• Rᴏᴢᴅᴢɪᴀᴌ VII •

     — Kochani! Proszę o uwagę! — Po placu rozniósł się wzmocniony przez mikrofon głos kobiety będącej jedną z opiekunów dwutygodniowej wycieczki. — Dobrze — wymamrotała i poprawiła kabel podłączony do urządzenia, który zaczepił się o jej but. — Mam nadzieję, że udało się wam nawiązać nowe znajomości. Dzisiaj pospacerujemy w terenie, żebyście się trochę z nim zapoznali. A już w piątek, czyli jutro, wyruszymy do innego ośrodka wypoczynkowego. Zabawimy tam trzy noce i w poniedziałek wrócimy z powrotem. W środę natomiast zorganizujemy mały konkurs.

     Po placu przetoczył się szmer. Choć kobieta mówiła entuzjastycznie, jakby sama nie mogła doczekać się zaplanowanego czasu, słuchacze szybko stracili zainteresowanie i rozmowy ożyły na nowo. Tylko niektórzy nadal nadstawiali uszu.

     — Rozumiem, że nie każdemu widzi się chodzić po lesie — kobieta podniosła głos — aczkolwiek czasami naprawdę warto wyciszyć się wśród natury. Dodatkowo drugi ośrodek wypoczynkowy nie jest byle jaki. Baseny, jacuzzi, spa. I to właśnie trzydniowy pobyt w tamtym resorcie będzie nagrodą.

     Głosy, które rozbrzmiewały, tym razem podsyciło zaciekawienie. Drobne uwagi, podpytywanie i chcące się dowiedzieć czegokolwiek spojrzenia.

     — Jaki to będzie konkurs? — przebiło się jedno z wielu pytań.

     — A ten hotel, to który? — i kolejne.

     — Jaki to będzie konkurs, dowiecie się w swoim czasie — kobieta odpowiedziała spokojnie, acz z uśmiechem. — Co do hotelu, jest pod zarządzaniem pana Colemana, więc wypoczynek tam swoje kosztuje, a i standardy są na najwyższym poziomie.

     Nathaniel rozejrzał się po zgromadzonych osobach. Widział na ich twarzach nuty podekscytowania, wymieniane entuzjastyczne zdania. Nie odnajdywał się wśród nich. Pragnął, by czas przeminął jak najszybciej.

     Dostrzegł w końcu Madison przedzierającą się przed tłumek. Usta zdobił uśmiech, ten sam, który przybierała, gdy tylko go znajdował się w zasięgu jej wzroku.

     Westchnął ciężko. Wystarczył widok dziewczyny, aby w jednym momencie poczuł się zmęczony, wyzuty z całej siły, jakby w miarę zbliżania się, Madison wysysała ją. Nie potrafił już nawet zebrać się, by gdzieś umknąć. Zapatrzył się więc przed siebie.

     Kawałek dalej stała Claire. Wesoło rozmawiała z jakimś chłopakiem. Zmrużył oczy, chcąc przyjrzeć się jej uważniej. Była odprężona, rysy malowały się łagodnością, a oblicze jaśniało niezwykłą pogodą ducha. Nigdy wcześniej nie miał przyjemności ujrzeć dziewczyny w podobnym wydaniu. Już pierwszego dnia pluła na niego jadem, a niechęć wręcz wylewała się z wnętrza. Choć nie chciał tego przyznawać, to jednak ta wersja dziwnie zaintrygowała Nathaniela.

     Claire jawiła mu się tak zwyczajnie, tak po prostu...

     Potrząsnął głową, gdyż myśli uciekały w zbytecznym kierunku. W tym momencie jego ramię pochwyciła Madison, by następnie przylgnąć do niego ciałem, jakby stanowili zakochaną w sobie parę.

     — Co ty wyprawiasz? — wysyczał i niezbyt delikatnie wyrwał rękę z objęć.

     — O co ci chodzi? — Uśmiech na twarzy Madison nawet się nie zachwiał w obliczu odtrącenia.

     — Mam serdecznie dość twoich podchodów. Nie widzisz, że nie jestem zainteresowany? — Głos grzmiał ostro. Nie starał się, by było inaczej. W końcu musiało to do niej dobitnie dotrzeć.

     Madison jednak nic sobie z tego nie robiła, jakby słowa przechodziły bokiem i nawet nie muskały ucha. Skrzyżowała ramiona na piersi i przeniosła ciężar na prawą nogę.

