20 "Wal się, Martinez"

Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki wdech, aby się nie rozpłakać.

- Kłamiesz, Oliś! - Krzyknęła Lily i zaczęła się wyrywać, więc odstawiłam ją na ziemię. Blondynka podeszła do chłopaka i dźgnęła go w brzuch. - Przecież ty kochasz...

- Lily. - Przerwała dziewczynce Anna, podchodząc do niej i oplatając ją ramionami. - Przestań.

- Ale, mamo! - Blondyneczka wzburzyła się. - Przecież sama mówiłaś...

- Wiem co mówiłam, Liluś. Ale widocznie byłam w błędzie. - Mruknęła kobieta. - Jestem Anna. A ten tu urwis to Lily.

Lucy uśmiechnęła się promiennie.

- Lucy Allen. Cieszę się, że mogę poznać rodzinę Oliver'a. Nie za dużo opowiada o sobie.
Spojrzałam na chłopaka, który nie spuszczał ze mnie wzroku. W jego oczach zobaczyłam ból.

Dokładnie taki sam, kiedy mówił, że bardziej lubi mnie od Lucy.

Odchrząknęłam.

- To... może ja się będę zbierać...

- Nie! - Zaoponowała blondyneczka, podchodząc i patrząc na mnie z dołu, tymi pięknymi niebieskimi oczętami. - Zostań jeszcze chwilę, Sue. Pół godzinki.

Pogłaskałam dziewczynkę po policzku i uśmiechnęłam się lekko.

- Tylko dla ciebie. - Powiedziałam.

- Tak! Chodźmy! - Krzyknęła i pociągnęła mnie w stronę innych atrakcji.

Popatrzyłam przepraszającym wzrokiem na Annę, która posłała mi uspokajający uśmiech.
Lily zaciągnęła mnie w miejsce, gdzie nikogo nie było i usiadła, ciągnąc mnie za sobą, a więc poszłam w jej ślady.

- Co chcesz robić, Lily? - Spytałam.

Blondyneczka pokręciła głową i popatrzyła na mnie zaszklonymi oczkami.

- Dlaczego Oliver jest z tą Lucy? - Zapytała.

Westchnęłam i usadowiłam ją sobie na kolanach.

- Kochanie, skoro Oliver jest z jakąś dziewczyną, to znaczy, że musi coś do niej czuć.

- Ale on jej nie kocha. - Powiedziała dziewczynka.

- Nie wiesz tego.

Blondynka wtuliła się we mnie.

- Lily, ty mnie polubiłaś od samego początku. Mimo że mnie nie znałaś, od razu mi zaufałaś. Lucy nie jest tą samą osobą co ja, ale spróbuj ją też polubić. - Powiedziałam.

Dziewczynka pokręciła głową, a ja poczułam, że zaczęła cicho szlochać.

- Liluś. - Mruknęłam ze smutkiem. - Nie płacz, bo ja też zacznę płakać.

Mocniej przyciągnęłam do siebie blondyneczkę.

- Ale ja nie chcę, żeby Oliver kochał Lucy. - Powiedziała, szlochając cicho.

- Lilek, uczucie nie rodzi się z dnia na dzień. - Doszedł nas głos Oliver'a, w kierunku którego odwróciłyśmy głowy. - Ja nie wiem czy kocham Lucy. Wiem, że mi bardzo na niej zależy.

- Bardziej niż na Sue? - Zapytała.

Spuściłam wzrok, skupiając go na blondynce.

- Lily... - Zaczęłam.

- Nie wiem. - Przerwał mi chłopak.
- Nie ma takiej odpowiedzi. - Fuknęła dziewczynka. - Albo tak, albo nie. Powiedz mi Oliś.

Kątem oka, obserwowałam reakcję blondyna, który przeczesał dłonią włosy, wyraźnie się zastanawiając.

- Tak. - Odpowiedział w końcu. - Bardziej niż na Sue.

Zacisnęłam oczy i koszmarnie się spięłam. Wzięłam głęboki wdech, a później kolejny i kolejny. Jak zza mgły słyszałam, że Lily coś mówi, jednak nie dałam rady rozpoznać danych słów.

Poczułam, jakby tysiące sztyletów wbijało się w moje serce i powoli rozdzierało je na pół. To uczucie było tak potworne, że aż na chwilę zabrakło mi powietrza. Nie widziałam wyraźnie, ani nie słyszałam. Próbowałam to opanować, ale nie dałam rady. Zaczęłam się trząść. Z moich oczu popłynęły łzy. Nic nie widząc, ani nie słysząc, wstałam i pognałam przed siebie.

