41. Zakochana wariatka.

– Nie wierzę, że jesteś już taką staruchą.

Spojrzałam na Margo spod przymrużonych oczu, karcąc ją wzrokiem.

– Przypominam ci, że dołączysz do mnie we wrześniu, gówniaro – dogryzłam jej, nalewając sobie soku do szklanki.

– Obie jesteście gówniarami. To ja jestem w tej trójcy najstarsza – odezwała się Sophie, która właśnie wróciła z łazienki.

– Ty dinozaurze, tylko o dwa miesiące – dociekałam, na co Sophie pokazała mi język.

– Może się gdzieś potem wszyscy wybierzemy, ładna dziś pogoda – zaproponowała Soph, zmieniając temat.

Pogoda tego dnia nas rozpieszczała. Temperatura sięgała ponad dwadzieścia pięć stopni. Cały dzień świeciło słońce, a na niebie kłębiły się piękne białe i niezwiastujące deszczu obłoczki. I z tego właśnie powodu siedzieliśmy na dworze z tyłu domu. Mama krzątała się po kuchni, szykując jakieś przekąski, a potem mieliśmy zrobić grilla.

– Co proponujesz? – podpytywała Margo, nawiązując do pytania Sophie.

Blondynka wzruszyła ramionami, zastanawiając się chwilę.

– No nie wiem. Impreza odpada, bo Roni nie lubi. Może plaża? Weźmiemy koce, zrobimy piknik? Weźmiemy te przekąski od pani Belli. Co wy na to?

Skrzyżowałyśmy z Margo spojrzenie, a za chwilę przeniosłyśmy je na Liama, który tylko wzruszył ramionami.

– Co tak się na mnie patrzycie? Zgodzę się na wszystko, byleby moje kruszynki się dobrze czuły.

Czule pogładził brzuch Margo, na co przyjemne ciepło rozlało się w moim sercu. Wydawała się szczęśliwa. I chyba już zdecydowanie lepiej się czuła, gdy powiedziała o ciąży Liamowi i rodzicom. I nie, nie wyrzucili jej z domu, nie wysłali do szkoły internatem, nie udusili Liama. Przyjęli to normalnie, jak na rodziców dorosłej córki przystało.

– Mówiłam! Odkąd dowiedział się o ciąży, oszalał. Nawet torebkę chce za mnie nosić, by tylko coś mi się nie stało.

– Jesteś w ciąży? – Na taras weszła zdziwiona mama. Fakt, nie mówiłam jej o tej nowinie. Nawet ostatnio nie miałam kiedy. Jakoś mi to wypadło z głowy.

Margo skinęła głową.

– Tak. A to nie wiedziała pani? Myślałam, że rodzice pewnie się wygadali albo Roni.

Spojrzała na mnie, unosząc brew.

– Nie. Rodzice ostatnio mieli dużo pracy, nawet nie mieliśmy czasu rozmawiać na prywatne tematu. A ten skowronek tutaj – wskazała na mnie głową – to teraz żyje w innym świecie, więc zapomniała mi powiedzieć.

Przewróciłam oczami.

– I oczywiście serdeczne gratulacje dla was. Który tydzień? – dodała.

– Dziękujemy – złapała Liama za rękę – Dziewiąty. I już się buntuje, a co dopiero jak się urodzi.

– I jak się czujesz? Jak rodzice to przyjęli? – dopytywała mama, siadając naprzeciw mnie.

– Od trzech tygodni męczą mnie bóle głowy, mdłości i wymioty. Każdy zapach mi przeszkadza, nawet jedzenia. Dziś jest cudownie i niespotykanie spokojnie. To chyba z okazji urodzin Roni – zaśmiała się. – A rodzice nawet nie byli zdziwieni. Powiedzieli, że liczyli się z taką nowiną prędzej czy później. Mama oszalała, ostatnio na zakupach, bo chciała wykupić połowę sklepu z ciuszkami dziecięcymi.

– To współczuję, ja miałam tylko mdłości w pierwszym trymestrze, a znowu moja mama przez całą ciążę wymiotowała. Może też ci przejdzie po trzecim miesiącu.

– Oby.

– Ja pewnie też bym wpadła w szał zakupowy dla maluszka, tym bardziej wnuka.

Nawiązała ze mną kontakt wzrokowy.

– Ale wy z Nicholasem, może lepiej poczekajcie, aż skończysz przynajmniej studia, co.