     — To, że jestem blondynką nie znaczy, że jestem głupia. — Poważny ton tak dziwnie brzmiał w porównaniu do wiecznie roześmianych, niczym niestrudzonych, a czasami wręcz dziecinnych słów.

     — Więc czemu się nie odczepisz? — Bezpośrednie pytanie zabrzęczało nieprzyjemnie, na krótki moment skrzywiło twarz Madison.

     Zaśmiała się beznamiętnie. Dla pokreślenia błahego, w jej mniemaniu, tematu.

     — Czy naprawdę chcesz rozmawiać o tym tutaj? — Niedbale omiotła ręką otoczenie. Zmrużyła oczy, jakby tkwiła wśród nędznych robaków i szukała drogi, którą czmychnęłaby czym prędzej.

     Lecz Nathanielowi nie przeszkadzali ludzie. Nawet jeśli wypadałoby omówić tę kwestię na osobności, bardziej liczyła się dla niego świadomość, że być może po rozmowie coś dotrze do Madison. Że otrzyma w końcu upragniony święty spokój.

     — Śmiało, możesz mówić. — Kiwnął głową dla zachęty.

     — Nie wierzę, że to ja muszę cię uświadamiać — prychnęła niemalże kpiąco. —To bardzo proste. Mam pieniądze. I mój mąż też będzie miał pieniądze. A małżeństwo z miłością raczej nie będzie miało nic wspólnego. Ot, czysta biznesowa formalność. Skoro czeka mnie taka przyszłość, to lepiej, żeby moim partnerem był ktoś, kogo znam, kto wydaje się porządnym facetem i miałby do mnie choć odrobinę szacunku.

     — Więc gdybym był biedny, nawet byś na mnie nie spojrzała?

     — Wtedy nawet byśmy się nie znali. Nie mam zamiaru marnować czasu jak Isabella na jakiegoś chłopaczka, który nie należy do NASZEGO świata. Pobawi się nim chwilę, może tylko do końca tej wycieczki i wyrzuci — wypluła prawie że z pogardą.

     — Więc on nic nie znaczy, bo nie jest majętny? — dopytał, choć dobrze zdawał sobie sprawę z odpowiedzi.

     — Nathanielu, nie wiem, czy teraz sobie żartujesz, ale tak czy siak, przejrzyj na oczy i obudź się z tych... — zrobiła przerwę, szukając odpowiedniego słowa — fantazji. Nawet jeśli dla niej coś znaczy, to myślisz, że rodzice tak po prostu poprą ten związek? Każdy z nas skończy z kimś dla nas „odpowiednim". Weźmy na przykład właśnie twoich rodziców. Są dla siebie życzliwi, może i teraz coś do sobie czują, ale nie uważam, by stali się małżeństwem z miłości. W naszym kręgu ona jest na odległym miejscu.

     Zmarszczył brwi. Madison była, jaka była. Nigdy nie ukrywała, że uwielbiała bogactwo, pławiła się w nim. Zawsze też zadawała się wyłącznie z osobami na jej poziomie. Nathaniel nie przeczył, że w jego przypadku sytuacja rysowała się inaczej. Jednak w przeciwieństwie do dziewczyny nie czuł pogardy do ludzi, którzy nie posiadali aż tylu pieniędzy. Przebywanie z nimi nie uważał za stratę czasu.

     Teraz — z bólem — musiał przyznać, że racja leżała po stronie Madison. Przyjął Marka otwarcie, lecz nie pomyślał, jak zareagują rodzice na ewentualny związek jego i Isabelli. Nie sądził, że siostra wyłącznie bawiła się chłopakiem. W końcu nie należała do tego typu osobników.

     — Podsumowując, przyczepiłam się do ciebie, Nathanielu, bo wydajesz się dobrym kandydatem. A wracając do Isabelli, naprawdę ją lubię i całą sobą jestem po jej stronie. Mark jeszcze nie wie o naszym statusie, a gdy się dowie, to może wykorzystać Isabellę. Nie chcę, żeby cierpiała, więc pewnie niedługo wybiję jej te mrzonki z głowy. A już na pewno nie chcę, żeby z tego powodu żarła się z rodzicami.


·• ♥ •·


     Brian delikatnie dźgnął Claire palcem, a gdy ta spojrzała na niego pytająco, chwycił ją za ramię i pociągnął na bok. Stali poza udeptaną ścieżką, by ludzie mogli swobodnie obok nich przejść. Co poniektórzy przelotnie na nich zerkali.

