22. Miałeś się ich pozbyć.

bez korekty.

Informacja.

Na wstępnie chciałam podziękować za wszystkie wyświetlenia, komentarze, głosy i każde polecenia. Jesteście kochani!❤️ Moje serduszko się raduje, gdy widzę, że ktokolwiek czyta moje opowiadanie. Dziękuję! ❤️❤️

Bardzo mi miło z tego powodu, nie spodziewałam się dobić nawet do tysiaka.

Dla tych, którzy zniechęcają się czytaniem, mam prośbę: żebyście śmiało pisali, dlaczego tak się stało. Potrzebuję takich informacji, żeby móc się poprawić i starać się nie popełniać kolejny raz takich samych błędów.

A teraz zapraszam na rozdział.

Veronica P.O.V.

Wzięłam głęboki oddech i chwyciłam za klamkę samochodu. Gdy wychodziłam z domu, nie miał żadnych problemów, więc pewnie zrozumie, że nie wróciłam samochodem, a do domu odwiózł mnie Nicholas. Dobre określenie: chyba. W końcu to mój ojciec. Już szykuję się na jego stracie, że wracam dopiero o tej godzinie, ale w końcu ostrzegałam, że będę późno. Choć w ogóle tego nie planowałam, nawet nie wiedziałam, czy zastanę chłopaka w domu. A co działo się potem, to już nawet w snach sobie nie wyobrażałam. No dobra w snach może tak, ale nie spodziewałam się, że tak potoczy się sprawa. A potoczyło się...ach. Było cholernie dobrze, może trochę delikatniej niż w śnie, ale...och Boże, ten chłopak to chodzące zło. Czy ja mogę chociaż przez chwilę, przestać o nim myśleć? Chyba nie. Zwłaszcza że znajduje się kilkadziesiąt centymetrów obok mnie. Jak sobie przypomnę kiedy on i ja...jak my...jego dotyk na mojej skórze, jego usta na moich..jego...O matulu.

VERONICA! Ogarnij się!

Potrząsam głową, odpędzając wspomnienia sprzed godziny i naszego intymnego zbliżenia. Po wszystkim, jak już się ogarnęliśmy, to Nicholas przyszykował kanapki. Zjedliśmy i porozmawialiśmy jeszcze chwilę. Okazało się, że jest beznadziejnym kucharzem, a jedyne co umie zrobić, to jego popisowe naleśniki, tosty i kanapki. Obiady zazwyczaj jada na mieście. To takie typowe, że mogłam się tego spodziewać. Choć miałam w wyobraźni widok jego osoby, gotującej jakieś wykwintne dania, ślęczącego codziennie przy garnkach i szykowanie autorskich przepisów. Ta moja wyobraźnia jest czasem zbyt ochoczo, nastawiona do wymyślania niestworzonych rzeczy.

- Iść tam z tobą? W razie, gdyby miał cię pożreć. Nie zostawię cię, na starcie z rozwścieczonym lwem. - głos chłopaka wyrwał mnie z zamyślenia. Odwróciłam głowę w jego stronę, posłałam mu miły uśmiech i pokręciłam głową, zaprzeczając.

- Chyba nie będzie, aż tak źle. Dam sobie radę. - odpowiedziałam.

- Okej, jak wolisz. - odparł, opierając się lewym łokciem o drzwi, a druga luźno opadała na jego kolano.

Zauważyłam, jak mi się przygląda, dlatego obróciłam głowę w przeciwną stronę i wpatrzyłam w ganek naszego domu. Peszyło mnie jego spojrzenie. Jego obecność. Cały mnie peszył po tym, co się między nami wydarzyło. Wiem, że zachowałam się dziecinnie, ale ja nie miałam żadnych kontaktów z płcią przeciwną od ponad trzech lat. Więc troszkę niezręcznie się teraz czuję, tym bardziej, że nie jesteśmy w żadnym związku. W sumie to nie wiem, na czym stoimy i w tym problem.

- To ja już pójdę. - odezwałam się w końcu, po tej dręczącej ciszy. Nacisnęłam w końcu tę cholerną klamkę, na której w dalszym ciągu trzymałam swoją dłoń.

- Nie pożegnasz się? - wtrącił, kiedy właśnie wystawiałam nogi na zewnątrz, żeby delikatnie zeskoczyć na chodnik.

Odwróciłam się w jego stronę i rzuciłam szybkie pa. Chłopak zaśmiał się, po czym znów się odezwał.

- Raczej chodziło mi o jakiegoś całusa, czy coś.

- Czy coś. Dobranoc. - rzuciłam na odchodne, a po dwóch sekundach byłam już poza samochodem.

