25. Vengeful ghost.

#NigdyNieŻałujwattpad na twitterze.

Jeśli widzisz jakiś błąd – popraw (ja czasem ich po prostu nie dostrzegam) Miłego czytania.

Veronica P.O.V.

Każdy w swoim dłuższym bądź krótszym żywocie marzy, by choć raz przeżyć ckliwą romantyczną miłość. Taką prawdziwą, niepowtarzalną i od pierwszego wejrzenia. Może nie każdy, ale większość. Ja nigdy nie wierzyłam w miłość od pierwszego wejrzenia. Mogłam przyznać, iż w głębi mojej duszy tkwiła namiastka romantyczki, która bujała na skrzydłach fantazji o cudownie przeżytym niezapomnianym romansie. Tak, nie wyparłabym się tego, choć nie wyciągałam tego na wierzch tak, jak niektórzy. Jednakże mimo to, doskonale wiedziałam, że coś takiego nie istnieje. Nie można zakochać się w kimś po samym spojrzeniu. Trzeba poznać bliżej osobę. Zaznać się ze wszystkimi wadami i zaletami, a do tego potrzeba wiele czasu. Nie każdy jednak ma taką możliwość. Bo czas jest równie okrutny i bezwzględny. Sprawnie ulatnia się z naszego życia, nie zawsze pozwalając na spełnienie zamierzonych celów. Ale czymże jest nasze życie bez marzeń. Pustką. Marną egzystencją, ciągiem cyklicznie powtarzanych zdarzeń, które wypełniają cały nasz dzień, miesiąc, rok czy życie. Codzienna anafora funkcjonowania w czasoprzestrzeni przytłacza i wprowadza w stan apatii. Dlatego marzymy, choć i tak w większości przypadków te marzenia nie będą zrealizowane w stu procentach.

Ilu ludzi spotyka na swojej drodze nieodpowiednie osoby? Wielu. Osoby, które bezceremonialnie zagłębiają się w naszą spokojną wegetację, przedostając się przez szczelną barierę naszej przestrzeni osobistej. Sprawnie ją pokonują, niszcząc po kolei wszystkie przeszkody, które budowaliśmy przez całe swoje życie. Jeden ich ruch i burzą całą ułożoną konstrukcję. Wszystko rozpada się na drobne kawałki, a my musimy zacząć stąpać po gruzach rozpaczy i ranić samych siebie przez rozrzucone skutki naszych złych wyborów. I taka właśnie stała się moja droga. Poznałam nieodpowiednią osobę i zrobiłam krok nie tym kierunku, w który powinnam. Dokonałam złego wyboru. Jego skutek był w moim sercu, a przyczyna znajdowała się kilka metrów przede mną. Ciemnobrązowe, z tej odległości wręcz czarne oczy wpatrywały się w moje czekoladowe z zaskoczeniem. Stałam nieruchomo, jakby ktoś odebrał mi możliwość poruszania. Nie widziałam nic wokół, tylko jego przeszywające spojrzenie, które paraliżowało mnie i odbierało ostatnie tchnienie. W dalszym ciągu niemal słyszałam spadające odłamki mojego pokiereszowanego serca. Miałam takie głupie, złudne nadzieje, że być może coś między nami zaczęło się dziać. Że zbliżyliśmy się do siebie, że zaczęło nam zależeć. Cóż, mnie zaczęło, ale działało to w jedną stronę i bolało to jeszcze bardziej. Przez ułamek sekundy dojrzałam w jego oczach skruchę, zaraz potem ujrzałam ruch. I całe moje niewygórowane, chodź takie nierealne nadzieje, że wszystko się wyjaśni, a to tylko głupie nieporozumienie ulotniły się razem z zatrzaśnięciem drzwi jego samochodu. Huk metalu rozbrzmiał w powietrzu, razem z moją ostatnią iskrą tej cholernie głupiej nadziei. Wciągnęłam dużą dawkę powietrza, pozostawiając przez dłuższy moment w płucach, kiedy odprowadzałam wzrokiem odjeżdżającego z piskiem opon Forda. Gdy pojazd zniknął z zasięgu mojego wzroku, wróciły i czynności życiowe. Gwałtownie wypuściłam powietrze i przełknęłam z trudem wyrośniętą w gardle gule. Głaz ciążący na moich poranionych kawałkach serca legł w gruzach, na których stałam.

Przecież nic nas nie łączyło, tak?

Więc, dlaczego tak bolało?

Odchyliłam głowę do tyłu, spoglądając w pełne białych kłębów niebo. Promienie grzejącego słońca przebijały się przez ich szczeliny, rzucając smugi światła na moją twarz.  Po moim policzku spłynęła jedna gorąca, słona łza. Była samotna tak, jak ja. Cicho westchnęłam i opuściłam głowę w momencie, gdy poczułam dłoń na swoim prawym ramieniu.

– Roni – usłyszałam cichy, zmartwiony głos Margaret – co się stało?

Obróciłam się powoli w jej stronę i spojrzałam w szmaragdowe przepełnione miłością i zmartwieniem tęczówki. Niemrawo się uśmiechnęłam i pokręciłam głową. Nie chciałam jej obarczać czymś, co tak naprawdę nie miało znaczenia. Wystarczająco przeżywała wszystko, co działo się jej przyjaciołom, a sama również mimo zaróżowionego świata miała swoje problemy. Jak każdy, a ja nie miałam powodu, by dokładać jej jeszcze swoich beznadziejnych rozterek.

– Nie, wszystko okej – skłamałam, bo tak było lepiej. Łatwiej.

– Pogadaliście? Dlaczego Nicholas pojechał? – dopytywała wyraźnie zaciekawiona, jak i zaniepokojona. Westchnęłam i spojrzałam zza jej ramienia na resztę, która stała rozproszona w tych samych miejscach, jak odchodziłam i wpatrywali się w naszą dwójkę na równi zaniepokojeni. Oprócz Adama, który kręcił posępnie głową.

– Powiedział, co miał do powiedzenia i pojechał. – Wzruszyłam ramionami, przenosząc spojrzenie na rudowłosą. Patrzyła na mnie z szeroko otwartymi szmaragdowymi oczami, wyczekując jakieś reakcji z mojej strony, ale ja nie miałam ochoty na okazywanie jakich kolwiek emocji. Po prostu chciałam udawać, że jest okej. W końcu się tego spodziewałam, więc nie powinnam była być zdziwiona.

– Wyjaśniliście sobie to? – zapytała, na co kiwnęłam głową.

– Tak. Wiesz co, ja już pojadę do domu. Zostajecie jeszcze, czy zabieracie się ze mną? – Widząc jej zdziwioną minę, dodałam – Muszę jechać do mamy.

– Coś się stało? – zmartwiła się.

– Nie, wszystko okej. Wczoraj nie kazali nam przyjeżdżać, dziś muszę ją odwiedzić. – Niemrawo się uśmiechnęłam, choć wewnętrznie tą sprawą się denerwowałam. Nie było wiadomo, jak jej organizm będzie funkcjonował po przebudzeniu i czy w ogóle... Nie! Tej opcji nie chciałam brać pod uwagę.

– Jechać z tobą?

– Nie, dziękuję. Naprawdę wszystko okej. Możecie zostać, nie chcę psuć spotkania.

– Jesteś pewna? – Przewróciłam oczami, choć wiedziałam, że się martwiła i nie miałam jej tego za złe, że się dopytywała. Ja pewnie robiłabym to samo. Dlatego podeszłam do niej, cmoknęłam w policzek i zapewniłam, że ma się nie martwić i odezwę się później. Spojrzałam na resztę i kiwnęłam im na odchodne, po czym skierowałam do samochodu. Odjechałam, spoglądając ostatni raz na niezbyt przekonaną Margaret, która dalej stała w tym samym miejscu. Westchnęłam przeciągle.

No dobra, powiem jej, ale trochę później.

Po drodze wjechałam do szpitala. Był już wieczór, ale lekarz godził się na krótką wizytę. Choć zazwyczaj tego nie robiłam, tak od dnia wybudzenia mamy modliłam się o zdrowie dla niej. Tak bardzo ją kochałam i potrzebowałam. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, że mogłoby jej zabraknąć. Nie mogła mnie zostawić. Musiała to przetrwać.  Potrzebowała dużo sił, żeby dojść do siebie. Ucieszyłam się i pospiesznie, ale delikatnie rzuciłam się jej na szyję. Łzy samoczynnie spływały nam po policzkach, kiedy tuliłam moją mamę do siebie, a ona gładziła moje włosy tak, jak zawsze w sytuacjach kryzysowych. Moje serce się radowało, choć wiedziałam, że czekała nas długa i ciężka rekonwalescencja. Doktor ostrzegał, że może mieć zaniki pamięci i kolejne godziny znów będą decydujące. Nie było wiadomo, jak jej organizm zareaguje po przebudzeniu, ale trzeba było być dobrej myśli. Była blada, na twarzy widniały ledwo widoczne zasinienia i gdzieniegdzie ślady po zadrapaniu, które już się goiły. Bandaż ściśle przylegał do jej głowy, a w dłoni dalej wprowadzony był wenflon, który aplikował powoli środki przeciwbólowe. Niebywale się cieszyłam, że mogłam znów poczuć jej ciepło i usłyszeć głos, choć był nieco zachrypnięty, to i tak należał do mojej mamy. I to mi na tamten moment wystarczyło. Móc czuć jej obecność. Widzieć jej życie.

Zajechałam pod dom i zaparkowałam na podjeździe. Zmarszczyłam brwi, spoglądając na zaparkowany samochód przy naszej posesji. Początkowo byłam nieco skonsternowana i nie skojarzyłam, do kogo należał. Kiedy wysiadłam ze swojego i zobaczyłam postać opierającą się o parapet, chciałam pacnąć się w czoło, iż nie pomyślałam, że to mógł być on.

– Nie przyzwyczaję się do tego samochodu – odezwałam się, wskazując głową na zaparkowane srebrne Volvo. Chłopak zaśmiał się i odbił od betonowego parapetu. – Brakuje mi twojej czerwonej strzały.

