczekać.
Boże, jak ona mnie kręci. I jak mam nie myśleć bez przerwy o seksie? Zwłaszcza, gdy ona zachowywała się jakby też nie myślała o niczym innym. Na moje szczęście, do końca lotu panowała między nami cisza i mogłem się skupić na pilotowaniu. Chociaż im bliżej było lądowanie, tym bardziej nieprzyzwoite myśli wysuwały się na pierwszy plan. Prawdę mówiąc, ja też nie mogłem się doczekać, aż wylądujemy.
W końcu posadziłem statek na płycie parkingowej asteroidy zabudowanej centrami handlowymi, klubami i parkami rozrywki. Na szczęście asteroida posiadała sztuczną atmosferę, więc nie musieliśmy zakładać masek tlenowych. Puściłem F przodem i ruszyłem za nią, co chwilę zerkając na jej perfekcyjne pośladki. Prawie zaliczyłem glebę, bo się zagapiłem wychodząc ze statku.
– Patrz pod nogi, K, a nie na mój tyłek – powiedziała F. – Wybijesz sobie zęby, a szczerbaci mnie nie kręcą. A przecież mógłbyś ich użyć do czegoś innego niż trzymania w słoiku na pamiątkę.
– Na przykład do czego?
Obróciła się do mnie i uwodząc spojrzeniem, uśmiechnęła w taki sposób, że serce prawie wyskoczyło mi z piersi. Drugi raz tego dnia. Tyle wystarczyło, żebym zapomniał o całym świecie. A przecież mieliśmy misję do wykonania, nie mogłem się tak łatwo rozpraszać.
Zdrowy rozsądek wrócił na swoje miejsce, gdy zobaczyłem, że niedaleko statku ktoś na nas czeka. Mężczyzna ubrany w identyczny kombinezon jak nasze, ale bez maski. Ciemne włosy, ciemne oczy, śniada cera i ten głupkowaty uśmieszek. Na pewno nie narzekał na brak zainteresowania ze strony kobiet. Nie spodobał mi się mimo, że nie zamieniłem z nim jeszcze ani jednego słowa. Wystarczyło, że gapił się na F szczerząc zęby, zapewne próbując ją oczarować. Zacisnąłem dłonie w pięści. Od kiedy współpracujemy ze zwykłymi agentami?
– Witajcie w moim królestwie – odezwał się, rozkładając ręce prezentując swoje „królestwo".
Spojrzeliśmy na siebie z F, zapewne myśląc to samo. Co to za czubek?
– Jeśli oczekujesz, że się pokłonimy... – zacząłem, ale dokończyła za mnie F.
– To się pierdol.
Uśmiechnąłem się pod nosem, zadowolony, że nie poleciała na te jego uśmieszki. Stała ze skrzyżowanymi rękami na piersi, bacznie go obserwując.
– Takie brzydkie słowa z tak pięknych ust. Nie powinnaś przeklinać, mi ángel.
Nie musiałem znać hiszpańskiego, żeby znać znaczenie tych słów. Facet podnosił mi ciśnienie, a nawet się nie przedstawił. W dodatku wydawało mu się, że może nazywać F JEGO aniołem. Zaraz bardzo brutalnie mu wytłumaczę jego błąd.
– Jak mnie nazwałeś? – Warknęła F.
– Jestem Vincent – powiedział wyciągając dłoń w jej stronę, kompletnie ignorując jej słowa.
– F – odparła i ociągając się, podała mu rękę.
Zamiast uścisnąć dłoń, złożył pocałunek na jej wierzchu. Oczy wyszły mi na wierzch, a F skrzywiła się i przez moment myślałem, że zwymiotuje. Wyrwała rękę z jego uścisku i wytarła ją w moje ramię. Vincent udał, że tego nie widział, nadal szczerząc się jak debil, po czym wyciągnął dłoń w moją stronę. Z chęcią bym mu ją zmiażdżył w żelaznym uścisku i starł z gęby ten pieprzony uśmieszek, ale postanowiłem zachować się profesjonalnie.
– K. To co masz dla nas?
– Mam współrzędne domniemanej kryjówki celu oraz miejsca, w którym rzekomo pracuje, więc możemy ruszać.