Wzięłam głęboki wdech, uśmiechając się do niej.

– Oczywiście, mamusiu. Nie musisz się martwić.

– Tak, widziałam ostatnio jak nie muszę. Możesz, skarbie, przynieść jeszcze sałatkę z BLATU w kuchni. Wiesz, tego waszego ulubionego – zaakceptowała ostatnie słowa, nawiązując do sytuacji, w jakiej nas nastała.

– Mamo, nawet nie zaczynaj.

Nie odpuszczała. Dogryzała mi niemal codziennie. I myła wszystko w kuchni, z czego moglibyśmy teoretycznie korzystać. Zawsze po jej nieobecności w domu, brała się za dezynfekcję powierzchni nawet, gdy zapewniałam, że nie byliśmy w kuchni albo nawet nie było Nicholasa u nas, tylko ja u niego. Nie dowierzała i wolała być przezorna. Ale wiedziałam, że nie była zła. Dogryzała mi, śmiejąc się pod nosem. I za to ją kochałam. Za jej podejście, które dawało mi wiary, że mi ufa, a nie chce zamykać w piwnicy i nigdzie nie puszczać, bylbym tylko nie zarozrabiała. Ale ona już taka była. Totalne przeciwieństwo ojca. Co prawda zdarzyło się raz, że wypytywała mnie o Nicholasa, sprytnie nawiązując do jego przeszłości. Nawet jego samego, bo było jeszcze kilka sytuacji w ciągu tego tygodnia, że się spotkali na moment. Jednego razu przez przypadek podsłyszałam, jak Nicholas tłumaczył jej, a raczej zapewniał, że ma co do mnie szczere intencje i nie musi się obawiać, że mnie skrzywdzi. Nie wiem, co mu powiedziała, bo nie wypytywałam, ale mówił też, że dorósł i wyciągnął wnioski ze swoich czynów, a mnie traktuje jak najbardziej poważnie. Nie powiem, bo było mi miło, gdy to słyszałam.

Zerknęłam na wyświetlacz telefonu, ale nie było żadnej wiadomości od niego. W ogóle tego dnia od rana się nie oddzywał. Potwierdził tylko, że będzie przed szesnastą, tak jak się umawialiśmy i nic więcej. Jeszcze uprzedziłam, że będzie też Margo, Sophie i Liam. Nie wspominałam nic o okazji z jakiej miał być robiony, bo było mi głupio. Co miałam powiedzieć? Hej, przyjdź w piątek na grilla, mam urodziny, więc będziesz musiał kupić prezent. Co to, to nie. Może i byliśmy razem, ale byłoby mi niezręcznie, bo wiedziałam, że chciałby coś przynieść. A dla mnie liczyła się tylko jego obecność. Oczywiście, że byłby miło, gdyby przyniósł mi chociaż kwiatka, ale nic na siłę. A takim zaproszeniem typowo na urodziny, miał by jasno powiedziane, że wypadałoby coś dać. Nie ukrywam, chciałam też zobaczyć, czy będzie pamiętać. Bo wiem, że kiedyś mu mówiłam, kiedy mam. W sumie skrycie liczyłam na życzenia w nocy, że jako pierwszy będzie do mnie dzwonił, ale nic takiego się nie wydarzyło. Nic. Zero wspomnienia na ten temat.

Tak, kretynko, nie powiedziałaś mu, że zapraszasz na urodziny, a liczyłaś, że sam się domyśli i zadzwoni zaraz po północy i umili ci sen?

Veronica Nelson to stan umysłu, tego nie zrozumiecie.

– Gdzie ten twój Alvaro? Spóźnia się coś – zagaiła Margo, widząc, że zerkam na telefon.

– Mówił, że będzie. Ale nie oddzywa się od rana – wyjaśniłam.

– Może bukiet kwiatów kupuje – wtrącił się Liam, przez co spojrzałam na niego zaniepokojona, by zaraz obdarzyć Margo mroźnym spojrzeniem.

– Powiedziałaś mu? Miałaś nie mówić! – oburzyłam się.

– Liamowi miałam nie mówić? Jak sam ze mną odbierał ten naszyjnik od jubilera.

Mówiła o pięknym złotym naszyjniku z zawieszką w kształcie koniczynki, która miała przynosić mi zawsze szczęście i przypominać o niej i Sophie. Bo to był prezent od nich.