– Nie wypada mi w tym wieku, jeździć takim pedalskim autem – zaśmiał się, a ja zgromiłam go wzrokiem.

– Masz dopiero dwadzieścia jeden lat, a to że był czerwony, nie oznaczało, że był pedalski. Masz coś do kolorów? Co to w ogóle za słowo „pedalski"? – zapytałam, zakładając ręce na biodrach. A on uniósł dłonie w geście obronnym.

– Żartuje, nie pusz się tak. Nie mam nic do pedałów.

– Adam! – ostrzegałam go, kręcąc przy tym głową. Boże jak ja nie lubię, gdy ktoś wyraża się w ten sposób o ludziach innej orientacji seksualnej. Każdy ma prawo kochać, kogo chce. Homoseksualista nie wybiera przy urodzeniu, którą płcią się będzie interesować. A obrażanie i szufladkowanie takich osób, w dodatku sugerowanie, że kolory są przeznaczone tylko dla osób innej orientacji, jest śmieszne. To tak, jakby czarny był przeznaczony tylko dla diabłów. Każdy toleruje to, co chce, ale nie musi przy tym obrażać.Ugh... Zawsze mi to w Adamie przeszkadzało.

– Dobra już. Powiedz lepiej, że ci szkoda samochodu, w końcu mamy z nim parę przyjemnych wspomnień. – Posłał mi prowokujące spojrzenie oraz zawadiacki uśmiech, a mnie od razu rozpaliły się policzki, po jego słowach, przypominając sobie sytuacje, o których wspominał. – Pamiętasz, kiedy jechaliśmy do New Port, po drodze zatrzymaliśmy się na zajeździe, miałaś taką zwiewną sukienkę...

– Nie kończ! – przerwałam mu, szturchając go łokciem w żebra. Nasz związek nie był długi, bo trwał całe dwa dni, ale przed tym doszło do pocałunku, a te dwa dni były dość...intensywne, dopóki następnego dnia się nie ocknęłam i nie przerwałam tego. To nie miało prawa się udać. Podobał mi się, te idealne rysy jak u Apollo. Ciało, które również mnie fizycznie pociągało. Lubiłam jego osobowość, mimo paru niedoskonałości, ale w końcu każdy je ma, więc spróbowaliśmy za jego propozycją. To on zainicjował pierwszy pocałunek, jak i związek, ale ja w porę zdałam sobie sprawę, że nie wyjdzie nam. Znaliśmy się od dziecka, mieszkał obok mnie, przez co byliśmy jak rodzeństwo. Był dobrym przyjacielem. Mogłam na niego liczyć, stanął murem przede mną w czasie, kiedy Patricia...

– To dokąd jedziemy? – zapytał, wyrywając mnie z moich wspomnień. Skrzyżowałam z nim spojrzenie, idąc obok niego w stronę domu. Widząc moje skonsternowanie, dodał: – Mieliśmy gdzieś razem pojechać.

– Jutro. – Od razu sprostowałam, bo faktycznie się umawialiśmy, ale na poniedziałek. Dlatego byłam zdziwiona, że zjawił się tego dnia i wspominał o spotkaniu.

– Stwierdziłem, że dziś ci się bardziej przydam. – Jego mina nieco przygasła, a do mnie od razu wróciły wspomnienia z dzisiejszego popołudnia. Moje serce przyspieszyło bicie, a oddech przyspieszył, nerwowo zaczęłam rozglądać się po ogrodzie, unikając wzroku blondyna. – Mówiłem ci, że masz na niego uważać.

Westchnęłam, bo mówił tak, a co gorsze – sama to sobie próbowałam przemówić na początku spotkań z Nicholasem. Ale człowiek czasem jest ślepy i nie widzi tego, czego powinien dostrzec. Poczułam rękę  na ramieniu, po chwili zostałam przybliżona do jego torsu i objęta w przyjacielskim uścisku.

– Całe szczęście, że już się od niego uwolniłaś – zaczął, co od razu mu przerwałam.

– On mnie nie więził, o czym ty mówisz? – zanegowałam, chłopak wciągnął głośno powietrze.

– Ale cię omamił i zabawił tobą. To nie jest chłopak dla ciebie, w ogóle dla nikogo. To zadumany, rozpieszczony dzieciak, który myśli tylko swoim kutasem i myśli, że może wszystko kupić za kasę. – Tym razem ja wciągnęłam powietrze, słuchając jego słów i nie wiem dlaczego, ale mnie zdenerwowały. Wyrwałam się z jego uścisku i spojrzałam w szaro-błękitne tęczówki ze wściekłością.

– Nikt mnie nie omamił! I nie prawda, że myśli tylko kutasem. Pomagał mi wiele razy i nigdy nie chciał nic w zamian. Wyszło jak wyszło. Nie był mną zainteresowany, dlatego udawał. Być może z litości. Nie wiem, a zresztą nieważne.

– Masz rację. Ważne, że nie zdążył cię zaciągnąć do łóżka – stwierdził, na co opuściłam wzrok w dół. No cóż, w tym przypadku również się mylił. Choć gdyby głębiej się zastanowić, to może faktycznie...

Nie, nie chcę myśleć, że robił to tylko po to.

– Veronica – zaczął i uniósł palcem mój podbródek do góry – tylko nie mów, że z nim spałaś.

Wpatrywałam się chwilę w jego oczy, nie komentując i nie zaprzeczając, bo przecież nie miałam czemu zaprzeczyć.

– Cholera! Zajebie gnoja! – wrzasnął, odchodząc w bok. Jego twarz wykrzywiła się w grymasie złości – Wykorzystał cię!

– Przestań! Przecież nie zrobił tego bez mojej zgody – tłumaczyłam, na co chłopak ciężko westchnął, po czym obrócił w moją stronę.

– Ale ty jesteś głupia. – Pokręcił głową.

– Dzięki – warknęłam, choć nie miałam mu tego za złe, w końcu byliśmy przyjaciółmi i każdy z nas często mówił tak do drugiego. I wiedziałam, że to nie było obraźliwe, tylko powiedziane w kwestii uzmysłowienia mi mojego błędu. Tylko że prawda była taka, że mimo wszystko nie żałowałam tego. Być może byłam głupia, powinnam była być wściekła na siebie, ale nie byłam. Pamiętam ten dzień i będę odtwarzać go czasem w pamięci, nawet gdy to zbliżenie było ważne tylko dla jednej ze stron. W tym przypadku – dla mnie.

Odchyliłam głowę do tyłu, spoglądając w rozchodzący się nad nami gwiazdozbiór. Małe odległe o miliardy lat świetlnych punkciki skrzyły się na niebie, tworzyły rozproszone na całej ciemnej powłoce wzory.

Kurwa!

On lubił gwiazdy.

Czy ja musiałam się w tamtym momencie katować? Nie miałam nigdy zapędów masochistycznych, a tamtym momencie wyglądało, jakbym sama się zaczęła torturować psychiczne. Powinnam o nim zapomnieć. Tak. To był najlepszy pomysł. Tylko jak miałam to zrobić, skoro odznaczył już swoje piętno w moim wnętrzu? Cholerny Nicholas White! Pieprzony brunet o zniewalającym spojrzeniu i popapranym charakterze.

To było kłamstwo, Veronico! Zapomnij o nim.

Ta, łatwo mówić. To było za świeże, żeby od razu zapomnieć.

Opuściłam z powrotem głowę i spojrzałam na Adama. Zmarszczyłam brwi, widząc, jak rzuca spojrzeniem z wyraźnym zdziwieniem w kierunku jezdni. Przekrzywiłam głowę również w tamtą stronę, lecz nie zdążyłam nic dojrzeć, kiedy rozbrzmiał wokół nas męski głos:

– Pani Veronica Nelson? – Przeniosłam spojrzenie w lewo, natrafiając na dwie męskie postacie wchodzące przez furtkę na naszą posesję. Moje serce znacznie przyspieszyło, a oddech uwiązł w gardle. Nerwowo spojrzałam na Adama, który tak samo skonsternowany patrzył na dwóch mężczyzn, kroczących w naszą stronę. Nie miałam pojęcia, co robili w naszym domu o tej porze, ale obawiałam się najgorszego. Zablokowałam spojrzenie z jednym, młodszym niskim mężczyzną. Kilka kosmyków brązowych włosy wystawały spod czarnej czapki z daszkiem, przenikliwy wzrok miał utkwiony we mnie, a ja coraz bardziej się denerwowałam. Dojrzałam jakiś ruch u drugiego wyższego i starszego mężczyzny.

– Coventry Police Department. – Wskazał na swoją odznakę, automatycznie przeniosłam spojrzenie na kawał okrągłego metalu przypiętego do kieszeni czarnego munduru, znajdującego się na lewej piersi. – Pani Veronica?

– Tak – odpowiedziałam niepewnie. Nie miałam pojęcia, co chciała ode mnie policja stanowa, ale wiedziałam, że to nie może być nic przyjemnego. W końcu nie przyjeżdżają na pogaduszki, czy kawkę. W głowie miałam najczarniejsze scenariusze, ale kiedy mężczyzna zaczął kontynuować, ogarnęło mnie zaskoczenie, bo tego akurat się nie spodziewałam.

– Potrzebujemy pani pomocy. Znaleźliśmy domniemanego sprawcę między innymi napaści na panią. Potrzebne nam potwierdzenia.

Niemożliwe.

Nie wierzyłam, że znaleźli zwyrodnialca, który mnie zaatakował. W najodważniejszych snach nie marzyłam, że kiedykolwiek to się stanie. Mimo iż wizja spojrzenia w oczy temu człowiekowi, przyprawiała mnie o dreszcze, to odetchnęłam z wielką ulgą. Jakby ktoś zdjął mi kawał ciężkiego głazu z serca, a ja mogłam w końcu normalnie oddychać. Choć jeszcze nie było to pewne, jednak dało mi to wielkie nadzieje na nowy początek. Bez strachu, bólu i niepewności. Choć jedna niepewność dalej piętrzyła się nade mną, ponieważ nie wiedziałam, kim była ta osoba. I kolejne najważniejsze pytanie: dlaczego akurat ja?

