Rozdział 10
Czekałem na nią na korytarzu. Nie chciałem podchodzić pod same drzwi szefostwa, żeby nie podsłuchiwać. Chociaż i tak co nieco usłyszałem. F wypadła z ich gabinetu jak torpeda ze szpilkami w zdrowej ręce, podczas gdy z drugiej kapała krew zostawiając za nią ciemnoczerwony ślad na podłodze. Była wściekła, a kiedy na mnie wpadła, zmierzyła mnie tylko morderczym wzrokiem i chciała minąć, ale złapałem ją za przedramię.
– Puść mnie – warknęła.
– Co ci powiedzieli? Co z twoją ręką? – Zapytałem i przyjrzałem się jej zakrwawionej dłoni z wystającymi kawałkami szkła. Niektóre były wbite dość głęboko.
– Teraz nagle cię obchodzę? Pierdol się! – Wyrwała rękę z mojego uścisku i ruszyła dalej korytarzem.
Jak to „teraz"? Jak to „nagle"? Gdyby tylko wiedziała od jak dawna mnie obchodzi, od jak dawna siedzi mi w głowie. Gdyby tylko wiedziała jak na mnie działa...
– F! Zaczekaj! – Ruszyłem za nią, ale przyspieszyła. – Zazdrośnico!
Nie odwróciła się ani razu. W końcu znikła mi z oczu. Nie wiedziałem nawet czy mnie słyszała i specjalnie ignorowała, czy po prostu była za daleko. Westchnąłem. Po części czułem się winny całej sytuacji, ale przecież to ona zaczęła tą swoją grę. Miałem się tak po prostu poddać? Uśmiechnąłem się przypominając sobie jej minę, gdy poprosiłem Tanyę do tańca. Bezcenna. Tą rundę wygrałem ja. Chociaż to, co stało się potem... Miałem przeczucie, że i tak było nieuniknione. Gdybym olał tą dziewczynę, ona prędzej czy później zaczepiłaby F i skończyłoby się tak samo. Jednak patrzenie na F kipiącą z zazdrości zdecydowanie zaliczam do przyjemniejszych zajęć. Nawet pomimo konieczności znoszenia bliskości tej natrętnej laski. Muszę przyznać, że byłem bliski odepchnięcia jej, bo im bliżej była, tym bardziej mnie irytowała, ale czego się nie robi dla wygranej.
Niedługo potem dowiedziałem się, że F została zawieszona i będę zmuszony wykonywać solowe misje do czasu jej powrotu. Nie byłem zadowolony z tego powodu, bo praca z nią jest o wiele... ciekawsza. No cóż, będę to musiał jakoś przeżyć.
Wzywali mnie często, o wiele częściej niż kiedy pracowałem z F. Spora część agentów wzięła urlop i zajmowałem się misjami nie tylko dla agentów specjalnych, ale też jakimiś pierdołami. Nie miałem czasu porządnie się wyspać, więc gdy w końcu wracałem do domu, padałem na łóżko wykończony nie zaprzątając sobie głowy zdejmowaniem kombinezonu. Któregoś razu przebudziłem się w środku nocy, bo poczułem jak materac ugina się pod czyimś ciężarem. Sięgnąłem ręką po broń, którą zostawiłem na szafce przy łóżku. Wycelowałem w zbliżającą się do mnie postać. Zanim jednak zdecydowałem się oddać strzał, intruz wytrącił mi broń z ręki i wykręcił ją za moją głowę siadając na mnie. Usłyszałem śmiech. Zaraz, przecież ja znam ten głos. Wolną ręką sięgnąłem do lampki nocnej i ją włączyłem. Zmrużyłem na moment oczy zasłaniając je dłonią przed oślepiającym światłem. Gdy w końcu je odsłoniłem, prawie udławiłem się śliną, moje serce oszalało, a w brzuchu motyle postanowiły zrobić sobie imprezę. Nade mną pochylała się F nadal trzymając mnie za nadgarstek. W dodatku była w samej bieliźnie.
– F-F? – Wykrztusiłem.
– Słodki jesteś taki zaspany – odparła z uśmiechem przerzucając rozpuszczone włosy na jedną stronę.
– C-co ty tu...? Jak ty tu...? Skąd wiesz...? – Dukałem z trudem łapiąc oddech.
– Do schrupania – uśmiechnęła się przybliżając swoją twarz do mojej. – Ale jesteś spięty, K – zamruczała mi do ucha muskając ustami jego płatek. – Zaraz coś na to poradzimy. – Złożyła pocałunek na mojej szyi i zaczęła sunąć dłonią od mojego nadgarstka w kierunku ramienia.
Jej usta znalazły się na moim torsie i wędrowały coraz niżej, tak samo jak jej dłonie. Miałem wrażenie, że serce mi zaraz wyskoczy. Spałem w samych bokserkach, w których już zrobiło mi się bardzo ciasno. Dobrze, że tym razem zdążyłem się wykąpać po powrocie z pracy, zanim walnąłem się na łóżko. Poczułem, że F się uśmiecha z wargami przyciśniętymi do skóry mojego brzucha niebezpiecznie blisko linii bokserek. Chyba przestałem oddychać.