– MY? – Zapytałem.
– Chyba coś ci się pomyliło – rzuciła F.
– W żadnym razie, mi ángel. Nie mówili wam, że to mój teren i będziemy współpracować?
Jakoś szefostwo zapomniało o tym wspomnieć. Dobrze wiedzieli, że nam się to nie spodoba, więc przemilczeli ten „drobny" szczegół.
– Nazwij mnie tak jeszcze raz, to wyrwę ci język, a potem wsadzę go z powrotem do gardła, żebyś się nim udławił. – Warknęła F, a ja nie mogłem powstrzymać się od uśmiechu. Chętnie bym to zobaczył.
– Plotki mówiły prawdę – odparł Vincent, uśmiechając się podejrzanie.
– A co to, kurwa, miało znaczyć? – Oburzyła się, a on puścił jej oczko.
Trzymajcie mnie, bo zaraz mu coś zrobię. Moja cierpliwość powoli się kończyła. F aż zgrzytała zębami ze złości, ale nie mogłem pozwolić jej rzucić się na tego kretyna, bo nie podzielił się z nami informacjami, których potrzebowaliśmy. Byliśmy zdani na niego i póki co, obicie mu ryja musiało zaczekać. Położyłem F dłoń na ramieniu i spojrzała na mnie po chwili.
– Po misji – powiedziałem niemal szeptem i zobaczyłem, że kącik jej ust unosi się ku górze.
– Możemy już iść? – Zwróciła się do naszego „przewodnika".
– Oczywiście – uśmiechnął znowu, prezentując białe zęby. – Panie przodem.
F wywróciła oczami i ruszyła we wskazaną przez niego stronę. Ruszyliśmy za nią, doskonale wiedząc, dlaczego puścił ją przodem. Teraz mógł gapić się na jej tyłek z tym głupawym uśmieszkiem, który miałem ochotę zetrzeć z jego głupiego ryja razem z częścią szczęki. Tylko ja mogłem podziwiać jej perfekcyjne pośladki. Moja cierpliwość była na granicy wykończenia, a on nadal się gapił. Zaciskałem dłonie w pięści tak mocno, że myślałem, że materiał rękawiczek nie wytrzyma.
– Najlepszy tyłek w MAO, co nie? – Szepnął do mnie Vincent wskazując na F. – Jak ty z nią wytrzymujesz na co dzień, nie mogąc jej nawet dotknąć? Połowa MAO marzy, by ją przelecieć. Ale szczerze, K. Zamoczyłbyś, co? Bo ja to bym jej z łóżka nie wypuścił.
Zaraz go, kurwa, zabiję. Jak się nie zamknie, to przysięgam, że to zrobię. Na szczęście zamilkł na moment, ale zaraz przyspieszył kroku i szykował się, żeby klepnąć F w tyłek. Zanim zdążyłem pomyśleć, moja dłoń już trzymała pistolet, a palec nacisnął spust. Sparaliżowane ciało Vincenta runęło na ziemię, a F odwróciła się zaskoczona.
– Chciał cię złapać za... – zacząłem, ale ona wyjęła swoją broń i strzeliła do niego jeszcze dwa razy.
– Pierdolony zboczeniec – skwitowała, chowając pistolet, po czym podeszła i pochyliła się nad jego ciałem. – Masz jebane szczęście, że K cię sparaliżował zanim się odwróciłam, bo miałbyś teraz rękę złamaną w trzech miejscach i zmiażdżone jaja. Poleż sobie tutaj i przemyśl swoje zachowanie, a my rozejrzymy się po twoim „królestwie".
– A co jeśli to zgłosi? – Zapytałem, gdy ruszyliśmy dalej.
– Nas jest dwoje, a on jeden. Myślisz, że komu uwierzą? Poza tym... – zatrzymała się tak nagle, że na nią wpadłem, ale zamiast się odsunąć, przylgnęła do mnie i położyła dłonie na mojej klacie. – Chyba miałeś się ze mną rozprawić.
Spojrzała mi w oczy, przybliżając swoją twarz do mojej. Nie miałem wątpliwości, co miała na myśli, bo patrzyła na mnie takim wzrokiem, że od razu zrobiło mi się gorąco.
