ⓍⓍⓋⒾ

~1 rok później~

Spojrzałam ostatni raz w lustro i poprawiłem garnitur. Wraz z Olivią szliśmy na romantyczną kolację. Uwielbiam takie wypady. Mogę odpocząć od bycia alfą i spędzić trochę czasu moją mate. Układa nam się całkiem dobrze. Czasem lepiej czasem gorzej. Jak każdej normalnej parze. Jednak nieważne jakby czasem nie było źle, jakoś ostatecznie zawsze się godzimy. Więc ostatecznie mogę uznać, że nowy początek całkiem nam się udał.

Ruszyłem do salonu, gdzie pewnie siedziała moja kobieta. Tam jednak jej nie było. Skrzywiłem się lekko i ruszyłem za zapachem, ostatecznie ładując w kuchni.

- Serio pijesz mleko przed randką? - spytałem rozbawiony, a ona odłożyła szklankę do zlewy.

- Co ja ci poradzę, że lubię w przeciwieństwie do ciebie? - spytała rozbawiona, podchodząc bliżej mnie.

Miała na sobie obcisłe spodnie i marynarkę. Wyglądało to trochę tak, jakby pod spodem nic nie miała. Jednak zapewne ubrała te seksowną koronkową bieliznę specjalnie dla mnie. Na stopach miała czarne bardzo seksowną szpilki. Włosy miska zaczesane do tyłu a na ustach miała czerwoną szminkę. Wyglądała tak seksownie, że miałem ochotę odpuścić sobie cała kolacje i po prostu zaciągnąć ją do naszego łóżka. Więc w sumie.

Podeszłam do niej i złapałem ją za uda. Uniosłem ją nieco do góry i zacząłem całować jej szyję. Ta mruczała zadowolona. Jednak po chwili odsunęła mnie od siebie, uśmiechając się do mnie uwodzicielsko.

- Deser zawsze serwuje się po obiedzie. - oświadczyła, mrucząc seksownie.

Byłem z nią cholernie szczęśliwy. Czułem, że wreszcie odnalazłem, kogoś z kim mogę spędzić resztę swojego życia. I jak nigdy nie byłem zbyt impulsywny, tak teraz poczułem nagła potrzebę zrobienia pewnej rzeczy.

- Jesteś ze mną szczęśliwa? - spytałem nagle, co spotkało się z jej zdziwieniem.

- Jestem z tobą cholernie szczęśliwa. - przyznała, zarzucając dłonie na moje ramiona.

- Wyjdź za mnie. - rzuciłem, patrząc prosto w jej niebieskie oczy. - Wiem, że nie mam pierścionka ani nie jest to najbardziej romantyczny...

- Tak. - odpowiedziała, przerywając mój wywód. - Co mnie kurwa obchodzi jakiś pierścionek? Chce z tobą być i tyle. Kocham cię Drew.

Połączyłem nasze usta w namiętnym pocałunku. Nadal nie dochodziło do mnie, że powiedziała tak. To był naprawdę rewelacyjny dzień. I przy okazji początek kolejnego rozdziału w naszym życiu.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę. - stwierdziłem, uśmiechając się szeroko. Ta kobieta po prostu nie mogła uczynić mnie szczęśliwszym.

- Domyślam się. W końcu pewnie ciszę się w nie mniejszym stopniu. - stwierdziła, przyciągając mnie do siebie. - No, ale teraz będę musiała przygotować cały ślub, zaprosić gości... Czeka nas ogrom pracy. Jesteś na to gotowy? - spytała, uwodzicielsko a ja zaśmiałem się lekko.

- Z tobą i boku jestem gotowy na naprawdę wszystko. - przyznałem głaszcząc jej policzek. - Jestem pewien, że wszystko się uda i to będzie cudowny ślub.

- Oczywiście, że się uda. - stwierdziła, jakby to było po prostu oczywiste. - W końcu to ja wszystko zaplanuję.

- No tak jakże bym mógł zapomnieć. - zaśmiałem się lekko.

Olivia przytuliła mnie mocno, a ja byłem najszczęśliwszym kotolakiem na świecie. Miałem wszystko, o czym tylko mogłem marzyć. Watahę kochająca rodzinę i mate jak z najśmielszego marzenia. Mogę chyba śmiało powiedzieć, że los po prostu mnie kocha. A przynajmniej ostatnimi czasy.