Zamknęłam za sobą drzwi i podeszłam w stronę furtki, poprawiając wcześniej swoją torebkę na ramieniu. Już pędzę, żeby mu dać całusa na dobranoc. Ehe, jeszcze pogłaszczę po główce. Ten to ma pomysły. Otworzyłam uliczkę i przeszłam kilka kroków w stronę drzwi wejściowych, jednak nie było mi dane dojść do końca mojej planowanej drogi. Poczułam delikatne szarpnięcie za ramię i odwrócenie mojego ciała w drugą stronę. A potem nie pamiętam, co się stało, bo czułam już tylko ten znajomy mi zapach i ciepłe wargi chłopaka na moich. Z początku stałam zdezorientowana tym nagłym atakiem na moje usta. Kiedy już się ocknęłam, to oddałam pocałunek, łapiąc chłopaka za głowę. Trwaliśmy tak kilkanaście długich sekund, pożerając się wzajemnie. Jednak ta chwila nie mogła trwać wiecznie. I nie trwała, bo po chwili została bezczelnie przerwana.

Przez głos dochodzący zza moich pleców.

- Veronica! - poddenerwowany głos mojego ojca odbił się obuchem o moje uszy.

I okej, tego się nie spodziewałam. Miałam nadzieję, że nas nie zobaczy. W sumie to nie. Ja nie miałam żadnej nadziei, bo się nad tym nawet nie zastanawiałam. Za bardzo byłam pochłonięta tym chłopakiem, który w tym momencie obejmował mnie w pasie. Odskoczyłam szybko od Nicka i odwróciłam w stronę ojca, stojącego w drzwiach. Stał z rękami założonymi na klatce piersiowej i z nieźle wkurzoną miną. Rzucał gromami w naszą stronę i podejrzewam, że gdyby jego wzrok teraz miał zdolności manualne, to Nicholas leżałby uduszony na trawniku.

- Veronica, zapraszam do domu. - mruknął w moją stronę, tonem niezwiastującym zadowolenia.

No tak, coś nie było po jego myśli. Przecież powinnam siedzieć w domu i oglądać razem z tatusiem bajeczki. Jak mnie denerwuje, gdy on jest taki nadopiekuńczy. Obróciłam się w stronę Nicholasa i posłałam półuśmiech. Powiedziałam cicho, że może jechać, na co ten po kilku upewnieniach czy aby na pewno ma mnie zostawić, w końcu się na to zgodził i odjechał. Wciągnęłam głęboko powietrze i przeszłam przez drzwi. Unosząca się lawendowa woń od razu uderzyła do moich nozdrzy. Mama ma fioła na punkcie, podobno uspokajającej lawendy, dlatego wszystko, co kupuje jest o tym zapachu. Nawet tworzy sama jakieś zawieszki, wrzucając susz o tym zapachu. Ściągnęłam buty i odłożyłam klucze od mojego samochodu na komodę. Umówiłam się z Nickiem, że przyjedzie po mnie jutro po pracy i odbiorę swój samochód. Cieszę się, że zaproponował, iż odwiezie mnie do domu. Nie mam zbyt dalekiej drogi od niego, ale zawsze musiałabym po nocach się sama tułać, a po ostatnich wydarzeniach nie jest mi to na rękę. Miałam zamiar, kierować się na górę do swojego pokoju, jednak z salonu dobiegł mnie głos mojego ojca.

- Co to miało znaczyć?

Spojrzałam się w stronę nadchodzącego głosu, mój tata siedział na kanapie w salonie, trzymając w dłoni kubek z kawą.

- To znaczy? - zapytałam, nie bardzo wiedząc, o co mu chodziło. Znaczy wiem, że zapewne o to, że w ogóle pod naszym domem stał chłopak, z którym w dodatku się całowałam. Ale nie wiem, w jakim kierunku zmierza to pytanie.

- Nie tak cię wychowywałem. - odpowiedział zimnym tonem. Widziałam, jak jego mięśnie się spinają, aby po chwili odłożyć kubek na stojący naprzeciw stoliku, wstał z kanapy i podszedł w moją stronę. Obserwowałam jego niezadowolone spojrzenie, kiedy w końcu stanął naprzeciw mnie.

- Tak, masz rację. Według ciebie powinnam siedzieć w domu i nigdzie nie wychodzić. A już tym bardziej mieć chłopaka przed trzydziestym rokiem życia. Już nie wspomnę, że powinien być kandydatem wybranym przez ciebie. - powiedziałam, zaczynając się irytować tą całą jego rozmową, która ledwo co się zaczęła.