– Której napaści? – zapytałam.

– Prawdopodobnie obu.

– Obu? – Przekrzywiłam głowę w bok, natrafiając na zdziwione spojrzenie Adama. No tak, on nie wiedział o drugim razie, kiedy uratował mnie...

Ugh! Veronica, przestań o nim myśleć!

Wzruszyłam ramionami, a sądząc po jego zaciętym wyrazie twarzy, wiedziałam, że czeka mnie ciężka rozmowa. Pokręcił głową i spojrzał z powrotem na starszego funkcjonariusza, który w tamtym momencie się odezwał:

– Pojedzie pani z nami na komisariat – oznajmił, automatycznie przeniosłam na niego zdziwione spojrzenie.

– Teraz? – zapytałam zaskoczona. Nie wiedziałam, że to odbędzie się tak szybko. Miałam nadzieje, że zdążę się jakoś psychicznie do tego przygotować. W końcu miałam potwierdzić mojego oprawcę, choć nie pamiętam zbyt wielu szczegółów. Było ciemno, on tak samo ubrany, zakapturzony. Za drugim razem nie widziałam go w ogóle. Moje rozmyślenia przerwała jego odpowiedź:

– Tak.

– Pojadę z tobą – wtrącił się Adam, przez co na niego spojrzałam, unosząc do góry głowę i  marszcząc przy tym czoło.

– Pan jest osobą postronną. Z nami pan nie pojedzie, jedynie swoim samochodem, żeby móc dodać otuchy swojej dziewczynie.

– Okej – odpowiedział od razu.

– Adam, nie musisz – rzuciłam szybko w jego stronę, kiedy zaczął się kierować w stronę furtki.

– Ale chcę – wyjaśnił od razu, na co ciężko westchnęłam. Choć w głębi serca się cieszyłam, że nie będę musiała być tam sama.

– Dobrze. W takim razie – funkcjonariusz wskazał dłonią w stronę uliczki – zapraszamy do radiowozu.

Przytaknęłam głową i spoglądając ostatni raz na sylwetkę Adama, który właśnie otwierał samochód. Przed wejściem uniósł głowę, blokując przy tym ze mną spojrzenie. Posłał mi pokrzepiający, delikatny uśmiech i wtedy wiedziałam: to dobry pomysł, że tam ze mną pojedzie. Wciągnęłam głęboko powietrze, zaciskając przy tym pięści.

Przetrwasz to Veronico!

Popijałam co jakiś czas zimną wodę z plastikowego kubeczka. Adam bez przerwy gładził moją lewą dłoń. Co jakiś czas rzucał w moją stronę uspokajające słowa, ale to i tak nic nie dawało. Kiedy dowiedziałam się, że mam jechać i spojrzeć w oczy temu człowiekowi, byłam zaskoczona i przestraszona, ale kiedy siedziałam na korytarzu komisariatu, wlepiając wzrok w białe starte płytki na podłodze, nie czułam już tego uczucia. Byłam w innym stanie. Otępienie, strach, przerażenie, niepokój. To wszystko kumulowało się w moim wnętrzu, kiedy zdałam sobie sprawę, że on być może był w tym samym budynku, kilka metrów ode mnie. Nie widziałam go jeszcze, ale miałam cichą nadzieję, że nie będę musiała oglądać. Że pokażą mi tylko fotografię i obędzie się od spotkania. Co jakiś czas wyrywałam się z uścisku mojego przyjaciela, ocierając spoconą dłoń o założone na nogach boyfriendy. Nerwowo spoglądałam co parę sekund na wiszący przed nami zegar ścienny. Czarne wskazówki zdecydowanie za wolno przeskakiwały po szarej tarczy, przedłużając ten moment jeszcze bardziej. W tle panował gwar, co chwilę ktoś przemykał po korytarzu, głośno rozmawiając. Dźwięki telefonów, stukania na klawiaturze, czy sygnał alarmu z radiowozu przyprawiały o ból głowy. Wszystkie bodźce mieszały się ze sobą, powodując większy zamęt. Czekaliśmy na to, aż policjant wezwie mnie do swojego gabinetu. Był to mężczyzna w wieku około trzydziestu lat, który między innymi spisywał moje zeznanie w styczniu. Przeniosłam zaciekawiona głowę, kiedy usłyszałam skrzypnięcie drzwi i dwie osoby wyszły z progu pomieszczenia obok nas. Moje serce zabiło o stokroć szybciej, kiedy ujrzałam jedną postać. Zamarłam, spoglądając na profil twarzy wysokiego młodego mężczyzny. Obrócił głowę w bok, rozglądając się po przestrzeni wokół, w pewnym momencie jego wzrok padł niżej na ustawione pod ścianą plastikowe krzesła, na których siedzieliśmy my. Zatrzymał się na moment na Adamie, sekundę później zblokował ze mną spojrzenie. Ciemnobrązowe tęczówki wywiercały we mnie niemal dziury, a ja w tamtym momencie zapomniałam, jak się oddycha. Adam siedzący obok mnie obrócił głowę w tę samą stronę, kiedy dojrzał Nicholasa, zerwał się na proste nogi. Nie zdążył zrobić kroku, kiedy rozniósł się głos:

– Jeszcze tylko potwierdzenie pani Nelson i będziemy mogli... – Wypowiedź policjanta została przerwana, kiedy Adam wystartował w tamtą stronę.

– Zabije cię! To ty jej zrobiłeś! – krzyknął Adam, podbiegając i łapiąc Nicholasa za poły czarnej bluzy. Przycisnął go do ściany znajdującej się zaraz za nim. Uniósł prawą rękę z zamiarem uderzenia, jednak sprawnie został odciągnięty przez dwóch mężczyzn w mundurach. Szamotał się chwilę z młodym policjantem, ale tamten nie dawał za wygraną. Kilka niesfornych kosmków delikatnie kręconych blond włosów opadły mu na czoło, a zacięty wyraz twarzy, zwiastował jego wściekłość. Wpatrywał się w Nicholasa z chęcią mordy, gdy tamten patrzył się na niego z beznamiętnym i obojętnym wyrazem twarzy.

– Proszę się uspokoić. Chyba że chce pan zostać u nas na dwadzieścia cztery godziny – wyartykułował trzymający mojego przyjaciela mężczyzna.

– Ty ją zaatakowałeś. Jesteś popieprzony! To ścierwo całkowicie ci mózg wyżarło! – pieklił się Adam. Szybko podbiegłam w ich stronę. Nie chciałam, żeby miał problemy. Przyjechał tam dla mnie, więc wychodziłoby, że to przeze mnie by je miał. Wybuchnął niespodziewanie na widok Nicholasa, a to mogło się dla niego źle skończyć. Dalej się wyrywał, ale gdy drugi mężczyzna podszedł do niego, szykując kajdanki, zdążyłam znaleźć się zaraz przy nim.

– Adam, uspokój się – złapałam go za ramię – to nie on. – Próbowałam spokojnie do niego dotrzeć. Adam nerwowo obrócił głowę w moją stronę, dalej z mordem w oczach, skrzyżował ze mną spojrzenie.

– Bronisz go, po tym, co ci zrobił? – warknął, na co pokręciłam głową.

– On nic nie zrobił – zaczęłam i przeniosłam spojrzenie na dalej nieodzywającego się bruneta – Nicholas mnie uratował.

Na ułamek sekundy spojrzał na mnie. Jego mina pozostała bez wyrazu, jednak w oczach mogłam dostrzec niemal niewidoczny błysk. To trwało przez chwilę, zaraz potem straciły swoją głębię, zastępując je pustką. Opuściłam głowę na dół, kiedy ten z powrotem zaczął wpatrywać się w mojego przyjaciela. Jednak nic nie komentował. Opierał się dalej o ścianę, na którą został popchnięty i przyglądał się rozjuszonemu Adamowi.

– Już? Uspokoiłeś się? Czy jednak chcesz skorzystać z naszego hotelu? – zapytał policjant, który trzymał w rękach kajdanki. Adam prychnął, ale zaraz burknął pod nosem, że podziękuje. Wyswobodził się z uścisku i odszedł w bok, poprawiając swoją bluzę. Warknął jeszcze coś pod nosem do bruneta, jednak tamten uparcie powstrzymywał się przed komentarzem w jego kierunku. Zachowywał się jak nie on. Nie odzywał się. Zazwyczaj był wybuchowy i reagował na zaczepki, co zdążyłam zauważyć. Szczególnie przypominając sobie sytuację, do której doszło na gokartach, Nicholas miał dodatkowy powód, żeby zareagować, w końcu Adam zdradził coś o jego zamiarach.

No chyba, że...

– Mogę panią prosić? – Znajomy mi głos dotarł do moich uszu. Spojrzałam na policjanta i kiwnęłam głową. Młody mężczyzna wskazał dłonią pokój, do którego miałam się udać. Zanim przekroczyłam próg, spojrzałam się w miejsce, w którym chwilę wcześniej opierał się o ścianę Nicholas. W tamtym momencie już go nie było, przeniosłam głowę w bok i dojrzałam jego znikającą sylwetkę za drzwiami wejściowymi.

Chwilę pusto wpatrywałam się w zamykające się drzwi, zastanawiając się, dlaczego nawet się nie odezwał. Być może w głębi duszy liczyłam na jakieś wyjaśnienia, przekonania, ale widocznie  znów się myliłam, że do tego dojdzie. Być może nie było co wyjaśniać. Dziwne uczucie otępienia mnie ogarnęło, jednak odchrząknięcie wyrwało mnie z chwilowego zawieszenia. Spojrzałam na zniecierpliwionego policjanta i szybko weszłam do środka. Usiadłam na krześle przed ciemnym dębowym biurkiem, złożyłam razem dłonie na klanach i czekałam, aż mężczyzna również usiądzie po drugiej stronie mebla. Spojrzał na jakieś rozrzucone dokumenty, potem przeniósł spojrzenie na mnie, a ja czułam, jakby serce miałby mi zaraz wyskoczyć. Nerwowo zaczęłam skubać skórkę paznokcia kciuka i podrygiwać nogą. Czułam, że w gardle mi zasycha, a ręce dalej niemiłosiernie się pocą.