– Co jeśli zmieniłem zdanie? – Zapytałem, chcąc się z nią podrażnić.
– Ach tak?
Rozchyliła lekko usta i oblizała wargi, patrząc na mnie znacząco. Oszaleję z tą kobietą. Czy ona nie zdaje sobie sprawy, jak na mnie działa? Jeszcze chwila i rzucę się na nią. Tu i teraz. A przecież ktoś może nas zobaczyć. Jesteśmy w miejscu publicznym i ryzykujemy bardzo dużo. Jedna z jej dłoni zaczęła przemieszczać się w dół. Złapałem ją w ostatniej chwili, tuż pod pępkiem.
– F...
– Chodź, nie mamy za dużo czasu – złapała mnie za rękę i pociągnęła za sobą.
Przedarliśmy się przez zatłoczone ulice do najbliższego klubu. W środku panowała ciemność, rozświetlana kolorowymi światłami, a w powietrzu unosiła się mieszanka perfum, alkoholu i potu. Gdyby F nie trzymała mnie za rękę, ten szalejący w rytm ogłuszającej muzyki tłum, rozdzieliłby nas. Dotarliśmy do toalet i zamknęliśmy się w pierwszej, wolnej kabinie.
Ledwo zdążyłem przekręcić zamek w drzwiach, rzuciliśmy się na siebie jak wygłodniałe wilki. Odpinaliśmy paski i kabury z bronią prawie nie odrywając od siebie ust. Wszystko położyliśmy we wnęce w ścianie służącej za półkę. Oderwaliśmy się od siebie dysząc i szybko pozbyliśmy się rękawiczek, a potem zabraliśmy się za kombinezony. Ze mną sprawa była prosta – wystarczyło rozpiąć i zsunąć do kostek razem z bokserkami. F potrzebowała więcej czasu. Musiała zdjąć jednego buta, by zdjąć nogawkę i majtki. Została w samym staniku, jednej nogawce i jednym bucie, bo nie było sensu, by rozbierała się od stóp do głów, a mieliśmy ograniczony czas. Ciężko było stwierdzić, kiedy paraliż Vincenta minie, więc nie mogliśmy tracić cennych minut na niepotrzebne rzeczy.
Wskoczyła na mnie, oplatając mnie nogami w pasie, a rękami za szyję. Złapałem ją za pośladki, przybiłem do ściany i wszedłem w nią zdecydowanym ruchem. Nasze jęki zdusiły żarliwe pocałunki. Była taka mokra i ciasna, tak cholernie seksowna. Wypychała biodra w moją stronę, chcąc mnie poczuć jeszcze głębiej, idealnie wpasowując się w mój rytm. Nasze ciała tak perfekcyjnie do siebie pasowały, jakby były stworzone do bycia razem. Jedna dłoń F znalazła się w moich włosach, a druga wbijała paznokcie w moje plecy z taką siłą, że syknąłem z bólu, zaciskając zęby na jej dolnej wardze. Poczułem smak krwi, więc oderwałem się od niej, ale ona tylko spojrzała mi w oczy i językiem zlizała ciemnoczerwoną ciecz, po czym uśmiechnęła się i z powrotem wpiła w moje usta. Musiałem jednak przyznać, że nakręcało mnie to jeszcze bardziej. Po chwili jej wnętrze zacisnęło się na moim penisie, a jej paznokcie drapały mi plecy, gdy jęczała z rozkoszy wprost do mojej buzi. Dwa pchnięcia później, ja również szczytowałem, wypełniając ją swoim nasieniem. Orgazm był tak intensywny, że zakręciło mi się w głowie, więc oparłem swoje czoło o jej i zamknąłem oczy, próbując złapać oddech.
Trwaliśmy w tej pozycji dobre kilka minut, zanim doszliśmy do siebie. Pocałowałem ją czule na sam koniec. Nie wiedziałem, czy czuła do mnie to samo, co ja do niej. A czułem coraz więcej i coraz intensywniej. To nie było tylko pożądanie, choć to od tego się wszystko zaczęło. Nie wyobrażałem sobie, żeby to, co pomiędzy nami było, mogłoby nagle zniknąć. Z żadną dziewczyną nie było mi tak dobrze, jak z nią i jeśli jedynym sposobem, by być blisko niej był seks, to niech tak będzie. Moje usta znalazły się na jej szyi i usłyszałem, jak wzdycha.