– Nie mówię o Liamie, dobrze wiesz – wyjaśniłam.

– Naprawdę, nie mówiłam mu, kiedy masz urodziny, przysięgam. Nawet mnie nie pytał o to.

– Ja też nie. – Uprzedził moje pytanie Liam, gdy na niego spojrzałam. – Ale zdajesz sobie sprawę, że jeszcze są social media? Tam od rana huczą powiadomienia na twojej tablicy.

Przewróciłam oczami.

– Tak, zdaję, ale nie logował się dwa dni na swoim koncie, więc nie zobaczył dziś na pewno.

– Ja nie rozumiem, czemu ty nie chciałaś mu powiedzieć? Chyba miło, gdyby ci coś przyniósł. Nie od razu pierścionek, ale jakiś drobiazg. Ja bym się cieszyła – zagadnęła Sophie.

Westchnęłam cicho.

– No ja też, ale nie chciałam go wykorzystywać.

– Ale to chyba normalne, skoro jesteście razem, tak? Jeśli nie będzie wiedział, to wiesz, że będzie mu na pewno głupio? – dopytywała blondynka. I niestety miała rację. – Albo powiedz od razu, że chciałaś go sprawdzić, czy będzie pamiętać.

– Ona już sama nie wie, czego chce. Nie można zjeść czekolady i mieć ją jednocześnie – ciągnęła dalej Margo.

– No i jak potem nie mówić, że z babami jest problem. Skoro same sobie je stwarzacie – odezwał się Liam, na co dostał po głowie od Margo. – Oczywiście nie licząc ciebie, kochanie – poprawił się od razu.

– Boże, zejdźcie ze mnie – jęknęłam. – Po prostu wystarczyłaby mi jego obecność i tyle i nie chciałam go kłopotać z prezentem. Ale teraz nie wiem, czy przyjdzie w ogóle.

Kiedy wypowiedziałam te słowa, usłyszeliśmy echo dźwięku dzwonka do drzwi, zerwałam się nagle z krzesła. Oczywiście przy rozbawieniu pozostałych. Nawet mama zaczęła się ze mnie śmiać. Pięknie. Wszyscy przeciwko mnie.

Wybiegłam z tarasu i popędziłam do drzwi, o mało po drodze nie skręcając sobie kostki. Zachowywałam się jak wariatka. Zakochana wariatka.

Wzięłam głęboki wdech i otarłam dłonie w zwiewną kwiecistą sukienkę na szerokich ramiączkach. Tak, nawet dałam się namówić na sukienkę, która sięgała mi delikatnie przed kolana i miała delikatny ściągacz w pasie. Uśmiech cisnął mi się na usta z podekscytowania. Przekręciłam klucz i uchyliłam powoli drzwi.

I teraz już nie powstrzymywałam się, by się szeroko uśmiechnąć. Dołączyłam zresztą do bruneta stojącego w progu. Zlustrowałam jego sylwetkę, przyglądając się jego strojowi, czyli prostych błękitnych bermudach przepiętych skórzanym paskiem ze srebrną klamrą i białej koszulce polo z kołnierzykiem i niewielkim logo na lewej piersi. A na stopach miał białe conversy. Wyglądał bardzo ładnie. Do tego ułożone włosy i gładka szczęka, bez cienia zarostu. Chociaż w nim wyglądał dojrzalej. Zresztą, co za różnica. Ten facet w każdej wersji wyglądał przystojnie. Zagryzłam wargę, podziwiając każdy detal jego ciała.

Wpatrzyłam się w jego zadowoloną twarz, wzdychając żałośnie. Nie uszło mu to, przez co zaczął się śmiać.

– Cześć – odezwał się w końcu, bo ja tylko stałam i się na niego gapiłam.

Wariatka.

– Cześć. Wchodź. – Uchyliłam drzwi, by wpuścić go do środka. Od razu wykorzystał i przekroczył próg. – Jesteśmy na tarasie.

Skinął głową.

– Przepraszam, że tak późno, ale dziś wszystko nie było mi po drodze. A zawsze tak jest, kiedy człowiek się spieszy.

Machnęłam ręką.

– A tam. Nie przejmuj się. Nic się nie stało.

Chciałam puścić go przodem, ale wskazał, bym ja prowadziłam. Więc ruszyłam.

