[Nigdy nie mów Śmierć]
Patrzyłam na chłopaka, który w każdej chwili był gotowy kopnąć krzesło, na którym stał. Wahał się, widziałam to, widziałam drobne kropelki potu spływające po jego czole i skroniach, widziałam jak trzęsły mu się ręce w momencie, gdy sięgał po sznur zwisający z sufitu.
- Proszę cię, nie rób tego, opamiętaj się - mówiłam, ale on mnie nie słyszał. - Błagam - choć naprawdę chciałam go powstrzymać to nie mogłam. Moja ręka przechodziła przez jego ciało na wylot, a mój głos brzmiał tak beznamiętnie. Buzowało we mnie tyle emocji, ale nie potrafiłam ich wyrazić. Moje ciało, głos i wszystko inne było na nie jakby głuche.
Nastolatek wziął głęboki wdech, a następnie odepchnął krzesło. Nie chciałam na to patrzeć, chciałam odwrócić głowę, ale nie mogłam. Stałam tam, na wprost wisielca, z którego powoli ulatywało życie. Czekałam, aż jego serce całkowicie się zatrzyma, żebym mogła go zabrać na drugą stronę. Niedawno zabrałam również jego młodszą siostrę, która była ciężko chora i zmarła w szpitalu. Pamiętam jak mnie błagała, jak płakała, że nie chce, że się boi. To było okropne. Nawet jeśli nie była to pierwsza taka sytuacja. Chyba nigdy się d tego nie przyzwyczaję.
- Peter - powiedziałam. - Już koniec - patrzył na mnie swoimi brązowymi oczami, w których wciąż kręciły się łzy.
- Kim jesteś? - Zapytał. - Czy ja...? - Obejrzał się wokół siebie, napotykając swoje ciało.
- Jestem Śmierć, przyszłam po ciebie, tak jak wcześniej po twoją siostrę - przyznałam, obserwując jak zaskoczenie na twarzy bruneta zmienia się w czystą złość.
- Jak mogłaś? - Wyszeptał, zaciskając pięści. - Jak mogłaś!? Czym ci zawiniła, co!? Była tylko małą, niewinną dziewczynką! Moją ukochaną siostrzyczką... - Padł na kolana, wplatając palce we włosy, omal ich sobie nie wyrywając.
- Nie możesz mnie o to obwiniać - oznajmiłam. - Wcale nie chciałam tego robić - przkucnęłam. - Mnie też to bolało - powiedziałam, przypatrując mu się uważnie. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że nie chce mnie słuchać. - Tak samo jak bolał mnie fakt, że musiałam patrzeć jak odbierasz sobie życie - dodałam nieco ściszonym, lecz wciąż beznamiętnym tonem głosu. - Wiem, że ją kochałeś i, że po jej odejściu wiele rzeczy się zmieniło - chłopak powoli podniósł głowę, spoglądając na mnie. - Wiem, że było ci ciężko, ale nie musiałeś tego robić. A wręcz nie powinieneś - chyba mnie nie rozumiał, a przynajmniej tak wnioskowałam z wyrazu jego twarzy. - Powinieneś był żyć. Dla niej. Jestem pewna, że Melanie by tego nie chciała - współczułam mu i miałam nadzieję, że pomimo bijącego ode mnie chłodu, on o tym wiedział. - Chodźmy już, jestem pewna, że na ciebie czeka - wstałam, wyciągając rękę do niego.
- Przepraszam - wyszeptał, stając obok mnie ze spuszczoną głową. Uśmiechnęłam się tam głęboko w środku na te słowa. Żałowałam, że nie mogę mu tego pokazać, być może ten gest dodałby mu otuchy. Nawet jeśli byłby od Śmierci.
Patrzyłam jak przechodzi na drugą stronę. Odmachałam mu, kiedy się do mnie odwrócił. Prawdę mówiąc, to nie mam pojęcia co dzieje się z duszami, które zabieram. Nie wiem, czy trafiają do nieba, czy piekła, czy gdziekolwiek indziej i jeśli mam być szczera, to nie za bardzo mnie to obchodzi. Mam po prostu nadzieję, że gdziekolwiek są, jest im teraz lepiej. Wszystkim, bez wyjątku.
☠☠☠
- Hej, Życie - siedziałam na niewielkim pagórku, podkulając nogi pod siebie. Obok mnie siedziało moje przeciwieństwo, rozkoszując się tym pięknym dniem.
- Hm? - Mruknęło, uśmiechając się po nosem i kompletnie nie zwracając na mnie uwagi. Jego włosy rozwiewał wiatr, a słońce oświetlało twarz, przez co wyglądało wręcz nieziemsko. Zawsze było jakieś takie... Piękniejsze ode mnie. Wiecznie kolorowe i beztroskie, gdzie się nie zjawiło, roztaczało wokół siebie przyjemną atmosferę. W dodatku posiada coś, co podobne jest do ludzkiego ciała. A ja... Ja nawet nie wiem, czy można to nazwać ciałem. Raczej prześwitem, bowiem przez cieniutką warstwę "skóry" widać szkielet, a zamiast oczu, mam coś na kształt dwóch ciemnych dziur. W przeciwieństwie do Życia, moja paleta kolorów to głównie czerń i jakieś odcienie szarości z nutką bieli. Zawsze mu zazdrościłam. Wszystkiego tak właściwie. Począwszy od uśmiechu, poprzez liczne piegi na jego nosie, aż do cudnego koloru oczu. Były w odcieniu letniego nieba, przeszytego złotym blaskiem słońca.
- Dlaczego ludzie muszą umierać? - Przed nami rozciągał się widok na polanę porośniętą prawdopodobnie każdym możliwym rodzajem kwiatów. Dalej za nią był las, a za lasem... Kto wie?
- Huh? - Spojrzało w niebo. - Nie wiem - wzruszyło ramionami. - Tak już po prostu jest - stwierdziło. Jak widać, niezbyt go to interesowało.
- A dlaczego ja nie mogę ingerować w ich życie? - Wydusiłam z siebie, nie patrząc na nie. Ono tymczasem spojrzało na mnie, po czym wybuchnęło głośnym śmiechem. - Z czego się śmiejesz? - Zdziwiłam się. Pytałam zupełnie poważnie.