Nie wiedziałam gdzie biegnę. Po prostu przed siebie. Czułam się wolna. Niezależna. Po kilkudziesięciu sekundach, mój wzrok ustabilizował się, a ja stanęłam przed przejściem na drugą stronę ulicy. Patrzyłam na przejeżdżające samochody i nagle do mojej głowy wpadł pewien pomysł.

Popatrzyłam na jezdnię, a następnie na swoje stopy. Gdyby tak postawić jeden krok... całe moje życie by się skończyło. Nie wylałabym wtedy ani jednej łzy, nie czułabym tego bólu w sercu, nie byłabym nieszczęśliwa.

I już miałam stawiać ten jeden krok, jednak w ostatnim momencie zostałam gwałtownie odciągnięta, przez co upadłam na chodnik. Przed sobą zobaczyłam wykrzywioną ze złości i przerażenia twarz Oliver'a.

- Co ty robisz?! Chcesz się zabić?! - Krzyczał.

Gdy moje oczy spotkały te czarne tęczówki, zrozumiałam jaki wielki błąd chciałam popełnić.

Straciłabym Anette, James'a, Dominick'a i Victor'a. Już nigdy nie usłyszałabym ich śmiechu. Już nigdy nie ujrzałabym ich szczęśliwych. Zostawiłabym Nick'a na pastwę losu. I mamę, i tatę, który jest ciężko chory i bardzo mnie potrzebuje. Zostawiłabym Lily, Annę, Oliver'a...

Rozpłakałam się jak małe dziecko i wstałam na równe nogi, przytulając się do blondyna. Chłopak, na początku spiął się niemiłosiernie, ale później przyciągnął mnie do siebie, nie pozostawiając między nami ani centymetra odległości. Łkałam w jego bluzę, trzęsąc się, jakbym przeżywała jakiś atak.

- Ja... przepraszam... - Wychlipałam, kolejny raz zanosząc się szlochem. Zacisnęłam dłonie na bluzie blondyna. - N-nie wiem... co we mnie wstąpiło...

Oliver pocałował mnie w czoło, później w czubek głowy, w skroń i w nos. Popatrzyłam mu w oczy, a to co ujrzałam przeraziło mnie. Ten strach. Ten ból... To wszystko przeze mnie. To ja doprowadziłam do tego, że się o mnie bał.

- Malutka, dlaczego? - Szepnął, nie przerywając kontaktu wzrokowego.

Badałam wzrokiem jego twarz, chcąc się dowiedzieć o czym myśli.

- J-ja... - Urwałam, po czym pokręciłam głową. - Przepraszam...

- Nie rób tego nigdy więcej, rozumiesz? Pomyślałaś, chociażby przez chwilę o rodzicach? O Nick'u? O Anette i James'ie? O Lily i Annie? Czy pomyślałaś przez chwilę... - Chłopak przełknął ślinę. - ... o mnie?

Moje oczy kolejny raz się zaszkliły, a moje serce zaczęło mocniej bić. Zadrżałam, pod tymi czarnymi tęczówkami.

Przełknęłam ślinę i już chciałam się odezwać, ale usłyszałam wołanie mojego imienia. Odwróciłam głowę, jednocześnie przerywając kontakt wzrokowy z Oliver'em i ujrzałam biegnącą w moją stronę, zapłakaną Lily. Wydostałam się z objęć blondyna i podeszłam do blondyneczki, zamykając ją w ciasnym uścisku, wylewając kolejne łzy.

- Lily... - Szepnęłam.
Dziewczynka odsunęła się ode mnie lekko i otarła moje łzy. Posłałam jej ciepły uśmiech.

- Nie zostawiaj mnie samej, Sue.

Zadrżałam, po czym jeszcze szybciej łzy leciały z moich oczu.

- Lilku... - Mruknęłam i znów schowałam dziewczynkę w swoich ramionach. - Co się ze mną dzieję?

Poczułam, że czyjeś ramiona oplatają mnie od tyłu.

- Zakochałaś się, Suezanne. A miłość skłania nas do popełniania głupich i nieprzemyślanych rzeczy. Jednak czasami też nas ratuje. - Usłyszałam kojący głos Anny.

Zerknęłam w kierunku Oliver'a i nasze spojrzenia się spotkały. U jego boku stała Lucy, która patrzyła na mnie smutnym wzrokiem. Obejmowali się.

To on skłonił mnie do podjęcia takiej, a nie innej decyzji. To jest twoja odpowiedź, Oliver. Zrobiłam to przez ciebie.

- Cześć, tato. - Szepnęłam, gdy usiadłam na krzesełku, które stało obok łóżka mojego ojca.

