Dokąd on ją zabrał? Mała Zapowiedź.
– Obudź się, jesteśmy. Veronica, wstawaj...Roni do cholery!
Jak przez mgłę słyszałam jakiś głos. Znajdowałam się gdzieś pomiędzy snem a jawą. Ten stan, kiedy już powoli zaczynasz kontaktować, ale jesteś tak zaspana, że nie masz siły się ruszyć i na nowo zasypiasz. Ale coś tam słyszysz, tylko przez senność zastanawiasz się, czy to nie jest czasem sen. Jednak u mnie to okazała się jawa, kiedy poczułam, jak czyjaś dłoń wędruje na moje pośladki i zaczyna mocno ściskać. Niemal od razu otworzyłam oczy i zaczęłam rozglądać się, żeby zbadać teren. Ciemność, morski zapach, wpadający blask księżyca przez niewielkie okno i znajomy zapach uwielbianych przeze mnie perfum. Podniosłam delikatnie zdrętwiałe ciało. Leżałam skulona na boku na delikatnie opuszczonym fotelu samochodowym. I w końcu do mnie dotarło, gdzie jestem i z kim.
– Po raz kolejny utwierdzasz mnie, że jesteś jak śpiąca królewna. Zasnęłaś po paru minutach i podczas zaledwie półgodzinnej drogi udało ci się zapaść w głęboki sen. – usłyszałam głos chłopaka, na co przeniosłam wzrok w jego stronę. Patrzył na mnie z rozbawieniem, wyczekując zapewne, kiedy raczę się rozbudzić.
– Lubię spać. – odpowiedziałam.
– Zauważyłem. – oznajmił, na co został zmierzony ostrzegawczym spojrzeniem. Na jego ustach zagościł szeroki uśmiech. – Choć idziemy.
– Gdzie jesteśmy? – zapytałam, rozglądając się przez szybę. Znajdowaliśmy się na parkingu, lecz znajdowały się tutaj tylko pojedynczo zaparkowane samochody. Nie bardzo kojarzyłam to miejsce.
– Portsmouth. – odpowiedział i wysiadł z samochodu.
Zrobiłam to samo, zatrzaskując za sobą drzwi. Zapięłam zamek w bluzie i od nowa związałam rozczochrane podczas spania włosy. Dorównałam kroku brunetowi, który kroczył powoli z dłońmi w kieszeniach swoich joggerów. Rozejrzałam się po otoczeniu, gdzie znajdowało się kilkanaście niskich drewnianych budynków mieszkalnych z werandami. Pod ich wąskimi dachami zawieszone kosze z przeróżnego rodzaju kwiatami. Przed domem zadbane, wypielęgnowane ogródki. Kierowaliśmy się spokojnie brukową drogą, którą oświetlały kuliste lampy solarne, znajdujące się pomiędzy niskimi równo przystrzyżonymi krzewami. Skręciliśmy w jedną uliczkę i przechodząc pomiędzy dwoma dużymi budynkami, prawdopodobnie jakieś hurtowni bądź magazynu wyszliśmy prawdopodobnie do punktu docelowego. Przechodziliśmy wzdłuż drogi, mijając po drodze przybrzeżne knajpki i restauracje, które tętniły życiem o tej porze. Kilka przechodniów mijało nas, wchodząc, bądź wychodząc ze środka. Jakaś para trzymająca się za ręce, przechadzała się, prowadząc jakąś konwersację. Jakiś młody mężczyzna biegał ze słuchawkami w uszach, a starszy pan wyprowadzał psa na smyczy. Orzeźwiający powiew delikatnego wiatru owiał nasze ciała. Usłyszałam znajomy szum i przyjemny świeży zapach. Dźwięk uruchomionego silnika rozbrzmiał gdzieś nieopodal, a zaraz po tym można było usłyszeć bulgotanie wody. Pokonaliśmy kilkanaście metrów, żeby wejść na drewniany pomost i dalej szliśmy przed siebie. Wszystko było podświetlone ciepłym światłem małych białych latarenek, rozstawionych co kilka metrów. Dawały one swój blask na taflę wody, tworząc artystyczną rozmazaną smugę światła. Nad nami górował księżyc i niebo pełne mikroskopijnych białych punkcików. A wśród tego wszystkiego ja i on w blasku nocy, w swoim towarzystwie. Obok siebie. Tak blisko siebie. Razem.
CDN.
Dokąd on ją zabrał? Tego dowiecie się w następnym rozdziale huehuehue XD
Nienawidzę opisywać przestrzeni, krajobrazu itp. Całe szczęście jakoś przez to przebrnęłam. Uff...
Tylko nie bijcie. Już biegnę pisać dalej. :-)
Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top