Wystarczyło, że użył tego swojego ojcowskiego tonu, nieznoszącego nieposłuszeństwa. Jego córeczka zrobiła coś nie po jego myśli. Czy naprawdę według niego, nie mogę sama decydować o tym, co będę robić i z kim? Rozumiem, że się o mnie martwi, ale czasem przesadza. Nie jestem już dzieckiem i choć trochę mógłby mi zaufać, ale to chyba moje żmudne nadzieje, że kiedykolwiek tak się tego doczekam. Całe swoje dotychczasowe życie jemu podporządkowywałam. Zważałam na wszystko, co robiłam, tylko po to, żeby unikać jego reprymendy. Taka już byłam. Nie chciałam, żeby na mnie krzyczał, nie chciałam zawodzić, dlatego postępowałam wedle jego życzenia. Chciałam, żeby był spokój, żeby był ze mnie dumny. Jednak jest jeszcze jeden powód, dla którego to robiłam. Wyczekiwałam, żeby mnie pochwalił, żeby powiedział, że zrobiłam coś dobrze, jest dumny i mógł chwalić się, chociażby z moich wyników w nauce. Byłam posłuszna, ułożona, nie wdawałam się w złe towarzystwo, no, chyba że Margaret, przez którą miałam czasem jakiś mały wybryk. Zawsze dobrze się uczyłam, przesiadywałam w szkole średniej przed książkami godzinami, żeby otrzymać jak najwyższą ocenę. Na studniach miałam już dość dużą wiedzę, więc nie musiałam, aż tak dużo spędzać czasu na nauce. Miałam też dobrą pamięć i szybko odnalazłam się w swoim kierunku. Jednak nigdy nie usłyszałam z ust mojego ojca " Jestem z ciebie dumny, córko." , " Gratuluję, świetnie ci poszło.", zamiast tego wysłuchiwałam się w nowe wymagania co do mnie. Dlaczego nie otrzymałam wyższej oceny? Mogłam się przecież bardziej postarać. Zrobiłam to źle i mam się poprawić. Całe życie widział tylko moje błędy, które mi wypominał, ale wiedziałam, że chciał najlepiej dla mnie. Chciał, żebym osiągnęła coś w swoim życiu, żebym nie zmarnowała go sobie przez jakąś błahostkę. I ja to rozumiałam jak najbardziej. Dlatego dalej brnęłam w to, żeby sprawić, by w końcu mnie docenił. Jest dla mnie bardzo ważny i choć traktował mnie jak małą córeczkę, nie przeszkadzało mi to, bo potrzebowałam jego uwagi. Nigdy nie powiedział mi, że zrobiłam coś źle, tylko to, że zawsze mogłam zrobić lepiej i to mi utkwiło w głowie.

Wszystko się niestety kiedyś kończy tak jak mój słomiany zapał do niemożliwego. Więc przestałam już tak bardzo się starać, skoro i tak to nic nie dawało. A było to spowodowane za sprawą pewnego bruneta, który mimo swoich napiętych stosunków z ojcem robił to, co mu się żywnie podobało. I być może to mi się w nim podobało. Żył w swoim domu, sam i mógł decydować o sobie. A w moim przypadku prawda była taka, że nie wiem, czy bym to potrafiła. W końcu zazwyczaj wszystko robiłam z jakiegoś powodu i dla kogoś. Ale chcę przestać, chcę zacząć sama decydować i móc popełniać błędy, tak jak mama zawsze powtarzała, żeby się na nich uczyć. A czy robiłam coś złego, w tym, że poznałam chłopaka? Wydawało mi się, że nie.

Wpatrywałam się w twarz mojego ojca i wyczekiwałam, aż coś powie. Było mi najzwyczajniej przykro, że nawet w tym momencie jest niezadowolony. W końcu chyba mam prawo do szczęścia, prawda? A on mi je zaczął dawać, więc powinien się cieszyć, że wyszłam ze swojej skorupy i bardziej się otworzyłam na ludzi. Ale jest tak, jak zawsze. Czyli znów zrobiłam coś nie do końca jak powinnam.

- To nie jest chłopak dla ciebie. - odezwał się w końcu, po kilkudziesięciu sekundowym wpatrywaniu się we mnie. - Nawet go nie znasz.

Patrzyłam na niego, nie mrugając nawet powiekami, mój oddech nabierał na prędkości, gdyż panująca w tym pomieszczeniu atmosfera, gęstniała z każdą kolejną sekundą. Myślałam nad słowami, które wypowiedział i z ciężkim sercem musiałam, przyznać, iż miał rację. Bo czy ja w ogóle znałam Nicholasa White'a? Wiedziałam kilka rzeczy o jego przeszłości, co zapewne było tylko namiastką całości. Poznałam jego charakter, dowiedziałam kilku rzeczy, co lubi. Uwielbia motoryzację, o której ostatnio mi wspominał. Kocha stare samochody, a jeździ swoim nowym Fordem ze względu na jego pracę. Jest uzależniony od czarnej gorzkiej kawy, naleśników i wszystkiego, co związane z kurczakiem. Ma ciężkie relacje z ojcem, a mamę kocha najbardziej na świecie. Jest dobrym i wartościowym chłopakiem, polubiłam go. Ale czy go znałam?