- Po co chcesz to robić? Jesteś przecież Śmiercią! Moim przeciwieństwem! - Nie zdziwiło mnie to, że nie zrozumiało. Jakby mogło? Dlatego też westchnęłam cichutko i ponownie podwinęłam pod siebie nogi. Chiałabym też być tak beztroska, wiecznie uśmiechnięta, ślepa na wszystko co złe. - Wiesz dlaczego nie możesz ingerować w ludzkie życie? W życie czegokolwiek? - Spoważniało na chwilę, nie mniej jednak uśmiech wciąż nie schodził mu z ust.
- Dlaczego? - Wyprostowałam się, ciekawa jego wytłumaczenia.
- Bo koniec nie może być początkiem - oznajmiło, spoglądając na mnie kątem oka.
- Ja nie chcę być początkiem - wyjaśniłam. - Po prostu... Żal mi ich i chciałabym, żeby chociaż z mojego powodu nie cierpieli - zaczęłam nerwowo bawić się źdźbłem trawy.
- Posłuchaj - obróciło się twarzą do mnie. - Wszystko na tym świecie ma swój początek i koniec. Niektórzy żyją długo, inni zaś krótko, ale ani ja, ani ty nie możemy tego zmienić. Musimy się z tym pogodzić - stwierdziło. - Też chciałbym móc to zmienić, ale nie mogę. My jesteśmy tu aby dawać i zabierać. Nie do nas należy decyzja kto ile będzie żył.
- Ale przecież każdy ma prawo żyć, tak? Tak jest już od zaraznia dziejów, to takie niepisane prawo - przypomniałam mu.
- Ano prawda - przyznało, kiwając głową.
- Więc dlaczego? - Mój głos był za spokojny. Nie byłam w stanie wyrazić tej rozpaczy i wściekłości, które rozsadzały mnie od środka. - Dlaczego to wszystko musi być takie niesprawiedliwe? Dlaczego muszę zabierać ze sobą nawet dzieci? - Gdybym mogła, to zapewne bym się teraz rozpłakała.
- Nie wiem - po raz kolejny wzruszyło ramionami. - Ale wiem, że to nie nasza wina - dodało. - Spójrz, ludzie mają wolną rękę, dostali dla siebie całą planetę, pełną przecudownych rzeczy. Dostali mnie, dar Życia. Mogą tu robić co im się żywnie podoba, bo takie było założenie - byłam ciekawa do czego zmierza nasza rozmowa. - Jednak nie potrafią tego docenić, nigdy nie potrafili - albo mi się wydaje, albo posmutniało. - Ty, jako Śmierć, powinnaś o tym wiedzieć.
- Wiem, ale... - Wtrąciłam.
- Nie ma żadnego 'ale' moja droga - zaznaczył. - Taka jest prawda i nawet oni już dawno do tego doszli.
- Do czego właściwie zmierzasz? - Chyba przestałam rozumieć o czym my tak właściwie rozmawiamy.
- Myślę, że to wszystko działa na zasadzie nagród i kar - oznajmiło. - Ja, Miłość, Radość i wszystko co można podpiąć pod zakładkę "dobre", działamy jako nagroda. Natomiast ty, Cierpienie, Ból i cała reszta tych "złych", robicie za karę - wyjaśniło. Kiedy tak o tym myślę, to stwierdzam, że być może ma rację. - Tak czy inaczej, nie masz się za co obwiniać - chwyciło mnie za ręce, posyłając mi jeden ze swoich cudnych uśmiechów.
- Nie obwiniam się - odparłam. - Smutno mi - przyznałam. - Nawet jeśli to ich wina, nawet jeśli to prawda, to ja...
- Wiem - mocniej ścisnęło moje dłonie. - Ale musisz być dobrej myśli. Może kiedyś to wszystko się zmieni - jego optymizm podnosił mnie na duchu.
- Dziękuję - mruknęłam.
Ja i Życie powstaliśmy w tym samym czasie. Nie urodziliśmy się jak ludzie; my po prostu pewnego dnia zjawiliśmy się tutaj, kompletnie bez zapowiedzi. Jednak od początku wiedzieliśmy co mamy robić, jakbyśmy byli w pewien sposób zaprogramowani. Jesteśmy swoimi przeciwieństwami, ale żadne nie mogłoby istnieć bez drugiego. Więc jakby nie patrzeć, potrzebujemy się wzajemnie. Nie tylko po to, żeby móc istnieć, ale też po to, aby się wspierać. Bo mimo wszystko oboje nie mamy lekko. Widziałam kiedyś blizny, które zdobią jego ciało. Są ich tysiące, jedna na drugiej. Kiedyś je spytałam skąd ma ich aż tyle, a ono wtedy spojrzało na swoje ręce i przez chwilę trwało w dziwnej zadumie.
- Oni mi to zrobili - odparło wreszcie. - To nic innego jak pamiątka, po każdej niesłusznie zabitej roślinie, zwierzęciu czy człowieku. Za każdym razem, gdy życie czegokolwiek kończy się zbyt wcześnie, na moim ciele powstaje blizna - wgapiało się w jasno różowe kreseczki jak w obrazek.
- Czy to cię boli? - Popatrzyłam na nie, a ono uśmiechnęło się niezwykle smutno.
- Same blizny nie, ale ból, który im towarzyszy za każdym razem, gdy powstaje nowa... Jest nie do opisania - przyznało.
- Przykro mi -chwyciłam jego dłonie.
- Dlaczego? - Wyglądało na zaskoczone. - Przecież to... Normalne - stwierdziło.
- Nie - wyszeptałam. - Nie powinno ich tu być - uznałam.
- Zrobili ze mnie potwora - spuściło głowę, a ja wiedziałam, że to nie jest dobry znak.
- Z nas obojga - dotknęłam jego twarzy, chcąc, aby na mnie patrzyło. Miało łzy w oczach; to kolejny widok, którego nie mogę znieść. - Ja mam takie w środku - opuszkami palców przejechałam po różowiótkich kreskach.
- Wiem - posłało mi pełen bólu uśmiech. - Cierpisz nawet bardziej niż ja, bo nie możesz tego okazać.
- Myślę, że cierpimy w podobnym stopniu - otarłam słoną kropelkę, która spływała po jego policzku.
- Czy to się kiedyś skończy? - W tych cudnych oczach tliła się nadzieja; jak mogłabym ją zgasić?
- Być może - to była najbezpieczniejsza opcja. - Zastanawiam się, czy nam też przyjdzie kiedyś zniknąć.