- Kiedy powiemy klanowi? - spytała, w końcu odsuwając się lekko ode mnie. - W końcu chyba powinno wiedzieć, że ich samiec alfa się żeni.

- Dowiedzą się i to już całkiem niedługo. - zapewniłem, kładąc dłonie na jej udach. - No, ale może najpierw kupię ten pierścionek, żeby nie było.

- Dobrze. - zaśmiała się lekko. - No, ale chce sobie sama wybrać ten pierścionek.

Zaśmiałem się lekko, znowu ją całując. Tak Olivia była typem osoby, która zdecydowanie lubi mieć kontrolę nad tym, co się dzieje. A ja nie zamierzałem jej tego pozbawiać, bo nie ukrywam, że to całkiem słodkie.

- Niech będzie. - zdjąłem ją z blatu i postawiłam na ziemi. - Więc chodźmy na te kolacje, a potem kupimy pierścionek.

- Podoba mi się ten układ. - stwierdziła, łapiąc moja dłoń. - No, ale w tym wypadku chyba najpierw musimy wstąpić do jubilera. Jest czynny krócej niż restauracja.

- No dobra to najpierw pierścionek.

Wraz z Olivią udaliśmy się do samochodu. Oczywiście przez chwilę dyskutowaliśmy, kto powinien prowadzić. Ostatecznie Olivia zgodziła się, bym to ja prowadził. Ta kobieta naprawdę jest uparta. Lubię to w niej, chociaż czasem mnie to irytuje. Wszystko zależy od tego, kiedy ten upór się okazuje.

Jubiler na nasze szczęście znajdował się po drodze do restauracji. Zaparkowałem i ruszyłem za Olivią, która tak w ogóle bardzo lubi biżuterię. Ma jej całą masę i nosi ją bardzo często. Więc chyba cieszę się, że wybierze sobie pierścionek sama. Bo ja coś czuję, że w życiu nie sprostałbym jej oczekiwania. Weszliśmy do sklepu, a ta od razu zaczęła przeglądać pierścionki. Ja grzecznie stałem z boku, pozwalając jej na dokonanie tego wybory. Zresztą coś czuję, że i tak by mnie nie posłuchała. Była w swoim świecie i nic nie było w stanie jej z niego wyciągnąć. A ja po prostu przyglądałem się jej i temu ile radości daje jej przeglądanie tych wszystkich pierścionków.

- Ten mi się podoba. - stwierdziła, pokazując srebrny pierścionek z czarnym kamieniem.

Kobieta, która pracowała w sklepie, podała nam pierścionek rąk byśmy mogli się jej przyjrzeć. Widziałem, że Olivia jest zachwycona. I to mi wystarczyło.

- I jak podoba Ci się? - spytałem w końcu przerywając chwilę ciszy.

- Jest idealny. - oświadczyła  szeroko się uśmiechając.

- Więc bierzemy.

Kupiliśmy pierścionek  a ja starałem się ignorować krzywe spojrzenia personelu. Jakby to nie było normalne, że moją narzeczoną wybiera sobie pierścionek. Ja na przykład nie ufam swoim gustom na tyle, by dokonać tak ważnego wybory w pojedynkę. Poza tym chyba oświadczyny to nie tylko głupie błyskotki.

Kiedy wyszliśmy ze sklepu wyjąłem pierścionek z pudełka i założyłem go na palec mojej narzeczonej. Moją narzeczoną jak to dziwnie brzmi. Tyle czasu na to czekałem a teraz nie mogłem się do tego przyzwyczaić. A już niedługo będę mówił moja żona. To znaczy niedługo, o ile moja mate nie stwierdzi, że potrzebuję dwóch lat na przygotowanie ślubu. Bo i tak mogło się zdarzyć. A kim ja jestem, żeby jej się wtrącać. To ona ma być w stuprocentach zadowolona z naszego ślubu. A ja tam nie jestem wybredny, więc mi większość rzeczy będzie pasowała.

- Myślę, że zasłużyłeś na porządną kolację, a potem sowity deser. - oświadczyła moja narzeczona, całując mnie czule w usta.

- Myślę, że oboje zasłużyliśmy. To był udany dzień. - splotłem nasze dłonie licząc, że to szczęście, które teraz odczuwam, nigdy nie przeminie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top