– Miałeś się rozluźnić, a ty spinasz się jeszcze bardziej – powiedziała podnosząc głowę, by na mnie spojrzeć. W jej oczach było coś takiego, że zapomniałem, że sam mogę poruszać własnym ciałem. – Oddychaj, bo będę musiała zrobić ci sztuczne oddychanie – zaśmiała się cicho. – A może... – zamruczała unosząc się na łokciach i zbliżyła swoją twarz do mojej. – Właśnie tego... – Ujęła swoją dłonią mój policzek, a jej kciuk znalazł się na mojej dolnej wardze. – Chcesz? – Przeniosła wzrok z moich ust, by spojrzeć mi prosto w oczy.
Boże, jak ona na mnie patrzyła. Rozpalała mnie do tego stopnia, że chyba mózg mi się przegrzał, bo nie byłem w stanie myśleć. W końcu „odzyskałem" władzę nad ciałem, sięgnąłem dłonią do jej policzka i pogładziłem go kciukiem. Jednak po chwili wplotłem palce w te długie, kruczoczarne włosy zmuszając by się do mnie przybliżyła jeszcze bardziej i złączyłem nasze usta w delikatnym pocałunku. Nie protestowała, a nawet wydawało mi się, że się uśmiechnęła. Przejechałem językiem po jej dolnej wardze czekając, aż mnie wpuści, ale zamiast tego wyszła mi naprzeciw i nasze języki rozpoczęły taniec. Moja druga dłoń znalazła się na jej plecach i już po chwili przygniotłem F swoim ciałem. Objęła mnie nogami w pasie krzyżując je na moich lędźwiach, tym samym eliminując przestrzeń między nami do zera.
Nie odrywaliśmy od siebie rąk, a tym bardziej ust. Zdążyliśmy jeszcze kilkukrotnie zmienić pozycję. Raz ja leżałem na niej, innym ona na mnie. Walczyliśmy o dominację. Już zabieraliśmy się za dosłownie zdzieranie z siebie bielizny, gdy nagle spadliśmy z łóżka. Oczywiście F miała miękkie lądowanie, bo to ja walnąłem plecami o podłogę. W momencie zderzenia z twardymi panelami zamknąłem oczy, ale kiedy je otworzyłem, w sypialni nie było już tak ciemno. Zdezorientowany usiadłem rozglądając się dookoła. Chyba świtało. Ale nie to było najgorsze. Nigdzie nie widziałem F, nie było nawet najmniejszego śladu, że tu w ogóle była i zaczynało do mnie docierać, że to był tylko pieprzony, bardzo realistyczny sen. Szkoda tylko, że to całe napięcie zmieszane z pożądaniem nie zniknęło. W takim stanie już na pewno nie zasnę i będę musiał sobie ulżyć posiłkując się wspomnieniami i własną fantazją.
✶
Szłam powoli ciesząc się piękną pogodą. Mimo, że Keeva mieszkała na obrzeżach miasta i mogłam dostać się tam dużo szybciej komunikacją miejską, wybrałam spacer. Na nogach. Raito został w domu mając chyba już dość mojej obecności, bo zawieszenie sprawiało, że zaczynałam świrować. Nagle zagrzmiało. Zaskoczona spojrzałam w niebo, które jeszcze przed chwilą było nieskazitelnie niebieskie. Teraz błękit ustąpił miejsca pochłaniającym go coraz to ciemniejszym chmurom. Burza? Nie sprawdzałam prognozy pogody, bo zwykle nie jest to konieczne i obywa się bez niespodzianek. A i tutejszy klimat charakteryzował się piękną pogodą przez większość roku. Tak nagłe pożarcie nieba przez chmury burzowe nie wróżyło nic dobrego.
Byłam mniej więcej w połowie drogi, więc jeśli zaraz lunie, to zanim dotrę na miejsce nie będzie na mnie suchej nitki. Zrobiłam ledwie dwa kroki i zaczęło padać. Cudownie. Prze-kurwa-cudownie. Im bliżej byłam domu Keevy, tym bardziej padało i robiło się coraz ciemniej. Diablo wybudował naprawdę piękny dom specjalnie dla niej, urządzali go razem, tak samo jak wspaniały ogród, ale nie powiem, że im zazdroszczę. Bo nie zazdroszczę. Dobra, może trochę. Tak troszeczkę tylko. Szczęśliwi do porzygu. Mnie to raczej nie czeka. Rozpętała się burza, lało jak z cebra i zaczęłam biec. W sumie byłam już cała mokra, więc nie robiło mi to różnicy, ale chciałam jak najszybciej zejść z tego deszczu i przebrać się w suche ciuchy Keevy. Gdy dotarłam do ich domu, było prawie tak ciemno jak w nocy. Drzwi były otwarte niemalże na oścież. Żołądek zawiązał mi się w supeł, bo ogarnęło mnie bardzo złe przeczucie. Powoli przekroczyłam próg wchodząc do środka. Dziwna cisza, przerywana tylko odgłosem grzmotów, przyprawiła mnie o gęsią skórkę.
– Keeva? – Zawołałam, ale nie usłyszałam odpowiedzi.