- Sue... - Mruknął pod nosem, otwierając oczy, w których od razu pojawiły się wesołe ogniki. - Cieszę się, że przyszłaś...

Pogłaskałam mężczyznę po policzku, po czym splotłam nasze dłonie.

- Jak się czujesz? - Spytałam miękko.

- Jak gówno. - Powiedział.

Zaśmiałam się lekko.

- Nawet nie wiesz jak się cieszę, że nic ci nie jest. - Mruknęłam, mając na ustach lekki uśmiech. -

Co się wtedy stało?

Tata odwrócił wzrok i przełknął ślinę.

- Przepraszam. Mozę to jeszcze za wcześnie...

- Nie. - Przerwał mi, kręcąc głową. - I tak prędzej, czy później przyjdzie policja, żądając ode mnie całego referatu. Chciałem kupić kwiaty dla twojej mamy. Uszczęśliwić ją jakoś. Szef powiedział, żebym wziął jego auto. Kwiaciarnie była dziesięć minut drogi z mojego miejsca pracy, oczywiście samochodem. Zgodziłem się. Jechałem spokojnie ulicą, kiedy zauważyłem, że tir zaczyna wyprzedzać. Zahamowałem. Okazało się, że za mną jechało auto, które we mnie wjechało.

Jedyne co pamiętam, to to, że uderzyłem głową w kierownicę. Później już tylko ciemność.

Zapanowała kilkusekundowa cisza, która wydawała się ciągnąć w nieskończoność.

Ostatecznie, przerwał ją tata:

- Powiedz coś, Sue. - Wyszeptał.

Odwróciłam wzrok i westchnęłam.

- Temu, drugiemu kierowcy nic nie jest. Jest trochę posiniaczony, ale to wszystko. Dlaczego mi nie powiedziałeś... Dlaczego nam nie powiedziałeś, że jesteś chory? W dodatku śmiertelnie?

Gdy zadałam nurtujące mnie pytanie, znowu przeniosłam wzrok na mężczyznę. Zauważyłam, że się koszmarnie spiął.

- Nie chciałem, żebyście się niepotrzebnie martwili...

- Niepotrzebnie?! - Uniosłam lekko głos. - Tato ty jesteś śmiertelnie chory, a mówisz mi, że nie chciałeś żebyśmy się niepotrzebnie martwili?! Żartujesz sobie ze mnie?!

- Suezanne, przepraszam. Popełniłem ogromny błąd, ale wszystko będzie dobrze. Poradzimy sobie.

Schowałam twarz w dłoniach. Po chwili, poczułam, że mężczyzna gładzi mnie po głowie.

- Nawet nie wiesz jak bardzo się baliśmy. - Wyszeptałam.

- Wiem, kochanie. Wiem.

- Naprawdę myślisz, że wszystko się ułoży? Tato, ty musisz przejść na odpowiednią dietę. Skąd my weźmiemy na to pieniądze?

W moich oczach pojawiły się łzy, którym nie pozwoliłam wypłynąć.

- Szef do mnie dzwonił i powiedział, że nam pomoże. Pan Patrick to bardzo porządny mężczyzna. Dba o swoich pracowników.

Pokiwałam głową.

- Jakoś to będzie, nie?

Uśmiechnęłam się lekko.

- Jakoś to będzie. - Powtórzył tata, oddając uśmiech.

Rozmawiałam z ojcem jeszcze przez kilkanaście minut, po czym stwierdziłam, że muszę już iść. Wychodząc, zamknęłam za sobą drzwi.

- Dzień dobry.

Odwróciłam się i napotkałam przyjazny uśmiech pielęgniarki.

- Och, dzień dobry. A raczej, dobry wieczór. - Powiedziałam w lekkim żarcie.

Kobieta zaśmiała się lekko.

- Będąc cały dzień w szpitalu, nie zauważam tego, jak szybko płynie czas. Wykorzystuj go dobrze, dziecko.

Kiwnęłam głową, a na mojej twarzy pojawił się grymas szczęścia.

- Z tatą już wszystko w porządku. - Powiedziałam, jednak od razu się poprawiłam. - znaczy, nie wszystko, ale... jest lepiej.

Pielęgniarka położyła swoją dłoń na moim ramieniu.

- Zobaczysz, twój tata wydobrzeje. To bardzo silny człowiek. Widać po nim, że chcę żyć. Ma wspaniałą rodzinę.

Pokiwałam głową.

- Idź już do domu, dziecko. - Powiedziała kobieta. - Widać po tobie, że jesteś strasznie zmęczona.

- Tak. - Przytaknęłam. - A więc... do zobaczenia.