     Chłopak posłał dziewczynie uśmieszek, jakby uknuł niecny plan, co w istocie miało poniekąd odzwierciedlenie w rzeczywistości.

     — Może wyrwiemy się na chwilę? — szepnął, a uśmiech pogłębił się jeszcze mocniej.

     Claire uniosła brwi.

     — Ciekawe dokąd. — Skrzyżowała ramiona na piersi.

     — Znam pewne miejsce — zaczął niepewnie, ale widząc bardziej zaciekawiony niż potępiający wzrok Claire, nabrał śmiałości. — Co prawda znajduje się kawałek stąd, ale chyba lepsze to niż iść z nimi.

     Wpatrywała się w niego, jakby ciekawość walczyła z zawahaniem. A im dłużej milczała, tym uśmiech Briana malał wraz wiarą na pozytywne rozpatrzenie propozycji.

     Jednakże w prawdzie rzeczywistość rysowała się zgoła inaczej. Claire nie potrzebowała czasu na namysł. Odpowiedź znała już od samego początku, gdy tylko wypuścił ostatnie słowo. Zwyczajnie nie chciała, by chłopak pomylił szybkość zgody z nadmiernym entuzjazmem. Bo o ile, owszem, cieszyła się z zaproponowanej wyprawy, tak ta radość bardziej wiązała się z opuszczeniem wczasowiczów niźli odkryciem tajemniczego miejsca.

     — W sumie możemy się przejść — odparła niby to łaskawie.

     Brian klasnął w dłonie.

     — No i super!


     Milczenie dotykające Claire i Briana wcale nie było przyjemną przerwą w rozmowie pozwalającą skupić się na otoczeniu. Wszak żadna rozmowa nie miała miejsca. Nie to, że Brian nie próbował, bo próbował, lecz wychodziło mu to nazbyt sztucznie, wymuszenie, słowa nijak się ze sobą kleiły. A i Claire nie potrafiła złapać powziętego zagadnienia. Toteż oboje szybko porzucili zamiar konwersacji. Komfort we własnym towarzystwie przepadł, zburzył się niczym domek z kart za sprawą nieuważnego ruchu.

     Dziewczyna nie tyle przeczuwała, co obawiała się, że wyprawa przybierze taki oto obrót. W końcu Brian znikając, nie pożegnał się, nie pisnął ani słówkiem, nie raczył też wysłać nawet najkrótszej wiadomości. Co prawda po powrocie udało im się w miarę luźno pogadać, jednakże były to króciutkie tematy gęsto przerywane ciszą, odwracaniem wzroku i tępym wpatrywaniem się przed siebie.

     Westchnęła ciężko. Z jednej strony złościła się na przyjaciela, że tak po prostu zepsuł im wspólne dwa tygodnie, że nie odpuścił za pierwszym razem, a z drugiej doskonale go rozumiała, a przynajmniej starała się zrozumieć.

     Nigdy nie kochała w romantyczny sposób. Nigdy serce nie biło jej szybciej na widok tej wyjątkowej osoby, nie czuła stada zdziwaczałych motyli w brzuchu. Czasami zastanawiała się, czy w ogóle zdolna była do miłości. Jednak szybko wtedy kręciła głową z chęcią pozbycia się zbędnych myśli. W końcu uczucie to nie wróżyło niczego dobrego — ona tak twierdziła — więc tak czy tak nie byłaby stratna.

     Przegapiła moment, w którym Brian się zatrzymał. Impetem marszu uderzyła w jego plecy. Chłopak przechylił się do przodu, zaskoczony, a ona sama wylądowała na tyłku. Na szczęście podłoże było suche.

     Brian odwrócił się i dobre parę sekund wpatrywał się w nią, jakby nie mogło do niego dotrzeć, co właśnie zaszło. Gdy pierwszy szok minął, rozśmiał się głośno.

     — Wszystko w porządku? — Wyciągnął do niej dłoń, którą Claire ujęła bez zastanowienia. Pomógł jej wstać.

     — Jasne. — Zaczęła otrzepywać się z brudu.

     — Co tak na mnie wpadłaś? Już cię pociągam? — zażartował.

     Claire spojrzała na niego spod byka. I choć na początku się uśmiechał, tak brak rozbawienia ze strony dziewczyny skutecznie wylał na Briana kubeł zimnej wody.

     — Zamyśliłam się. — Czuła usilną potrzebę wy tłumaczenia się.

     Strzepała ostatnie resztki upadku.