Właściwie to nic nie słyszałam. Nawet najmniejszego szmeru. Jakby dom był martwy. Ciemność panującą dookoła rozświetlały tylko pioruny, ale nie znając za dobrze układu pomieszczeń nie wiedziałam, w którą stronę mam iść. Tym bardziej po ciemku. Przeszedł mnie dreszcz, ale nie dlatego, że byłam przemoczona. Miałam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Kilka błyskawic pojawiło się naraz, więc rozejrzałam się wykorzystując chwilowe światło. Serce zaczęło mi się tłuc w piersi, a żołądek zacisnął się jeszcze bardziej. Krew. Na podłodze. Na ścianach. Na meblach. Wszędzie była krew.
– Keeva?! – Krzyknęłam patrząc w ciemność. – Keeva!
Odpowiedziała mi tylko przerażająca cisza. Co tu się, do cholery, stało? Nagle usłyszałam szmer na górze. Natychmiast spojrzałam w tamtą stronę i aż zrobiłam krok w tył. W ciemności jarzyły się czerwone ślepia. Coś tam jest. Czułam, że muszę uciekać, ale nie mogłam zostawić Keevy. Gdzieś tu była. Ranna. Czekająca na pomoc. Musiałam ją znaleźć. Usłyszałam coś jakby pomruk. Jakby warczało na mnie dzikie zwierzę. Zdecydowanie bliżej niż te czerwone ślepia, których nie było już tam, gdzie jeszcze przed chwilą je widziałam. Rozejrzałam się, ale nigdzie ich nie widziałam. Niedobrze. Bardzo niedobrze. Kolejny piorun rozświetlił ciemność i w końcu go zobaczyłam.
– Diablo, ale mnie przestraszyłeś. – Powiedziałam niby z ulgą, ale coś było nie tak.
Moje serce wcale się nie uspokoiło, żołądek nie wrócił do normy i to wszechogarniające uczucie niebezpieczeństwa niepozwalające się skupić. Diablo stał tyłem do wyjścia zagradzając jedyną znaną mi drogę ucieczki. Nie odezwał się. Stał tylko i przeszywał mnie tymi krwistoczerwonymi ślepiami z białkami czarnymi jak noc. Zaraz, zaraz. A on nie miał czasami srebrnych oczu? I o co chodzi z tymi białkami? Kolejna błyskawica i zobaczyłam na jego rękach krew. Nie tylko na rękach. Przełknęłam ślinę.
– Diablo? – Zapytałam. – Gdzie jest Keeva?
Uśmiechnął się odsłaniając białe kły. Dobra, to nie było nic niezwykłego u Bhalorian, ale te oczy bardzo mnie niepokoiły.
– Odpowiadaj, kurwa! Gdzie ona jest?!
Zaśmiał się, ale jego śmiech bardziej przypominał warknięcie dzikiej bestii. Wszystko we mnie krzyczało, żebym uciekała. Ale przecież nie mogłam. Nie mogłam zostawić Keevy z... tym czymś wyglądającym jak Diablo.
– Kim jesteś? – Syknęłam. – Co zrobiłeś z Diablo?
– Ja jestem Diablo – odpowiedział, ale to wcale nie był jego głos.
– Nie kłam, kurwa. Znam Diablo, a ty nim nie jesteś.
– Znasz? – Znowu ten niby śmiech, niby warknięcie. – To ja. Prawdziwy ja. – Wyszczerzył kły zbliżając się do mnie. – Nie poznajesz, księżniczko?
Ostatnie słowo prawie wypluł. Był coraz bliżej, serce waliło mi jak oszalałe, ale przygotowywałam się do walki. Pozwoliłam, by pojawił się mój ogon, a uszy przybrały swoją prawdziwą formę. Nie było sensu rozkładać skrzydeł w pomieszczeniu, tylko utrudniałyby mi ruchy. Cofnęłam się przyjmując pozycję do ataku, a z gardła Diablo wydobył się warkot. Też umiem warczeć jak dzika bestia. Niech sobie nie myśli. Powarczmy sobie, czemu nie? Może dojdziemy do porozumienia.
– Gdzie jest Keeva? – Zapytałam. – Co jej zrobiłeś? – Teraz z mojego gardła wydobył się warkot.
– Na pewno chcesz wiedzieć?
Jego głos był taki... demoniczny? Tylko to słowo przychodziło mi do głowy. Krążyliśmy wokół siebie mierząc się wzrokiem i powarkując. Jak przystało na rozwiniętą i inteligentną rasę. Trzymamy wysoki poziom, nie ma co.
– Gadaj, kurwa – warknęłam.
– Ona jest moja. Nie wtrącaj się.
Skoczył do mnie tak szybko, że nie zdążyłam się nawet zasłonić. Od jego ciosu zakręciło mi się w głowie i wpadłam na ścianę, a przecież tylko machnął ręką, bo tylko to zauważyłam. Ot tak, ale zabolało cholernie bardzo. Jak już się pozbierałam, nie było go w zasięgu mojego wzroku. Rozejrzałam się stojąc plecami do ściany. Przez moment mignęły w ciemności jego czerwone ślepia. Gdzie on, kurwa, jest? To, że nie miałam za sobą wolnej przestrzeni, nie znaczyło, że byłam bezpieczniejsza.