- To raczej niemożliwe - zaśmiało się. - Gdybyśmy zniknęli, to wtedy skończyłoby się wszelkie życie i wszelka śmierć. To byłby chyba definitywny koniec wszystkiego - pociągnęło nosem.
- Wiem - przyznałam.
- Więc dlaczego nad tym myślisz? - Uniosło jedną brew.
- Tak po prostu - wzruszyłam ramionami.
☠☠☠
Czas dla mnie nie istnieje. Nie jest mi nawet potrzebny, a to dlatego, że jako Śmierć muszę być w wielu miejscach jednocześnie, bo ludzi na świecie codziennie ubywa. Byłam świadkiem wielu wojen, na których zbierałam swe żniwa, poznałam seryjnych morderców i ich ofiary. To wszystko jest okropne i doprowadza mnie do szału. Nie rozumiem jak oni mogą tak nie szanować swojego życia i po prostu podsuwać mi się wzajemnie. Jednak najbardziej ze wszystkich nienawidzę samobójców, którzy przychodzą do mnie wręcz z uśmiechem na ustach. Ale ja nie witam ich z otwartymi ramionami, zawsze staram się im uświadomić jak wielki błąd popełnili. Uważają mnie za ucieczkę, ale nie jestem nią, nigdy nie byłam i nie będę. Poza tym, dokąd chcą uciekać? Od czego?
- Dlaczego to zrobiłaś? - Spytałam dziewczyny, która raptem chwilę temu skoczyła z wiaduktu prosto na ruchliwą ulicę.
- Miałam po prostu dość - odparła wyraźnie zadowolona, że się udało.
- Czego? - Popatrzyłam na nią kątem oka. Stałyśmy na środku torów, około metr od barierki. Nie widziałyśmy tego, co dzieje się tam na dole. Słychać było jedynie podniesione głosy i syreny w oddali.
- Ludzi, szkoły, problemów, siebie - wyliczała - życia - wzruszyła ramionami. Uderzłabym ją gdybym mogła i nawrzeszczała na nią, zrobiłabym to z wielką chęcią.
- Cieszysz się z własnej śmierci? - Spytałam, chcąc się upewnić.
- No tak - powiedziała to nieco prześmiewczym tonem głosu.
- A nie sądzisz, że to było bardzo samolubne z twojej strony? - Spojrzała na mnie z niemałym zaskoczeniem, po czym prychnęła głośno i zapytała:
- Jak śmierć może być samolubna? - Zakpiła. - Nie masz pojęcia jak długo o tym marzyłam.
- Pomyślałaś choć przez chwilę o tych, którym na tobie zależało? - Cóż za niewdzięczne dziecko. Żaden człowiek na świecie nie jest sam. Ktoś zawsze zauważy twoje zniknięcie, bez znaczenia, czy to w jakikolwiek sposób poruszy daną osobę, czy nie. Nie da się być zupełnie samotnym, to po prostu niemożliwe.
- Nikt nie będzie po mnie płakał - stwierdziła z przekonaniem, zakładając ręce na piersiach.
- A twoi rodzice? Przyjaciele?
- Moi rodzice akurat mają na mnie za przeproszeniem wyjebane, nie sądzę, żeby się tym przejęli - chyba żywiła do nich jakąś urazę. - A przyjaciele... Pozbierają się. Poza tym, ja nie mam żadnych przyjaciół - zastanawiałam się skąd w tak niewielkiej istocie, jaką była ta młoda dziewczyna, znalazło się tyle złości. Zasmuca mnie fakt, że ludzie nawzajem potrafią się tak niszczyć i obrzydzać innym życie. To potworne, ktoś powinien coś z tym zrobić.
- Pozwolisz, że coś ci pokażę, nim przejdziesz na drugą stronę? - Jedynie wzruszyła ramionami w odpowiedzi. - Najpierw spójrz w dół - niepewnie wychyliła się za zardzewiałą poręcz.
- Czy... Czy to ja? - Wskazała palcem na roztrzaskane ciało.
- Tak - przytaknęłam. - Prawie spowodowałaś wypadek - kiwnęłam głową w stronę karambolu znajdującego się pod nami. Jeden z samochodów stał na nie swoim pasie, blokując ruch, a za nim - jak i przed nim - stało już kilka innych. Był tam niezły tłok, dodając do tego policję i karetkę. Droga na pewno przez dłuższy czas będzie kompletnie zablokowana.
- Nie chciałam - cofnęła się. - Specjalnie czekałam na moment, gdy nic nie będzie jechało - próbowała się tłumaczyć.
- To niczego nie zmienia. Ta droga jest strasznie ruchliwa i dobrze o tym wiedziałaś - chciałam, żeby poczuła się winna. - Spójrz na tych przerażonych ludzi, jestem pewna, że zafundowałaś im traumę na całe życie. A oni nawet cię nie znają.
- Czy moi rodzice już wiedzą? - Powoli zaczynała tego żałować, czułam to.
- Zaraz się dowiedzą - oznajmiłam. - Chcesz zobaczyć? - Kiwnęła głową, a ja chwyciłam ją za rękę, przenosząc nas do jej domu. - Za chwilę zadzwoni telefon - uprzedziłam.
- Skąd to właściwie wiesz?
- Jestem Śmiercią, wiem wiele rzeczy - zbyt wiele, dodałam w myślach. Nie musiałyśmy długo czekać, aby moja "przepowiednia" się sprawdziła. - Wiesz kto zadzwonił? - Pokiwała głową na nie. - Ratownik, który przyjechał na miejsce twojej śmierci. Miałaś przy sobie telefon, który jakimś cudem nie zniszczył się podczas upadku - patrzyła na mnie z czymś na kształt strachu w oczach. Już chciała coś powiedzieć, ale jej nie pozwoliłam, wskazując palcem na kobietę, która po chwili padła na ziemię. - Twoja mama właśnie dowiedziała się, że jej ukochana córka nie żyje.
- Czy ona też teraz umrze? - Przez myśl przemknęło mi, że nie powinnam może jej tak dręczyć. Ale zasłużyła sobie na to. Ta dziewczyna sprawiła, że cierpią nie tylko osoby z jej otoczenia, ale również mój przyjaciel.
- Nie - odparłam. - Ale będzie żyć w traumie już do końca swoich dni - oznajmiłam. - Będzie brać przeróżne leki, kilka razy straci pracę, aż w końcu zapisze się na wizytę u specjalisty, która niewiele pomoże - wpatrywałam się przed siebie, opisując to, co właśnie widzę.