     Brian podrapał się po głowie. Stanął do dziewczyny bokiem i uciekł wzrokiem w lewo.

     Usta Claire rozchyliły się w niemym zdziwieniu.

     Przed nimi wznosił się spory budynek. Siatka pełniąca rolę ogrodzenia przeżyła już swoje lata świetności i gdzieniegdzie całkowicie się przerwała. Trawnik rósł w najlepsze niekoszony, a bluszcz, dla ukojenia samotności, przytulił ściany budowli.

     — Spokojne miejsce — rzekł cicho Brian, nie chcąc zbytnio zmącić ciszy. — Gdy pierwszy raz to zobaczyłem, pomyślałem, że byłby tu wspaniały dom. Z dala od ludzi. Cudownie, by odpocząć.

     Claire nie wiedziała, co odpowiedzieć, więc skinęła tylko głową.

     — Niestety z zakupem uprzedzili nas Colemanowie — ciągnął dalej. — Cóż, może jeszcze uda mi się wywalczyć posiadłość.

     Brian rozmarzony wpatrywał się w budowlę. Wyobraźnią widział krzewy róż, może bez, a pośród roślin altana z wygodnymi fotelami i mnóstwem poduszek. Na pewno spodobałoby się to Claire. A dla własnej satysfakcji podwórzec zdobiłaby fontanna na samym środku.

     W końcu przeniósł wzrok na Claire. Iskierki oczarowania nadal tańczyły w oczach, gdy cierpliwie czekał, aż dziewczyna wyrazi swoje zdanie.

     — Masz rację — przyznała. — Jest spokojnie, idealnie, by odpocząć od ludzi. Jednak uważam, że nie musisz o nie walczyć, na pewno jest wiele podobnych miejsc.

     — Może i jest, ale to szczególnie mi się podoba. — Wierzył, że te dwa tygodnie zmienią jego relację z Claire, więc chciał na pamiątkę posiadać cząstkę tego, gdzie zaczęła się ich wspólna przygoda.

     Przestąpiła z nogi na nogę. Nie przywykła do długiego chodzenia i powoli zaczynała odczuwać ciężkość oraz lekkie uszczypnięcia bólu.

     Brian przysunął się bliżej. Wyciągnął ręce, by zaraz je cofnąć. Ponowił próbę i niepewnie ujął jej dłonie. Pierwszym odruchem dziewczyny była chęć wyrwania się. Nigdy przedtem nie znajdowali się w podobnej sytuacji. Ta bliskość, to ciepło jego dotyku... Czuła się dziwnie. Pewien puzzel układanki na siłę wpasowywał się w nieswoje miejsce. Pamiętała jednak o umowie, toteż dzielnie wytrzymywała.

     — Zamknij oczy — polecił.

     Przełknęła ślinę. Choć dręczyły ją obawy, spełniła jego prośbę, co nie obyło się bez ociągania. Nim powieki opadły, ostatni raz przypatrzyła się Brianowi, jakby chciała wyczytać z twarzy każdy, nawet najmniejszy zamiar.

     Gdy poczuła oddech chłopaka, zdecydowanie za blisko, serce przyspieszyło pracę, a żołądek zawiązał się w supeł. Zamierzał ją pocałować?!

     Zacisnęła usta w wąską linię. Pragnęła mieć wszystko jak najszybciej za sobą, by przyjaciel się odsunął i dał jej przestrzeń, by mogła swobodnie oddychać. Dłonie zaczęły się pocić pod groźbą pierwszego pocałunku, a oddech stał się nierówny. Nigdy go sobie nie wyobrażała, niespecjalnie jej na tym zależało. Nie wiązała tej chwili z czymś magicznym, zapierającym dech w piersiach. Jednakże nie śniła, by wyglądało to w ten sposób. Nie tu. Nie z Brianem.

     Claire wydawało się, że czas płatał jej nieśmiesznego figla, wydłużając się niemiłosiernie. Nie minęła nawet minuta, a ona odnosiła wrażenie, że utknęła w ponurej wieczności.

     W końcu napięcie urosło na tyle, że dziewczyna nie potrafiła go znieść. Otworzyła oczy i mocno odepchnęła chłopaka.

     Oddychała ciężko, jakby przebiegła maraton. Podparła się pod boki i lekko pochyliła do przodu.

     — Przepraszam — powiedziała cicho. Nie spojrzała na Briana. Nie mogła zebrać się w sobie, by to zrobić. Zbyt obawiała się, co ujrzałaby w jego oczach. — Możemy już wracać?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top