2. Dziwny typ.
Upychałam kolejną torbę z zakupami do bagażnika. Moja mama czasem przesadzała z listą rzeczy do kupienia. Po co nam sześć puszek pomidorów w puszce, pięć paczek makaronu tagliatelle i kolejne płyny do płukania tkanin? Wszystko rozumiem, że kupuje się czasem wiele rzeczy na zapas, ale zazwyczaj używała świeżych warzyw i owoców, makaron wyrabiała sama, a w zapasie były jeszcze trzy płyny. Ale takie zakupy robiła za każdym razem, a podstawowe produkty kupowała na świeżo w osiedlowym sklepiku. Naczytała się w gazetach o kolejnym konflikcie zbrojnym i powoli robi zapasy? Mój samochód miał dość pojemny bagażnik, ale trzecia zgrzewka niegazowanej wody znacznie utrudniała mi upchnięcie reszty. Uniosłam znad koszyka zieloną bawełnianą torbę z warzywami i moje szczęście w tamtym momencie dało o sobie znać.
W całym moim dwudziestoletnim życiu nie nauczyłam się jeszcze wyciągać wniosków ze swoich błędów. A już tyle razy miałam okazję. Nie było tak, że robiłam głupstwa. Oj nie. Starałam się unikać kłopotów. Czasem Margo wpakowała mnie w jakąś niezbyt mądrą sytuację, ale nigdy nie było to jakieś destrukcyjne działanie. Zazwyczaj to los pastwił się nad skromną osobowością Veronici Nelson, igrając z moją wewnętrzną ostoją. Niekiedy też moje lenistwo przejmowało piecze nad niektórymi sprawami tak, jak w tym wypadku. Kiedy po raz kolejny zakupy lądowały na brudnym parkingowym asfalcie pod marketem.
Wiedziałam, żeby przeszyć to odpruwające się ucho!
Zbierałam w pośpiechu brokuł, upychając w międzyczasie jabłka do głębokiej kieszeni czerwonej bluzy z kapturem. Podniosłam się, żeby wszystko co zaczynało mi się nie mieścić w dłoniach, wrzucić do jakieś wolnej torby. Nagle podskoczyłam, upuszczając kilka sztuk zebranej wcześniej marchwi. Zaskoczona spojrzałam na pochyloną męską postać pod koszykiem zakupowym. Ramiona mężczyzny okryte popielatą bluzą bez kaptura pracowały w rytmie zbierania kolejnych rozrzuconych owoców. Na głowie mogłam dojrzeć jedynie czarną czapkę z daszkiem. Kiedy obrócił się powoli w moją stronę, a zaraz potem wstał, żeby wrzuć do jednej z toreb znajdujących się w bagażniku, zamarłam. Moje oczy rozszerzyły się do jeszcze większych rozmiarów niż przed chwilą i nie wiedziałam, czy miałam płakać, czy się śmiać. Kolejny raz sobie ze mnie zadrwił, stawiając na mojej drodze chłopaka spod uczelni. Przełknęłam głośno ślinę. Nerwowo zaczęłam śledzić profil jego twarzy i nie ukrywałam, denerwowałam się. Kiedy nasze spojrzenia się zderzyły, niespodziewany prąd przeszył mój rdzeń, ale nie było to przyjemne uczucie. Jego mina była neutralna. Nie mogłam niczego odczytać z jego twarzy, a ciemno brązowe oczy świdrowały przez chwilę moją osobę, zaraz potem bez słowa się odwrócił. Zacisnęłam mocniej dłonie na warzywach i nic nie mówiąc, obserwowałam, jak podchodził do kolejnych produktów. Pokręciłam szybko głową i ruszyłam, by w końcu odłożyć je na miejsce. Wrzucałam je niechlujnie do toreb, żeby jak najszybciej skończyć tę czynność. Kiedy się odwróciłam, zmarszczyłam brwi, widząc owego chłopaka zajadającego się z kupionym przeze mnie lodem.