- Ona...
- Kochała cię - uzupełniłam. - Nawet jeśli nie była idealną mamą. Kochała cię, ale nie potrafiła tego okazać w sposób, jaki ty byś chciała - w tym momencie do pokoju wszedł mężczyzna, który widząc żonę na ziemi, natychmiast zadzwonił po karetkę
- A co z tatą? - Zapytała nieco niepewnie.
- Też nie miał lepiej - mruknęłam w odpowiedzi. - Szukał ukojenia w alkoholu, ale nawet to nie pomagało. Nie był w stanie poradzić sobie z twoją śmiercią i załamaną żoną. Będzie się obwiniać o to, że popełniłaś samobójstwo - mówiłam.
- Ja... Ja myślałam, że nic dla nich nie znaczę, oni... Oni traktowali mnie jak powietrze! - Krzyknęła. - Wrzeszczeli na mnie za każdym razem jak zrobiłam coś źle, nie dostawałam od nich żadnego wsparcia. Wiecznie coś im we mnie nie pasowało - czułam ten ból, gdy o tym opowiadała. - Przez nich... To przez nich stałam się taka... Taka... Słaba. Przez nich zaczęłam nienawidzić samą siebie! - Chyba liczyła, że ją usłyszą.
- Masz rację, nie spisywali się jako rodzice - przyznałam. - Ale nawet jeśli, to ich zraniłaś, bardziej niż oni ciebie kiedykolwiek.
- Mamo, tato - łkała.
- Twoja przyjaciółka... - Zaczęłam, a dziewczyna spojrzała na mnie ze strachem wypisaanym na twarzy. - Załamała się.
- Ale żyje? Znaczy, będzie żyć? - Spytała z nadzieją.
- Tak. Jednak to nie zmienia faktu, że też chciała ze sobą skończyć - powiedziałam. - Rodzice zdążyli ją powstrzymać, a potem posłali do psychiatry - popatrzyłam na nią kątem oka. Zakrywała usta dłońmi. - To nie pomogło. W pewnym momencie już nie dawali sobie z nią rady, bo kilkakrotnie targnęła się na swoje życie i zamknęli ją w psychiatryku - czy przesadziłam, mówiąc o tym?
- Kłamiesz - pokręciła głową, nie mogąc w to uwierzyć.
- Nie kłamię, to nie miałoby sensu - stwierdziłam. - Mam nadzieję, że dotarło do ciebie, jak wielki błąd popełniłaś.
- Nie da się cofnąć czasu?
- Przykro mi - odpowiedziałam, wyciągając do niej rękę, po czym zabrałam na drugą stronę, nim zdążyła coś jeszcze powiedzieć. Żałuję, że nie mogę ich ostrzegać wcześniej. Być może dzięki temu wiele ludzi uniknęłoby cierpienia. I być może przestaliby być tacy samolubni. Niestety, to tylko moje małe, nierealne marzenie. Muszę wierzyć, że pewnego dnia sami zmądrzeją i przestaną się wzajemnie ranić.
☠☠☠
- Wydajesz się być smutna - stwierdziło. Przyglądałam się jak pod wpływem jego dotyku z ziemi wyrasta barwny kwiatek.
- Zawsze jestem smutna - przyznałam, spoglądając na nie.
- Proszę - zerwało roślinkę, a następnie podało mi ją z szerokim uśmiechem na ustach. Delikatnie wzięłam ją w swoje dłonie, bojąc się, że gdy jej dotknę, to zwiędnie. - Nie obawiaj się, on nie umrze, będzie żywą częścią ciebie - oznajmiło z radością.
- Dziękuję - mruknęłam; byłam wdzięczna za tak piękny prezent. - Niestety, ja nie mogę dać ci niczego ładnego - dodałam tym swoim bezuczuciowym tonem głosu, choć tak naprawdę było mi strasznie głupio.
- Jak to nie? - Spytało ze zdziwieniem. - Jesteś moją przyjacółką, to mi w zupełności wystarcza! - Spojrzałam na nie; jest tak cudowne, niewinne, kochane. Co ja bym bez niego zrobiła? Żyłabym, a raczej egzystowałabym w ciągłym smutku. Przytuliłam się do niego, kładąc głowę na jego ramieniu, jednocześnie wciąż wpatrując się w kolorowego kwiatka. Po dłuższej chwili Życie zaczęło coś nucić pod nosem, a następie śpiewać w rytm wytwarzany przez szumiący dookoła wiatr. Wsłuchałam się w słowa piosenki, pozwalając sobie jednocześnie odpłynąć na dłuższą chwilę.
'Był sobie las, zielony las, a w lesie sejm burzliwy, bo zwierząt chór prowadził spór, co znaczy być szczęśliwym.Bo zwierząt chór prowadził spór, co znaczy być szczęśliwym.'
'Więc bury miś, kudłaty miś, pomedytował krótko: Szczęśliwym być to miodek pić i mieć porządne futro. Szczęśliwym być to miodek pić i mieć porządne futro.'
'Pracować wciąż i piąć się wzwyż – orzekła mała mrówka.
'A ślimak rzekł: mieć własny dom z garażem i ogródkiem. A ślimak rzekł: mieć własny dom z garażem i ogródkiem.'
'A polny wiatr, obieżyświat, przyleciał z końca świata: Szczęśliwym być to znaczy żyć, nie robić nic i latać! Szczęśliwym być to znaczy żyć, nie robić nic i latać!'
'Zasępił się posępny sęp i rzecze zasępiony: A czy ja wiem? Szczęśliwszy ten, kto ma silniejsze szpony. A czy ja wiem? Szczęśliwszy ten, kto ma silniejsze szpony.'
'Przyleciał kos i zabrał głos i rzekł, niewiele myśląc: Szczęśliwym być to z losu drwić i gwizdać na to wszystko! Szczęśliwym być to z losu drwić i gwizdać na to wszystko!'
'Aż nagle ktoś na pomysł wpadł, wśród sporów i dociekań: A może by, a może tak, zapytać też człowieka? A może by, a może tak, zapytać też człowieka?'
'I właśnie tu, aż przyznać wstyd skończyła się ballada, bo człowiek siadł, w zadumę wpadł i nic nie odpowiada. Bo człowiek siadł, w zadumę wpadł i nic nie odpowiada.'