– A zapomniałbym – zatrzymał mnie, więc obróciłam się wyczekująco.

Pamiętał?

Gdy go rozbierałam spojrzeniem, nie zauważyłam, że trzymał coś zapewne z tyłu pleców. Bo nie rzuciło mi się nic w oczy z przodu.

– Proszę. Pomyślałem, że skoro zostałem zaproszony, to wypadałoby coś przynieść. To dla ciebie – wręczył mi bukiet, ale nie były to kwiaty. Był to bukiet żelków, owinięty różową bibułką.

– Słodko – uśmiechnęłam się radośnie. – Dziękuję.

Cmoknęłam go w policzek.

– A to dla twojej mamy. – Podał mi  podłużną srebrną torebeczkę. – Nie wiedziałem co jej kupić i wybrałem wino. I znów nie wiedziałem jakie, więc postawiłem na półwytrawne, w razie czego doda do jakiegoś dania, jeśli nie lubi.

Uśmiechnęłam się.

– Dobrze, również dziękuję. A teraz chodź do reszty.

Weszliśmy na zewnątrz, gdzie od razu towarzystwo się ożywiło na widok bruneta.

– No w końcu, gołąbeczku! – rzucił entuzjastycznie Liam.

– Dzień dobry – przywitał się z moją mamą, a potem przybił piątkę z Liamem. – Cześć, przyszły tatuśku i mamuśko.

Puścił oczko Margo, a z Sophie, przywitał się skinieniem głowy i krótkim cześć.

– Stary, twoja dziewczyna już traciła nadzieję, że przyjedziesz. Non stop w oknie stała i cię wypatrywała. I tylko było: Gdzie ten mój ogier? Gdzie ten mój pytonek – dogryzał mu Liam.

– Ale ty jesteś głupi! Moja mama tutaj siedzi, przypominam – upomniałam go.

– Twoja mama to wyluzowana babka, nie taka panikara, jak ty. Prawda, Isabelle?

Wytrzeszczyłam oczy, patrząc zdziwiona na niego. Dostał strzała w głowę od Margo, a mama zaczęła się śmiać.

– Oczywiście żartuję. Niech się pani nie obraża – sprostował.

– Spokojnie. W końcu jestem wyluzowana, prawda, Liam? – Puściła mu oczko. – A teraz bierzcie się za tego grilla, jestem już głodna.

Tak też chłopacy zrobili. Rozpalili po chwili węgiel i zaczęli smażyć kiełbaski i szaszłyki mięsno-warzywne, a my dziewczyny naszykowałyśmy talerze, sztućce i przyniosłyśmy przekąski na stół.

Dwie godziny później w bardzo przyjemnej i wesołej atmosferze, rozmawialiśmy o totalnych głupotach. Słuchając co jakiś czas kawałów opowiadanych przez Liama. Często typowych sucharów, ale i tak były zabawne, zwłaszcza, że wczuwał się w to niesamowicie mocno albo, gdy palił go na samym początku. Nawet moja mama wkręciła się w jakieś opowiastki z liceum czy z czasów studiów.

Było przyjemnie. Zwłaszcza, że obok mnie siedział Nicholas, który co jakiś czas kładł mi rękę na kolanie i je gładził, dając mi znać że jest przy mnie albo łapał moją dłoń i delikatnie ściskał. Przyłapałam się na tym, że często mu się przyglądałam. Gdy coś mówił albo jadł, albo po prostu słuchał. Uśmiechałam się pod nosem, wpatrując się w niego i zastanawiając, czym sobie zasłużyłam, że akurat na mnie zwrócił uwagę. Nie miał racji, to ja byłam szczęściarą, że go miałam. Mimo że namieszał w moim życiu, to w pozytywnym sensie je też przewrócił do góry nogami. Dodał mi z powrotem wiarę w ludzi, jak i w siebie.

Był moim odrodzeniem.

– Roni. – Zbita z tropu, nie rejestrowałam, kto mnie wołał. Spojrzałam na swoich gości i mamę, bo nie miałam pojęcia, o co chodzi. – Roni, przyniesiemy deser? – Kiedy jeszcze raz usłyszałam ten głos, już wiedziałam, do kogo należał. Margo.

Skinęłam głową i wstałam zaraz za nią. Kiedy znalazłyśmy się w kuchni, sięgnęłam talerze, a Margo sztućce i wyciągnęła z lodówki tort bezowy zrobiony przez moją mamę. Położyła go na blacie wyspy i odwróciła w moją stronę, intensywnie mi się przyglądając.