– Jak już koledzy z Country wspominali, zatrzymaliśmy pani oprawcę. Pan White już potwierdził jego tożsamość z ostatniego napadu, teraz pani musi wskazać, czy mógł mieć coś wspólnego również z nożownikiem ze stycznia.

– Ale jak to się stało? Po takim czasie? – zapytałam zdezorientowana, bo w końcu minęło pięć miesięcy od pierwszego razu, a parę tygodni od ostatniego. Dalej nie było nic wiadomo. Postępowanie w toku, żadnych poszlak, dlatego byłam zdziwiona, że nagle ktoś się znalazł.

– Został zatrzymany za podejrzenie handlu żywym towarem. Krótko po pani drugim napadzie pańscy sąsiedzi przynieśli do nas nagranie ze swoich prywatnych kamer, sądząc, że ktoś od paru tygodni obserwuje ich dom. Parę dni temu znów się pojawili, zaraz po tym, gdy go aresztowaliśmy. Rozpoznałem go z nagrań. Przyglądając się im, dostrzegłem pewien szczegół. Mężczyzna kręcił się niedaleko posesji państwa Morningstars, z tym że obserwował dom, ale znajdujący się obok, czyli państwa. Na jednym fragmencie jest widoczne, jak wyjeżdża pani samochodem, wtedy on dzwoni do kogoś i odchodzi w tę samą stronę. Połączyłem te fakty i wychodzi na to, że może to być ta sama osoba.

Zaczął szperać coś w pliku kartek znajdujących się w czarnej teczce i wyciągnął z niej jedną. Podsunął w moją stronę papier, który okazał się fotografią. Twarz młodego – gdzieś około trzydziestu lat mężczyzny o dłuższych, sięgających za ucho włosach w kolorze ciemnego blondu, zielonych oczach, które wpatrywały się w obiektyw znudzonym spojrzeniem. Jeden kącik ust unosił się ku górze w fałszywym uśmiechu. Nad łukiem kupidyna rozciągała się podłużna blizna, sięgająca nosa, która deformowała kształt ust. Nie kojarzyłam tej osoby, nie mogłam też jej zidentyfikować czy to aby na pewno był on. Kiedy niepewnie przyglądałam się kolorowemu papierowi, funkcjonariusz się odezwał:

– Joe Aschan, lat dwadzieścia sześć, pochodzenie franko-kanadyjskie, bogata kartoteka przestępcza, prawdopodobnie pracował dla jeden z największych grup przestępczych w stanie NY – wyjaśnił, a ja dalej nie odwracałam wzroku od tej nieszczęsnej fotografii, ale to nic nie dawało. Nie kojarzyłam tej twarzy.

– Przykro mi, ale ja nie widziałam wtedy jego rysów. Nie mogę potwierdzić, że to ta sama osoba – westchnęłam, przenosząc spojrzenie na mężczyznę. Krótko przystrzyżony brunet przytaknął głową.

– Tak podejrzewałam, a głos? – zapytał, a ja zmarszczyłam pytająco brwi po jego pytaniu, bo na początku nie bardzo wiedziałam, o co chodzi. Widząc moje zakłopotanie, dodał: – Czy rozpozna pani jego głos?

Pustym, nieobecnym wzrokiem wpatrzyłam się gdzieś w jeden punkt przed sobą.

„– Nie chcę pieniędzy – odzywa się chłodnym, nieprzyjemnym tonem. Zważając na jego tembr głosu, jest to raczej młoda osoba. Zdecydowanie płeć męska.

– W takim razie co? – pytam niepewnie, mając w głowie coraz to czarniejsze wizje tego, co może się wydarzyć.

Ciebie.

Moje oczy szeroko się rozszerzają, serce zaczyna bić z zawrotną prędkością. Oddech więźnie w krtani, a wszechogarniająca ciemność zaczyna nachodzić na moje pole widzenia, kiedy wyciąga z kieszeni bluzy nóż.

O mój Boże.

– Pożałujesz, że się urodziłaś – warczy, przybliżając się do mnie.

Chciałam wstać i szybko uciec, jednak on chyba przejrzał moje zamiary, bo w dwóch krokach podchodzi i kopie mnie w brzuch.

Kulę się, obejmując mocno w pasie. Przeszywający, zapierający oddech ból zawładnął moim ciałem. W oczach zaczynając mi się zbierać się łzy. Łzy bólu, strachu i przerażenia. Miałam zamiar się podnieść, lecz uniemożliwił mi to.

– Gdzie idziesz kurwa? Zostajesz! – Ukląkł przede mną, przybliżając ostrze do szyi. – Teraz powiem ci, co z tobą zrobię.

Przełykam głośno ślinę ze strachu, gdy napastnik kładzie zimny metal do odkrytego kawałka mojego ciała. Z przerażenia zaciskam oczy, nie chcąc patrzeć na to, co ma się wydarzyć.

Najpierw ściągnę z ciebie ubranie. Podetnę cię tutaj. – Przejeżdża delikatnie ostrzejszą stroną noża od ucha wzdłuż szyi. – Gdy ty będziesz leżeć i się wykrwawiać, będę cię pieprzyć z każdej strony. Kiedy mnie zaspokoisz, to zostaną ci już tylko sekundy życia. Które ja bardziej przykrócę i poderżnę cię jeszcze głębiej. – Teraz przenosi narzędzie pod brodę i zwinnym ruchem przejeżdża po skórze."

– Tak – odpowiedziałam pewnie.

W takich sytuacjach zapamiętujemy każdy możliwy szczegół. Kiedy nieprzyjemne wydarzenie odbija się na naszej psychice, zapamiętujemy to dokładnie tak, jakby to działo się dzień wcześniej. Mogło minąć pół roku, czy rok, ale ja byłam pewna, że było też tak w moim wypadku. W końcu przez kilka miesięcy odtwarzałam tę chwilę w ciągu dnia i w nocnych koszmarach. Byłam niemal pewna, że zarejestrowałam go w swojej głowie wyjątkowo głęboko, że z pewnością bym go rozpoznała. Moje serce znów niezdrowo przyspieszyło, bo to oznaczało jedno.

– Tak myślałem. W takim razie proszę za mną.

Kilka minut później czekałam przed jednym przed metalowymi szarymi drzwiami jednego z pomieszczeń. Obok mnie stał ten sam policjant, który kazał mi czekać, aż ktoś inny przyprowadzi tego aresztowanego mężczyznę. Kiedy drzwi się rozstąpiły, odebrano mi podstawowe funkcje życiowe – w moich płucach automatycznie brakło tlenu, a serce się zatrzymało. Stresowałam się. Mało powiedziane – cholernie mocno się bałam spotkania z tym człowiekiem. Zza drzwi wyłonił się wysoki, postawny starszy mężczyzna z posępną miną i kiwnął głową do swojego kolegi.

– Zapraszam. – Wskazał dłonią w stronę pomieszczenia. – Zatrzymany jest zakuty w kajdanki i pilnowany przed dwóch funkcjonariuszy, proszę się nie bać – zwrócił się do mnie, ale ja w tamtym momencie zapomniałam, jak się mówi.

Policjant zaczął kierować się do przodu, a ja dalej stałam jak wryta. Kiedy zauważył, że nie podążam za nim, obrócił się i delikatnie pospieszył, tłumacząc, że nie mają za dużo czasu. Zebrałam resztki sił i niemal cała dygocząc, weszłam do środka. Po niemal pustym surowym wnętrzu rozpraszało się zimne, białe światło pochodzące z kilku jarzeniówek, na środku stał metalowy stół i dwa krzesła naprzeciw siebie, wykonane z tego samego materiału. Stół przedzielony był plastikową, bądź szklaną szybą. Na jednym z krzeseł siedział on, a za nim dwóch postawnych mężczyzn, stojących w gotowości z posępnymi minami. Dłonie miał spięte w metalowych kajdankach i luźno położone na rozszerzonych kolanach, odzianych w czarne luźne spodnie. Tors okryty tego samego koloru bluzą z kapturem. Naprawdę nie chciałam. Starałam się odwlekać ten moment jak najdłużej, ale nie wytrzymałam i uniosłam spojrzenie w górę na jego twarz. Moje tęczówki zderzyły się z lodowatym spojrzeniem zielonych oczu, przez co niespodziewanie przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. Odruchowo zrobiłam krok do tyłu, natrafiając na coś, a raczej kogoś. Policjant stanął wcześniej za mną, przez co speszyłam się tym ruchem i przeprosiłam. Mężczyzna uspokoił mnie i odezwał się szorstko do siedzącego naprzeciw nas podejrzanego:

– Znasz tę dziewczynę?

– Nie, a powinienem? – odpowiedział od razu, nie spuszczając ze mnie swojego oziębłego wzroku. Nie widziałam w jego oczach ani grama skruchy, wstydu, czy strachu. Bez wyrazu mroził mnie spojrzeniem, jakbym była nikim. Tak się wtedy czułam – jak śmieć, którego trzeba wyrzucić, wyeliminować bez skrupułów.

– Jesteś pewny? – dociekał policjant stojący za mną.

– Tak! – warknął nieprzyjemnie, a mnie po raz kolejny przeszedł ten cholernie nieznośny dreszcz.

– Coś mi się zdaje, że znasz.

– A mi nie. Skończyliście już tę szopkę? Dobrze wiecie, że i tak wam nic nie powiem – burczał dalej opryskliwie, a ja stałam jak wryta w podłogę.

– Powiedziałeś już wystarczająco. Pani Veronico?

