14 "Ja na ciebie nie zasługuję"

Umyta, usiadłam na łóżku. Jest około dwudziestej trzeciej, a rodziców wciąż nie ma w domu.

Dzwoniłam, i do mamy, i do taty, ale żadne z nich nie odbiera. Może znów wybrali się na jakąś romantyczną podróż...

Nie chcę panikować na zapas.

Przykryłam się kołdrą i położyłam się. Zaczęłam zastanawiając się nad tym, dlaczego Lucy przyszła do Oliver'a. Może byli umówieni? W sumie, to nie moja sprawa. Nie obchodzi mnie to z kim umawia się chłopak, jednak mam nadzieję, że jej nie skrzywdzi. Lucy jest naprawdę magiczną dziewczyną.

Nagle usłyszałam dzwonek mojego telefonu. Wyszłam spod cieplutkiej kołdry i zaczęłam kierować się w stronę źródła dźwięku, oczywiście na ślepo, bo po co zapalać światło?

Gdy byłam już wystarczająco blisko, zauważyłam, że telefon jest w torbie. Zaczęłam w niej grzebać i w ostatnim momencie przycisnęłam zieloną słuchawkę, aby odebrać połączenie.

- Halo? - Powiedziałam, zachrypniętym głosem.

- Cześć, malutka. Mam nadzieję, że cię nie obudziłem.

Na dźwięk głosu Oliver'a uśmiechnęłam się lekko.

- Nie, nie spałam. Urządziłam sobie z bratem wieczorek. - Odparłam i wlazłam do łóżka.

Zapanowała kilkusekundowa cisza, a po chwili chłopak odetchnął, co było wyraźnie słychać.

- Sue, przepraszam za moją mamę... Ona...

- Nigdy nikogo nie przepraszaj za prawdę. Nawet tą najgorszą. Zdawałam sobie sprawę ze wszystkiego co powiedziała twoja mama. Nie powiedziała mi nic nowego.

Mimo że mój głos mógł wydawać się obojętny, w środku cierpiałam jak nikt inny.

- Nawet ja wiem, że zupełnie co innego jest zdawać sobie z czegoś sprawę, a co innego usłyszeć do od drugiej osoby. Być może twój głos nie zdradza niczego, ale wiem, że twoje serce krwawi, Suezanne.

Zacisnęłam oczy i podwinęłam kolana pod brodę, kuląc się na łóżku.

- Malutka, proszę odezwij się. - Szepnął chłopak.

- To tak strasznie boli, Oliver.

Nie płakałam. Myślałam, że przepłaczę całą tą noc, ale nie chciałam tego robić. Nie chcę pokazywać tego jak bardzo jestem słaba, mimo że wszyscy doskonale zdają sobie z tego sprawę.

- Płacz, Sue. Wyduś to z siebie.

Nie wiem, dlaczego tak to jest. Dlaczego on doskonale wie, o czym myślę. I dokładnie w tej samej sekundzie, w której skończył zdanie z moich oczu popłynęły łzy, skapując na poduszkę.

- To tak boli. - Załkałam do telefonu.

Chłopak się rozłączył.

Spojrzałam na telefon załzawionymi oczami. Dlaczego?

Może, dlatego, że jestem taka beznadziejna.

Dlatego, że ma dość już moich łez.

Że ma już dość mnie.

Nagle materac ugiął się pod czyimś ciężarem, więc czym prędzej odwróciłam się, próbując dostrzec kto jest w moim pokoju.

- Czemu płaczesz? - Spytał szeptem Nick, który schował się pod moją kołdrą.

Odetchnęłam z ulgą i otarłam resztki łez.

- To był ciężki dzień, Nicki. Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak ciężki. - Mruknęłam.

- Jestem twoim bratem, Sue. Możesz mi o wszystkim powiedzieć.

Chłopak splótł swoje palce z moimi i położył nasze ręce w przestrzeni pomiędzy nami.
- Wiem. - Odparłam, posyłając brunetowi wdzięczny uśmiech. - Wiem.

Usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi, jednak nie poruszyłam się. Rodzice musieli już wrócić do domu.

Odetchnęłam. Na szczęście nic się nie stało. Już wrócili.

- Suezanne, wstawaj. - Powiedziała moja mama, otwierając gwałtownie drzwi do pokoju i włączając światło.

Jęknęłam przez nagłą jasność, co uczynił również Nick.

- Co się stało, mamo?

Uchyliłam powieki, a po chwili stałam już na równych nogach. Rodzicielka była cała zapłakana.

- Tata... miał wypadek samochodowy... musimy jechać do szpitala.

Patrzyłam na kobietę osłupiała i nie mogłam wydusić z siebie słowa. Chciałam usłyszeć, że jest to jakiś głupi żart.

- Czy on żyje? - Odezwał się Nick.

Wszystko słyszałam jak zza ściany. To uczucie było straszne. Przed oczami miałam wszystkie moje wspólne chwile z tatą. Gdy uczył mnie liczyć do dziesięciu, gdy kołysał mnie na huśtawce, gdy śmiał się ze mnie...

- Nie wiem. - Kolana pod moją mamą się ugięły, a ja w ostatnim momencie ją złapałam. - Nie wiem.

- Chodź, mamo. Nie możesz się teraz załamać. Jeszcze nic nie wiadomo. Może się okazać, że ma tylko złamaną rękę, ale stracił przytomność.

Zaśmiałam się sztucznie.

Brunetka zaczęła kręcić głową.

- Moja mama by się nie poddała. - Powiedział Nick, patrząc na nas z góry.

Kobieta znieruchomiała w moich ramionach i uniosła swój wzrok na mojego brata. Zaczęła kiwać głową.

- Tak. To jeszcze nic nie znaczy. Może się okazać, że wszystko jest w porządku. Chodźcie, dzieci. Musimy jechać.

Rodzicielka wstała na równe nogi, owładnięta adrenaliną i wyszła z mojego pokoju, a po niej uczynił to również Nick. Biorąc pod pachę jedynie moją czarną bluzę, podążyłam za nimi.

- Niedawno, karetka przywiozła do tego szpitala Alexandra Moore'a. Gdzie on leży? - Spytałam w miarę opanowanym głosem, patrząc na panią siedzącą przy recepcji.

Kobieta obrzuciła mnie bacznym spojrzeniem, po czym przeniosła swój wzrok na mamę i Nick'a.

- Jesteście państwo kimś z rodziny?

- Ja jestem żoną, a to są moje dzieci. W której sali on leży? - Syknęła mama.

Chwyciłam ją za ramię, bo wyglądała jakby miała ją zaraz rozszarpać.

- Drugie piętro, sala dwadzieścia siedem.

Popatrzyliśmy na siebie w trójkę i nie racząc kobiety żadnym "dziękuję", pognaliśmy w stronę schodów.

Gdy byliśmy już na odpowiednim piętrze, zaczęliśmy się gorączkowo rozglądać, szukając odpowiedniej sali.

- Tam! - Krzyknął Nick, więc odwróciłam się i pobiegłam za nim.

Brunet otworzył drzwi.

Ujrzałam ładny, kremowy pokój, w którym znajdowały się trzy łóżka, z czego tylko jedno było zajęte.

Tata.

Był podpięty do aparatury, która wydawała ciche dźwięki informujące, że pacjent żyje, a poza tym, to nie zauważyłam niczego szczególnego. Miał kilka zadrapań na twarzy i lewą rękę owiniętą bandażem.

- Nie można tu wchodzić.

Podeszła do nas pielęgniarka. Miała na oko pięćdziesiąt lat i wyglądała na bardzo sympatyczną osobę. Jej blond włosy były związane w niechlujnego koka, a bystre, zielone oczy wpatrywały się w naszą trójkę.

- Mogę wiedzieć, kim państwo są? - Spytała uprzejmym tonem.

Jednak w tym szpitalu pracuje jakaś miła kobieta.

- Jestem żoną poszkodowanego, a to są nasze dzieci. Proszę mi powiedzieć... co z nim? Co z Alexandrem?