– K, musimy iść – na pół szepnęła, na pół jęknęła.
– Wiem.
Odsunąłem się od ściany, jednocześnie wychodząc z F i postawiłem ją na nogach, ale musiałem ją podtrzymać, bo się pod nią ugięły.
– W porządku?
– Tak.
Wyswobodziła się z mojego uścisku i stanęła o własnych siłach, więc zacząłem się ubierać. Gdy zapinałem kombinezon, spojrzałem na nią i zamarłem. Siedziała na muszli i zakładała buta na nogę, z której go przedtem zdjęła.
– Chyba nie zamierzasz przy mnie sikać? – Zapytałem.
– A co? Brzydzisz się?
– Zdecydowanie.
– Nie martw się, pozbywam się tylko twoich plemników. Nie chcę paradować potem w mokrych majtkach.
– Na to chyba trochę za późno.
– Dobra, niech ci będzie. Bardziej mokrych niż są – podniosła na mnie wzrok. – Zadowolony?
– Zależy o co pytasz – wyszczerzyłem się do niej, sięgając po broń i pasek, a ona przewróciła oczami.
– Ubrałeś się? To wynocha!
– Już wychodzę, tylko nie gryź – zaśmiałem się zapinając pasek, a potem kabury z pistoletami i wyszedłem z kabiny.
F na nowo się w niej zamknęła, a ja ruszyłem w kierunku wyjścia. Lepiej będzie, jeśli poczekam na zewnątrz. Tu było zdecydowanie za głośno i za gorąco. Stanąłem przed klubem i obserwowałem otoczenie, czekając aż F się ogarnie. Na moje nieszczęście, zobaczyłem idącego w moim kierunku Vincenta. Na sam jego widok podniosło mi się ciśnienie.
– Gdzie jest F? – Zapytał, stając przede mną.
– W toalecie – odpowiedziałem, krzyżując ręce na piersi. – Dotarło coś do tego twojego pustego łba?
– Jak najbardziej. Jesteś psem ogrodnika, K. Sam nie możesz zamoczyć, to innemu też nie pozwolisz?
– Słucham? Chyba nie mówisz o sobie?
– Niby czemu? Laski na mnie lecą.
– F nie jest taka jak wszystkie. Ona cię nawet kijem nie dotknie.
– Jeszcze się zdziwisz.
Prychnąłem tylko. Chciał skończyć jako warzywo? Droga wolna. Nie będę powstrzymywał F, a wręcz przeciwnie, jeszcze jej pomogę. Ten facet jest bardziej wkurzający niż bliźniacy.
– Co taka cisza? Umarł ktoś? – Zapytała F, stając między nami.
– Jeszcze nie – mruknąłem.
Vincent rzucił mi spojrzenie pełne irytacji zmieszanej z lekkim szokiem, ale F się zaśmiała. Uśmiechnąłem się, zadowolony. Lubiłem, jak się śmiała. Musiałem sprawić, by robiła to jak najczęściej. Chciałem, żeby była szczęśliwa.
– Zabierajmy się do roboty, bo właśnie widzę nasz cel. – Powiedział ten kretyn i ruszył w tłum.
Podążyliśmy za nim, ale chyba zorientował się, że jest śledzony i zaczął biec. Rozdzieliliśmy się, ale na tyle, by być w zasięgu wzroku. Straciłem z oczu cel, ale zaniepokoiło mnie bardziej to, że F nagle zwolniła, po czym zatrzymała się i zaczęła rozglądać. Walić cel, przecież i tak go już nie widziałem, zawróciłem i podbiegłem do F. Pojawiły się jej uszy i ogon, którym machała jak wkurzony kot, ale wyraz jej twarzy mówił coś zupełnie innego. Coś było nie tak.
– F? Co jest? – Zapytałem, ale nie odpowiedziała, tylko dalej przeczesywała wzrokiem tłum. – Co się stało? Słyszysz mnie? F!