Nie wierzę!
– Hej, co ty wyprawiasz? – zapytałam podniesionym głosem. Chłopak jednak nie raczył odpowiedzieć. Widziałam jedynie, jak na jego ustach pojawiał się cwaniacki uśmiech, wgryzając się na moich oczach w śmietankowego loda oblanego polewą czekoladową. Uchyliłam delikatnie usta, kiedy głos kruszonej, twardej czekolady obijał się o moje uszy i bez mrużenia okiem obserwowałam jego wysoką sylwetkę, która obróciła się i odeszła. Kiedy przemierzał powoli parking, natrafiłam przy okazji wzrokiem na jego czarne jeansy. Dokładniej ich tylną kieszeń, w której włożona była tabliczka mojej ulubionej czekolady.
Dupek!
Zacisnęłam usta w wąską linię i powstrzymując się przed fuknięciem, trzasnęłam klapą bagażnika. Kiedy pchnęłam koszyk, kątem oka przyuważyłam, jak wyciąga z kieszeni telefon i odbiera połączenie.
– Mówiłem już, że nie! Nie będę się z nim spotykać. Skończyłem już z tym ... – Choć znajdował się w odległości kilku metrów dalej, można było usłyszeć jego oschły ton i podniesiony głos. Z łatwością rejestrowałam jego słów, dopóki nie wsiadł do samochodu.
Dziwny typ.
– Co za pieprzony staruch! Moherowy beret. Zwiędnięta faja! O lasce sobie chodź, a nie samochodem jedziesz! – Wiązanki epitetów kierowane były przez Margo w stronę jadącego przed nami samochodu. W środku siedział starszy pan, który przezornie prowadził swój mały czerwony samochodzik. Tak powoli, że moja kochana przyjaciółka traciła już swoją cierpliwość. Kiedy natomiast zasygnalizował skręt w lewo, a przez kolejny kilometr jechał prosto, zaczęła bezustannie na niego trąbić.
– Weź, wyprzedź go. On i tak pewnie nie słyszy trąbienia – odezwała się Sophie, która siedziała na fotelu z boku kierowcy.
Moja druga przyjaciółka miała dodatkowy egzamin, dlatego towarzyszyłyśmy jej w tej stresującej chwili. Sophie dobrze radziła sobie na architekturze wnętrz, ale zawsze stresowała się przed jakimikolwiek egzaminami. Jak każdy student, ale ją aż nadmiernie ogarniała panika i nawet na drugim roku jej to nie minęło.
– Próbuję, ale ciągle ktoś z przeciwka jedzie. Takie dziady powinni mieć dodatkowe egzaminy po sześćdziesiątym roku życia. I badania okulistyczne, przecież on stwarza zagrożenie dla innych na drodze – psioczyła rudowłosa.
– Dokładnie, mój sąsiad ma osiemdziesiątkę i spowodował już dwie kolizje w tym miesiącu. A gdy mnie widzi mnie przed domem, to woła Emma. Czy ja wyglądam jak moja mama? Przecież ja jestem blondynką, a ona brunetką w dodatku wyższą i szczuplejszą. – Poparła ją Soph. Ruda spoglądała co rusz w lewą stronę, czekając na wolną drogę do wyprzedzania.
– Właśnie o tym mówię. Ślepoty jedne... O ! Tam muszę jechać! – oznajmiła nagle Margo, spoglądając w stronę pobliskiego przystanku, na którym widniał wielki różnokolorowy plakat. Stałyśmy akurat zaraz obok, kiedy samochód przed owym starszym panem przyhamował.
– Co to jest? – zapyta zaciekawiona blondynka.
– Gala kickboxingu. W walce wieczoru bierze udział kolega Liama, podobno ma być asystentem jego sekundanta – wyjaśniła, ruszając z miejsca. Zmarszczyłam zastanawiająco brwi.