- Masz rację. Nie znam go, ale chcę go poznać. - odpowiedziałam szczerze, bo właśnie tego pragnęłam.

Chciałam poznawać każdy najmniejszy szczegół z jego życia, jego charakteru. Poznać jego zwyczaje. Te dobre, a nawet te denerwujące. Chciałam poznać tego chłopaka, który zawrócił mi w głowie i dowiedzieć się, czy był tego wart. Sprawdzić, czy wytworzy się między nami jakieś głębsze uczucie. Jak na razie przeważa nad nami uczucie pożądania, a do zakochania się jeszcze długa droga. Choć podoba mi się, lubię spędzać z nim czas. Uwielbiam, gdy mnie rozśmiesza, nawet jak denerwuje. Czuję się przy nim bezpieczna, choć kłębią mi się w głowie myśli, że jest coś nie tak. Że być może zadaje się z kimś nieodpowiednim, ale mimo to w jego obecności czuje się dobrze i pewnie. Ogrania mnie pewność, że przy nim nic mi nie grozi, że mogę na niego liczyć Martwię się o niego, chcę, żeby się otworzył i był szczęśliwy. A poza tym uzależnił mnie od siebie. Nie widzieliśmy się kilkanaście minut, a ja już w pewnym sensie tęsknię za nim. O Boziu, chciałabym, żeby tutaj teraz był. Żeby usłyszeć jego głos, który daje mi spokój, poczuć jego zapach i ciepłe ramiona obejmujące moje ciało. Sprawia, że moje serce zaczyna bić z zawrotną prędkością, oddech przyspiesza, dłonie niemiło się pocą ze zdenerwowania, a całym moim ciałem przechodzą przyjemne dreszcze, gdy tylko znajduje się z niebezpiecznie bliskiej odległości. Ach...Nie, nie zakochałam się!

Zauroczyłam?

Możliwe. Nie zaprzeczę, że jest taka możliwość. Stał się ważną osobą w moim życiu i tego też nie mogę się wyprzeć.

Czy mogłabym się w nim zakochać?

Pewnie tak. Jeśli tylko pozwoliłby mi poznać prawdziwego siebie. A w głębi serca wierzę, że jest wspaniałą osobą, to tak. Mogłabym się z nim zakochać. Ale nie odbiegajmy w tak daleką przyszłość, o ile w ogóle taka może istnieć.

Z moich kolejnym zaprzątających moją głowę myśli, wytrącił mnie głos mojego ojca.

- Ten chłopak zniszczy ci życie.

- Tak, jak ty zniszczyłeś mamie?! - oburzyłam się, gdyż emocje już sięgnęły zenitu. Nie rozumiem, jak on może mi tłumaczyć coś, co sam zrobił z moją mamą, a swoją żoną. Oszukuje ją, od nie wiadomo jakiego czasu. Mój oddech kotłuje się w środku, płuca nie nadążają pracować i jestem o krok od wybuchu. Mam ochotę w coś uderzyć, roztrzaskać. Jak on śmie mi mówić takie rzeczy? Biorę bardzo głębokie wdechy i próbuję się uspokoić. Jednak mój ojciec mi w tym nie pomaga.

- Nic nie wiesz i nie nawet nie próbuj się dowiadywać! Zachowujesz się jak ladacznica. Nie wychowywałem cię na dziwkę. Masz się uczyć, obronić i przejąć po mnie firmę. - warknął w moją stronę. A ja po chwili przetrawiłam, co powiedział. Zachowuje się jak kto?

- Słucham? - zapytałam z szokiem wymalowanym na twarzy. Otworzyłam szeroko usta i próbowałam odtworzyć słowa przed chwilą wypowiedziane. Może się przesłyszałam, ale jednak miałam znów złudne nadzieje, gdy je powtórzył.

- Jesteś małą dziwką, skoro się prowadzisz z takim chłopakiem! - wydarł się, co już kompletnie mnie rozstroiło. Stałam nieruchomo, pochłaniając kolejny raz te słowa. Bolesne słowa. W oczach zaczynały mi się zbierać łzy, ale pomrugałam szybko, żeby się ich jak najprędzej pozbyć. Myślałam, że może za chwilę cofnie te słowa. Nigdy mnie tak nie nazwał, nigdy mnie nie obrażał. Jednak nie doczekałam się tego. Nie usłyszałam słów przepraszam, poniosło mnie. Za to w pakiecie otrzymałam kolejne "przyjemne" zdania. Przybliżył się jeszcze bardziej do mnie, przez co musiałam zadrzeć głowę, ze względu, iż należał do wysokich mężczyzn.