– Co? Mam coś na buzi? – zapytałam.

– Tak – przytaknęła – szczęście.

Przewróciła oczami, uśmiechając się pod nosem.

– Bo jesteś szczęśliwa, prawda?

– Jestem – odpowiedziałam od razu i szczerze. Podeszłam sprawdzić czy nikt nas nie słyszy i wróciłam, przysiadając obok niej. – Naprawdę jestem. Czuję się jakbym na nowo odżyła i oddychała w końcu pełną piersią. Nigdy się tak nie czułam. I to, co odczuwam przy nim jest takie inne, niezwykłe...– wzdychnęłam. – Oszalałam, wiem. Znaczy, nie oszalałam, po prostu się zakochałam.

Mówiłam to z takim nostalgicznym uśmiechem, wszystko po kolei układając w głowie. Obróciłam powoli głowę z stronę Margo, która przyglądała mi się badawczo, nie komentując. A to było dziwne. Margo pozostawiła coś bez komentarza?

– Nic nie powiesz? Nie jesteś zdziwiona?

Delikatnie uniosła kąciki ust.

– Zdziwiona? Nie bardzo. Raczej zmartwiona, że dopiero teraz to odkryłaś. Jak tak długo będziesz takie rzeczy przemyślać, to już współczuję Nicholasowi, kiedy ci się oświadczy. Może po miesiącu mu odpowiesz czy się zgadzasz.

Szturchnęłam ją ramieniem.

– Śmieszne. Mogłabyś być czasem poważniejsza. Matką zostaniesz.

– To będę szaloną mamuśką. – Wzruszyła ramionami. – Tak, serio, to po prostu już to wcześniej było widać, wiesz. Ale rozumiem, że to trzeba sobie najpierw poukładać w głowie, zanim dotrze i się zrozumie, co się tli w sercu. Powiedziałaś mu o tym?

Pokręciłam przecząco głową.

– Nie. Boję się. Jeśli mnie odrzuci? Nie chcę go też naciskać. Pewnie będzie się źle czuł, gdy nie będzie mógł mi odpowiedzieć tym samym. Może on tego nie czuje jeszcze.

– Jak ty mnie denerwujesz czasem – jęknęła.

– Ty mnie też! I to nie czasem.

– Powiedz mu. Nigdzie nie jest napisane, że to facet powien pierwszy to wyznać. – Obruszyła się i wzięła ze sobą tort, przywołując mnie głową, bym dołączyła do niej. – A to, że on nic nie mówi, nie znaczy, że nic do ciebie nie czuje. Niektórzy wolą w inny sposób okazywać uczucia.

Miała rację. Przecież było widać, że mu na mnie zależało. Nawet przyznał, że się zauroczył. Może to było takie ukryte: zakochałem się?

Może miała też rację, że to ja powinnam była mu powiedzieć pierwsza. Tylko czy znajdę w sobie tyle odwagi? – pomyślałam.

Muszę! Dla niego! Może to go jeszcze bardziej otworzy.

Wróciłyśmy w stronę tarasu, kiedy akurat drzwi się otworzyły, a w nich stanął Nicholas.

O wilku mowa.

Uśmiechnął się do Margo, a potem spojrzał na mnie, a zaraz szybko znów wrócił spojrzeniem do niej. A raczej tego, co trzymała w dłoni. Torcik, który miał włożone w środek dwie race i drewniany topper z dwudziestką.

Zszokowany patrzył na tort. Mina mu zrzedła, po uśmiechu nie było już śladu.

Zapomniał.

– Cholera jasna, zapomniałem – wyrzucił nagle.

– White, ty debilu. – Głos Margo przeciął ciszę, która nastała.

– Roni, przepraszam. – Podszedł do mnie szybko i stanął na przeciw ze skruszoną miną.

– Nic się nie stało – zapewniłam, kręcąc głową i próbując się uśmiechnąć, ale wyszedł mi z tego jakiś dziwny grymas. – To też moja wina, bo nie powiedziałam, z jakiej okazji akurat dziś cię zapraszam.

– Dobra, nieważne. Koleś zjebał, teraz musi odpokutować. Chodźcie na ten tort – zawołała Margo. – Ja zaniosę, a ty mogłabyś mi przynieść jakiś sweterek, bo zapomniałam, a chłodniej się robi.