– Co? Nie ma kogoś takiego jak asystent sekundanta. Coś ty wymyśliła? – powiedziałam, na co rudowłosa cmoknęła i pokręciła głową.
– Jejku, po prostu tam będzie w narożniku, razem z tym kumplem. Też się muszę tam pojawić.
– Jako jedna z Ring Girls – dodałam z przekąsem. Myślałam, że nie dosłyszała moich słów, ale sądząc po jej reakcji – myliłam się.
– Jezu! Masz rację, muszę się dowiedzieć, jak tam się dostać. – Rozentuzjazmowana odwróciła głowę w moim kierunku. W tym samym czasie staruszek postanowił w końcu skręcić i zwolnił jeszcze bardziej.
– Uważaj! – krzyknęłam po chwili, widząc, że Margaret nie zauważyła, iż samochód przed nami się zatrzymał i omal nie uderzyła w jego tył. Serce niemal podskoczyło mi do gardła, gdy gwałtownie zahamowała z piskiem opon, a ja odruchowo złapałam się za oparcie fotela, na którym siedziała Sophie. Widziałam, jak nerwowo wyrzuca ręce w przód, opierając je o karoserię. A Margo mocno trzymała dłonie na kierownicy, nieruchomiejąc. – Cholera, Margaret!
Kiedy emocje opadły, ruszyła z celem wyminięcia stojącego staruszka na drodze. Włączyła kierunkowskaz i przyspieszając, wjechała na drugi pas, nie zważając na samochody jadące z przeciwnej strony. I myślałam, że za chwilę moje serce wyskoczy mi z klatki piersiowej i wyląduje na przedniej szybie jej czerwonej Mazdy. Zacisnęłam mocno swoje dłonie na siedlisku, widząc zbliżający się samochód, któremu brakowało kilka metrów do zderzenia czołowego z nami. Przymknęłam mocno powieki, bo nie mogłam już patrzeć na zaistniałą sytuację. Przed oczami miałam już najgorsze scenariusze i naprawdę nie wiem, jakim cudem Margaret zdążyła zmienić pas i uniknąć tragedii. Otworzyłam szeroko powieki i nerwowo rozglądałam się po mijających nas pojazdach. Atmosfera zgęstniała tak, że można ją było przecinać tasakiem. Każda z nas siedziała cicho, słyszałam tylko moje dudniące serce i szybki, nierównomierny oddech. Kiedy po kilku minutach dziewczyna zaparkowała na podjeździe przed swoim domem, rozpięłam pas i wysiadłam, trzaskając za sobą drzwiami. Po chwili usłyszałam, że i moje przyjaciółki wysiadły z samochodu.
– Margaret, ty kretynko! To tobie dodatkowe egzaminy powinni robić! Już więcej nigdzie z tobą nie jadę! – Cała dygotałam, a od środka niemal wrzałam. Adrenalina buzowała jeszcze w moich żyłach, kiedy kroczyłam szybko w kierunku drzwi wejściowych domu Margo. Po chwili ta się odezwała:
– Jejku, przecież zdążyłam.
– Ja chyba miałam stan przedzawałowy – odezwała się niepewnym, cichym głosem Sophie.
– Jezu, nie przesadzajcie – oburzyła się, wchodząc zaraz za nami do środka budynku.
Następne godziny spędziłyśmy w pokoju Margo, oglądając filmy i rozładowując napiętą atmosferę.