Jego głos niósł się do okoła niczym echo, będąc jednocześnie najczystczym i najspokojniejszym dźwiękiem we wszechświecie. Jeszcze przez jakiś czas milczałam, analizując słowa.
- Przepiękna - szepnęłam nagle.
- Hm? Co takiego? - Spojrzało na mnie; bywało oderwane od rzeczywistości. Ale to miało swój urok.
- Piosenka - wciąż trzymałam głowę na jego ramieniu.
- Ah! Usłyszałem ją kiedyś u pewnego człowieka i bardzo mi się spodobała - przyznało zadowolone z siebie. - Nad czym znów się tak głowisz?
- Powiedz mi, jak to jest dawać życie? - Spytałam, kręcąc roślinką w dłoni.
- Nie wiem jak ci to opisać - zaśmiało się. - To przyjemne uczucie. Czuję wtedy takie ciepło w środku - tłumaczyło. - A jak to jest zabierać?
- Okropnie - odparłam. - Dziś zabrałam ze sobą psa jakiegoś dziecka. To był chyba najsmutniejszy widok tego dnia - przyznałam, przypominając sobie tamtą chwilę. - Czasami ci zazdroszczę...
- Czego?
- Tego, że dajesz, a nie zabierasz - popatrzyłam na nie.
- Wcale nie mam aż tak łatwo - mruknęło, odwracając głowę.
- Wiem - współczułam mojemu przyjacielowi. - To musi być straszne - stwierdziłam.
- W ogóle mnie nie szanują. Dzielę się z nimi moim darem, a oni tak po prostu go sobie wzajemnie odbierają - przyznało. - Czasami mam wrażenie, że tobie jest łatwiej - westchnęło.
- Czy ja wiem - znów spojrzałam na prezent od niego. - Nie lubię gdy się smucisz, wiesz?
- Ty robisz to prawie cały czas - upomniało mnie.
- Ale ja jestem Śmiercią - odparłam, nie odrywając wzroku od roślinki.
- To niczego nie zmienia. - Fuknęło jakby obrażone. - Powinnaś się czasem uśmiechnąć.
- Wiesz, że nie potrafię - wymamrotałam. - Poza tym, nie wiem gdzie mam go schować - zmieniłam temat.
- Hm... - Odsunęło się. - Może... - Wzięło ode mnie kwiatka, po czym wpięło mi go we włosy. - Proszę bardzo! - Posłało mi kolejny uśmiech.
- Dziękuję - z całych sił starałam się odwzajemnić gest, ale zamiast tego poczułam jedynie, że ktoś znów żegna się z tym światem. - Muszę iść - podniosłam się powoli.
- Mogę iść z tobą? - Spytało nagle. - Chcę zobaczyć jak to wygląda.
- Ja... - Zawahałam się. Czy to aby na pewno dobry pomysł? - Zapytałam samą siebie.
- Proszę - chwyciło mnie za ręce, patrząc na mnie błagalnie.
- Dobrze - jak mogłabym mu odmówić? - Skoro tego właśnie chcesz.
- Dziękuję! - Rzuciło mi się na szyję.
Zabrałam nas do domu starości, gdzie czekała na mnie pewna pani. Lubię zabierać osoby, które dożyły sędziwego wieku i zmarły z przyczyn naturalnych jak to oni mówią. Wyglądała na zadowoloną, kiedy mnie zobaczyła.
- Jestem Śmierć, to już czas, Rosemary - powiedziałam, stając przed nią. Ta wiadomość chyba niespecjalnie ją zmartwiła.
- Ah, tak, tak - pomachała ręką z uśmiechem. - Miło cię widzieć - te słowa mnie zaskoczyły. Zazwyczaj nie witają mnie w taki sposób.
- Musimy iść - wyciągnęłam do niej rękę, kątem oka spoglądając na stojące obok Życie. Kobieta zdawała się go nie widzieć.
- Tak, racja - przyznała, chwytając mnie delikatnie. - Bardzo ładny ten kwiatek.
- Dziękuję. Dostałam go od przyjaciela - przyznałam.
- Musi cię bardzo lubić - zaśmiała się.
- Tak - wymamrotałam.
- Żegnaj - powiedziała, a następnie zniknęła. Pomachałam jej jeszcze na do widzenia.
- Bolało? - Zapytałam, ukradkiem spoglądając na niego.
- Nie - ulżyło mi gdy to powiedział. - Sama widziałaś z jakim uśmiechem odchodziła. Każdy powinien tak odchodzić.
- Tak - przytaknęłam. - Kiedy powiedziała, że miło jest jej mnie poznać... Nie wiedziałam co odpowiedzieć - ścisnęłam materiał mojej sukienki.
- Mogłaś powiedzieć, że tobie też jest miło - wzruszyło ramionami.
- To chyba byłoby nie na miejscu - popatrzyłam na nie.
- Dlaczego ty się tak tym martwisz? - Zmarszczyło brwi. Czasami chyba doprowadzałam Życie do szału.
- Sama nie wiem...
- Cały czas się martwisz, a nawet nie wiesz o co i dlaczego? - Przerwało mi. - Kiedy ty się martwisz, ja też się zaczynam martwić - spuściło głowę.
- Przepraszam, nie chcę zarażać cię moim pesymizmem - delikatnie ujęłam jego twarz w dłonie. - Nie smuć się, proszę - chciałam, żeby patrzyło na mnie. - Nie możesz się smucić, to ja tu od tego jestem.
- Ty też nie powinnaś się smucić, wiesz? - Ujęło moje dłonie w swoje. - Chciałbym, żebyś była uśmiechnięta.
- Ale ja nie potrafię - nie wiem ile razy mu to już mówiłam.
- Na pewno potrafisz. Kiedyś ci się uda, zobaczysz, wierzę w to - powiedziało. - A wtedy przyjdziesz do mnie i uśmiechniesz się, i to będzie najpiękniejszy uśmiech jaki kiedykolwiek zobaczę.
- Dlaczego? - Zdziwiłam się.
- Bo będzie twój - odparło beztrosko.
☠☠☠
Stałam przy łóżku martwego już pacjenta, patrząc jak lekarze usilnie - choć daremnie - starają się przywrócić go do życia. Myślałam o tym, że mój przyjaciel pewnie teraz cierpi. W dodatku doszłam do wniosku, że musi egzystować w ciągłym bólu, bo na świecie każdego dnia umiera mnóstwo osób. Poczułam się fatalnie, że ciągle mu mówię jak mi źle, podczas gdy ma dużo gorzej.