Początkowo nie reagowałam na słowa do mnie kierowane, tylko dalej wpatrywałam się w męską postać siedzącą na krześle naprzeciw mnie. Moja klatka piersiowa szybko się unosiła i upadała, a ciało po chwilowej, niemal kilku sekundowej przerwie zaczęło znów się trzęś. Chciałam stamtąd wyjść, najlepiej wybiec i uciec gdzieś daleko, by nie musieć tam przebywać ani minuty dłużej. Ale sęk w tym, iż nie mogłam się ruszyć, stałam jak sparaliżowana, jakby ktoś odebrał mi także możliwość poruszania się. Dalej dręczyłam się widokiem mojego oprawcy. Katowałam samą siebie. Po chwili poczułam dotyk na swoim przedramieniu, przez co wydałam z siebie pisk i odskoczyłam w bok. Przeniosłam szybko spojrzenie za siebie. Policjant wpatrywał się we mnie pytająco. Nie musiał  jednak pytać, ja wiedziałam, o co mu chodzi i w końcu zebrałam w sobie resztki sił i zebrałam się na jakikolwiek ruch. Kiwnęłam twierdząco głową, po czym mężczyzna skinął również głową do swoich kolegów.

To był on. Byłam pewna.

Kiedy odezwał się bardziej nieprzyjaźnie, rozpoznałam ten głos, który chyba miał prześladować mnie do końca życia. Już traciłam nadzieje, że kiedykolwiek znajdą człowieka, który próbował mnie zabić. Nie sądziłam też, że będę musiała stanąć z nim oko w oko i znów go usłyszę. I choć wiedziałam, że pewnie wrócą znów moje złe sny, wspomnienia to miało to swój jeden największy plus – już więcej tego nie zrobi, więc praktycznie mogłam spać spokojnie. Tylko dlaczego dalej czułam niepokój?

Przekrzywiłam głowę w bok, kiedy usłyszałam dźwięk metalu. Dwójka policjantów trzymała go za ramiona i kierowała do drzwi, które prowadziły do pomieszczenia obok. Spoglądałam na oddalającą się sylwetkę chłopaka, kiedy ten nagle się odwrócił i obrzucił mnie spojrzeniem, które było przepełnione jakąś emocją, tylko nie potrafiłam określić jaką. Skuliłam się, bo czułam się niepewnie, gdy był w tym samym pomieszczeniu, choć wiedziałam, iż był spięty kajdankami, a w pomieszczeniu było trzech funkcjonariuszy, jednak dalej się go bałam. W końcu to był mój oprawca.

Nie spuszczając ze mnie wzroku, jego wargi się rozchyliły, a potem wypłynęły z nich ostatnie słowa, które usłyszałam z jego ust:

– Vengeful ghost.

A ja nie miałam pojęcie, o co mogło mu chodzić. Odpowiedź miała przyjść sama – pewnego dnia.

– Czyli jeszcze tabletka w drinku, potem znowu napad, ktoś uszkodził ci ciało i chciał prawdopodobnie zgwałcić? – Adam kręcił posępnie głową, patrząc się w nieokreślony punkt przed siebie. Opowiedziałam mu wszystko, co działo się, kiedy go nie było w Middletown i nie omieszkał prawić mi morałów, że powinnam była mu powiedzieć. – Dalej jestem na ciebie wściekły, że mi nie powiedziałaś. Jak mogłaś to przede mną zataić? Przecież bym cię wspierał, nie powinnaś była tego ukrywać. Nawet Margo nie powiedziałaś. Veronica, co się z tobą dzieje? Znowu przestajesz ufać swoim przyjaciołom? Nie każdy jest fałszywy.

A nie mówiłam?

Kiedy dzień wcześniej dowiedział się, że czegoś mu nie powiedziałam, to zapewnił, że będę się ostro tłumaczyć. Skoro nie potrafiłam wcześniej mu o tym powiedzieć, to będzie mi truł tak długo tyłek, aż się nie wyspowiadam ze wszystkiego. Obiecałam, że zrobię to następnego dnia, bo nie miałam ochoty katować się jeszcze bardziej w dniu, kiedy musiałam spojrzeć i usłyszeć tamtego człowieka. Miałam też kilkanaście wiadomości i połączeń od Margaret, która denerwowała się wczorajszym dniem, bo przeczuwała, że nie jest wszystko okej. Z nią też musiałam porozmawiać.

– Powiedziałaś o tej pigułce policji? Pewnie on też miał z tym coś wspólnego – odezwał się Adam, trącając mnie delikatnie łokciem, kiedy zamyślona wpatrywałam się w obraz na ścianie.

– Nie. Nicholas wczoraj o tym napomknął, a ja musiałam to potwierdzić. To było w klubie jego kuzyna – wyjaśniłam, po czym chłopak przeniósł spojrzenie na mnie.

– W Venice? – zapytał zaciekawiony. Odłożyłam trzymający wcześniej kubek z herbatą na stolik w salonie i przytaknęłam głową.

– Tak, znasz?

– No tak, to jest klub naszego kuzyna.

– A właśnie, czemu ja nie wiedziałam, że jesteście z Nicholasem rodziną? – Poruszyłam ten temat, bo już od początku byłam tym zaciekawiona. Przecież Adam był moim sąsiadem, spędzaliśmy ze sobą większość czasu, więc jeśli byli bliskimi krewnymi, to niemożliwe było, bym go nie znała. No, chyba że nie byli ze sobą w bliskich kontaktach.

– Jak to nie? Nasze mamy są siostrami. Przecież go znałaś już wcześniej, spotykaliśmy się jako dzieciaki na moich urodzinach, był też parę razy u mnie wtedy co ty – wytłumaczył, a ja zmarszczyłam zastanawiająco brwi.

Nie kojarzyłam go. Byłam pewna, że bym go zapamiętała. Chociaż przyjeżdżał czasem jeden brunecik, ale nie, to nie mógł być on. Tamten był niskim, pulchnym chłopaczkiem, który był bardzo nieśmiały. Bawił się z nami, ale prawie w ogóle nie odzywał, gdy byliśmy już starsi, to rzadziej przyjeżdżał, aż pewnego razu przestał w ogóle, przynajmniej nie wtedy, kiedy byłam ja. Jak mu było? Mike? Mick? Nicki? Cholera.

Nick..Nico...

Becker – powiedziałam głośno, kiedy sobie przypomniałam pewne wydarzenie. – Tak na niego mówiłeś? Nicki Becker?

– No tak. Nie pamiętałaś tego debila?

– Nie, trochę się zmienił. Pamiętam go jako małego chłopczyka przy kości. Przecież się lubiliście wcześniej.

– Kiedy palma mu do głowy uderzyła, to stał się chujem i przestał już przyjeżdżać, więc masz rację, czas przeszły. 

Naszą rozmowę przerwał dźwięk mojego telefonu. Zerwałam się szybko do stolika i podniosłam, żeby odebrać. Obawiałam się, że to może coś z mamą, jednak kiedy zerknęłam na wyświetlacz, to okazało się, że to nie jej lekarz prowadzący. Numer nieznany próbował się do mnie dodzwonić. Zmarszczyłam skonsternowana brwi i odebrałam połączenie.

– Halo, Veronica? – W słuchawce rozbrzmiał męski, głęboki głos, który wydawał mi się znajomy.

– Tak, a kto mówi?

– Daniel – odpowiedział rozmówca, a ja w tamtym momencie już kompletnie wytrąciłam się z pantałyku.

Nie miałam jego numeru telefonu i nie miałam pojęcia, skąd wziął mój, chociaż tego to akurat mogłam się domyślić. Przychodziła mi jedna osoba na myśl. Widzieliśmy się dzień wcześniej, ale nie wiedziałam, czego ode mnie mógł chcieć. Jeśli następna para miała zamiar bawić w swatkę, to przysięgałam – komuś by się oberwało.

– Coś się stało? – zapytałam, na co chłopak po drugiej stronie głośno westchnął.

– Veronica, ja wiem, że się nie zgodzisz i rozumiem, ale to jest ważne. Nie powinienem też cię o to prosić, ale jest sytuacja, że ja z Abi jesteśmy w pracy, reszta poza domem i zostałaś nam tylko ty. To nie jest żart, uwierz. Nie próbujemy jakichś podstępów – tłumaczył, choć ja i tak nic z tego nie rozumiałam.

– Daniel, mów, o co chodzi.

W tym samym czasie telefon Adama również się rozdzwonił. Spojrzałam przelotnie na chłopaka, który wychodził szybko z naszego salonu i odbierał połączenie.

– Chodzi o Nicholasa.

– Aha, czyli nie mamy o czym mówić.

– Poczekaj. Wiem, że dowiedziałaś się czegoś, czego nie powinnaś i nie będę cię przekonywał, żebyście się pogodzili, czy nawet zmuszał, byś go wysłuchała. Choć powinnaś, bo to nie jest do końca tak, jak myślisz – tłumaczył, ale gdy usłyszał moje ciche jęknięcie, dodał: – Dobra, dobra zrobisz, jak będziesz uważać, tylko mam jedną prośbę. Spróbuj do niego zadzwonić, od nas nie odbiera, a martwimy się o niego. Wczoraj nas zbył, dziś w ogóle nie odpowiada.

Po jego słowach nastała chwila ciszy, którą sama przerwałam.

– A co ja mam do tego?

– Może od ciebie odbierze. Jest...nie jest w formie, a w takich sytuacjach przychodzą mu głupie pomysły do głowy. Bardzo głupie, Roni. Najlepiej, gdybyś do niego podjechała. Próbowałem się urwać z pracy, ale się nie udało. To jest poważne, nie wiem, w jakim jest stanie. Nigdy cię o nic nie prosiłem, więc teraz to robię. Jeden jedyny raz, tylko upewnij się, że nic mu nie jest.

Trzymałam telefon przy uchu, wpatrując się zawieszonym wzrokiem przed siebie. Nie miałam najmniejszej ochoty tam jechać. Nie chciałam go słuchać, wyglądałoby to tak, jakbym sama prosiła się o wyjaśnienia, ale z drugiej strony to w końcu nie musieliśmy w ogóle rozmawiać. Miałam tylko jechać i dowiedzieć się, czy nie robi głupich rzeczy i tyle. W imieniu jego przyjaciół, nic więcej. Przecież to nawet nie miało nic z nami wspólnego. Ale jednak miałam tam go spotkać, a to podrasowałoby by moje jątrzące się rany.