Drewniany parkiet dookoła nas obstawiony był niskimi krzesłami, wypełnionymi setkami ludzi. Cała przestrzeń hali wokół wypełniona trybunami z plastikowymi siedliskami, mieszcząca jakiś tysiąc osób. Dwa długie balkony przy suficie, umożliwiające fanom obserwację widowiska z góry. A w centralnym punkcie oświetlona kilkoma wielkimi reflektorami sześciokątna klatka, w której odbywały się od ponad bitych dwóch godzin walki. Nadal nie mogłam uwierzyć, że udało jej się załatwić miejsca przy zawodnikach. Widocznie była bardzo zdeterminowana, żeby spotkać się ze swoją nieodwzajemnioną miłością. Miałam już serdecznie dość tego hałasu, ledowych świateł przemykających przez całą długość sportowej hali, widoku puchnących oczu i tryskającej wokół krwi, mieszającej się z potem. Naprawdę nie rozumiem zajawki na ten sport, żeby celowo robić krzywdę drugiemu człowiekowi i samemu pozwalać na takie traktowanie. Ale każdy ma różne gusta, co kto lubi, prawda? W równym stopniu nie miałam pojęcia, jak doszło do tego, że znalazłyśmy się na tej gali. Tyle kilometrów od domu, w nocnych godzinach i jeszcze, kiedy żadna z naszej trójki nie ogarniała tego sportu, ale czego się nie robi dla przyjaciół. Prosiła, wręcz błagała, nawet zapłaciła za wstęp, więc nie mogłyśmy jej tak zostawić. Jeszcze wpadłaby na pomysł, żeby samej przyjechać i na końcu zrobiłaby jakieś głupstwo. Od kilku minut trwała walka wieczoru, w której ten cały Daniel Brown walczył z jakimś Polakiem. Wymierzał silne ciosy i wysokie kopnięcia na swojego przeciwnika.
– Dobry jest – odezwała się nagle Margo.
Siedziała po mojej lewej stronie. Ubrana w opinające czarne jeansy, białą koszulkę, a na wierzchu narzuconą miała marynarkę w kanarkowym kolorze. Włosy miała upięte w wysokiego kucyka. Z entuzjazmem oglądała widok przed nami. Natomiast druga przyjaciółka siedziała po prawej. Trzymała dłonie na kwiecistej rozkloszowanej sukience przed kolana. Po słowach Margo w tym samym momencie obróciłyśmy głowy w jej stronę, posyłając jej pytające spojrzenia.
– Tak. Bo ty się na tym znasz – zironizowała Sophie, patrząc na rudowłosą posępnym wzrokiem. Widać było, że i jej się tam nie podobało. W takim razie byłyśmy we dwie, ale żadna z nas się nie odzywała.
– Nie trzeba się znać, żeby widzieć jego przewagę – odpowiedziała pewna swojego zdania. Prawda była taka, że oboje raczej byli na tym samym poziome, jedynie Brown wykorzystywał nieuwagę przeciwnika.
– Taaa, bo ty akurat patrzysz na niego, a nie na wysokiego bruneta z równo przyciętą brodą, stojącego za klatką. – Tym razem ja się odezwałam. Widziałam, jak przez większą część minionego czasu śledziła wzrokiem Liama. A od czasu, gdy walczył jego kumpel, brunet znajdował się praktycznie na wprost nas.
Tak, miejsca również wybierała Margo.