- Do zobaczenia.

Posłałam pielęgniarce ostatni uśmiech, po czym podążyłam w stronę schodów. Po drodze, zauważyłam drzwi od toalet. Zatrzymałam się. Wpatrywałam się w te drzwi, jakby były jakimiś wrotami, które mogą mnie wciągnąć do innego świata. Podeszłam do nich i niepewnie je otworzyłam.

W środku nikogo nie zastałam. Podeszłam do jednej z kabin i się w niej zamknęłam. Patrzyłam na toaletę, bijąc się z myślami.

Jeśli zrobię to jeszcze raz, to przecież nic mi się nie stanie. Wręcz przeciwnie. Powinno być jeszcze lepiej.

Z tymi myślami, uklęknęłam i włożyłam sobie dwa palce wgłąb gardła. Opróżniłam żołądek, po czy spuściłam wodę i zamknęłam toaletę, chowając twarz w dłoniach. Co ja robię? Przecież doprowadzę siebie do choroby.

- Jestem taka słaba. - Szepnęłam.

Z moich oczu popłynęła jedna łza. Czując ją na policzku, postanowiłam jedno. To będzie ostatnia łza. Już nigdy więcej nie będę płakać. To jest moje postanowienie.

I zamierzam go dotrzymać.

Usłyszałam dzwonek mojej komórki, więc wyciągnęłam telefon z tylnej kieszeni spodni.
Odebrałam połączenie, widząc na wyświetlaczu nazwę "Nick".

- Hej, Sue. Kiedy będziesz w domu? - Zapytał brat.

Otarłam łzę i wyszłam z kabiny.

- Powinnam być do piętnastu, może dwudziestu minut. A co?

Umyłam ręce, po czym wytarłam je w papier, opuszczając toaletę damską i kierując się w stronę wyjścia z budynku.

- Przyszła Anette, Oliver, James, jakaś dwójka chłopaków i jeszcze jedna dziewczyna. Wpuściłem ich, czekają na ciebie.

Przyśpieszyłam kroku.

- Dzięki, Nicki. Za chwilę będę.

Rozłączyłam się, nie czekając na odpowiedź brata, po czym z powrotem schowałam telefon do kieszeni. Po dziesięciu minutach byłam na miejscu. Otworzyłam drzwi, po czym krzyknęłam:

- Wróciłam!

W holu pojawiła się Anette. Gdy tylko ją zauważyłam, rzuciłam się jej w objęcia.

- Nie odzywałaś się do mnie przez cały tydzień, suko! - Powiedziała naburmuszonym głosem.

Słysząc to, zaśmiałam się.

- Wiem, że mnie kochasz. - Mruknęłam jej do ucha.

- No nie mam wyjścia. Ciebie się nie da nie kochać. - Rzuciła i odsunęła się ode mnie. - Wyglądasz inaczej.

Zmarszczyłam brwi.

- Anette, mój tata jest w szpitalu. Całe dnie zamartwiałam się, więc nie ma co się dziwić, że wyglądam jak jedno, wielkie gówno.

Dziewczyna machnęła ręką i poprowadziła mnie do salonu. W moje oczy rzuciła się cała grupa przyjaciół, którzy zacięcie o czymś dyskutowali. Był tu James, Oliver, Victor, Dominick i Lucy. Oliver musiał ją ze sobą zabrać.

Nie zauważyli mnie.

- Cześć, wszystkim. - Powiedziałam z lekkim uśmiechem.

Cała piątka odwróciła głowy w moją stronę i uśmiechnęli się. No, może poza Lucy. Patrzyła na mnie wzrokiem pełnym litości. Nie wiedziałam o co jej chodziło, więc postanowiłam to zignorować.

- Sue! - Krzyknął James i schował mnie w swoich ramionach.

Po nim, podeszła cała reszta i zrobiliśmy jednego, wielkiego, grupowego przytulasa.

Parsknęłam śmiechem.

- Tęskniliśmy za tobą. - Odezwał się Victor.

Przechyliłam głowę w prawo.

- Widzieliśmy się dwa dni temu. - Powiedziałam.

- No właśnie! - Krzyknął Dominick, wyrzucając ręce w górę. - To szmat czasu!

Zaśmiałam się, po czym przeniosłam wzrok na brata, który wpatrywał się w nas z lekkim uśmiechem na ustach. Podeszłam do niego i pocałowałam go w czoło.

- Cześć, Nicki. - Mruknęłam, po czym objęłam brata ramieniem, odwracając się do pozostałych. - Nick, to są moi przyjaciele: Dominick i Victor, poza tym Anette, James'a i Oliver'a już znasz.