Niepokój rósł we mnie z każdą chwilą. F zachowywała się dziwnie i to utwierdzało mnie w przekonaniu, że coś było bardzo nie tak. Przejechałem wzrokiem po tłumie na ulicy, ale nie zauważyłem nic nadzwyczajnego.
✶
– On tu jest – powiedziałam.
– Kto? – Zapytał K.
Nic ci to nie da, F. On nie wie, że żyję. Usłyszałam w głowie śmiech tego psychopaty. Biologicznego ojca Keevy.
– On tu jest – powtórzyłam.
– Ale kto? O kim ty mówisz, F?
A nawet jeśli mu powiesz, to twój partner i tak nie wie, jak wyglądam. Poza tym, naprawdę myślałaś, że chodziłbym po ulicach bez żadnego kamuflażu? Każdy, kto na mnie spojrzy, widzi zupełnie inną osobę. Nawet ty byś mnie nie rozpoznała.
Jego głos wypełniał moją głowę, a we mnie narastała panika. Nie chciałam znowu tego przeżywać. Nie chciałam znowu przez to przechodzić. Nie chciałam znowu być jego marionetką. Nie chciałam znowu skrzywdzić K.
– On tu jest – powtórzyłam i w końcu spojrzałam na K. – On żyje.
– Kto taki, F? No kto? – Dopytywał, łapiąc mnie za ramiona, ale po chwili patrzenia mi w oczy, chyba zrozumiał. Nie był głupi.
Nie martw się, F. Nie mam czasu dzisiaj, żeby się z wami pobawić.
Nie masz czasu? To po co się, kurwa, do mnie odzywałeś? Po co siedzisz w mojej głowie?
Chciałem ci tylko podziękować za dostarczenie wiadomości mojej córce. Bardzo spodobała mi się jej reakcja. Ucieszyłem się, że jest podobna do mnie, a nie tej wywłoki nazywającej się matką, która ją oddała.
Jak, kurwa, miło.
Na twoim miejscu, byłbym milszy i nie przerywałbym. Na czym to ja... a tak. Jeszcze nie mogę się z nią spotkać, ale dzięki tobie będę miał do niej dostęp, więc bądź grzeczną dziewczynką, F i pogódź się z moją córką. Schowałem w twojej głowie wiadomość dla niej i tylko ona może ją odczytać. Nie spierdol tego, bo ucierpi twój cenny K. Chyba nie muszę ci mówić w jaki sposób?
✶
Widząc panikę w oczach F, przyciągnąłem ją do siebie i przytuliłem. Czułem jej spięte mięśnie i serce tłukące się w piersi. Tamta misja była najgorszą, jaką musieliśmy wykonać i wspomnienia z niej nie należały do miłych. Myślałem, że mamy to już za sobą, ale najwidoczniej się myliłem. Jakim cudem ten psychopata przeżył? Zanim zdążyłem choćby otworzyć usta, by o to zapytać, zjawił się wściekły Vincent.
– Co wy, do cholery, odwalacie?! Przez was straciłem cel z oczu, a wy się tu miziacie!
– Nie przeginaj, Vincent – syknąłem. – Zwykłe śledzenie celu cię przerosło? Jakim cudem przeszedłeś testy?
– Zgłoszę szefostwu, że złamaliście regulamin i... – gorączkował się, ale w tym momencie z gardła F wydobył się złowrogi warkot i odsunęła się ode mnie.
– Ciekawe jak to zrobisz dławiąc się własnym językiem – wysyczała, machając wściekle ogonem na boki. – A może znasz migowy? W takim razie połamię ci palce, wykręcę nadgarstki i wyrwę ramiona ze stawów.
– Bhalorianka? – Zapytał zszokowany, ale po chwili na jego twarzy pojawił się głupawy uśmieszek. – Och, mi ángel – zamruczał. – Widzę, że jesteś prawdziwym aniołem.
Zrobił krok w jej stronę, a ona gotowa do ataku, czekała tylko na odpowiedni moment. Stanąłem między nimi zanim polała się krew.
– Spróbuj ją tylko dotknąć, to sam połamię ci ręce – warknąłem.