- Może i ma pieniądze, dobrze ustawionego ojca i firmę, którą zaraz przejmie, ale nie zapewni ci niczego dobrego. Będzie się tobą tylko bawił i wykorzystywał do swoich potrzeb. Brakuje ci pieniędzy, że musisz być jego panienką do towarzystwa? Płaci ci pewnie za to. - słowa wypływały z jego ust, obijając się niczym obuchem o moje uszy. Trawiłam każde słowo, jednak tego już było za wiele. Nie jestem żadną dziwką!

- A ty, swojej kochance płacisz?! - wyrzuciłam z siebie, co rozdrażniło mojego ojca. Może i nie powinnam tak mówić, ale jak miałam zareagować inaczej. Widziałam, jak jego oczy zaczynają płonąć ze wściekłości, jeszcze nigdy nie wprowadziłam go w taki stan. Nigdy nie widziałam, żeby patrzył na mnie z chęcią mordu. A w tym momencie tak się czułam, jakby miał ochotę mnie udusić. Czy ta kobieta była dla niego ważniejsza niż własna córka, skoro tak go to rozzłościło?

Odpowiedź przyszła niemal od razu, kiedy poczułam silne siarczyste uderzenie w policzek. Głowa odchyliła mi się w bok, przez moc uderzenia. Momentalnie zaczął mnie piec. Stałam w tej pozycji niemal nieruchomo. Patrzyłam przed siebie, zatrzymując wzrok na stole jadalnym i zawiesiłam się przez chwilę. Nie mogłam już opanować, nagłego zbierania się słonej cieczy w kącikach oczu. Pierwsza łza spłynęła po moim zaczerwienionym policzku, na którym potęgowało się pieczenie. Nie spoglądając nawet przez sekundę na mojego ojca, odeszłam w kierunku schodów. Schody pokonałam, niemal biegnąc, szybko znalazłam się w swoim pokoju i rzuciłam się na łóżko, uwalniają cisnące się na zewnątrz łzy. Zaczęłam szlochać w poduszkę. Być może ktoś pomyśli, że zachowałam się jak obrażona dziewczynka, która nie dostała wymarzonej zabawki. Ale ja mam inny powód do płaczu. Mój ojciec nigdy nie podniósł na mnie ręki. I to mnie zabolało, że doprowadziłam do tego wzmianką o jego kochance. Moczyłam swoją poduszkę kolejną dawką łez. Gdyby mama tutaj była, nie doszłoby do tego. Tak bardzo mi jej brakuje. Zanosiłam się kolejnym płaczem, kiedy otrzymałam powiadomienie na telefon.

Ociężale podniosłam się i wyciągnęłam telefon z kieszeni. Uśmiechnęłam się delikatnie na widok nadawcy. Starłam rękawem strużki łez z policzek i odblokowałam telefon.

Nicholas: Przeżyłaś starcie z tatusiem, czy Cię wydziedziczył?

Parsknęłam cichym śmiechem i szybko odpisałam odpowiedź.

Ja: Jeszcze żyję.

Nie musiałam długo czekać na kolejną.

Nicholas: I wszystko ok?

Ja: Tak.

Powiedzmy, że jest dobrze, ale nie musi tego wiedzieć. Wewnętrznie się cieszę, że w pewnym sensie się martwi. No i chciał zostać, ale to by jeszcze bardziej pogorszyło sytuację. Uśmiecham się na kolejną wiadomość.

Nicholas: To dobrze. Będę mógł Cię jeszcze trochę podręczyć.

Odłożyłam telefon na szafce nocnej i poszłam przyszykować się do snu. Po wykąpaniu i przebraniu się w luźną koszulkę, położyłam się do łóżka. Odpłynęłam do krainy Morfeusza, powracając myślami do przyjemniejszej części minionego dnia.