Chłopak pokiwał głową i przeniósł wzrok na siedzącą cicho ciemną blondynkę.

- A ona? - Zapytał.

- To jest Lucy. - Odezwała się Anette, która również spojrzała na dziewczynę. - i tak właściwie, to nie wiem co ona tu robi.

- Oliver mnie ze sobą zabrał. - Powiedziała twardo.

Uniosłam brwi. Co się stało z tą miłą dziewczyną, która pomagała mi na lekcjach i jako jedyna się ze mnie nie śmiała?

- A to dlaczego? - Tym razem zapytał Dominick, wbijając wzrok w blondyna. - Chcesz nam o czymś powiedzieć?

Zauważyłam, że Oliver przełknął nerwowo ślinę.

- Słuchajcie... Lucy jest moją dziewczyną.

Usłyszałam zduszony okrzyk Victor'a, więc spojrzałam w jego kierunku. Chodzący jednorożec patrzył na blondyna w oszołomieniu, jednak po chwili przeniósł swój wzrok na mnie.

Zauważyłam w nim zdziwienie i małą ilość bólu. Pokręciłam głową i uśmiechnęłam się lekko, chcąc pokazać, że wszystko w porządku.

- Że co, proszę? - Zapytał Dominick.

- To, co słyszysz. Ja i Lucy jesteśmy razem. - Powiedział chłopak, patrząc na przyjaciela.

Widać było, że wszyscy byli strasznie zdziwieni. Szczerze mówiąc, zachciało mi się jednocześnie śmiać i płakać. Śmiać z ich min, a płakać ze swojego popieprzonego życia.

Ale nie zrobię, ani jednego, ani drugiego.

Obiecałam sobie, że nie wyleję już ani jednej łzy.

Lucy wstała z okupowanej przez nią kanapy i podeszła do Oliver'a, który objął ją w talii. Zabolało.

- W porządku? - Szepnął do mojego ucha Nick.

Skinęłam i zacisnęłam wargi.

- Powiecie coś? - Zapytał blondyn.

James pokręcił głową.

- Zawiodłem się na tobie, Oliver. - Mruknął.

- O co ci chodzi? - Warknął chłopak.

- Jesteś za głupi, żeby zrozumieć o co nam wszystkim chodzi. - Powiedział Dominick, stając obok Anette i James'a.

- Przyjaciele powinni się wspierać. A wy co robicie? Pomyślcie o tym.

Oliver chwycił Lucy za rękę i wyszedł z mojego domu.

- Pójdę za nim. - Mruknęłam, po czym uwolniłam swojego brata z mojej ręki i poszłam za blondynem.

- Oliver! - Krzyknęłam, gdy pomagał Lucy wejść do samochodu.

Odwrócił się w moją stronę i zmrużył oczy. Podbiegłam do niego i stanęłam naprzeciw, nawiązując kontakt wzrokowy.

- Czego chcesz? - Warknął na mnie.

Fuknęłam i przybrałam postawę obronną.

- Nie warcz na mnie, idioto. Nic ci nie zrobiłam.

Chłopak westchnął i zatrzasnął drzwi po stronie Lucy. Zerknęłam w jej kierunku, a ta posłała mi mordercze spojrzenie.

Faktycznie coś nie tak jest z tą dziewczyną.

Raz anioł, raz diablica.

- Przepraszam. - Blondyn przeczesał dłonią swoje włosy. - Poniosło mnie.
Wzruszyłam ramionami i pstryknęłam go w nos, tak jak robiłam do Nick'owi i Lily. Zaśmiałam się lekko.

- Oni to zrozumieją. Po prostu daj im trochę czasu. - Powiedziałam.

- Nie rozumiem, dlaczego tak zareagowali. - Powiedział pod nosem, patrząc na mnie. - Zrobiłem coś nie tak?

Pokręciłam głową.

- To nie twoja wina, tylko moja.

Oliver zmarszczył brwi.

- Dlaczego twoja?

Uśmiechnęłam się.

- A to już nie twoja sprawa.

- Gadaj, Moore. - Powiedział.

Zaczęłam się oddalać w stronę domu.

- Wal się, Martinez! - Krzyknęłam. - Przyjadę do ciebie, kiedy oni pójdą. Do zobaczyska!

- Pa, Sue. Będę czekał i tęsknił za tobą niewyobrażalnie!

Parsknęłam śmiechem i pomachałam mu na pożegnanie, wchodząc do domu.

+!+

To uczucie, gdy okazuje się, że nie masz jutro matematyki :D

Do następnego x

Ewoxxx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top