– Jasne – obróciłam się do Nicholasa, podając talerze i sztućce – ty weź to zanieś, a ja szybko skoczę.

Brunet odebrał ode mnie naczynia, a ja popędziłam na górę, słysząc przy okazji jak oni wychodzili na zewnątrz. Weszłam po schodach i skierowałam się w stronę swojego pokoju, jednak nagle zatrzymał mnie dźwięk powiadomienia z mojego telefonu. Wyjęłam go z chęcią odczytania, jednak gdy dojrzałam nadawcę wiadomości, miałam ochotę trzasnąć nim o ścianę. Mój kochający tatuś przysłał mi: Wszystkiego najlepszego.

Prychnęłam.

A tobie i twojej suce, najgorszego, pomyślałam.

Usunęłam wiadomość i schowałam telefon do kieszeni, kiedy akurat znalazłam się przed drzwiami i już miałam otworzyć klamkę, ale coś  zwróciło moją uwagę. Przymknęłam powieki, a na moich ustach pojawił się szeroki i szczery uśmiech.

Kłamczuch.

Na klamce wisiał, otoczony na złotej wstążce maleńki bukiecik, różnorodnych kwiatów. I jeśli dobrze mi się wydawało, to były kwiaty z naszego ogrodu. Pokręciłam rozbawiona głową.

Przypomnieli mu.

Zanim nacisnęłam w końcu klamkę, dojrzałam, że stoję na rozrzuconych płatkach czerwonych róż. Obróciłam się w bok i dopiero wtedy do mnie dotarło, że te platki były rozrzucone już od mniej więcej dwóch metrów, a ja odczytując SMS-a, nawet nie zwróciłam na to uwagi.

Tylko, że czerwone róże w naszym ogrodzie nie rosły. Zmarszczyłam brwi i wreszcie weszłam do środka, a tam od razu uderzyła we mnie woń kwiatów. Cała droga od drzwi do mojego biurka była usypana w płatkach, a na nim położony był bukiet ogromnych czerwonych róż z tabliczką "Sto lat" i drewnianym, czerwonym serduszkiem na środku. Na łodygach była oparta połyskująca złota, podłużna koperta. A po prawej stronie czekoladowa figurka w kształcie słonika z podniesioną trąbą.

Jednak pamiętał.

Stałam po środku pokoju, wpatrując się w tamtą stronę, i zastanawiałam, kiedy to zrobił.

Nagle poczułam czyjąś obecność za sobą, i dobrze wiedziałam, kim była ta osoba. Nawet się nie przestraszyłam, kiedy poczułam ciepły oddech tuż przy uchu.

– Wszystkiego najlepszego. – Usłyszałam, a potem poczułam jak kładzie na moim ramieniu głowę, a dłonie oplata wokół brzucha.

Automatycznie dotknęłam je swoimi dłońmi i odchyliłam delikatnie głowę, przystawiając do jego. Przyjemne ciepło rozlało się po moim ciele.

– Dziękuję – szepnęłam. – Podobno zapomniałeś.

– Jak mogłem zapomnieć o urodzinach swojej dziewczyny. – Dostałam całusa w policzek, na co zachichotałam.

– Co jest w środku? – nawiązałam pytanie, spoglądając w stronę koperty.

– Sprawdź. – Poluźnił swój uścisk, a ja niechętnie się od niego oderwałam, by podejść w stronę biurka. – To narazie nic materialnego. Mam jeszcze jeden prezent, ale tamten dam ci później. Jeśli się zgodzisz, na jeszcze jedno spotkanie wieczorem w naszym sekretnym miejscu, w którym dawno razem nie byliśmy.

– A mamy sekretne miejsce? – zapytałam, otwierając złotą kopertę.

– Mamy.

Uśmiechnęłam się na jego odpowiedź i na to, co znalazłam w środku.

A mianowicie bilet dla dwóch osób na lot widokowy o nazwie Spacer po chmurach.

Obróciłam się w jego stronę, szczerząc się, jak szczerbaty do suchara.

– Podobno chciałaś kiedyś lecieć, a nie miałaś okazji.

– A ciekawe skąd, to wiesz – dociekałam.

– A masz taką jedną przyjaciółkę z długim jęzorem – zaśmiał się.

