ⓍⓍ

Weszłam do sali, w której leżał mój mate. Spojrzałam na niego, a łzy stanęły mi w oczach,był nieprzytomny. Starałam się trzymać twardo jednak jakoś mi nie szło. Kiedy cała adrenalina i strach opadły do głosu doszły inne emocje. Podeszłam do łóżka mojego mate i usiadłam na stołku, który wcześniej musiał zajmować Matai. Skupiłam się na twarzy Andrew. Był taki spokojny chociaż w tym momencie walczył o życie. Pewnie nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. Może to nawet i lepiej? W końcu wystarczy, że ja się martwię. Gdybym dostrzegła na jego twarzy jakiś cień strachu i zmartwienia to chyba umarłabym ze smutku.

Sama nie wiem dlatego, ale w tym momencie nawiedziła mnie jedna myśl. Tak może być już zawsze. W końcu on jest alfą, a oni często kończą w taki właśnie sposób. Broniąc watahy, są gotowi poświęcić własne życie, a ja nie jestem pewna czy będę w stanie to oglądać. Patrzeć na jego ciało pokryte świeżymi ranami, na cierpienie w jego oczach, ukryte za starannie wyćwiczonym uśmiechem, którym karmił wszystkich, by tylko się nie martwili. Ich może oszuka, ale mnie nigdy, bo ja zawsze dostrzegę nawet najmniejszy cień bólu nawet, kiedy będzie uśmiechał się najpiękniej i jakby się wydawało najszczerzej. Pytanie tylko, czy będę w stanie to znieść?

Dzisiaj jest w takim stanie, bo ja zawaliłam, nie umiałam domknąć starych spraw. Wolałam nieustannie uciekać, zamiast załatwić wszystko do końca i to był chyba największy błąd mojego życia. Zignorował znaki i zachowałam się jakby nic nam nie groziło. Straciłam czujność i o mało nie zapłaciłam za to najwyższej ceny.

Jednak jeszcze pewnie nie raz go takim zobaczę czasem, a pewnie przeważnie nie będę miała na to wpływu. Nie będę w stanie czekać na niego, wypatrując przez okno. Nie dam rady czekać w tej niepewności czy jeszcze kiedykolwiek go zobaczę. Po prostu nie zniosę czekania z myślą, że on może już nie żyć i nigdy nie będę czekać. Zawsze tak, jak dzisiaj będę stała u jego boku, gotowa umrzeć razem z nim. Czy to normalne? Sama nie wiem jednak czekałam na niego całe życie, a on na mnie znacznie dłużej. Urodziliśmy się przeznaczeni sobie nawzajem. Dziwne i nienormalne jednak ja nigdy nie byłam do końca normalna.

- Zapłaciłam za dzisiejszy błąd wysoką cenę. - stwierdziłam, cały czas mu się przyglądając. - Więcej nie popełnię tego błędu.

Nie zniosę myśli, że coś mogłoby mu się stać przeze mnie. Gdyby umarł od kul, które pewnie miały trafić mnie, nigdy bym sobie tego nie wybaczyła. W końcu to mój mate, a nawet gdyby nim nie był to tylko niewinny kotołak, który nie zasłużył na śmierć z mojego powodu. Zresztą czy ktoś na nią zasłużył?

- Naprawię to, jeszcze nie do końca wiem jak, ale to naprawie i dopiero wtedy wrócę.

Puściłam jego dłoń i ruszyłam w stronę wyjścia, musiałam jeszcze przedyskutować jedną kwestię z moją alfą. W tej chwili nie jestem w stanie zrobić nic lepszego niż po prostu odejść. Tak by on mógł być bezpieczny.

Zapukałam do drzwi gabinetu Sophi jednak odpowiedziała mi cisza. Spróbowałam jeszcze raz jednak to i tym razem nic. No tak, nawet ona nie może siedzieć w gabinecie całymi dniami. Tylko teraz pytanie, gdzie powinnam jej szukać i czy w ogóle powinnam? W końcu ona też zasługuje na odrobinę wolnego. Nikt nie może pracować dwadzieścia cztery na siedem.