- Kim jesteś? - Z rozmyśleń wyrwał mnie dopiero głos młodego mężczyzny.
- Zwą mnie Śmierć - odparłam. - Przyszłam po ciebie - wolałabym być teraz z Życiem.
- Co? - Cofnął się, a następnie odwrócił z przerażeniem w oczach. - Nie, nie, nie! Ja... Ja nie mogę umrzeć! - Niektórzy ludzie nie potrafią się pogodzić z własnym odejściem z tego świata. Ale to mnie nawet pociesza, bo to oznacza, że kochali swoje życie, nie ważne jakie było. Są też i tacy, co zwyczajnie się boją. Choć ja osobiście nie zrobię im żadnej krzywdy, to nie mam im niczego za złe. To coś innego, nowego, nieodkrytego, a każdy odczuwa lęk przed takimi rzeczami. Na ich miejscu pewnie też bym się bała. - Uratują mnie! - Popatrzył na mnie.
- Nie - odrzekłam. - Przykro mi, już za późno - dodałam, a następnie wyciągnęłam ku niemu rękę. Nauczyłam się, że wtedy czują się bezpieczniej.
- Wcale nie! - Krzyczał tak głośno, że gdyby mogli to usłyszeliby go nawet na zewnątrz.
- Chodźmy - delikatnie chwyciłam jego dłoń; czułam, że jeszcze tu dziś wrócę.
Szedł kompletnie zrezygnowany, ze spuszczoną głową. Chciałam mu coś powiedzieć, jakoś pocieszyć, cokolwiek, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Więc milczałam. W pewnym momencie poczułam na sobie czyjś wzrok, więc obróciłam się, ale nigdzie nie dostrzegłam Życia, krórego się spodziewałam. Zaczęłam rozglądać się wokół, szukając wytłumaczenia, ale wszędzie byli tylko ludzie. Dopiero po dłuższej chwili zauważyłam starszego pana siedzącego na wózku i patrzącego prosto na mnie. Odwróciłam głowę, ale za mną nikt nie stał, były tam tylko drzwi. Wyraźnie czułam, że ktoś na mnie patrzy. Czy to możliwe, aby człowiek mógł mnie zobaczyć? - Zastanawiałam się; nigdy wcześniej nie przydarzyło mi się coś takiego. Mężczyzna tymczasem powoli unósł drżące kąciki ust do góry, a następnie odjechał. Muszę jak najszybciej porozmawiać z moim przyjacielem - stwierdziłam.
- Co? Nie wiem czy to możliwe - zaśmiało się, najwidoczniej nie biorąc mnie na poważnie. - Może ci się zdawało? - Spojrzało na mnie z góry.
- Nie, na pewno nie. Patrzył prosto na mnie - tłumaczyłam. Ono natomiast stanęło na ziemi, zmróżyło oczy i zaczęło się we mnie wpatrywać. - Co ty robisz?
- Nic - wzruszyło ramionami. - Nie wygląda na to, żebyś się zmieniła - przyznało. - Ale nie rozumiem dlaczego tak panikujesz.
- Bo to nigdy wcześniej nie miało miejsca - odpowiedziałam.
- Nie przejmuj się tak - ujęło moje dłonie. - Na pewno wszystko będzie dobrze - uśmiechnęło się. - W końcu nie zrobi ci krzywdy, prawda?
- No tak - przyznałam, spuszczając głowę. Nie wiedziałam co mam o tym myśleć. - To wszystko jest jakieś dziwne.
- Jak to mówią, życie jest dziwne - powiedziało. - Jestem pewien, że to nie dzieje się bez powodu - stwierdziło.
- Może masz rację - mruknęłam. - Idę, czekają na mnie - dodałam, a ono cmoknęło mnie w czoło.
- Na szczęście - wyjaśniło, puszczając mi oczko.
Znów znalazłam się w szpitalnej sali. Ta była jednak większa. Stały tu trzy łóżka, przy każdym szafka oraz okno. Dwa z nich były zaścielone i czekały na nowych pacjentów, a na ostatnim zaś leżał pan w podeszłym wieku. Oglądał telewizję, uśmiechając się pod nosem. Dopiero kiedy podeszłam bliżej, zrozumiałam, że to ten sam człowiek, który siedział wtedy na wózku. Zdziwiłam się, bo to oznaczało, iż to jego mam zabrać. Może dlatego miałam wrażenie, że na mnie patrzy - pomyślałam. Jednak postanowiłam czegoś spróbować, nim wyciągnę pochopne wnioski.
- Dzień dobry - powiedziałam, jak gdyby nigdy nic. To było skrajnie głupie, ale jeśli nic się nie wydarzy, to przynajmniej Życie się trochę pośmieje jak mu o tym opowiem. Mężczyzna jednak powoli obrócił głowę w moją stronę, nie przestając się uśmiechać.
- O, dzień dobry - odparł. - Nie spodziewałem się, że przyjdziesz tak wcześnie - dodał, a ja rozejrzałam się po sali, sprawdzając, czy nie mówi do kogoś innego.
- Ty... Pan - poprawiłam się - Pan mnie słyszy? - Spytałam nieco przyciszonym głosem.
- Oczywiście, że tak - zaśmiał się. Był bardzo zachrypnięty i ledwo co mówił. - Jak inaczej mógłbym ci odpowiedzieć?
- Nie... Nie wiem - wydukałam. - Rozumiem, że też mnie pan widzi?
- Po pierwsze, nie jestem żaden pan - powiedział, wracając wzrokiem do telewizora wiszącego pod sufitem. - Mam na imię Feliks - nie rozumiałam dlaczego się wciąż uśmiecha, przecież widać, że jest mu smutno. - Po drugie, tak. Bardzo ładnie wyglądasz - dodał.
- Dziękuję - to mnie zaskoczyło. - Ale nie rozumiem - przyznałam. - Jak?
- Bo umieram - dostrzegłam tą łezkę, która zakręciła się w jego oku. - Poza tym, już kiedyś się spotkaliśmy - oznajmił, co wprawiło mnie w jeszcze większe osłupienie.
- Niemożliwe - pokręciłam leciutko głową.