– Dobrze – zgodziłam się.

Zdecydował jeden największy powód. A gdyby mu się coś stało? Nie wybaczyłabym sobie tego i obwiniała o to, że przez swoją dumę tego nie sprawdziłam. Choć w głębi serca wierzyłam, że nie zrobi niczego głupiego, to z drugiej strony nie wiedziałam, przez co był w takim stanie. Przecież na pewno nie przez naszą kłótnię. Nie miałam pojęcia także, do czego był zdolny w gorszych chwilach.

– Dzięki Roni, daj znać, jak czegoś się dowiesz. Muszę kończyć. Będę ci wdzięczny do końca życia. – Daniel pożegnał się i rozłączył.

Jeszcze chwilę trzymałam zawieszona telefon, choć połączenie już dawno zostało zakończone. Ocknęłam się, dopiero gdy Adam wrócił do pomieszczenia. Obróciłam głowę w jego stronę i odłożyłam telefon na kolana.

– Skarbuś, przepraszam, ale mama chce, żebym ją zawiózł do wujka Gerarda i w drodze powrotnej na zakupy. Musimy to przełożyć na jutro. Ale nie myśl, że ominie cię rozmowa o tym złamasie. Muszę ci go wybić z głowy.

Uwierz, on sam się już sprawnie wybił.

Po wyjściu Adama zostałam sama w domu. Ojciec był w kancelarii, a ja miałam przygotować się na siedemnastą na rozmowę w sprawie pracy jako recepcjonistka w siłowni. Taka ironia – byłam amebą fizyczną, ale stwierdziłam im bliżej przyrządów sportowym, tym większe prawdopodobieństwo, że kiedyś z nich skorzystam. Nie chciałam pracować u ojca. Próbowałam w kilku innych kancelariach, jako pomocnik, ale kiedy dowiadywali się, czyją córką byłam, to rezygnowali. Wiem, że może wyglądało to podejrzanie, że córka najlepszego prawnika chce pracować u konkurencji, ale co miałam robić, skoro nie mogłam zdzierżyć jego zakłamanego widoku. Próbowałam dodzwonić się parę razy do Nicholasa, ale bezskutecznie. I wiem, że nie powinnam, że być może miałam to olać i się nie przejmować, ale nie mogłam ukryć tego, iż zaczęłam się denerwować. Z każdą chwilą coraz bardziej. Kiedy poinformował mnie o tym Daniel, to delikatna nuta zmartwienia zawiesiła się nad moim ciałem, potem gdy nie odbierał dalej telefonów była to już delikatna chmurka niepewności, a gdy stałam zdenerwowana przed jego domem i  dzwoniłam kolejny raz do drzwi, na zmianę z pukaniem, to można było już usłyszeć grzmoty burzy przepełnionej strachem.

Nacisnęłam po raz kolejny dzwonek i czekałam. Cisza. Cholerna głupia cisza, która w tamtym momencie mnie zaczynała przyprawiać o dreszcze. Samochód stał na podjeździe, lecz nie znaczyło to, że był w domu. Jednak w głowie piętrzyła mi się ta nieszczęsna myśl: A jak mu się coś stało? Daniel nie martwiłby się tak bardzo, gdyby naprawdę nie było czym. Niby nie znaliśmy się za długo, ale nigdy wcześniej nie prosił mnie o nic takiego. Dlatego się przejęłam.

Kiedy już miałam wrócić do swojego samochodu, usłyszałam trzask. Jeden. Drugi. Trzeci. Jakby dźwięk tłuczonego szła. Moje serce od razu podskoczyło niemal do gardła i ze zdenerwowaniem zaczęłam się wsłuchiwać, jednak nastała kolejna cisza i wtedy nie już straciłam te nikłe nadzieje, że nic mu nie jest. Zaczęłam bez opamiętania dobijać się do drzwi, a drugą ręką wciskałam bez przerwy dzwonek. Po kilkunastu próbach coś się wydarzyło. Usłyszałam szczęknięcie zamka i drzwi się rozstąpiły. Zanim dojrzałam sylwetkę stojącą za nimi, usłyszałam niemiłe warknięcie:

– Czego?

– Nicholas? – zapytałam niepewnie, ale nie usłyszałam odpowiedzi. W zamian za to drzwi z impetem się rozszerzył, a w ich progu ujrzałam Nicholasa w niezbyt wyjściowym stanie. Nie wyglądał dobrze. Czarne dresowe spodnie ze ściągaczami i szara, rozciągnięta koszulka z kilkoma mokrymi plamami na piersi i brzuchu. W oczy rzuciła mi się jego zakrwawiona dłoń, którą trzymał na klamce. Zmarszczyłam czoło, widząc jak strużki krwi, spadały na szare kafle na podłodze. Potem przeniosłam spojrzenie wyżej i dojrzałam jego twarz, która nie wyglądała na wypoczętą. Kilkudniowy zarost, sińce pod oczami, świadczące o raczej nie zbyt dobrze przespanej nocy, przekrwione białka i nieprzyjemny grymas na ustach. Przewrócił oczami i wypuścił z ust powietrze. Cóż, widać było, że się cieszył z mojego widoku.

– To ty – burknął znudzony. – Możesz już iść. – Zacisnął mocniej dłoń na klamce i zaczął zamykać drzwi. W ostatniej chwili złapałam za szare drewno i przytrzymałam je, by ich nie zatrzasnął przed nosem. Usłyszałam jego jęknięcie z irytacji. Moje serce łomotało w klatce w nieprzyjemnie szybkim rytmie. Czy byliśmy pokłóceni, czy też nie i tak działał na mnie tak samo. Sprawiał, że moje funkcje życiowe nabierały na sile, a w tym przypadku jeszcze doszło jeszcze uczucie rozczarowania. Zawód towarzyszył mi, kiedy stałam na wprost tego chłopaka, który zawrócił mi w głowie. Nie przyszłam tam rozmawiać o tamtej sprawie. Zresztą nie było o czym, ale i tak dziwne otumanienie mną zawładnęło, bo jednak gdzieś głęboko w zakamarkach serca piętrzyła się chęć wyjaśnienia tego, ale nie mogłam tego zrobić. Nie po to tam przyjechałam, a zresztą i on nie wykazywał żadnych chęci do jakichkolwiek rozmów. Mało tego – było widać, że nie był zbytnio zadowolony z widoku mojej osoby. Cóż, to oznaczało jedno...

– Możesz im przekazać, że żyję, bo pewnie oni cię tutaj przysłali – dodał, a ja od razu ich usprawiedliwiłam.

– Martwią się.

– Nie ma o kogo – zauważył i tym razem ja przewróciłam oczami. – A teraz do widzenia, bo jestem trochę zajęty. – Uniósł brwi do góry z wyczekiwaniem zapewne, kiedy odpuszczę i odejdę, ale jakiś dziwnym trafem nie miałam ochoty odchodzić, dlatego dalej zamierzałam drążyć, dopóki nie dowiedziałabym się, że nie zamierza zrobić niczego głupiego. No i okazało się, że miałam bardzo dobry pomysł, by zostać.

– Czym? – dociekałam. Zauważyłam jak po chwili znika za ścianą, która prowadziła do salonu, a ja dalej stałam w drzwiach. Po paru sekundach wrócił ze szklaną butelką wypełnioną brązową cieczą.

– Tym – odpowiedział i przechylił alkohol, wypijając kilka większych łyków prosto z butelki. Parę sporych kropli spadło na jego koszulkę i wtedy domyśliłam się, skąd były te mokre plamy. Westchnęłam na ten widok. – Mało mam, dlatego wybacz, ale nie jesteś tutaj mile widziana. Żegnam.

Znowu przechylił trunek, w trakcie podchodził w stronę drzwi, jednak po paru krokach zatoczył się w bok i uderzył udem o stojącą przy wejściu czarną komodę. Szkło wypadło mu z dłoni, roztrzaskując na drobne kawałki, a jego odłamki rozsypały się po całej szerokości korytarza. Spojrzałam w dół na fragment szyjki toczącej się po podłodze, która chwilę potem wylądowała pod moimi stopami. Podniosłam spojrzenie na Nicholasa i zastanawiałam się, co doprowadziło go do tego, jak się zachowywał. Zapijał coś, mimo iż na co dzień tego nie robił. Widziałam go w stanie upojenia i nie był wtedy miły. Oj, zdecydowanie nie. Dowiedziałam się wtedy, że jestem nic nieznaczącą pustą idiotką, a sam zachowywał się opryskliwie, bo źle zrozumiał naszą babską rozmowę. Co tym razem go trapiło, tego nie wiedziałam. Wątpliwe było też to, że miałam się tego dowiedzieć, ale jak przyćmiona jakąś niewidzialną mgłą, stałam i czekałam tam na nie wiadomo co. A może po prostu chciałam go odciągnąć od zrobienia głupich rzeczy.

– Nosz kurwa! Teraz nie mam wcale – wrzasnął. – Przez ciebie. – Wskazał na mnie palcem. Odskoczyłam na bok, kiedy ruszył szybko w stronę drzwi, wcześniej zdejmując coś z komody.

– Co ty robisz? – spojrzałam na jego dłoń, w której trzymał kluczyki.

– Jadę dokupić napój bogów – wyjaśnił, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. Jemu całkowicie mózg zlasowało. Ciśnienie mi automatycznie podskoczyło, a to tylko i wyłącznie przez tego dwudziestodwuletniego faceta metr dziewięćdziesiąt i z tokiem myślenia dziesięcioletniego dzieciaka.

– Piłeś, nie możesz prowadzić! – obruszyłam się, widząc, jak kieruje się w stronę swojego Forda, nie zamykając nawet drzwi od domu. No bardzo odpowiedzialnie! Choć to i tak było lżejsze niż ta jazda po pijaku. Ruszyłam za nim, ale ten kroczył szybko przede mną. Sprawnie mu to szło, więc musiał nie wypić aż tak dużo.

