Rozdział siedemnasty


     Ta czarnulka siedząca na kolanach Jaya wyprowadziła mnie kompletnie z równowagi. A on nawet nie spojrzał w moją stronę.  To ja się zamartwiam o niego, sprawdzałam co chwilę telefon, gdy on spędzał ten cały czas z nią? Myślałam, naprawdę myślałam, że to co wydarzyło się na wyjeździe coś oznacza. W końcu pierwszy raz od śmierci Olivera otworzyłam się przed kimś i to akurat przed nim. Jaką ja byłam kretynką nie słuchając Amandy. Po prostu czułam, że mina Matta nie oznacza nic dobrego. A teraz jestem skazana obserwować tę piękną, ale zarazem okropną dziewczynę, która wręcz nachalnie klei się do Jaya. Czuję wzrok Matta na sobie, który aż piecze mnie ze wstydu, że stałam się naiwną idiotką pragnącą czegoś więcej. Spoglądam na nowego kolegę, który szarmancko się do mnie uśmiecha, poklepując wolne miejsce obok siebie. Nie, nie pozwolę okazać po sobie słabości oraz tego jak dałam się nabrać. Uśmiecham się, a raczej wymuszam na sobie najlepszy udawany uśmiech jaki tylko potrafię i podchodzę do niego. Nawet nie spoglądam w stronę szatyna, który najwyraźniej w końcu zauważył mą obecność. 
- Dziękuję, że przypilnowałeś mi miejsce - spoglądam w stronę Patricka. - Po krótkim namyślę zgadzam się na tę kawę. 
- Nie pożałujesz, obiecuję - jego kąciki ust unoszą się jeszcze bardziej. - Jak znajdę telefon, podam ci swój numer i zadzwonisz do mnie, gdy najdzie cię ochota - kiwam na znak zgody, po czym sięgam po jedno z kilku pełnych kubków piw. 
- Kim! - krzyknął David, wystraszając mnie tym samym, aż zakrztusiłam się łykiem piwa. - Poznaj jedną z wielu koleżanek Jaya! Jak masz na imię? - zerka na dziewczynę, która najwyraźniej czuje się niezręcznie. - Dobra, nie mów! Już wiem. Mar... Marina - och, jakie to żałosne, że akurat teraz czuję się niezręcznie, ale jak wręcz rozbierała Jaya, jakoś jej nie przeszkadzało. W tym momencie dziękuję Davidowi za to. 
- Miło mi cię poznać, Marina - kiwam głową na znak przywitania, ze sztucznym uśmiechem, po czym obracam się do niej plecami. Naprawdę nie dziwię się, czemu akurat wybrał ją, wygląda prawie identycznie jak Megan Fox, tylko, że cycki ma większe. 
- Wybacz, Marina, że zapomniałem Twojego imienia, tak wiele Jay tu dziewczyn sprowadzał, że i on pewnie już zapomniał - najwidoczniej blondyn jest dumny z tego, co właśnie powiedział, bo śmieje się jak oszalały. W tym momencie jestem wdzięczna mu za to, że jest taki bezpośredni i wredny. 
- Ej, przystopuj już lepiej z tym piciem, idioto, bo ci odbija - warczy Jay w kierunku Davida. 
- A co, źle mówię? - odburknął mu i łyknął kilka sporych łyków, które opróżniły butelkę. 

    Przez cały ten czas starałam się nie zerkać w jego kierunku, jednak moja ciekawość zwyciężała częściej, niż bym tego oczekiwała. Obejmował ją w pasie, ale i unikał kontaktu wzrokowego z nią.  W jego oczach malowała się rezygnacja i obojętność. I mimo wszystko, jego widok przyprawiał mnie o wrzuty sumienia. Przyłapałam go kilka razy na tym, że mi się przygląda, ale on szybko odwracał głowę w przeciwnym kierunku. To bolało bardziej niż przepuszczałam.
Poczułam ciepło dłoni Patricka na swojej, nie towarzyszyły temu żadne fajerwerki jak przy szatynie. Wręcz mogę powiedzieć, że czułam się niepewnie. Spojrzałam mu w oczy i delikatnie się uśmiechnęłam, gdy nagle usłyszałam hałas upadającej szklanki. Odwróciłam się w tamtym kierunku by sprawdzić co się stało.
- Przepraszam, wyślizgnęła mi się z ręki -  powiedział Jay podnosząc się z miejsca i zbierając kawałki szkła.
- Zostaw to, bo się pokaleczysz, pójdę po szufelkę i to posprzątam - spojrzałam na niego i podniosłam się z miejsca. - Zaraz będę - i ruszyłam w stronę kuchni. Gdy się już w niej znalazłam zaczęłam sprawdzać szafki w poszukiwaniu tego, po co tu przyszłam. Po krótkiej chwili poszukiwań udało mi się znaleźć. Podniosłam się i odwróciłam w stronę drzwi, gdzie dostrzegłam Jaya opierającego się o futrynę, aż serce zamarło mi w piersi.
- Wiesz dobrze, że sam mogłem po to pójść - rzekł z nutą wzburzenia w głosie.
- Jesteś gościem, więc wypada bym ja to posprzątała - odrzekłam z dostrzegalną niechęcią. Ruszyłam w stronę wyjścia starając się go ominąć, jednak on zatrzymał mnie chwytając za rękę.
- Chyba nie liczyłaś, że między nami będzie coś więcej, prawda? - na twarzy maluje mu się gorycz, a mnie słysząc te słowa przeszedł dreszcz.
- Nie, oczywiście, że nie - spojrzałam mu w oczy starając się ukryć ból. - Domyśliłam się, że byłam twoją rozrywką, więc po co robić sobie nadzieję? - dodałam ostrym tonem. - Nie mylę się, prawda? A teraz puść mnie, ktoś musi posprzątać twój bałagan. Albo jeszcze lepiej... - wyciągam dłoń w jego kierunku, podając mu szufelkę. - Masz rację, ty powinieneś to posprzątać - uśmiechnęłam się krzywo do niego. 
- Cieszę się, ponieważ nawet jeśli bym chciał, i tak nie moglibyśmy być razem - uwolnił moją rękę z uchwytu, a mnie serce podskoczyło da gardła.
- Ach tak, bo znajomi by się dowiedzieli? Masz rację, lepiej nie być z taką osobą bez uczuć - spojrzałam na niego ostatni raz i ruszyłam, by nie zauważył łez napływających mi do oczu, ale usłyszałam jeszcze jego ostatnie słowa. 
- Nie, to nie dlatego... - po czym rozległ się niewielki hałas ręki uderzającej o ścianę. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top

Tags: #romans