– A to pipa, mówiła, że nie przypominała ci kiedy mam urodziny.

– Bo nie przypomniała, ja tylko pytałem, czy nie masz jakiegoś lęku przed lotem. No i pomogła cię odciągnąć, bym mógł wpaść do twojego pokoju. A twoja mama zezwoliła na zrobienie bałaganu i zerwanie kilku kwiatków z ogródka.

– Ale jak te kwiaty przyniosłeś?

– Obok domu przeszedłem i przeskoczyłem przez płot, żebyś z kuchni nie widziała.

– O matko, jesteś niemożliwy. Myślałam, że zapomniałeś. Dziękuję. – Zbliżyłam się do niego i uwiesiłam ręce na jego ramionach.

– A proszę. Nie zapomniałem, budowałem tylko napięcie.

Szeroki uśmiech zagościł na jego twarzy, czym wywołał uśmiech również i u mnie.

– Będzie ci się podobać? Chcesz sprawdzić ze mną, czy za każdą chmurą zawsze świeci słońce? – zapytał, wpatrując mi się w oczy.

– Jasne – rzuciłam z entuzjamem.

Przypomniałam sobie, że takich słów użył przed pierwszym takim prawdziwym pocałunkiem na pomoście. Wtedy rozmawialismy o chmurach i gwiazdach.

– To zbieraj się, szybko zjemy i lecimy.

Zdziwiłam się.

– Tak szybko? A reszta?

– Wiedzą. Nie będzie nas ponad godzinę, ale spokojnie to jeszcze nie koniec twoich urodzin.

Przygryzłam wargę, śmiejąc się i kręcąc przy tym głową.

– Jaka konspiracja.

Wzruszył ramionami i dumnie uniósł głowę.

– A ja jestem mózgiem operacji.

Wybuchnęłam śmiechem.

– To chodź, ty mój mózgu, skoro niedługo jedziemy.

Cmoknęłam go w usta i złapałam za rękę, by wrócić po chwili na zewnątrz. Kiedy przekroczyłam próg usłyszałam głośne sto lat w wykonaniu moich gości i mamy. Było mi strasznie miło, bo nie spodziewałam się, że będą w zmowie i tak przyjemnie spędzę ten czas.

– Hollywood czeka na was, aktorzyny – rzuciłam zaczepnie, śmiejąc się pod nosem.

– Czego się nie robi dla niespodzianki – odpowiedziała Margo.

Następną godzinę spędziłam razem z Nicholasem. Najpierw, gdy zajechaliśmy na prywatne lotnisko jakiegoś znajomego bruneta, pilot przeszkolił nas, co i jak. A potem wnieśliśmy się w przestworza. Trochę się obawiałam, bo nigdy nie leciałam samolotem. Nie był to American Airlines z ogromnym samolotem pasażerskim, tylko mniejszy. Pilot podawał nazwę, ale nie pamiętam. Nie znam się na tym.

Mimo że się denerwowałam, okazało się, że nie było tak źle. Cały lot Nicholas trzymał mnie się za rękę i dodawał otuchy. Byłam zachwycona, mogąc podziwiać cuda natury z lotu ptaka. Miasto rozciągające się pod nami, ocean, te piękne chmury, które były motywem przewodnim. To było coś niesamowitego i zapierającego dech w piersiach. Tym bardziej, że niebo zmieniało się na pomarańczowo-żółto-czerwono-fioletową barwę.

– Życzę ci – usłyszałam po dłuższej chwili ciszy – byś znalazła sens swojego życia i zaczęła czerpać z niego radość.

Uśmiechnęłam się, odwracając w jego stronę, a moje serce zabiło dwa razy szybciej. Gładził delikatnie skórę mojej dłoni, a ja czułam jak zaczynam płonąć od środka. Ze szczęścia.

– Ty masz urodziny w kwietniu, prawda? – zapytałam, krzyżując z nim spojrzenie. Skinął delikatnie głową, formując usta w pięknym uśmiechu.

– Tak, czwartego.

– Zapamiętam.

– Dlaczego? – spytał zaskoczony.

– Bo tobie przydałyby się takie same życzenia.

Zaśmiał się na głos.

– Mój sens kiedyś powiedział mi, że spierdala i już nigdy nie wróci.

– Może czasem warto się potrudzić i go odnaleźć?