- Alfa jest u siebie. - z zamyślenia wyrwał mnie znajomy głos. Odwróciłam się i spojrzałam na Ethana. - Jest z nią Matai, więc raczej nie chcesz tam wchodzić. - oświadczył, wkładając dłonie do kieszeni spodni.

- Zwracasz się do matki po stanowisku, a do ojca po imieniu? Po prostu pięknie. - starałam się nieco rozluźnić atmosferę, która była nieco napięta.

- Zdarza mi się. - oświadczył, wzruszając ramionami. - Mam jej coś przekazać?

- Poczekam. - skrzyżowałam ramiona na piersiach. - Dzięki za pomoc.

- Taka moja rola. - oświadczył, wzruszając ramionami. - Chcesz się czegoś napić? To trochę potrwa.

- Dobra. - zmusiłam się do lekkiego uśmiechu i ruszyłam za mężczyzną.

Tak naprawdę dopiero teraz mogłam przyjrzeć się Ethanowi i faktycznie nie przypominał już nastolatka, raczej dojrzałego mężczyznę. Miał ciemne włosy po ojcu i błękitne oczy po matce, był umięśniony, jak na prawdziwego wilkołaka alfę przystało. Kiedyś to on będzie władał tą watahą, wtedy jednak już nie będę jej członkiem.

- Chcesz herbaty czy czegoś mocniejszego? - spytał, co spotkało się z moim zdziwieniem. - Nie patrz tak, jestem dorosły.

- Racja... Nie wiem dlaczego, ale jakoś nie mogę przywyknąć do tej myśli. - uśmiechnęłam się lekko głupkowato. - Nalej mi czegoś mocniejszego.

Ethan nic już nie powiedział, po prostu nalał whiskey do szklanki i wsypał do niej lodu, następnie mi ją podając. Zacisnęłam szklankę w dłoni i wzięłam pierwszy łyk. Szczerze nie miałam pojęcia, o czym mielibyśmy rozmawiać i nawet nie miałam ochoty szukać tematu na siłę. Dlatego po prostu skupiłam się na szklance, którą trzymałam w dłoni. W końcu jednak stwierdziłam, że nie jestem w stanie dłużej czekać.

- Przekażesz alfie, że musiałam wyjechać, by załatwić parę spraw z przeszłości? - spytałam, odkładając pustą już szklankę.

- Pewnie. - odpowiedział opróżniając własną szklankę. - Rozumiem, że ona będzie wiedzieć, o co chodzi.

Pokiwałam głową i opuściłam kuchnię. Od razu udałam się do swojego pokoju i zgarnęłam torbę podróżną. Wrzuciłam do niej trochę ciuchów i udałam się do swojego samochodu. Pora rozprawić się z przeszłością.

<Andrew>

Otworzyłem oczy, czując silny ból w plecach. Początkowo oślepiło mnie jasne światło, po chwili jednak do niego przywykłem i mogłem się rozejrzeć. Byłem w skrzydle szpitalnym. Ostatnie co pamiętam to strzały, jakąś rozmową z moją mate, a potem była już tylko ciemność. Tylko teraz pytanie brzmi, co się stało z Olivią?

Podniosłem się na łokciach z zamiarem opuszczenia sali. Przy odrobinie szczęścia nikt mnie nie zatrzyma. W końcu nie licząc bólu w plecach, czułem się dobrze, a nawet jeśli to ja nie jestem teraz najważniejszy. Liczy się tylko moja mate i to, że muszę ją zobaczyć.

- Nie trudź się. - do sali wszedł mój najstarszy bratanek. - Olivia wyjechała twierdząc, że musi coś załatwić.

Spojrzałem na niego nieco zszokowany i przestraszony. Ktoś próbował nas zabić, a ona tak po prostu znika. To nie mogła być prawda, ja musiałem być nadal nieprzytomny. Nie istniało inne wytłumaczenie.

- Nie wstawaj z łóżka. - kontynuował Ethan. - Musisz dużo odpoczywać.Ona wróci, wiesz? Może nie jutro, może nie za miesiąc, ale wróci. - oświadczył, opuszczając salę.

Naprawdę chciałem w to wierzyć jednak coś w głębi mnie wierzyło tylko w to, że ona już nigdy nie wróci.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top