– Jesteś taką pizdą, że musisz się przede mną chować? – Słowa wyleciały z moich ust, zanim ugryzłam się w język.
Usłyszałam za plecami warkot i odskoczyłam, ale to był błąd. Złapał mnie za ogon i wrzasnęłam, przyciągnął do siebie jednym szarpnięciem, po czym zacisnął łapę na gardle, bo dłoń to z pewnością nie była. Czułam ostre pazury wbijające mi się w skórę.
– Chcesz wiedzieć, co jej zrobiłem? – Warknął mi do ucha. – Pobiłem, połamałem, wyrwałem palce, ręce, nogi albo głowę... – ścisnął mi gardło tak mocno, że nie mogłam oddychać. – Wyszarpałem język, wyłupiłem oczy, rozciąłem skórę, udusiłem... – do oczu napłynęły mi łzy, próbowałam się wyszarpać, ale nadal trzymał mnie za ogon, zaczynało mi brakować powietrza. – Zgwałciłem, zabiłem!
Uścisk na gardle zelżał, ale poczułam ostre szarpnięcie i nagle walnęłam w róg ściany z taką siłą, że byłam pewna, że żebro przebiło mi płuco. Ból był nie do zniesienia, nie mogłam złapać oddechu i chyba oślepłam. Osunęłam się na podłogę, a przynajmniej tak mi się wydawało. Usłyszałam dziwny dźwięk, jakby warknął, albo jakby się dławił. Próbowałam dostrzec coś w tej ciemności, ale kiepsko mi szło. I wtedy uderzył piorun, a potem następny i zobaczyłam go. Śmiał się. Nie dławił, tylko kurwa śmiał. Widzę, że rozpaczliwa próba łapania oddechu to dla niego istna komedia. Zaraz sprawię, że naprawdę będzie się dławił, ale swoją krwią. Jak tylko zacznę normalnie oddychać. Jeszcze tylko chwila. W końcu mi się udało, ale miałam wrażenie, że trwało to w nieskończoność. Dziwne, że mnie nie zaatakował. Pewnie myśli, że nie mam z nim szans, więc się mną bawi i nie bierze na poważnie.
Zaczęłam się podnosić z podłogi nie spuszczając wzroku z przeciwnika. Rzuciłam się do niego tak szybko, jak tylko mogłam chcąc podciąć mu nogi, ale odskoczył bez najmniejszego wysiłku. Zerwałam się na równe nogi, ale Diablo zniknął. Rozglądałam się wokoło, ale nic nie widziałam. Co jakiś czas słyszałam tylko warknięcie, za każdym razem z innej strony. Szlag. Poruszał się bezszelestnie, a ja stałam w miejscu nie wiedząc, co robić. Każda komórka mojego ciała krzyczała, żebym uciekała, ale usilnie walczyłam z narastającym strachem o Keevę, o siebie i przed nim. Nagle chwycił mnie za rękę i wykręcając przyciągnął do siebie, a serce podskoczyło mi do gardła. Prawie wrzasnęłam. Podkradł się do mnie od tyłu i złapał w żelazny uścisk. Poczułam jego gorący oddech na szyi i zadrżałam. Chciałam się wyrwać, ale moje ciało mnie nie słuchało. Gdy jego kły dotknęły mojej skóry, sparaliżowało mnie. Czy on mnie... ugryzie?
– Pachniesz strachem, księżniczko. – Wciągnął powietrze nosem wdychając mój zapach.
– Spierdalaj – warknęłam.
Chyba nie spodobała mu się moja odpowiedź, bo rzucił mnie na ścianę, po której zsunęłam się na podłogę. Nie zdążyłam się podnieść, a już złapał mnie za nogę i rzucił na schody. Zaparło mi dech na moment. Podniosłam się na łokciach szukając go, ale znowu zniknął w ciemnościach. Już nawet błyskawice nie pomagały. Nagle gdzieś z boku rozjarzyło się źródło światła. Spojrzałam w tamtą stronę i zobaczyłam go. Stał wpatrując się w swoje łapsko, bo z pewnością nie przypominało ręki. Wyglądała jakby pokryta była zastygniętą magmą, poprzecinana szczelinami jarzącymi się białopomarańczowym blaskiem. Nie dawała tyle światła co pochodnia, ale wystarczająco, bym widziała twarz Diablo. Na jego policzku utworzyła się podobna struktura do tej na ręce. Czym on, kurwa, jest? Korzystając z jego nieuwagi sięgnęłam do kostki, gdzie miałam ukryty sztylet. Przezorny zawsze ubezpieczony. Dobrze, że przypomniało mi się, że go mam. Zdążyłam wstać, zanim Diablo ruszył w moją stronę. Próbowałam z nim walczyć, ale był za silny, za szybki. Zanim udało mi się do niego zbliżyć na tyle, żeby zadać cios, poturbował mnie dotkliwie i na nic zdały się moje uniki.
Zamachnęłam się i z całej siły wbiłam mu sztylet w oko. Rozległ się nieludzki, ogłuszający wrzask. Diablo złapał rękojeść i wyrwał ostrze odrzucając je cholera wie gdzie. Uciekać, muszę uciekać.