Kolejne dni minęły mi szybko, ale nudno. W sumie cały pierwszy dzień przeleżałam w łóżku, nawet nie mając chęci na włączenie telewizji czy laptopa. Wymieniałam tylko wiadomości z Margo, Soph i Nico. Wyszłam z pokoju wtedy, gdy ojciec pojechał do kancelarii. Zjadłam coś i wróciłam do odmętów moich myśli. W drugim dniu postanowiłam coś w końcu zrobić. Przeszukałam lokalne ogłoszenia o pracę. Obdzwoniłam kilka miejsc, ale większość z nich potrzebowała pracowników na stałe. A ja po przerwie letniej, muszę wrócić na uniwersytet, więc będę dostępna tylko w weekendy, bo nocne zmiany odpadają. Ze względu na przeżyte wydarzenia i strach przed kolejnymi nie chcę pracować i wracać do domu po nocach. Muszę dostarczyć swoje aplikacje do jednej kafejki internetowej i kawiarni. Kolejny dzień posprzątałam bałagan stworzony przez poprzednie dni i poukładałam w końcu w garderobie. Pojechałam również odwiedzić mamę i to poprawiło mi humor, bo prawdopodobnie za kilka dni otrzyma ostatnią dawkę leku i będzie wybudzana. I to była najlepsza informacja, jaką mogłam usłyszeć w ostatnim czasie. Z ojcem się mijamy. Nawet się do mnie nie odzywał, gdy przypadkiem na siebie wpadamy, podczas szykowania jedzenia. I było mi to na rękę, bo nie wiem, co miałabym mu powiedzieć. Poprzedniego dnia spędziłyśmy czas u Sophie i babskich ploteczkach. Nawet nie wiem kiedy, nastała sobota i w tym dniu pragnęłam, wylegiwać się na swoich kochanku przy jakimś romansidle na laptopie. Ojciec dziś nie wychodził, zjedliśmy osobno kolację i każdy był w tym momencie w swoim pokoju.

Zamknęłam właśnie okno, wypalając wcześniej papierosa, kiedy mój telefon rozdzwonił się po pokoju. Obróciłam się w stronę biurka, na którym leżał mój telefon. Rzuciłam okiem na podświetlający się wyświetlacz, ukazujący nazwę osoby próbującej się do mnie dodzwonić. Przejechałam palcem po ekranie, odbierając połączenie.

- Hej, co tam? - przywitałam się.

- Nudzi mi się. - przewróciłam oczami, po usłyszeniu tych słów. Oparłam się tyłem o parapet i znów się odezwałam.

- Dziękuję, że mi powiedziałeś. Nie przeżyłabym bez tej informacji. - słyszałam, jak parska cicho śmiechem i po chwili znów dodaje.

- Ależ proszę bardzo. To co z tym robimy?

- Z czym? - zapytałam, nie bardzo rozumiejąc pytanie. Wsłuchiwałam się, jak szeleści jakimś opakowaniem albo reklamówka. Nie wiem, ale delikatnie mnie to denerwuje, bo nie mogłam dokładnie zrozumieć jego słów.

- No z tym, że mi się nudzi.

- Boże, Nicholas, jaki ty jesteś denerwujący. Nie wiem, włącz sobie jakiś film, albo idź sobie poćwicz w swoim pokoju zabaw. Ostatnio często tam przesiadujesz. - odpowiedziałam.

Ten chłopak jest niemożliwy. Od ponad tygodnia, zanim jeszcze zdążę wyjść z łóżka, mam kilkanaście wiadomości co robi, co jeszcze musi zrobić, jak mu się nie chce, a co wolałby robić. Już nie będę zagłębiać się w to ostatnie. Bo te jego fantazje mnie czasem przerażają. Gdy wróci do domu, dzwoni do mnie i spędzamy czasem parę godzin na rozmawianiu o niczym, dokuczaniu sobie albo czasem nieszkodliwej sprzeczce. Dzwonił kilka dni temu rozradowany, że nauczył się szykować spaghetti, którym go ostatnio pokusiłam. Oczywiście cały entuzjazm był tylko i wyłącznie po jego stronie, bo jak się okazało, ugotował tylko makaron i podgrzał sos ze słoika. Nicholas Ramsay White-mistrz gotowych obiadów. A potem znów dzwonił, poinformować, że mu się nudziło. Czy o czymś jeszcze, tak niebywale interesującym mnie powiadomi?

- Sam nie będę oglądał. Przejedziemy się gdzieś? - zapytał, na co się znowu uśmiechnęłam. Chce spędzić ze mną czas? Milutko na sercu się zrobiło.

- Nie da rady. Mam z ojcem kosę, nie chcę znów się kłócić. - odpowiedziałam, oznajmując niestety tę przykrą prawdę.

- To powiedz, że jedziesz do lisicy. - zaproponował.

- Nie przejdzie, jest u ciotki. Wczoraj tam byłam. Sophie też nie ma na weekend. A poza tym, nie gadam z nim. A jest już wieczór i jeszcze będzie w stanie, za mną jechać.

- Czyli gardzisz mną, tak? Dobrze, zapamiętam to. - powiedział z udawaną powagą w głosie, choć wyczuwałam wesołą nutę w jego głosie.

- Tak, gardzę dziś tobą.

- Och, ranisz moje serce. - westchnął, po czym usłyszałam jakiś dźwięk, po czym szurnięcie krzesła.

