ⓍⓍⒾⓋ
<Olivia>
Alfa w końcu odpowiedział na nasze wezwanie. Dlatego teraz stałam na środku polany i czekałam, aż ten się zjawi. Bałam się okropnie. Czułam, jak trzęsę się w środku. Jednak nie mogłam stchórzyć. Jak bardzo gum tego nie chciała. Musiałam jakoś przetrwać te chwile grozy, by wrócić do domu. Dlatego, mimo że serce waliło mi jak szalone, starałam się tego nie okazać. I stałam z uporem, wypatrując mojego dawnego alfy. Który mógł się zjawić w każdej chwili. A ja naprawdę nie czułam się gotowa na starcie z nim. Jednak w życiu zrobiłam już tyle głupot, że powinnam przywyknąć do tego uczucia strachu i adrenaliny pulsującej w żyłach.
Nagle do moich uszu doszedł dźwięki kroków. Serce pragnęło wyrwać się z mojej klatki piersiowej. Jednak nie zamierzałam uciekać. Na to i tak było już o wiele za późno. Utkwiłam wzrokiem w kierunku, z którego dochodziły kroki. I już po chwili zobaczyłam jego. Potężnego blondyna ubranego całego na czarno. Złudnie bardziej przypominał brata swojego syna jak rzeczywiście jego ojca. I zgodnie z przewidywaniami Kola miał obstawę. Sześć kotolaków, które na pewno nie wyglądały przyjaźnie.
- Cieszy mnie, że przyjąłeś wyzwanie. - zaczęłam, przerywając panującą ciszę.
- Nie przypuszczałem, że doniesienia o twoim wyzwaniu są prawdziwe. - przyznał, zatrzymując się jakież dwa metry ode mnie. Jego ludzie zatrzymali się niemal jednocześnie z nim. - Jesteś aż tak naiwna, że wierzysz w swoje zwycięstwo czy po prostu nie masz już nic do stracenia?
- Po prostu mam dosyć twoich ludzi, którzy nie dają mi żyć. - skrzyżowałam ramiona za plecami. - Czy taka odpowiedź cię satysfakcjonuje?
- W zupełności. - przyznał, zdejmując z siebie płaszcz. - Mam pewna propozycje nim zaczniemy.
- Słucham. - wydusiłam, starając się ukryć własny lek i niepewność. Które on i tak pewnie dostrzegł.
- Jeśli wygram, to cię nie zabije. - zaczął uśmiechając się w przerażający sposób. - Jeśli wygram, zostaniesz moją luną.
Ta propozycja chyba nie powinna mnie aż tak zaskoczyć. W końcu musiał być jakiś powód, dla którego uczepił się akurat mnie. A z tego słyszałam, przypominam jego mate. Co wiele u tłumaczyło.
- Dobrze. Jednak wiedz, że jeśli ja wygram, nie zaznasz mojej litości. - oświadczyłam a, moje źernice się zwerzyły przez co moje oczy stały się bardziej kocie.
- Nie śmiałbym o nią prosić.
Kotołak rzucił się do przodu, przybierając postać potężnego lwa. Nim zdołałam zorientować się, co się dzieje zwierzę rzuciło się na mnie. Moim pierwszym odruchem był unik. Rzuciłam się w bok, przybierając postać jaguara. Wysunęłam pazury i nastroszyłam sierść. Wiedziałam, że to nie zrobi na nim żadnego wrażenia. I rzeczywiście nie zrobiło. Lew zaprezentował mi swoje pokaźne uzębienie, a ja poczułam w jak beznadziejnej sytuacji się znalazłam.
Kotołal wysunął pazury i wziął zamach, wbijając pacury w moje cielsko. Odskoczyłam wystraszona, przez co pazury pozostawiły ślad na moim ciele. W końcu zebrałam się w sobie i skoczyłam. Wyglądało to tak, jakbym chybiła jednak nic bardziej mylnego. Znalazłam się za kotolaki em, dzięki czemu mogłam wskoczyć mu na grzbiet. Wbiłam pazury w jego plecy, a kiedy ten spróbował mnie zrzucić zatopiłam kły w jego ciele.