F zaczęła coś mruczeć o tym, że nie muszę jej bronić, bo sama to potrafi, ale zignorowałem ją. Mieliśmy misję do wykonania, a w tej chwili było niebezpiecznie blisko do starcia pomiędzy naszą trójką, co mogło się dla nas, czyli mnie i F, bardzo źle skończyć. Musiałem załagodzić to póki się jeszcze dało.
– Odsuń się, psie ogrodnika – powiedział Vincent, chcąc wyglądać na strasznego.
– Chyba pomyliły ci się miejsca w szeregu, szaraczku. Nie bez powodu to ja jestem agentem specjalnym, a nie ty i uwierz mi, nie chcesz mnie za wroga.
– Grozisz mi, K?
– Ustawiam do pionu, bo najwyraźniej nie masz zielonego pojęcia w jakiej znaleźliśmy się sytuacji.
– Pewnie mi ją zaraz wyjaśnisz.
– Zamknij się i słuchaj. Psychopatyczny morderca jest na wolności i, co gorsza, jest tutaj. W twoim pieprzonym „królestwie". A w porównaniu do niego, cel, który zgubiłeś jest tylko marną podróbką płotki. Rozumiesz? Podróbką.
– Ostatnim razem zrobił nas w chuja – odezwała się F, stając obok mnie. – Myśleliśmy, że go zabiliśmy, pewnie o tym słyszałeś. MAO aż huczało, ale nieważne. Ten psychol sfingował własną śmierć wykorzystując do tego swoją moc. Wiesz jakie to uczucie? – Zbliżyła się do niego. – Gdy ktoś wchodzi ci do głowy i przejmuje kontrolę nad twoim ciałem, robiąc z ciebie marionetkę? – Vincent przełknął ślinę i zrobił krok w tył. – Im bardziej walczysz, tym bardziej boli i możesz tylko patrzeć na to, co wyprawia twoje ciało. Nie masz na nic wpływu. Posrałeś się już? – Zrobiła krok w jego stronę, a on znowu się cofnął. – To, co uznałeś za „mizianie", to był on. W mojej głowie. Powinieneś się cieszyć, że nie miał czasu się z nami bawić, bo właśnie wypruwałabym ci flaki. Chociaż nie. To mogę zrobić nawet z własnej woli.
Ostatnie zdanie powiedziała takim tonem, że aż przeszły mnie ciarki. Nie musiałem widzieć jej oczu, żeby wiedzieć, że ziały ciemnością. Vincent zbladł i zaczął się cofać z przerażeniem wymalowanym na twarzy. Zastanawiałem się, czy powinienem interweniować. Chyba blefowała. Przecież nic mu nie zrobi przy tylu świadkach, ale musiałem coś zrobić. Minąłem F, kładąc jej po drodze dłoń na ramieniu, podszedłem do tego kretyna i złapałem go za fraki. Jak już gramy tych złych, to razem.
– A teraz grzecznie nam powiesz, gdzie możemy znaleźć nasz cel i dasz nam pracować. – Powiedziałem tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Vincent nadal zesrany ze strachu, pokiwał szybką głową na znak, że się zgadza i wyśpiewał wszystko, nawet najdrobniejsze szczegóły, które tak naprawdę nie były nam potrzebne. Zostawiliśmy go na środku ulicy i wykonaliśmy misję sami. W dziesięć minut. Okazało się, że szefostwo jednak niczego przed nami nie zataiło. To Vincent upierdzielił sobie, że mamy współpracować, a tak naprawdę miał nam tylko przekazać informacje.
✶
Stałam właśnie przed lustrem i rozczesywałam mokre włosy, gapiąc się w swoje odbicie. Patrzyłam na starą bliznę na mojej twarzy, której zwykle nie widać, bo zasłania ją grzywka, a w pracy maska. Zaczynała się na czole, przechodziła przez brew, i cudem omijając oko, kończyła się na kości policzkowej. Westchnęłam. Dobrze, że K jej nie widział. Przerzuciłam włosy na prawą stronę i zamarłam. Na lewym barku widniały ślady po kłach Diablo, których przecież nie było już widać od jakiegoś czasu. Jakim cudem znowu są widoczne?