– Pożałujesz tego. – Zawarczał.
Rzuciłam się w kierunku drzwi, ale dorwał mnie w połowie drogi. Mój prawy bok zapłonął ostrym bólem i zgięłam się w pół lądując na podłodze. Koszulkę miałam w strzępach, a rozcięty bok krwawił. Miałam nadzieję, że nie rozszarpał mi na przykład nerki. Ból otępiał moje zmysły. Nie byłam w stanie logicznie myśleć, ale wzięłam głęboki oddech, wstałam i zaczęłam biec do drzwi. Diablo był tuż za mną. Uderzył mnie i wpadłam na framugę waląc w nią głową. Zaćmiło mnie na kilka sekund. Jakimś cudem udało mi się ustać na nogach. Gdy się otrząsnęłam, wypadłam na zewnątrz i rzuciłam się do ucieczki. Przestało padać, ale wszędzie były ogromne kałuże. Poślizgnęłam się i wylądowałam twarzą w błocie. Kurwa. Słyszałam ten jego upośledzony śmiech. Z przyjemnością bawił się mną, patrzył jak niezdarnie staram się uciec wiedząc, że to do niczego nie prowadzi.
Podniosłam się rozkładając skrzydła i wzbiłam się w powietrze. Ostatnia szansa i najszybsza droga ucieczki. Leciałam szybko, ciągle przyspieszając, byle tylko dalej od niego. Spojrzałam za siebie, ale on już tam był. W sumie nie wiem czego się spodziewałam. Jak widać pozbawienie oka po nim spłynęło. Jego skrzydła nie miały piór. To były błony jak u nietoperza czy smoka. Wielkie i poszarpane przy końcach.
Leciałam już tak szybko, jak mogłam. Mięśnie mnie bolały, ale nie zamierzałam się poddać. Będę walczyć do końca. Nagle znalazł się tuż przy mnie, złapał za lewe skrzydło i szarpnął rzucając za siebie z taką siłą, że sparaliżowało mi pół ciała. Musiał mi złamać to skrzydło, albo wyrwać ze stawu przy okazji uszkadzając jakiś nerw. Spadałam. Nie miałam jak się ratować. Zanim uderzyłam o ziemię, zdążyłam się owinąć zdrowym skrzydłem. Chyba straciłam przytomność, bo przez chwilę była tylko ciemność. Jęknęłam z bólu otwierając oczy. Moje plecy, skrzydła, ręce, nogi, bok bolały. Wszystko mnie bolało, wręcz paliło. Jakby całe moje ciało płonęło ogniem piekielnym. Łzy napłynęły mi do oczu. Pomimo obezwładniającego bólu podniosłam się niezdarnie na jednym łokciu, a on już tam był. Stał i czekał. Byłam przerażona. Serce waliło mi w piersi chcąc wyskoczyć i uciec w pizdu powodując jeszcze większy ból. Przecież on mnie zabije. Nikt mnie nie uratuje, bo jesteśmy na odludziu. Nawet nie wiem czy Keeva żyje, a miałam ją uratować. Zawaliłam na całej linii. A on zbliżał się powoli, krok po kroku, jakbyśmy mieli wieczność na te tortury.
– Diablo... – wychrypiałam. – Proszę...
– Zabij mnie? – Zapytał stając nade mną, a potem się zaśmiał.
Zacisnął to dziwne łapsko w pięść i wrzasnęłam z bólu. Myślałam, że nie może mnie już bardziej boleć. Rana na boku płonęła jakby przykładali mi rozgrzane do białości żelazo. Złapał mnie i podniósł do góry patrząc mi w oczy. On miał tylko jedno. Przerażająco czarne białko i krwistoczerwona tęczówka. Po drugim został oczodół wypełniony krwią i pozostałości oka w postaci miazgi. Zrobiło mi się niedobrze, więc odwróciłam wzrok.
– To za oko. – Warknął szczerząc kły, po czym zatopił je w moim barku.
Wrzasnęłam tak głośno, że gdybym już nie miała zdartych strun głosowych i wiecznej chrypki, to teraz na pewno by to nastąpiło. Ból był nie do wyobrażenia. Przechodził od miejsca ugryzienia przez całe ciało aż do stóp. Dziwiłam się, że jeszcze byłam przytomna. Rzucił mną o ziemię jak szmacianą lalką. Zaparło mi dech w piersiach, a przed oczami pojawiły mroczki. Nie mogłam się ruszyć. Nie miałam siły nawet jęknąć. Bolało mnie nawet oddychanie. To koniec. Koniec mojego życia. Zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie K. Jego twarz, uśmiech, niesamowite oczy. Jego dotyk. Tonęłam we wspomnieniu dnia na plaży. Jeśli mam umrzeć, to w ramionach K. Nawet jeśli to tylko głupie wspomnienie.