Rudowłosa przewróciła tylko oczami, po moich słowach i wróciła do kontynuowania gapienia się na rzekomą walkę, zjeżdżając wzrokiem co kilka sekund nieco niżej i na kogo innego. Po kilku minutach odpłynęłam w głębokich myślach, sięgających wszystkich możliwych tematów, tylko nieanalizowaniu przebiegającego widowiska dwóch umięśnionych mężczyzn. W pewnym momencie zaczęłam śledzić wzrokiem znajdujące się osoby wokół nas. Zróżnicowane grupy wiekowe, gdzieniegdzie mężczyźni w garniturach bądź kobiety w sukniach. Jednak większość dość młodych osób w towarzystwie swoich znajomych. Głośne komentowanie, krzyki i wszechobecny gwar, który w żadnym aspekcie mi nie odpowiadał. Przekręcałam powoli głowę, wracając wzrokiem w centralne miejsce. Krzyki nasiliły się, tłum zaczął skandować rodaka, ktoś gwizdał, a jeszcze inni wpatrywali się pobojowisko, milcząc. W pewnym momencie moja głowa zawiesiła się w jednym punkcie, po prawej stronie. I nie mogłam uwierzyć, że po raz kolejny i to kilkadziesiąt kilometrów od domu trafiłam na tego cholernego chłopaka. Wpatrywałam się w jego opartą o ścianę wysoką sylwetkę. Biała koszulka z kołnierzykiem z mikroskopijnym logo na lewej piersi opinała jego tors. Jedną rękę miał zgiętą w łokciu, przez co wyrzeźbione mięśnie na ramionach się uwidoczniły, przejeżdżał kciukiem po telefonie. Drugą natomiast trzymał w kieszeniach czarnych jeansowych joggerów. Nogi miał skrzyżowane w kostkach, przez co dwie blondynki stojące obok niego były mniej, więcej w jego wzroście. Jedna, która nosiła chwilę wcześniej tabliczkę z numerem rundy przed walką, mówiła coś do jego ucha, kiedy ten tylko przytakiwał głową. A kolejna uwieszała się na jego ramieniu. Obie miały założone mocno opinające skórzane spodenki, odkrywające znaczną część pośladków i krótkie skórzane gorsety typu bralet z logo firmy. Kiedy jego wzrok uniósł się znad telefonu, od razu speszona spuściłam głowę w dół na moje potargane jeansy, w które miałam włożoną koszulę w czarno-czerwoną kratę. A potem rozpoczął się aplauz, tłum wiwatował, kiedy ten Daniel Brown znokautował przeciwnika. Spojrzałam kątem oka na leżącego zawodnika, a potem na moje przyjaciółki. Sophie wpatrywała się tam, gdzie chwilę wcześniej ja, a Margo podskoczyła z miejsca i zaczęła klaskać.
– Idę tam! – krzyknęła rozochocona Margo i już zbierała się w stronę klatki. Złapałam ją szybko za ramię.
– Gdzie ty idziesz? Oszalałaś? Do środka chcesz wejść? A co ty, znasz tego Daniela? – upomniałam ją.
– No nie, ale jak mam pokazać Liamowi, że tutaj jestem?
– Poczekaj, aż wszystko ucichnie, na pewno gdzieś go złapiesz – zaproponowała blondynka. Margo chwilę się zawahała, ale odpuściła i usiadła z powrotem.
Po kilkunastu minutach, kiedy wręczyli zwycięski puchar, sponsorzy pogratulowali wygranej, a reporterzy zrobili masę zdjęć, zeszli w końcu do szatni. Margaret wtedy już nie dopuściła i pobiegła za nimi, a my z Soph ocierałyśmy się pomiędzy wydostającym się na zewnątrz tłumem. Czekałyśmy na dziewczynę w przejściu, opierając się o ściany niedaleko miejsca, w którym zawodnicy się szykowali. W ogóle nie miałam pojęcia, dlaczego ona sama tam poszła. To było skrajnie nieodpowiedzialne, zważywszy na to, iż nie znała nikogo z tamtych ludzi. Ale zapewniała nas, że w środku jest pełno ochroniarzy i nie będzie jedyną kobietą, która tam pójdzie. A z nią już tak było, działała pod wpływem emocji i rzadko kiedy dała sobie coś wytłumaczyć. Po jakiś piętnastu minutach zaproponowałam, mimo iż to było sprzeczne z moją naturą, żebyśmy poszły jej poszukać. Jednak Sophie stwierdziła, że zauważyłybyśmy, gdyby wychodziła, więc na pewno nic jej się nie działo i była w środku. Po kolejnych mijających minutach w końcu wyłoniła się w tego pomieszczenia z wielkim uśmiechem na twarzy. Ta dziewczyna naprawdę kiedyś przyprawi nas o zawał. Za nią wyszło dwóch starszych mężczyzn, a dalej znowu zawiesiłam wzrok na tamtym brunecie. Wyszedł z dłońmi w kieszeniach w towarzystwie jednej z tamtych dziewczyn, która kroczyła równo z nim, trzymając dłoń na jego ramieniu. Przebrana ze swojego stroju w długie skórzane spodnie i opinający biały top. Odprowadzałam ich wzrokiem. Chłopak był zaabsorbowany towarzystwem blondynki, więc nie mógł spostrzec, że mu się przyglądałam. Głos rudowłosej sprowadził mnie na ziemię:
– Zostałyśmy zaproszone na imprezę do Liama. – Przeniosłam wzrok na nieskazitelną twarz mojej przyjaciółki. Oczy o barwie Drezdeńskiego diamentu skrzyły się niczym dwa świetliki radośnie skaczące po jej tęczówkach.