- Możliwe, możliwe - zachichotał, krztusząc się. - W medycynie nazywają to śmiercią kliniczną. Czyli jakby umierasz, ale nie do końca - gestykulował; jego ręka była pomarszczona i pokryta ciemnymi plamkami. Widać było na niej chyba każdą możliwą kostkę. - Przeżyłem coś takiego kilka lat temu. Widziałem cię wtedy, jak przez mgłę. Stałaś przede mną, a po chwili zniknęłaś, a ja obudziłem się na szpitalnej sali. To było... Niesamowite przeżycie - przyznał półszeptem.
Śmierć kliniczna? Nigdy o tym nie słyszałam. Nie pamiętam, abym kiedykolwiek wcześniej widziała tego mężczyznę. Kompletnie nie rozumiałam o czym do mnie mówił. Ja jestem Śmiercią, tylko ja, nie ma żadnej innej. Ja jestem końcem, przeciwieństwem Życia, to ja zabieram istoty z tego świata. Czyżbym przez ten cały czas tkwiła w błędzie?
- Przykro mi, ale nie pamiętam, aby to się kiedykolwiek zdarzyło - przyznałam.
- Nic nie szkodzi - stwierdził. - Koniec, końców i tak się spotkaliśmy - spojrzał na mnie. Miał przymróżone oczy, w których wciąż (choć ostatkami) tliło się życie. Miały ciemny kolor, niemalże czarny.
- Wciąż nie rozumiem dlaczego pan mnie widzi. Jeszcze pan nie umarł - chciałam jasnej odpowiedzi, którą bym zrozumiała.
- Feliks - poprawił mnie. - Umieram. To proces - wyjaśnił. - Podobnie jak życie. Wszystko toczy się powoli, nic nie dzieje się nagle, od tak - tłumaczył. - Nie staraj się tego zrozumieć. Usiądź i porozmawiaj ze mną. W najbliższym czasie raczej nikt inny mnie nie odwiedzi - powiedział to z wyraźnym smutkiem.
- Dlaczego? - Spytałam, siadając na brzegu łóżka.
- Moja rodzina była tu dziś rano, powiedziałem im, że czuję się coraz lepiej. Skłamałem - przyznał. - Nie chciałem aby to widzieli. Myślę, że choć taki widok jest w pewnym sensie pouczający i zmienia człowieka, to mimo wszystko, nie powinno się stać i patrzeć gdy ktoś odchodzi. Ja na ten przykład czułbym się niekomfortowo - słuchałam go uważnie, niczym gąbka chłonąc każde słowo. - Ładnego masz kwiatka - wskazał nań nieco powyginanym palcem.
- Dziękuję - mimowolnie dotknęłam go. - Dostałam od mojego przyjaciela, w prezencie.
- Ma gust. Pasuje ci - oznajmił.
- Jest żywą częścią mnie - powtórzyłam to, co powiedziało mi Życie.
- A jesteś martwa? - Zapytał, niszcząc kompletnie mój dotychczasowy światopogląd. O ile tak można to nazwać.
- Nie wiem - odrzekłam po chwili. - Chyba - odparłam niepewnie.
- Istniejesz, więc nie możesz być martwa. Musisz być żywa - mówił. - Przynajmniej w jakimś stopniu.
- Nigdy tak o tym nie myślałam - przyznałam.
- Czyżbym zaskoczył samą Śmierć? - Zaśmiał się. - Mówię to, co myślę. Ale zastanów się nad tym kiedyś, dobrze?
- Dobrze - skinęłam głową. - Dużo pan przeżył, prawda? - Spojrzałam w jego przeszłość, czując się jakby źle z tym, że to robię. Wcześniej nie miałam z tym problemu, a teraz, mam wrażenie, że najpierw powinnam spytać go o zgodę.
- O tak - odparł, przymykając oczy. - Miałem... Dobre życie. Nawet jeśli czasami było koszmarne, to gdyby ktoś dałby mi możliwość przeżycia go od nowa, skorzystałbym.
- Cieszy mnie to - oznajmiłam, co chyba lekko go zaskoczyło.
- A to dlaczego?
- Nie lubię zabierać ludzi - spuściłam głowę, spoglądając na wzorzyste linoleum. - Większość z nich kończy swoje życie stanowczo za szybko, boli mnie to - tłumaczyłam. - Tak samo jak mojego przyjaciela - dorzuciłam. - Myślą, że jestem, że jesteśmy, okropni. Ale to nie nasza wina. My tylko... Wykonujemy swoje zadanie, nie mamy możliwości aby jakkolwiek się sprzeciwić - było mi tak cholernie smutno. Poczułam jak chwyta mnie za dłoń.
- Już dobrze, rozumiem - delikatnie pogładził jej wierzch kciukiem. - Bardzo mi przykro z tego powodu. Pozwól, że przeproszę cię w imieniu nas wszystkich - był poważny, nawet bardzo.
- Przyjmuję przeprosiny - chciałam się do niego uśmiechnąć, ale moje usta ani drgnęły.
- Mogę zapytać kim jest twój przyjaciel? - Nie puścił mojej dłoni. Najwidoczniej czuł się samotny.
- Życie - oznajmiłam. - Jest mi najdroższym przyjacielem ze wszystkich - na wspomnienie o nim, zrobiło mi się niezwykle przyjemnie. Zapomniałam, że za chwilę, będę musiała zabrać Feliksa.
- Nie sądziłem, że się przyjaźnicie - przyznał. - Ale to dobrze, jesteście jednością - dodał.
- To prawda. Nie możemy istnieć osobno - potwierdziłam.
- Bardzo go lubisz, mam rację?
- Tak - dlaczego mój głos brzmi tak pusto? - Nie wiem co bym bez niego zrobiła.
- Jesteś niesamowicie wrażliwa. To piękne - uśmiechnął się. Jego czas dobiegał końca.
- Ale nie potrafię tego wyrazić - odpowiedziałam, starając się zabrzmieć tak smutno, jak się czuję.