✶
Młyn w robocie powoli się kończył i miałem coraz więcej wolnego czasu, co źle na mnie wpływało, gdy byłem w domu. Moje myśli krążyły wokół F i tego, co mógłbym z nią zrobić, gdyby tylko była obok. Sytuacje pogarszały sny, w których mnie odwiedzała. Za każdym razem budziłem się rozczarowany i poirytowany. Musiałem sobie znaleźć jakieś zajęcie, ale z tym też było ciężko. Nie mogłem się skupić, by grać na gitarze. Granie w jakieś odmóżdżające bijatyki na konsoli też nie pomagało. Zdecydowałem się na krok ostateczny. Mój motor. Problemem jednak było to, że zostawiłem go w szkole ojca. Na Bhalorze. Na którą mam zakaz wstępu od samego pieprzonego króla.
Nie wiedziałem w jakim stanie był mój motor i czy opłacało się w ogóle po niego lecieć. Chyba nie miałem wyboru. Shaun znowu był na jakimś kursie i nie było z nim kontaktu, więc moja desperacja sięgała zenitu. Zanim się obejrzałem byłem w połowie drogi na Bhalorę. Jeśli maszyna będzie w kiepskim stanie, to najwyżej sprzedam i kupię jakiś nowszy model. Modliłem się tylko, żeby nie wpaść na kogoś, kto mnie kojarzy i doniesie królowi, że odważyłem się pokazać na jego planecie. Gdy wchodziłem w bhaloriańską atmosferę, prawie wstrzymałem oddech. Nie byłem tu ładnych parę lat i wspomnienia, które zakopałem głęboko, zaczęły mnie zalewać niczym tsunami. Jeszcze tego mi brakowało. O niczym tak nie marzyłem, jak o bolesnym wspominaniu chwil spędzonych z Nią i katowaniem się wyrzutami sumienia, co kończyło się zwykle nawiedzaniem w snach. Rozdrapywanie starych ran nigdy nie kończy się dobrze. Podziękuję za to. Ona nie żyje i nic tego nie zmieni. Może i była to moja pierwsza miłość, ale teraz mam F i zdecydowanie wolę, żeby to ona przychodziła do mnie w snach.
Musiałem się otrząsnąć, bo zbliżałem się do strefy powietrznej szkoły ojca, którego to miałem wielką nadzieję nie zobaczyć. Odzywamy się do siebie raz na ruski rok i każda nasza rozmowa wygląda niemalże identycznie. Kończy się na kłótni i wywlekaniu brudów z przeszłości, potem następuje przeważnie dłuższy okres milczenia, przychodzi jakieś święto czy urodziny i wszystko od nowa. On ma pretensje do mnie, ja do niego i tak w kółko.
Skontaktowała się ze mną wieża kontroli lotów na terenie szkoły, więc przedstawiłem się i poprosiłem o pozwolenie na lądowanie. Ku mojemu zdziwieniu nie robili mi żadnych problemów. Posadziłem statek na płycie przy hangarach, bo w jednym z nich powinien się znajdować mój motor. Nie chciałem się pokazywać większej publiczności. Chciałem to zrobić w miarę niepostrzeżenie, ale pracownicy z wieży kontroli na pewno doniosą ojcu, że byłem. Gdy tylko opuściłem statek, od razu poszedłem do hangaru, w którym zostawiłem motor, o ile mnie pamięć nie myliła i nikt go stamtąd nie ruszał. Spodziewałem się najgorszego, ale zaskoczony znalazłem go tam gdzie zwykle. Do tego nie wyglądał tak źle, jak przypuszczałem. Zadowolony wyprowadziłem go na zewnątrz, żeby lepiej mu się przyjrzeć.
Tsunami wspomnień znów we mnie uderzyło. Podczas gdy ja siedziałem przy moim motorze i czyściłem go, Ona siedziała obok grzebiąc przy swoim. Przeważnie razem zajmowaliśmy się maszynami, razem jeździliśmy na przejażdżki i urządzaliśmy wyścigi. Wziąłem głęboki wdech. Może nie powinienem był tu wracać. Może mogłem kupić nowy, a ten porzucić, tak jak Ona porzuciła swój odchodząc ze szkoły. Jedyne, co mi po Niej zostało to motor, którego później pozbył się ojciec bez mojej wiedzy. Zniszczył jedyną materialną pamiątkę, którą chciałem zachować. Nigdy mu tego nie wybaczyłem.
– Czy ja dobrze widzę? Joshua Kalverde? – Dziwnie znajomy głos przywrócił mnie do rzeczywistości, odwróciłem się zaskoczony.
– Stan – uśmiechnąłem się widząc znajomą twarz i podszedłem się przywitać. – Kopę lat.
Stanley to czterdziestokilkuletni mężczyzna z ogromnym poczuciem humoru. Znam go chyba od zawsze. Mimo różnicy wieku był dla mnie jak starszy brat, którego nigdy nie miałem. Jest jednym z mechaników nie tylko statków kosmicznych, ale też innych pojazdów takich jak quady czy motory, które mieli do dyspozycji uczniowie. Szkoła przygotowywała do różnego rodzaju zawodów, również do pracy w agencjach pokroju MAO, chociaż do samego MAO jest ciężko się dostać.
– Te oczy poznałbym wszędzie – odpowiedział z uśmiechem ściskając moją dłoń. – Dobrze cię tu widzieć, młody.
– Ciebie również, Stan. Nadal wyglądasz jakbyś miał tyle lat, co ja.