Kobieta zasmuciła się i spuściła na chwilę wzrok.

Westchnęła.

- Nie jestem upoważniona do udzielania tego typu informacji. Proszę iść do sali numer pięć. Tam jest gabinet lekarza prowadzącego pana Alexandra. On pani wszystko wyjaśni.

Mama pokiwała głową.

- Siądźcie tu, dzieciaki. Ja zaraz przyjdę.

Rodzicielka oddaliła się od nas, a ja i Nick usiedliśmy na ławeczce znajdującą się przed salą. Schowałam twarz w dłoniach, gdy z moich oczu zaczęły płynąć łzy.

- Wszystko będzie dobrze, Sue. Tata z tego wyjdzie. Z resztą jak zawsze. - Mruknął brunet, kładąc swoją dłoń na moim kolanie i pocierając je lekko.

- Nic nie będzie dobrze. - Wychlipałam i spojrzałam na brata oczami pełnymi łez. - Nie rozumiesz, że jeśli tacie jest coś poważnego, to my sobie na damy rady?
-

A może nic mu nie jest?

- Gdyby nic mu nie było, pielęgniarka by nam o tym powiedziała. - Burknęłam, wstając na równe nogi. - Coś jest nie tak. On sam nam powiedział, że gdyby mu się coś stało, to żebyśmy pamiętali, że kocha nas najbardziej na świecie. On o czymś wiedział. a teraz my mamy się tego dowiedzieć.

Zaczęłam nerwowo chodzić po korytarzu.

Kątem oka spojrzałam na chłopaka. Z jego oczu popłynęła jedna, samotna łza. Odwróciłam się do niego i wzięłam go w ramiona. Brunet wtulił swoją twarz w moją szyję i wybuchł płaczem.

- Chciałem być silny. Dla ciebie i dla mamy, ale ty masz rację. My sobie nie damy rady bez niego.

- Jesteśmy rodziną Moore, Nicholasie. Nie mamy wyjścia. Będziemy musieli sobie jakoś poradzić. - Łzy zaczęły jeszcze szybciej płynąć, a mój głos stał się bardziej zachrypnięty i piskliwy. - Ale może masz rację. Może to nic poważnego.

Trwaliśmy tak w swoich objęciach, aż do powrotu mamy. Rodzicielka wyglądała na zmęczoną, smutną i przerażoną. Oczy miała spuchnięte od łez.

- Co z tatą? - Odezwał się Nick, odsuwając ode mnie i podchodząc do kobiety. Mama nic nie powiedziała, ani nie podniosła wzroku. - Mamo, co jest z tatą?!

Kobieta schowała twarz w dłoniach i upadła na kolana. Zgarbiła swoje ramiona i zaczęła cicho pochlipywać.

Zadrżałam.

- Mamo. - Szepnęłam, odsuwając ręce rodzicielki od jej twarzy. - Powiedz. Powiedz nam co się dzieje.

Brunetka spojrzała najpierw na mnie, a potem na Nick'a. Wzięła głęboki oddech, aby się w jakiś sposób uspokoić i powiedziała:

- Wasz ojciec jest chory na nadciśnienie tętnicze.

Odsunęłam się gwałtownie, a brat spojrzał najpierw na mnie, a później na kobietę.

- Co to znaczy?

Zaczęłam szybciej oddychać.

- To oznacza, że jeśli Alexander dostanie zawału to go nie przeżyje. To oznacza, że nie może żyć w stresie, a dobrze wiesz, że w naszym przypadku to jest wręcz niemożliwe. - Powiedziała rodzicielka.

Patrzyłam na korytarz znajdujący się przede mną pustymi oczami.

- Czyli...

- Jest prawdopodobieństwo, że tata prędzej, czy później umrze.

- Tatusiu. - Szepnęłam, biorąc mężczyznę za rękę i siadając na krzesełku znajdującym się koło łóżka szpitalnego.

Mama i Nick już tu byli. Ja stwierdziłam, że chcę pójść ostatnia. Musiałam dojść do siebie, jednak mi to za bardzo nie wyszło.