Spojrzał na mnie nieodgadnionym, intensywnym spojrzeniem. Znowu to robił, jakby czytał mi z oczu, a przynajmniej próbował. A ja czułam się wtedy taka niepewna, zlękniona. Jakby miał dojrzeć tam coś, co głęboko ukryłam i nie chciałam, by to dostrzegł. A może powinien? A może właśnie chciałam, by wiedział wszystko.

– Masz rację – przytaknął. – Tylko... ja już nie muszę szukać, bo chyba go znalazłem.

I złączył wargi z taką mocą, że zaparło mi dech w piersiach. Tkwiliśmy razem w miłosnym złączeniu, dając sobie nawzajem nową siłę, która pchała nas ku lepszemu. Nasze języki odnalazły wspólną drogę, by sprawiać przyjemność, która mogłaby się nigdy nie kończyć. Która miała trwać, aż do ostatniego oddechu, by znów połączyć się w jedność i dostarczyć dawkę niezbędnego do życia elementu. Siebie.

Bo to my wzajemnie siebie potrzebowaliśmy.

Kiedy niechętnie się od siebie oderwaliśmy, Nicholas przyłożył swoje czoło do mojego.

Miałam przymknięte powieki, ale jestem pewna, że się uśmiechał, tak samo, jak ja. Bo moje szczęście było nie do opisania.

– Chciałem, byś zapamiętała ten dzień w trochę inny sposób, niż jakimś prezentem. Podoba ci się?

– Oczywiście, jest cudownie – zapewniłam, uchylając powieki i zerkając na niego. Tak, jak podejrzewałam, uśmiechał się, wpatrując się we mnie. Nasze spojrzenia skrzyżowały się, a ja zarzucałam kotwicę w jego głębokim, ciemnym spojrzeniu. Już dawno w nim zatonęłam, ale teraz byłam pewna, że chcę tam pozostać już na zawsze.

– Dziękuję, kochanie – wyznałam.

Pół godziny później wracaliśmy już z powrotem. Byłam pełna energii, a uśmiech nie schodził mi z twarzy. Musiałam opowiedzieć wszystko dziewczynom i mamie. Byłam podekscytowana.

Zaparkowaliśmy na podjeździe Nico, bo miał zabrać coś z domu, przed powrotem do mnie. Wyszłam zaraz za nim, kiedy otwierał drzwi od swojego domu.

Niemal dostałam zawału, kiedy przekroczyliśmy próg, a z salonu rozbrzmiał głośny dźwięk. Na początku nie rejestrowałam, co to, ale kiedy weszli do środka, dotarło do mnie, że to Happy Birthday puszczone w telewizorze, a na środku salonu oprócz Margo, Liama i Sophie, stali jeszcze: Abigail, Daniel i Chris.

– Chyba nie sądziłaś, że opuścimy twoje urodziny. – Podeszła do mnie Abi, przytulając mnie delikatnie – Wszystkiego najlepszego, kochana.

– Dziękuję – powiedziałam drżącym głosem, bo po prostu się wzruszyłam.

Zaraz po niej podszedł Daniel, który zamknął mnie w żelaznym uścisku.

– Najlepszego, młoda.

– Dzięki, staruchu.

– Nie wiem, jak to zrobiłaś, ale cieszymy się – szepnął mi do ucha. Oderwałam się od niego, a wtedy on wskazał głową w stronę Nicholasa. A potem puścił mi oczko, odchodząc.

Jego miejsce zajął Chris.

– Sto lat, sto lat. Niech żyje Veronica nam! Wszystkiego najwspanialszego. Jakbyś miała już tego upierdliwca dość, to ja jestem wolny, wiesz – dodał, mrugając do mnie psotnie.

– A dostałeś kiedyś ode mnie w ryja? – wtrącił Nicholas, na którego blondyn się spojrzał i wystawił mu środkowy palec.

– A żeby to tylko raz – odpowiedział. – Chodźcie, przenosimy imprezę na plażę – dodał.

I miał to być jeden z najlepszych dni w moim życiu.

Miał.

A pamiętać go będę zawsze.

Koniec sielanki moi drodzy. Rozpisałam się trochę tutaj, więc dzielę na dwa, czyli jeden dodatkowy rozdział w tej części opowiadania dla Was . Ten będzie przejściówy, przesłodzony, by trochę goryczy dolać w następnym 😈

Pozdrawiam
M. ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top