– Dobre geny, młody. Za to ty jak się rozrosłeś w barach i nie tylko. Widzę, że w końcu wziąłeś się za siebie. Najwyższy czas, chłopie, najwyższy czas. Laski leżą ci u stóp, co? – Poklepał mnie po ramieniu z szerokim uśmiechem.
– Jasne, błagają, żebym na nie spojrzał. W pracy nie mogę się opędzić. Dobrze, że teraz mam niezrównoważoną partnerkę, to mam trochę spokoju, bo boją się podchodzić. – Zaśmiałem się, oczyma wyobraźni widząc jak F odstrasza moje „fanki" jednym spojrzeniem.
– To gdzie ty pracujesz?
– Lepiej się czegoś chwyć, Stan, bo stoi przed tobą agent specjalny MAO. – Wyprężyłem dumnie pierś i gdybym miał okulary przeciwsłoneczne przy sobie, to pewnie bym je teraz założył pławiąc się w blasku sławy. – I to jeden z najlepszych.
– MAO? – Powtórzył zaskoczony udając, że się zatacza i prawie przewraca z wrażenia. – Poważnie MAO? No to pozamiatałeś, młody. Czego jak czego, ale tego bym się kompletnie nie spodziewał.
– Masz mnie za debila? Dzięki, Stan. Ty to potrafisz dowartościować człowieka.
– Pan wielki agent bardzo specjalny się obraził, patrzcie go jaki wrażliwy. Po tym co tu przeszedłeś z tą czarnulą powinieneś być odporny na wszelką formę gnojenia. – Na samo Jej wspomnienie spięły mi się wszystkie mięśnie i zacisnąłem szczękę. – Wybacz, młody. Myślałem, że już ci przeszło.
– Bo przeszło. Po prostu...
– Jasne, rozumiem. Nie mogę uwierzyć, że mój mały braciszek pracuje w MAO.
– Mam ci pokazać odznakę, niedowiarku? – Zapytałem, ale on się tylko zaśmiał kręcąc głową.
– Nie mógłbym ci życzyć lepiej. Ojciec musi być dumny.
– Nie wywołuj wilka z lasu, Stan. Przyleciałem tylko po motor.
– A już myślałem, że chcesz zakopać topór wojenny.
– Jakbyś mnie nie znał.
– Zaglądałem do niego – skinął na motor. – Co jakiś czas czyściłem, przepalałem. Czułem, że kiedyś po niego wrócisz.
– Dzięki, ale chyba go sprzedam. – Zerknąłem na maszynę i westchnąłem.
– Za dużo wspomnień?
– Za dużo – zerknąłem za Stana, bo ktoś się do nas zbliżał. – Kurwa – wyrwało mi się, kiedy rozpoznałem ojca, a dłonie automatycznie zacisnęły mi się w pięści. – I wykrakałeś. – Stan się odwrócił, żeby zobaczyć o co mi chodzi.
– No to mamy przejebane. I ty i ja. – Powiedział przenosząc wzrok z powrotem na mnie.
– Stanley! – Nawet z daleka głos ojca drażnił moje uszy.
– To ja się ulatniam. Żegnaj, młody – zasalutował mi, po czym odwrócił się w stronę nadchodzącego ojca. – Nie mam czasu, panie dyrektorze! Wzywają mnie do budynku H3, bo mają wyciek paliwa w jednym ze statków, także muszę iść!
– Stan, co ty odwalasz? Nie zostawiaj mnie z nim samego! – Warknąłem, ale Stan już odchodził. – Stan! Wracaj tu! – Podniósł rękę do góry na pożegnanie nawet się nie odwracając, a ojciec był coraz bliżej. Już nie ucieknę. – Kurwa.
– Joshua. – Zatrzymał się przede mną i zmierzył wzrokiem.
– Tato.
– Dlaczego dowiaduję się od osób trzecich, że przyleciał mój syn? Nie zamierzałeś się przywitać?
– Przyleciałem tylko po motor, także będę się zbierał. – Wskazałem na maszynę.
– Nie porozmawiasz nawet z własnym ojcem?
– O czym, tato? O czym? – Westchnąłem. – Wydaje mi się, że po naszej ostatniej „rozmowie" nie mamy o czym rozmawiać.
– Znowu to samo. Ile razy jeszcze będziemy wałkować ten temat? Ta dziewczyna nie żyje, rozumiesz? I bardzo dobrze! To było zło wcielone, bestia w ludzkiej skórze! Sprowadziła cię na złą drogę! Opętała jak jakiś demon i omal nie zabrała ze sobą do piekła! Przez Nią prawie zginąłeś! Dwukrotnie!
– Czy ty siebie słyszysz? Pieprzysz jak potłuczony! Gdyby nie Ona, nie miałbyś już syna!
– To przez Nią wpakowałeś się w to bagno i...
– Gówno prawda! Z Nią czy bez Niej, prędzej czy później i tak bym się w coś takiego wpakował. Jakbyś mnie, kurwa, nie znał! I nie pozwolę ci o Niej tak mówić, bo to stek bzdur!
– Myślałem, że już się pogodziłeś z Jej śmiercią...