Jak co tydzień przez cały weekend ktoś organizował imprezy u siebie w domach bądź w bractwie. Nie rozumiałam tego zwyczaju. Zbierało się pełno ludzi, z których połowa nawet nie znała. Piją, ćpają i gżą się, żeby ostatecznie na drugi dzień nic nie pamiętać. I tak w kółko. Ileż można? Widocznie tym razem organizatorem miał być Elson.
– Tak, to fajnie, miłej zabawy wam życzę – odparłam znudzona i ruszyłam w stronę wyjścia.
– Ty idziesz z nami kochana. Już ustalone. Z Sophie przychodzimy do ciebie o osiemnastej. Pomagamy ci się przyszykować, żebyś czasem nie wypaliła w dresie. Robimy cię na cacy i lecimy na imprezkę. – Spojrzała na mnie z nadzieją i swoim popisowym oszałamiającym uśmiechem.
– Chyba cię pogięło! Nigdzie się nie wybieram. Nie kręcą mnie takie klimaty, wolę odpocząć w łóżku. – Zwęziłam złowrogo oczy, dając jej do zrozumienia, że mnie nie przekona.
Ja i impreza? To nie idzie w parze.
– Veronica, Idziesz! Ciągle tylko ślęczysz w łóżku, przed telewizorem, albo czytając te swoje romanse. Wyjdź do ludzi dziewczyno. Całe życie będziesz taka zamknięta na świat? Wyluzuj. Raz się żyje. – trajkotała ruda, na co machinalnie przewróciłam oczami.
– Zostaję w domu, idziecie same! – powiedziałam podniesionym głosem, żeby dać do zrozumienia tej upartej dziewczynie, że nie chciałam iść. Nie lubiłam zwracać na siebie uwagi, więc unikałam takich imprez jak ognia.
– Piątek, osiemnasta u ciebie! Idziemy w trójkę, będzie fajnie.
– Ona ma rację, zabawimy się trochę. – Wtrąciła się blondynka, zblokowałam z nią spojrzenie.
– Nie przekonacie mnie. Nie chodzę na imprezy.
– Kiedy ostatnio byłaś na jakieś? Na moich urodzinach. A kiedy one były? We wrześniu. A co mamy teraz? Kwiecień. Idziesz i koniec. Postanowione. Dziękuję za uwagę. – Nie dawała za wygraną, przez co westchnęłam ciężko.
– Margo...– Spojrzałam na nią z miną smutnego pieska, błagając o litość. Margaret Baker w tej kwestii była niebłagalna i już wiedziałam, że czeka mnie codzienne wskazywanie pozytywnych aspektów, tego jakże zachęcającego wyjścia.
Kilka minut później byłyśmy w samochodzie rudej i kierowałyśmy się do domu.
Świetnie. Czeka mnie ciężki tydzień.
Hej,
dla tych, którzy czytali poprzednią wersję: dajcie znać czy jest lepiej 🤔
A dla nowych czytelników: mam nadzieję, że przejdziecie dalej.
Piszcie, co sądzicie o naszej kochanej trójce przyjaciółek. 😀
Miłego dnia. Pozdrawiam😘
M-adzikson.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top