- Jestem pewien, że potrafisz - zamknął oczy. Nie chciałam żeby umierał. - Nie wiesz tylko jak - głos cichł. - Ale nauczysz się, wierzę w to - uścisk słabł. - Cieszę się, że cię spotkałem i, że dane mi było z tobą porozmawiać. Jesteś naprawdę cudowna. Ludzie... Oni kiedyś zrozumieją, że nie chcesz dla nich źle - popatrzył na mnie; ten blask w ciemnych oczach powoli zanikał. - Najpierw muszą przestać się ciebie bać. Jesteś dla nich czymś nienaturalnym, bo jak życie może się kończyć, prawda? - Zakasłał. - Wciąż nie potrafią przyzwyczaić się do twojej obecności, nie potrafią cię zaakceptować. Ja sam, przez bardzo długi czas nie byłem w stanie. Gdy tylko myślałem o śmierci, o tym, że kiedyś przestanę żyć... Ogarniał mnie paniczny strach. Ale z wiekiem zrozumiałem, że jesteś częścią życia, tak jak ono częścią ciebie i nie ma w tym nic dziwnego. Nic, co jakkolwiek przeczyłoby naturze. Umieramy, bo taki już nasz los, nasze przeznaczenie. Robimy miejsce na coś nowego, innego. To proces, ewolucja, nie ważne jak to nazwiemy. Poza tym, tak długo jak ktoś wciąż o nas pamięta, tak długo żyć będziemy. Nawet po śmierci. Takie jest moje zdanie - widać było, że coraz ciężej mu się oddycha. - Mogłabyś coś dla mnie zrobić?
- Co takiego? - Miałam ochotę płakać.
- Podziękuj Życiu za to, że dało mi drugą szansę - uśmiechał się do mnie. Jego uśmiech był tak ciepły, miły, cudowny.
- Dobrze - ścisnęłam jego dłoń.
- I powiedz mu, że kiedyś zaczną je szanować. Ale na wszystko musi przyjść czas - zaznaczył. - Tak jak teraz na mnie - westchnął. - Dobrze, że istniejesz wiesz? Dajesz ludziom szanse na ponowne spotkanie. Dziękuję.
- Nie ma za co, Feliksie - szepnęłam. Patrzyłam jak powoli opuszcza swoje ciało i staje tuż obok mnie. - Jesteś gotowy? - Spytałam.
- Od bardzo dawna - uśmiechał się szeroko, a ja chwyciłam go za rękę.
- Chodźmy więc - oznajmiłam, ruszając do przodu.
- Raz jeszcze dziękuję, że spędziłaś ze mną te ostatnie chwile. Były naprawdę przyjemne - stwierdził. - Pamiętaj o tym, co ci powiedziałem - przypomniał. - Do widzenia.
- Do widzenia - pomachałam mu.
☠☠☠
Myślałam nad tym wszystkim, stojąc na pagórku i spoglądając na tarwę falującą na wietrze. Nikt nigdy wcześniej tak do mnie nie mówił, to... Coś nowego. Jakoś tak mi lepiej od spotkania z tym mężczyzną. Podniósł mnie na duchu, dał nadzieję, że kiedyś wszystko się zmieni. Jestem mu za to bardzo wdzięczna i mam nadzieję, że gdziekolwiek teraz jest, to wszystko u niego w porządku.
- Śmierć? - Usłyszałam znajomy głos za sobą, ale nie odwróciłam się. - Coś się stało? Wyglądasz jakoś... Inaczej - podeszło do mnie powoli, uważnie mi się przypatrując.
- Pamiętasz - przerwałam na chwilę - jak mówiłam ci o tym, że ktoś mnie widział? - Byłam... Szczęśliwa. Tak, to dobre określenie. Chyba pierwszy raz, po zabraniu kogoś, czułam się tak dobrze.
- Wciąż o tym myślisz? - Westchnęło.
- Miałam rację - popatrzyłam na nie, a ono otworzyło oczy szerzej, niezmiernie zdziwione moimi słowami. - Poznałam dziś Feliksa. Bardzo miły, starszy pan. Widział mnie, bo już raz kiedyś umarł-
- Co? - Wtrąciło. - To przecież niemożliwe.
- Też tak myślałam - oznajmiłam. - Nazwał to... Śmiercią kliniczną - przypomniałam sobie. - Umierasz, ale nie do końca. Mówił, że wtedy zobaczył mnie po raz pierwszy - wyjaśniłam. - Nie miałam pojęcia, że coś takiego może się zdarzyć - słuchało mnie z uwagą. - Powiedział mi, że ładnie wyglądam i, że kwiatek od ciebie bardzo mi pasuje - spojrzałam ponownie na Życie, stojące obok mnie zdziwione. - Uznał, że nie mogę być do końca martwa - przeniosłam swój wzrok na rozciągające się przede mną pola. - I przeposił mnie, to było brdzo miłe. Poczułam się... Szanowana. A nie jak potwór - przyznałam. - Powiedział też, że ludzie kiedyś mnie zaakceptują i przestaną się mnie bać - spojrzałam do góry. Niebo było nieskazitelnie czyste. - Wierzę mu. Wierzę, że to się kiedyś spełni - milczało. Chyba nie wiedziało co odpowiedzieć. - O i kazał ci podziękować za to, że mógł żyć - przypomniało mi się. - I przekazać, że ludzie zaczną cię kiedyś szanować.
- To... Bardzo miłe z jego strony - uśmiechnęło się lekko. - Widzę, że to spotkanie dobrze na ciebie wpłynęło - stwierdził. - W takim razie ja też jestem mu winien przeprosiny - zaśmiało się.
- Powiedział mi, że to dobrze, że jestem. Bo daję ludziom szansę na ponowne spotkanie się - popatrzyłam na mojego przyjaciela i nagle poczułam coś dziwnego na policzkach, jakby wodę, a kąciki moich ust chyba uniosły się do góry. - Jestem szczęśliwa, Życie, rozumiesz? Jestem szczęśliwa - nawet nie zdążyłam porządnie dokończyć zdania, bo zamknęło mnie w szczelnym uścisku.
- Uśmiechnęłaś się - wypaliło. - Udało ci się, zrobiłaś to - czułam, że ono też płacze. - Kocham cię Śmierć, tak bardzo cię kocham - śmiało się, a jego dźwięczny głos sprawiał, że czułam się jeszcze lepiej.
- Ja ciebie też, Życie - objęłam je. - Ja ciebie też.
KONIEC
Od autorki: Sama nie wiem co mam myśleć o tym opowiadaniu. Nie wydaje mi się, żeby było złe. Nie pamiętam już, skąd wzięłam pomysł na to, ale mniejsza z tym. Mam nadzieję, że wam się podoba i dajcie znać czy naszły was jakieś przemyślenia po przeczytaniu tego.
Piosenka, którą śpiewa Życie to "Ballada o Szczęściu", mama śpiewała mi ją na dobranoc jak byłam mała i postanowiłam ją tu umieśćić.
To tyle. Dziękuję.
Podpisano: ERNRiddle
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top