Dotknęłam ich opuszkami palców, by po chwili zatopić w nich paznokcie. Chciałam, żeby zniknęły. Chciałam, żeby ich tam nie było. Syknęłam z bólu, bo zaczęły lekko szczypać, a potem nagle poczułam się jak wtedy. Jakby tu był i na nowo zatapiał kły w mojej skórze. Obezwładniający ból przeszedł przez całe ciało, powodując zawroty głowy. Z mojego gardła wydobył się krzyk, szczotka wyleciała mi z dłoni, a przed oczami pojawiły się mroczki i po chwili leżałam już na podłodze.
– Tina? – Obok mnie pojawił się Raito. – Tina! Co się stało?
Z trudem łapałam oddech, dochodząc do siebie. Ból zniknął, ale ślad po ugryzieniu strasznie piekł. Czemu teraz? Tyle czasu nic mi nie było.
– Co ci jest? – Dopytywał wilk, chodząc wokół mnie zniecierpliwiony.
Wskazałam palcem na lewy bark, obracając głowę w drugą stronę i poczułam, jak Raito zbliża pysk do ugryzienia. Obwąchał, zawarczał, a potem polizał moją piekącą skórę. Na jedną, krótką chwilę przyniosło mi to ulgę, ale wilk zaczął się jakby krztusić i szybko podniosłam się do pozycji siedzącej.
– Raito?
Słaniał się na łapach, aż w końcu wylądował na podłodze. Rzuciłam się do niego, ale rozpłynął się w powietrzu zanim zdążyłam go dotknąć.
– Raito! – Zawołałam, ale nie odpowiedział. – Raito!
Serce tłukło mi się w piersi z niepokoju. Ale gdyby stało mu się coś poważnego, to bym o tym wiedziała. Czułabym, że coś jest nie tak. Już miałam wstawać, kiedy pojawił się przede mną z wodą kapiącą mu z pyska. Przytuliłam go, chowając twarz w jego miękkiej sierści.
– Nic mi nie jest – powiedział.
– Co to, do cholery, było? – Zapytałam, gdy wypuściłam go z objęć i na niego spojrzałam.
– Jad.
– Jaki, kurwa, jad?
– Demona.
Wybałuszyłam na niego oczy, przetrawiając jego słowa, aż dotarło do mnie ich znaczenie. Podeszłam do lustra, by przyjrzeć się dokładnie ugryzieniu. Wcale nie było zagojone, jak jeszcze godzinę temu. Wyglądało na całkiem świeże, a z ran sączyła się dziwna, czarna substancja. Co to ma, kurwa, być? Uklękłam przy Raito i ujęłam jego pysk w swoje dłonie.
– Na pewno nic ci nie jest? – Zapytałam, obserwując go uważnie.
– Na pewno. Nie powinienem tego lizać, ale musiałem sprawdzić. Nie martw się, już wypłukałem to świństwo. – Wystawił język, by pokazać mi, że wygląda normalnie. – Widzisz?
– Zajebie go. Przysięgam, że go, kurwa, zajebie – warknęłam, czując jak gniew zalewa moje ciało.
Pocałowałam wilka w pysk i wstałam. Byłam wściekła, więc szybko założyłam krótkie spodenki i jakaś szerszą koszulkę, po czym wyskoczyłam przez okno, żeby złożyć wizytę Diablo. Zanim do dotarłam do jego domu, moje włosy były już prawie suche. Nie miałam zamiaru pierdolić się z pukaniem.
– Otwieraj, kurwa! – Krzyknęłam, uderzając pięścią w drzwi.
Otworzył zaspany, ubrany tylko w dresowe spodnie. Włosy miał w nieładzie, ale gdy mnie zobaczył, szybko je poprawił zaczesując na bok palcami. Chcąc nie chcąc, mój wzrok ześlizgnął się na jego umięśnioną klatę, brzuch i ramiona. Na jednym z nich miał wytatuowanego smoka. Spojrzałam z powrotem w jego oczy koloru płynnego srebra. Tak, oczy. Po opatrunku nie było śladu, tak samo jak po moim sztylecie. Nie miał nawet blizny. Jak to możliwe? Chociaż dzisiaj byłam już chyba skłonna uwierzyć we wszystko. Nawet w to, że był najprzystojniejszym generałem na Bhalorze. Bo gdy tak stał przede mną, to nie mogłam zaprzeczyć, że był przystojny. Nawet bardziej niż początkowo zakładałam.