Po drodze potknął się o własne nogi, niemal upadając, jednak przez niespodziewany ruch wypadły mu kluczyki na kostkę brukową. Schylił się, a ja w tym momencie go wyprzedziłam i zagrodziłam drogę. Podniósł się i widząc moją osobę przed sobą, spojrzał się beznamiętnym, pustym wzrokiem. Jego białka były mocno przekrwione, a tęczówki mętne. Kiedy otworzył usta, owiał mnie mocny zapach alkoholu.

– Mam to w dupie – prychnął obojętnie, a potem mnie minął, trącając przy tym łokciem. Podszedł do swojego Forda i otworzył drzwi. Szybko podeszłam w jego stronę, złapałam drzwi samochodu, żeby ich nie zamknął.

– Nicholas! – krzyknęłam, jednak ten wkładał już klucze do stacyjki. – Nigdzie nie pojedziesz!

Boże, co to za imbecyl! Jak można być tak nieodpowiedzialnym?

Chcesz się przekonać?zapytał, przybierając na twarz udawany uśmiech.

Próbowałam dostać się do tego cholernego samochodu, jednak za każdym razem, gdy chciałam uchylić bardziej drzwi, on sprawnie mi to uniemożliwiał. Szarpałam się chwilę, ale to nic nie dawało, w końcu był ode mnie silniejszy. Po dłuższej walce się poddałam.

– Dobrze! Zabij się debilu bezmyślny i tak nikt nie przyjedzie na twój pogrzeb! – krzyknęłam, coraz bardziej tracąc do niego cierpliwość.

– Och, Sherlocku, nie powiedziałaś niczego, czego wcześniej nie wiedziałem. – Spojrzał na mnie z zaciętym wyrazem twarzy. Jego szczęka nerwowo się zaciskała, wyostrzając się do tego stopnia, że mogłaby w tamtym momencie przeciąć stal. Rzucaliśmy w siebie nawzajem gromami, nie odrywając ani na moment od siebie wzroku. Trwało to kilka dobrych sekund. Moje ciało od środka się gotowało. Usta zacisnęłam w wąską linię, kiedy wyczekiwałam, aż ten popaprany i uparty chłopak odpuści. Jakże wielkie było moje zdziwienie, kiedy w końcu przerwał naszą walkę na wzrok, wyrwał drzwi z mojego uchwytu i zatrzasnął mi je przed nosem. Wciągnęłam głośno powietrze i zacisnęłam powieki.

– Jasne, jedź sobie szajbusie! – wrzasnęłam, uchylając powieki i spoglądając na samochód w czasie, kiedy odpalał silnik. – Roztrzaskaj się na drzewie – dodałam ciszej, choć wcale tak nie myślałam.

Prawda była taka, że się o niego bałam. Skrzywdził mnie – fakt, ale nie mogłam zaprzeczyć, że dalej się o niego martwiłam. Obawa towarzyszyła mi w momencie, kiedy zdałam sobie sprawę, że mogło lub może mu się coś stać, a tego bym nie chciała.

Choć wcześniej upierałam się, że nie, to jednak musiałam powiedzieć, że dla mnie zbliżenie z nim było czymś więcej – czymś, przez co zaczęłam coś czuć. Poczułam coś do tego cholernego chłopaka. Nie wiem, w jakim momencie, przez co i dlaczego akurat on, ale tak się stało. Nie umiałam zdefiniować tego uczucia, nie była to miłość. Na to za było zdecydowanie za wcześnie, a dodatkowo jeszcze wiele rzeczy było niewiadomych. Ale to i tak nie było ważne, skoro i tak nie można było tego uczucia pielęgnować i dalej rozwijać, bo okazało się kłamstwem – z jego strony.

Przywiązanie – tak mogłam to określić. Przywiązałam się do niego, jego obecności przy mnie, ciepła, czy też tego, że dawał mi bezpieczeństwo i to od samego początku. Nawet gdy go nie znałam, to w głębi duszy mu zaufałam i czułam bezpiecznie.

Ekscytacja – czułam przed każdym spotkaniem z nim, nawet gdy mnie początkowo denerwował, to wizja jego choćby w odległości kilku metrów ode mnie napawała mnie nową siłą. Ożywiałam się w jego obecności. Począwszy od ciosu w twarz za to, że mnie zmanipulował, zaciągając do pokoju i całując, albo posuwając do flirtowania z innym mężczyzną, tylko żeby spojrzeć na jego reakcję. Lub tak po prostu, przed zwykłym przebywaniem w jego towarzystwie – planowanym, czy też nie. Chciałam, by był obok mnie. Nie musiał być ze mną, ale chociaż przy mnie.

Zazdrość – towarzyszyła mi od niemal początku. Nie lubiłam patrzeć na kobiety przy jego boku. Fakt, wiedziałam, że był wolnym mężczyzną, który zresztą lubił sobie poużywać, ale mimo tego każdy widok jego i kogoś innego – lepszego ode mnie, powodował dziwne ukłucie w centralnym punkcie mojego serca. Kiedy jego duże, silne dłonie błądziły po ciele innych kobiet, jego pełne, ładnie wykrojone usta wpijały się w inne – nie moje, to choć się do tego nie przyznawałam, to zazdrościłam tego. Chciałam być na miejscu tych wszystkich smukłych panienek, żeby zajmował się tylko mną. Jaka byłam naiwna, że do tego dojdzie.

Zdecydowanie żywiłam go uczuciem, dlatego nie mogłam pozwolić, by coś mu się stało.

Nagle samochód ruszył z piskiem opon, a ja nerwowo spojrzałam w tamtą stronę. Nawet nie wiem, kiedy to się stało. Jednak po przejechaniu kilku metrów stanął. Szybko pobiegłam w jego kierunku. Wpadłam na pojazd, uderzając dłońmi w blachę samochodu. Niewiele się zastanawiałam, tylko działałam pod wpływem chwili. Okrążyłam jego długość i pobiegłam na przód. Stanęłam przed maską, kiedy w tym samym momencie samochód gwałtownie ruszył. Serce podskoczyło mi do gardła, obraz przede mną zaczął zamazywać. Jednak uchwyciłam jeden moment, kiedy wyostrzył mi się w pewnym momencie wzrok. Uniosłam głowę i wbiłam wzrok na przednią szybę. Nasze spojrzenia się skrzyżowały i śmiało mogłam stwierdzić, że w tamtym momencie wyrażały to samo.

Przerażenie.

Panika ogarnęła moje ciało, kiedy samochód pokonywał kolejne centymetry. W tamtym momencie wydawało mi się, że czas się zatrzymał. Nie spuszczałam wzroku z Nicholasa, a on ze mnie. Widziałam, jak mocno zaciska dłonie na kierownicy, w ostatniej chwili sama zacisnęłam mocno powieki. Świat wirował wokół mnie, krew szumiała mi w uszach, wiatr smagał moje ciało, a ja coraz bardziej byłam przestraszona. Wyczekiwałam uderzenia. Wszystko trwało nanosekundy i kiedy w końcu nadszedł ten moment, usłyszałam głośny pisk opon. Nie poczułam rozpierającego bólu, dźwięku łamanych kości, ani nie ogarnęła mnie wszechogarniająca ciemność. Jedynie niewielkie draśnięcie w uda, przez co nieco zachwiałam się do tyłu. Otworzyłam powieki i dojrzałam, że samochód zdążył się zatrzymać. Podniosłam spojrzenie wyżej i nie zobaczyłam w środku Nicholasa.

– Nic ci się nie stało? Pojebało cię dziewczyno? – Nawet nie zauważyłam, kiedy znalazł się obok mnie i z wyraźną nutą zaniepokojenia się odezwał. Ocknęłam się z otępienia, które wynikło pod wpływem niebezpiecznej chwili. Potrząsnęłam głową i spojrzałam na niego, przybierając na twarz gniewne spojrzenie. Chwilowe napięcie zniknęło i zastąpił je nagły przypływ emocji.

– Mnie kurwa pojebało? Mnie?! – wrzeszczałam na niego, kipiąc ze złości.

– Po co to zrobiłaś? – zapytał donośnym tonem, ignorując moją wściekłość.

Znów zacisnęłam powieki, by wziąć przy okazji kilka uspokajających wdechów. Jeden, dwa, trzy... cholera, gówno pomaga to liczenie wdechów. Kto to w ogóle wymyślił? Uchyliłam z powrotem powieki i zwęziłam je złowrogo. Moja klatka piersiowa tak szybko opadała, ale jeszcze szybciej się unosiła. Zacisnęłam dłonie w pięści i zrobiłam krok w jego kierunku. Widziałam, jak wpatruje się we mnie wyczekująco. Wyraz jego twarzy znacznie zelżał, a sam już nie wyglądał na tak znudzonego i momentalnie się ożywił. W mojej głowie nagle wróciło wspomnienie, kiedy o czymś mi wspominał. Czymś z jego przeszłości.

– A może po to, żebyś nie spowodował wypadku? Pieprzyć ciebie – tknęłam do palcem w klatkę piersiową – ale wolałam, żebyś to mnie potrącił, a nie niewinną osobę, na przykład małe dziecko, albo kobietę w ciąży, czy czyjegoś kochającego dziadka! – mówiłam zdenerwowana, bo to było tak skrajnie nieodpowiedzialne. Mógł potrącić kogoś, a nawet zabić. Po nawet najmniejszej dawce alkoholu we krwi,nasza świadomość, myślenie jest zaburzone, mamy opóźniony czas reakcji. Wystarczy ułamek sekundy, by zniszczyć komuś życie. A skoro sam kiedyś spowodował wypadek, o czym wcześniej wspominał, co zresztą odbiło się na jego psychice: przestał przez to pić, zmienił się, więc nie powinien już nigdy więcej tego robić. Widział w tamtym momencie tylko czubek swojego nosa, a nie innych, którym mógł zrobić krzywdę. Nie było oczywiście prawdą, że nie zależało mi na tym, czy jemu się coś stanie, ale nie musiał wiedzieć, że się o niego martwiłam. I tak go to zapewne nie obchodziło. – Pomyślałeś o tym? Czy może chciałeś wywołać kolejny wypadek? – drążyłam, bo coś czułam, że tym wywołam jego skruchę.