- Przeżyjesz.

- Nie wiem. Będziesz mnie miała potem na sumieniu, ale widzę, że masz to gdzieś. Kurwa!

- Co ty robisz? - zapytałam, gdy usłyszałam, jakby coś się potłukło.

- Cholera! Szklankę potrzaskałem. Muszę kończyć, bo pizzę zamówiłem i muszę to posprzątać. A to wszystko przez ciebie, bo już widać skutki uboczne twojej pogardy.

- Tak, oczywiście. Pizzę zamówiłeś? A nie zrobiłeś sam? Wiesz, kupujesz mrożoną i wkładasz do piekarnika na podpieczenie. Chyba, że twoje zdolności kulinarne nie sięgają obsługi piekarnika. - sarknęłam w jego stronę, nasłuchując się, jak znów zaklął pod nosem, a potem otworzył drzwi i odebrał swoje zamówienie.

- Bardzo śmieszne. - powiedział, zatrzaskując za sobą drzwi. - Jakbym chciał, to sam bym zrobił ciasto, ale po co, skoro nie chcesz nawet się spotkać ze mną. Co innego, gdybyś się zgodziła.

Parsknęłam śmiechem na jego wypowiedź.

- Nie chcę nabawić się niestrawności.

- Auć! Jesteś okropna! - wykrzyknął, przełączając prawdopodobnie na głośnomówiący, bo jego głos był stłumiony i bardziej oddalony.

- A ty beznadziejnym kucharzem. - odbiłam pałeczkę.

- To nie zmienia faktu, że jesteś okropna.

- Taka moja natura, cukiereczku. - zaśmiał się na moją odpowiedź i dodał, zbliżając się do telefonu.

- A chcesz wiedzieć, jaka jest moja? - zapytał zniżonym głosem.

- Nie! - odpowiadam od razu. Już ja wiem, co on by znów zaczął gadać. Jakieś nowo stworzone fantazje erotyczne. Czy faceci muszą myśleć tylko o seksie?

- Szkoda, bo mógłbym...

- Nie zaczynaj. Idź jeść, bo ci wystygnie, a nie będziesz potem umiał podgrzać.

Usłyszałam potem głośny ha ha i pożegnaliśmy się, kończąc tym samym rozmowę. Wzięłam się w końcu za dokończenie tego, co zaczęłam wcześniej. Spakowałam ostatnie rzeczy i odniosłam w końcu niepotrzebne graty na strych, które zawadzało mi w szafie. Ułożyłam średniej wielkości pudło obok reszty znajdujących się starych, niepotrzebnych przedmiotów. Już miałam wychodzić, kiedy natrafiłam na mały podłużny kartonik w kwieciste wzory. Podeszłam do niego zaciekawione, przykucnęłam i otworzyłam jego wieko. Przeglądałam po kolei różne przedmioty. Okazało się, że to pudełko z pamiątkami mojej mamy. W środku znajdowały się różne dyplomy ze szkoły średniej, jakieś pocztówki, broszki i zdjęcia z koleżankami ze szkolnych lat. Przeglądałam z uśmiechem fotografie z młodą i bardzo ładną wersją mojej mamy. Zresztą w wieku czterdziestu pięciu lat też była piękną kobietą. Znalazłam złotą spinkę z ważką na jej końcu, z którą nie rozstawała się na krok, bo na każdym zdjęciu ma ją upiętą na jednym boku, bujnych brązowych włosów. Była taka szczęśliwa i pełna życia. Na samym dnie pudła, mój wzrok przyciągnął bordowy notatnik ze znakiem ważki, obwiązany czerwoną wstążką. Odwiązałam z ciekawością wstążkę i zerknęłam do środka. Jednak ten notatnik, na co wskazywał, okazał się pamiętnikiem mojej mamy. Podpisany czarnym piórem i jej charakterem pisma. Otworzyłam pierwszą stronę, gdzie były zapiski jeszcze z czasów licealnych, zanim poznała mojego tatę. Rezygnuję jednak z przeglądania go, bo niezręcznie mi czytać prywatne wspomnienia mojej mamy, bez jej zgody. Kiedy zamykałam notatnik, niespodziewanie wypadła z niej fotografia. Przedstawiała ona dwie osoby. Moją mamę i jakiegoś młodego mężczyznę, którego uroda wskazywała na włoskie korzenie. Wysoki, szczupły o brązowych włosach i szerokim uśmiechu, czule obejmujący w pasie moją rodzicielkę i składający pocałunek w jej policzek. Wyglądali jak para, a z tego co słyszałam z opowieści, to tata był jej pierwszym i jedynym chłopakiem. Obróciłam ją na drugą stronę i sprawdziłam, czy jest podpisana, ale znajdował się tylko napis: Nowy York, 03.1998. Czyli, ponad rok przed moimi narodzinami. Nie zdążyłam się nad tym głębiej zastanowić, bo rozległ się dzwonek do drzwi. Włożyłam wszystkie pamiątki z powrotem do środka i skierowałam do włazu. Miałam już zejść na dół, ale usłyszałam, że ojciec już otworzył drzwi. Kiedy wsłuchałam się w rozmowę, domyśliłam się, kim musiała być osoba, która zawitała w progach naszego domu.