– Tina? – Odezwał się zaskoczony. – Coś się stało?
– Jeszcze, kurwa, pytasz? – Warknęłam i szarpnęłam za koszulkę, by odsłonić bark. – Nie obchodzi mnie, jak to, kurwa, zrobisz, ale masz to naprawić!
Spojrzał na ugryzienie i szybko odwrócił wzrok. Wydawało mi się, że się lekko zarumienił. Co do chuja?
– Co, kurwa, odwracasz wzrok?
– Uhm... – zaczął wyraźnie zmieszany, patrząc po ścianach. – Nie założyłaś stanika?
– Co... – spojrzałam w dół. – Oo... – wyrwało mi się.
Faktycznie nie miałam nic pod spodem. Szybko puściłam koszulkę i zasłoniłam piersi dłońmi, jakby materiał już tego nie zrobił. Byłam wściekła i ubierałam się tak szybko, że nawet nie zauważyłam, że brakuje mi, w sumie najważniejszej, części garderoby. Czułam, że moje policzki płoną. Mogłabym stać przed nim w samej bieliźnie i by mi to zwisało. Ale tak? Nieumyślnie pokazałam mu prawie całą pierś. A że był ode mnie dużo wyższy, to miał świetny widok. Jednak zaczynałam się obawiać, że widział dużo więcej.
Wściekłość ustąpiła miejsca zażenowaniu. Miałam ochotę walić głową w ścianę. Gdyby stał przede mną ktokolwiek inny, jakoś bym z tego wybrnęła. Ale stał Diablo i nie miałam pojęcia dlaczego nie byłam w stanie nawet spojrzeć mu w oczy. Zresztą, on też nie mógł spojrzeć w moje. Zrobiło się dziwnie między nami. Ani jedno, ani drugie nie wiedziało, co zrobić.
– Pokażesz mi jeszcze raz? – Zapytał w końcu, a ja wytrzeszczyłam oczy.
– Jebany zboczeniec!
– Ugryzienie! Na bogów, Tina, ugryzienie! – Dodał szybko, a ja tylko prychnęłam. – Mogę?
– Skoro musisz.
Chwycił delikatnie materiał koszulki, odsłonił mój bark i zaczął się przyglądać śladom po własnych kłach.
– Myślałem, że już się zagoiło – powiedział po chwili.
– Bo zagoiło. Tylko dzisiaj nagle się odgoiło. Napraw to.
– Nie wiem, czy potrafię.
Dotknął mojej skóry i rany znowu zaczęły piec, ale tym razem dużo intensywniej niż poprzednio. Syknęłam i miałam zapytać, co robi, ale gdy spojrzałam na niego, zamarłam. Białko oka, w które wbiłam mu sztylet, właśnie pochłaniały cienie, a tęczówka była już niemal w całości krwistoczerwona. Drugie oko pozostało normalne. Zanim nawet zdążyłam pomyśleć, czy się boję, ból przebił moje serce niczym ostrze. Zabrakło mi tchu, nogi się pode mną ugięły, ale nie mogłam oderwać wzroku od jego dwukolorowych oczu. Złapał mnie i podtrzymał, a ja poczułam nagle, że muszę być bliżej niego. O wiele bliżej niż powinnam. I to przeraziło mnie bardziej niż zaczynająca się przemiana Diablo.
– Nie... – wykrztusiłam. – Nie dotykaj mnie... nie dotykaj!
– Nie zrobię ci krzywdy – powiedział swoim normalnym głosem, ale mnie puścił.
– Nie... chodzi o to... – z trudem oddychałam przez ból przeszywający moje serce i musiałam się złapać framugi, żeby się nie przewrócić. – Po prostu... nie dotykaj...
Coś mnie do niego ciągnęło, ale walczyłam z tym, jak mogłam. Zanim zdążył się odezwać albo, co gorsza, mnie dotknąć, odwróciłam się i ruszyłam przed siebie. Byle z dala od niego. Rozłożyłam skrzydła i wzbiłam się w powietrze. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w domu. Co się ze mną, do cholery, działo?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top