– Bo się pogodziłem – warknąłem przerywając mu. – Nie pogodziłem się z twoim irracjonalnym zachowaniem. Nie wiem co Ona ci takiego zrobiła, dlaczego Ją tak bardzo nienawidzisz i gnoisz nawet po śmierci, ale mam tego powyżej uszu. Zniszczyłeś jedyną pamiątkę, jaką po Niej miałem i dobrze wiesz, że ci tego nie wybaczę – ojciec już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale nie pozwoliłem mu. – Jeśli jeszcze raz usłyszę, że to tylko głupia maszyna, to ci przywalę. Minęło tyle lat, a do ciebie nadal nic nie dociera! Nie rozumiem jak możesz oczekiwać, że zapomnę swoją pierwszą miłość? Ty swoją zapomniałeś? – Na wzmiankę o pierwszej miłości, ojciec cały się spiął i zacisnął dłonie w pięści. – Mama nią była? A tak właściwie to dlaczego odeszła? Czemu nas zostawiła?
Ja byłem wściekły i on był wściekły. Próbowałem się hamować, bo już tyle razy odbywaliśmy niemal identyczną kłótnię, że już nie miałem sił na kolejną. Chociaż dzisiaj zapytałem o matkę po raz pierwszy od bardzo dawna. Wcześniej wszystko kręciło się wokół Niej i jakoś nie wpadłem na to, by dowiedzieć się czegoś więcej o kobiecie, która mnie urodziła. Bo w sumie nie można nazwać jej matką. Zostawiła nas, gdy byłem mały. Miałem kilka lat i prawie jej nie pamiętam. Nie wiem jak ojciec, ale ja nie miałem z nią żadnego kontaktu od tamtej pory. Może to i dobrze.
– To nie twoja sprawa. – Niemal wycedził przez zaciśnięte zęby ojciec.
– No weź, tato. Jestem już duży, możesz mi powiedzieć. – Naciskałem starając się zapanować nad gniewem. Po co chciał rozmawiać, skoro nie ma mi nic nowego do powiedzenia?
– Powiedziałem ci już. To sprawa między mną a twoją matką.
– Chyba mam prawo wiedzieć dlaczego porzuciła mnie własna matka!
– Nie mam teraz czasu, muszę wracać do pracy.
– No tak, mogłem się domyślić. Szkoła zawsze była ważniejsza niż rodzina, co? Nic dziwnego, że cię zostawiła, skoro twoja ukochana szkoła i ukochani uczniowie stoją u ciebie wyżej w hierarchii niż żona i syn.
– Nie wypowiadaj się na tematy, o których nie masz zielonego pojęcia, gówniarzu!
– Ależ bardzo proszę! Mogę się nie wypowiadać w ogóle! – Odwróciłem się i wsiadłem na motor, ku mojemu zdziwieniu odpalił za pierwszym razem. – Do widzenia, panie dyrektorze! Jak znowu zechce ci się poudawać ojca, to przemyśl to dwa razy zanim się odezwiesz!
Ruszyłem w kierunku mojego statku. Chociaż byłem tak wściekły, że chętnie bym coś rozwalił. Po jaką cholerę w ogóle tu przylatywałem? Wiedziałem, że jeśli wpadnę na ojca, to tak to się skończy. A nie spotkanie go było prawie niemożliwe. Gdzie mógłby być jak nie w swojej ukochanej szkole? Wjechałem motorem na pokład, przypiąłem go linami i wskoczyłem za stery. Zaraz po starcie ustawiłem silniki na pełną moc, byle szybciej opuścić tą pieprzoną szkołę i przeklętą planetę.
Zostawiłem motor w statku, bo byłem zbyt wściekły, żeby cokolwiek z nim zrobić. Wchodziłem po schodach do mojego mieszkania po dwa stopnie. Byłem już prawie na miejscu, kiedy zobaczyłem, że pod moimi drzwiami siedzi Shaun. Jeszcze jego mi tu brakowało dzisiaj.
– Ty to masz zajebiste wyczucie czasu, kurwa. – Warknąłem zanim zdążył się odezwać.
– Też się cieszę, że cię widzę, stary – wstał i odsunął się na bok. – Coś taki wkurwiony? F ci dowaliła?
– Ojciec.
– Poleciałeś do ojca? – Zapytał zszokowany, gdy wsadzałem klucze do zamka w drzwiach.
– Poleciałem po motor, a on jakby, kurwa, na mnie czatował. – Otworzyłem mieszkanie i wszedłem do środka. – A właśnie tego chciałem uniknąć!
Shaun oczywiście wszedł za mną i zamknął za sobą drzwi. Chyba się go nie pozbędę. Zdjął plecak z ramienia i wyjął z niego butelkę jakiegoś alkoholu.
– Może to pomoże? Takiej jeszcze nie piliśmy. – Powiedział i uśmiechnął się niewinnie.
Spojrzałem na niego z zamiarem nawrzeszczenia, żeby opuścił moje mieszkanie i zostawił mnie w spokoju, ale tylko westchnąłem. Miałem już dość tej złości. Może faktycznie dobrze mi zrobi rozmowa z przyjacielem przy drinku.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top