- Co ty tutaj robisz, Cadence? - odezwał się ojciec.

- Przyjechałam cię odwiedzić. - odpowiedział damski głos, który już raz miałam ochotę usłyszeć.

- Wiesz, że nie możesz tutaj przyjeżdżać. Moja córka jest w domu.

- Miałeś się ich pozbyć. - warknęła w jego stronę. Słyszałam, jak ciężko wzdycha, po czym się odzywa.

- Doskonale wiesz, że to nie takie proste.

- Oczywiście, że jest. Miałeś to załatwić. Wiedziałam, że ja bym to lepiej zorganizowała.

- Wyjdźmy na zewnątrz, nie będziemy tutaj rozmawiać. - usłyszałam wyraźne zdenerwowanie w jego głosie, a potem tylko dźwięk zamykanych drzwi frontowych.

Nie mam pojęcia co teraz myśleć o tej rozmowie. Pozbyć się nas? W sensie, żebyśmy zniknęły z jego życia? I co lepiej by zorganizowała? Mam coraz to gorsze przeczucia co do ich związku. Czy oni zaplanowali wypadek mamy? Nie, nie wierzę. Nie chcę w to wierzyć. Wyglądał na przejętego w szpitalu. Choć udawanie wychodzi mu idealnie. Przecież wystarczyło, żeby odszedł do mamy. Po co upierał się, że będzie tutaj mieszkać. Chyba, że... Nie to już zaczyna być zbyt wiele dla mnie. Okazało się, że być może nie wiedziałam nic o swojej najbliższej rodzinie. O mamie, o ojcu. Miałam ochotę znów się rozpłakać. Jednak tego nie zrobiłam, tylko zeszłam czym prędzej po drewnianych schodach i skierowałam do pokoju. Napisałam szybko wiadomość do Nicholasa, żeby był po mnie za dwadzieścia minut. Ubrałam się w ciepłą bluzę, wyciągnęłam białe trampki z szafy i schowałam telefon do kieszeni. Spojrzałam jeszcze na swój wygląd w lustrze i po szybkich oględzinach mojej twarzy, stwierdziłam, że lepiej być nie może. Więc podeszłam w stronę okna, otworzyłam je i wcześniej biorąc głęboki oddech, wspięłam się na parapet i przeszłam na drugą stronę. Nie wiem, co mnie podkusiło do tak ekstremalnego, jak na mnie posunięcia, ale zeszłam po przytwierdzonej do budynku rynnie. Trzymałam się kurczowo metalowej brązowej rynny, nogi stawiając w głębokich boniach na elewacji. Opatrzność Boża czuwała nade mną, nie doprowadzając do mojego upadku. Przebiegałam niezauważenie pod oknem salonu, sprawdzając wcześniej, czy kochanka mojego ojca już pojechała. Jeśli by tak nie było, zmuszona byłabym przeskakiwać przez płot na tyłach domu i przemknąć przez posesję sąsiadów. Ale całe szczęście już jej nie było, więc udałam się w wyznaczone miejsce, gdzie zauważyłam już czekającego czarnego Forda.

Podeszłam i otworzyłam drzwi samochodu i usadowiłam się na fotelu pasażera. Obróciłam głowę w stronę kierowcy, u którego widniał zalotny uśmiech który, chociaż w minimalnym stopniu poprawił mi humor. Jego ciemne włosy żyły własnym życiem, a na twarzy widniał ledwo widoczny zarost. Opierał się jednym ramieniem o kierownicę, a dłoń drugiej ręki trzymał na udzie, odzianym w khaki joggery. Czarna skórzana kurtka, okrywała tego samego koloru koszulkę z kołnierzykiem.

- To co? Gdzie jedziemy? - zapytał, lustrując moją sylwetkę.

- Gdziekolwiek. Byle daleko.

- Do usług, proszę pani. - odpowiedział, uśmiechając się szeroko, po czym odpalił samochód i dołączył do ruchu.

Jakieś nowe przypuszczenia po rozdziale?

Miłego czytania. Pozdrawiam cieplutko ❤️

Do zobaczenia w dalszej części rozdziału.

M-ADZIKSON🤘🏻

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top