Omiotłam wzrokiem całe ciało mężczyzny i zaczęłam mówić:

- Boję się, wiesz? Boję się, że bez ciebie nie damy sobie rady. Potrzebujemy cię. Ja cię potrzebuje. Nie możesz nas opuścić. Możesz rzucić pracę, albo zacząć robić coś mniej płatnego, ale bezstresowego, tylko proszę... nie zostawiaj nas. Chcę, żebyś patrzył jak kończę liceum. Chcę, żebyś był na moim balu maturalnym. Chcę, żebyś cieszył się, że dostałam się na studia, a potem je kończę. Chcę, żebyś zaprowadził mnie do ołtarza, jeśli wezmę w przyszłości ślub. Chcę, żebyś patrzył jak moje dzieci dorastają. Chcę, żebyś był. Proszę, nie zostawiaj mnie samej w tym ogromnym świecie, tatusiu.

Kolejny raz się rozpłakałam. Ja już tak nie mogę. Muszę odpocząć.

Wstałam gwałtownie i wyszłam z sali, zatrzaskując za sobą drzwi. Nie racząc nikogo spojrzeniem, poszłam przed siebie.

 Szwendałam się bez celu po szpitalu, aż nie znalazłam ślepej uliczki, którą trudno było znaleźć. Osunęłam się po ścianie.

- Suezanne. - Usłyszałam.

Podniosłam głowę i napotkałam na swojej drodze piękne, czarne tęczówki. Oliver nie zadając żadnych pytań, usiadł koło mnie i przyciągnął do siebie. Wtuliłam się w jego ciepłe ciało.

- Dlaczego tu jesteś? - Wszeptałam.

- Jestem tu, ponieważ mnie potrzebujesz. Twój brat do mnie zadzwonił, mówiąc, że jeśli naprawdę mi na tobie zależy, to że mam przyjechać. A więc jestem.

Wybuchnęłam płaczem.

- Oliver...

- Cicho, malutka. Nic nie musisz mówić.

- Nie. - Pokręciłam głową. - Ja... dziękuję. Tyle dla mnie zrobiłeś... i zapewne jeszcze zrobisz. A ja nawet nie mam jak ci się odwdzięczyć.

Chłopak posłał mi smutny uśmiech i pocałował mnie w czoło.

- Nie chcę niczego w zamian. Po prostu chcę, żebyś przy mnie była.

- Będę zawsze, kiedy mnie będziesz potrzebował. Obiecuję. - Powiedziałam, patrząc mu w oczy.

- Ja też. Ja też ci to obiecuję, Suezanne.

Wdrapałam się blondynowi na kolana i ukryłam twarz w zagłębieniu jego szyi, wdychając jego uzależniający zapach.

- Dlaczego się wtedy rozłączyłeś? - Zadałam pytanie, które gdzieś w głębi serca mnie bardzo nurtowało. Jak na razie, nie chcę mu o niczym mówić.

- Ponieważ zacząłem do ciebie jechać.

Wciągnęłam gwałtownie powietrze.

- Ale nie zastałem cię w domu. - Kontynuował chłopak. - Zadzwoniłem do ciebie, jednak telefon był na stoliku nocnym. Nawet nie wiesz jak się przestraszyłem, Sue. Myślałem, że coś ci się stało... Już miałem dzwonić po chłopaków, aby skombinowali mi numer do twojej mamy, ale wtedy zadzwonił twój brat. Gdy tylko dowiedziałem się gdzie jesteś, przyjechałem.

- Ja na ciebie nie zasługuję. - Szepnęłam.

- Ja na ciebie też nie. Widzisz? Idealnie się dobraliśmy.

Uśmiechnęłam się lekko.

- Tak... idealnie.

Właśnie to było niesamowite. Nawet, gdy byłam w kompletnej rozsypce, ten chłopak i tak potrafił wywołać uśmiech na mojej twarzy.

+!+

Ktoś się spodziewał?

Życzę słodkich snów! xoxo

Ewoxxx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top