I chyba się nie myliłam, bo ten nie odzywał się w ogóle, tylko pusto wpatrywał się we mnie z delikatnie rozchylonymi ustami. Jego ciało było wyraźnie spięte. Klatka piersiowa szybko się unosiła i opadała, rysy twarzy były mocno wyostrzone, a gdy spojrzałam delikatnie w dół, to zauważyłam, jak zaciskał pięści, aż do bielenia kłykci. Miałam już coś powiedzieć, ale przerwał mi pewien głos: cierpki, ochrypły i nieprzyjemnie odbijający się o uszy bas, który wywołał gęsią skórkę na moim ciele.

– Nicholas, Nicholas, Nicholas. – Początkowo nie bardzo kojarzyłam, skąd znałam ten nieprzyjemny głos. Dopóki się nie odwróciłam i nie dojrzałam dwóch postawnych, łysych mężczyzn, którzy wysiadali z czarnego SUV-a. Jeden z nich, który wkładał właśnie telefon do skórzanej kurtki, wykrzywiał usta w parszywym uśmiechu, kierując się w naszą stronę. Zawiłe mroczne tatuaże zdobiły jego szyję, a na brwiach połyskiwały dwa srebrne kolczyki. Przeszywał nas morderczym spojrzeniem, a ja miałam ochotę się skulić lub uciec i schować się gdzieś daleko.

– Bądź cicho. – Usłyszałam głośny szept, ale na tyle bym mogła usłyszeć ja, a nie tamci faceci. Spojrzałam nerwowo na Nicholasa, który wpatrywał się we mnie niemal błagalnie. Nic nie powiedziałam, tylko znów przeniosłam spojrzenie na facetów, którzy znaleźli się kilka metrów od nas.

– Nie odbierasz telefonów, a my tak bardzo tęsknimy – kontynuował ten sam mężczyzna. Drugi, ubrany w tym samym stylu, czyli cały na czarno głośno zarechotał.

– A ja nie – odparł beznamiętnie Nicholas.

– Merlino się niecierpliwi. Wujek Joe pyta o ciebie. Co się z tobą dzieje, nasz przyjacielu?

– Nie jestem waszym przyjacielem – warknął Nicholas, po czym tym razem ten pierwszy się zaśmiał.

– Ale znów możesz być, wystarczy, że spotkasz się z Merlino. 

– Nie jestem zainteresowany.

– Nicholas, Nicholas. – Pokręcił głową, dalej z wykrzywionymi ustami w nieprzyjemnym uśmiechu. Wtedy przeniósł spojrzenie na mnie, a ja znów miałam ochotę wziąć nogi za pas. – A piękną koleżankę to my już chyba znamy. Coś często się spotykacie, nowa partnerka? 

Ręce nerwowo zaczęły się pocić, a oddech znów przyspieszył, choć nie wiedziałam, że było to w ogóle możliwe.  Wciągnęłam głośno powietrze i spojrzałam kątem oka na Nicholasa. Jego ciało całe się spięło.

– To kuzynka – odpowiedział i obrócił głowę w moją stronę. Spojrzał na mnie, sugerując, bym temu nie zaprzeczała. Przez kilka sekund niemo prowadziliśmy ze sobą porozumiewawczą rozmowę. Nie odzywałam się, zresztą nie miałam po co. Bałam się ich. Miałam już tę „przyjemność" ich spotkać na imprezie u Liama i po wycieczce do Wadsworth Falls State Park. Wtedy byłam cicho, więc i tym razem nie zamierzałam wychodzić przed szereg. Ci faceci wyglądali groźne i nie miałam najmniejszej ochoty ich poznawać. Miałam nadzieje, że ich już więcej nie spotkam. Ale cóż, jak to mówią: nadzieja matką głupich i tadam – są i oni.

– Kuzynka mówisz? – drążył, choć po jego minie wyglądało, że raczej nie łyknął tej bajeczki. W sumie nawet nie wiem, dlaczego tak powiedział. Nic nas nie łączyło, owszem. Ale czemu oznajmił, że jestem jego rodziną? Nie miałam pojęcia.

– Tak – odpowiedział od razu i znów zerknął na mnie. – Właśnie już nas opuszcza. Pamiętaj przekazać cioci pozdrowienia.  A i na pewno wpadnę na niedzielny obiad.

Zmarszczyłam brwi po jego słowach.

– Szkoda, że już musisz jechać, ale obowiązki rozumiem, masz jeszcze dużo do załatwienia – mówił, posyłając mi wymowne spojrzenie. Nie miałam pojęcia, jak się zachować. Z jednej strony chciałam stamtąd uciec, gdzie pieprz rośnie, a z drugiej miałam pewne obawy, by zostawiać go samego z tymi podejrzanymi typami. Wiedziałam, że i tak za dużo bym nie pomogła, w końcu mieli z dwa metry i byli szeroko zbudowani, ale jakaś cząstka mnie nie chciała go zostawiać. Chociaż mogłam w razie potrzeby zadzwonić lub pobiec gdzieś do sąsiadów po pomoc, choć nie miałam pewności czy najpierw nie zrobią czegoś mi.

Stałam i wpatrywałam się ślepo przed siebie, kiedy po chwili usłyszałam chrząknięcie. Przeniosłam spojrzenie na Nicholasa, który zaciskał nerwowo szczękę i mierzył mnie złowrogim spojrzeniem.

– Jedziesz do domu – wycedził przez zęby tonem, który sugerował nieprzyjmowanie sprzeciwu. – Już!

Dalej biłam się z myślami, lecz pod jego przeszywającym spojrzeniem wymiękłam. Rozejrzałam się wokół osiedla, by spojrzeć, czy ktoś z pobliskich sąsiadów mógł w razie czego zareagować i kiedy dojrzałam kilka przechodniów po drugiej stronie ulicy i koszącego trawę młodego gdzieś około trzydziestu lat mężczyznę kilka domów dalej, ulżyło mi. Choć nie było pewności, że nie wejdą do domu, a wtedy już nikt by mu nie pomógł, ale tę wizję szybko wybiłam sobie z głowy.

– Tak, pojadę już – oznajmiłam i nerwowo zaczęłam szukać kluczy od samochodu w kieszeniach. Nie spoglądając na łysych mężczyzn, podeszłam do swojego Mercedesa. Po drodze słyszałam jeszcze jakieś zaczepki w moją stronę, ale nie reagowałam. Otworzyłam drzwi i zanim wsiadłam do środka, spojrzałam na Nicholasa, który bacznie mnie obserwował. Skinął głową i zaraz potem wdał się w konwersację z tym samym mężczyzną, który od początku się odzywał. Czułam się dziwnie. Niepewnie. Jednak wiedziałam, że tak powinnam była zrobić. To ja mogłam stać się ich ofiarą, a w tamtym momencie martwiłam się o bruneta, zamiast o siebie.

Z głośną ulgą wypuściłam nagromadzone powietrze w płucach, kiedy zaparkowałam pod swoim domem. Byłam zmęczona, przez skumulowane emocje, a jeszcze tego dnia za kilka godzin czekała mnie rozmowa o pracę. Musiałam się jakoś odstresować, choć nie było to łatwe, gdyż całe moje myśli krążyły wokół Nicholasa. Wyjęłam kluczyk ze stacyjki i otworzyłam drzwi. Owiał mnie delikatny wietrzyk, a nad głową kłębiły się chmury, które zwiastowały deszcz. Kilka pierwszych kropli spadło na moją głowę. Odchyliłam głowę do tyłu, spoglądając przestrzeń nad nami. Przyglądałam się jednej samotnej kropli, która spadała powoli w dół, lądując wprost na mój nos. Zamknęłam powieki, kiedy woda rozprysnęła się wokół oczu i wtedy poczułam mocne szarpnięcie do tyłu. Zostałam złapana w pasie i przyciśnięta do torsu. Ktoś przycisnął mi dłoń do ust, przez co nie mogłam wydusić ani słowa. Ciągnięto mnie do tyłu. Starałam się zapierać nogami i wymachiwać dłońmi, ale nie miałam wystarczająco dużo siły, by wygrać. Wyrywałam się, jak mogłam, ale to nic nie dawało. Byłam za słaba. Oczy zaczęły mnie piec, a głowa szumieć. Nie miałam pojęcia, co się dzieje, byłam przestraszona i sparaliżowana, gdy ktoś wciągnął mnie do wysokiego samochodu i wrzucił do bagażnika.

Wstąpiłam do chaosu.

Witam.

Matko, w końcu wróciłam. Stęskniłam się za Wami<3❤️

Myślałam, że szybciej te poprawki potrwają, a tutaj spostrzegłam, że minęły już prawie dwa miesiące. Dlatego szybko dodałam resztę bez i będę je poprawiać powoli. Przepraszam za tak długą nieobecność. Miałam chwilowy zanik weny, pomysł miałam, ale nie potrafiłam ukleić nawet zdania, ale już jest okej. Odpoczęłam, oczyściłam umysł i jestem. Rozdział ma 9928 słów – taka mała rekompensata.

Mam pewne obawy co do rozdziału i nie wiem, czy wam się spodoba. Koniecznie dajcie znać.

Jakieś spostrzeżenia co do niego? Nowe teorie może się nasunęły? Piszcie, komentujcie, gwiazdkujcie. To Wy jesteście moją największą motywacją.

No i mój mąż, choć w tym rozdziale miał mi pomóc, ale patrzcie co wymyślił, kiedy zapytałam jak by opisał scenę, gdyby był o moment przed potrąceniem:

Stałem, skakałem, ze strachu się zejszczałem, ale auto zatrzymałem. 😂😂😂 (tak mi pomógł xD)

Przesyłam moc uścisków i całusków ❤️

Pozdrawiam

M-adzikson

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top