Obstawą zorientowała się, że zabawa się skończyła i ruszyła w naszym kierunku. Wtedy lew w końcu mnie zrzucił. Wylądowałam na ziemi, z której szybko się wybierałam. Warkła na kotołaki i zaczęłam uciekać zgodnie z planem. Wielokrotnie przestudiowałam tę drogę. Dlatego teraz miałam nadzieję nie zrobić niczego co uniemożliwiłoby realizację planu. Który i tak w dużej mierze polegał na założeniach, że alfa postąpi tak, a nie inaczej.
Lew rzucił się na mnie, a ja wylądowałam pod nim. Miałam nadzieję, że w tym momencie nie zechce mnie zabić. On zbliżył swój pysk do mojego i zaczął na mnie warczeć. Zamkłam oczy nie chcąc wiedzieć, co zaraz się stanie. I wtedy poczułam jak ciężar, który mnie spoczywał, zniknął.
Otworzyłam oczy i zobaczyłem drugiego lwa. To musiał być Kol. Mimo szoku pozbierałam się z ziemi. Czułam adrenalinę buzująca w moich żyłach. To ona pchała mnie do działania. Kiedy zauważyłam jak inne kotolaki, zajmują się obstawą alfy ruszyłam przed siebie. Zamierzałam pomóc młodszemu lwu. Waliłam mieć pewność, że to dzisiaj się zakończy. W końcu alfa drugi raz nie wpadnie w naszą zasadzkę.
Kiedy alfa był skupiony na walce z synem, ja rzuciłam się na jego bok. Wbiłam w niego ostre pazury i przejechałam nimi od grzbietu w dół. Z pyska lwa wydobyło się głośny ryk. Oderwał się od walki z Kolem i uderzył mnie mocno łapa. Wycofałam się, czując silny ból w głowie. Oczy otworzyłam dopiero po chwili, starszy lew miał spory problem z poradzeniem sobie z młodszym. Dodatkowo był już mocno poraniony, więc to była tylko kwestia czasu aż padnie. Zebrałam w sobie resztki sił i ponownie zaatakowałam lew. Tym razem skupiłam się na jego pysku, w który wbiłam pazury. Po tym ruchu był tak zdezorientowany, że syn bez problemu go powalił. Potem ostrzyłam jak wbija kły w jego tchawice, odbierając mu życie.
Przyglądała się tej scenie, nadal szybko oddychając. To był koniec. O ile oczywiście Kół dotrzyma obietnicy. A liczyłam, że za pomoc w pokonaniu alfy będzie na tyle wdzięczny, by mnie nie wykiwać.
~ Zgodnie z obietnicą jesteś wolna. - oświadczył, obracając w moja stronę pysk pokryty krwią. ~ A teraz uciekaj. Nie jesteś członkiem tej watahy, więc pozostajesz tutaj bezprawnie.
~ Po prostu zerwo wdzięczności. - Warkła, wycofując się.
~ Już zaznałaś jej wystarczająco. - zapewnił, po czym zaryczał na znak tego, że teraz on jest alfą.
Zaczęłam uciekać. Chciałam jak najszybciej znaleźć się przy swoim samochodzie, a potem po prostu wrócić do domu. Chociaż nie mam pojęciaj jak wytłumaczę się swojemu mate. Tak po prostu znikłam, kiedy on był nieprzytomny. Miejmy tylko nadzieję, że zdoła mi to wybaczyć.
Biegła jakieś pół godziny zamian udało mi się dotrzeć do samochodu. Podeszłam do niego i się odmieniłam. Otworzyłam bagażnik, z którego wyjęłam torbę. Wśród narzucanych tam rzeczy odnalazłam ręcznik, którym otarłam krew ze swojego ciała. Następnie wyjęłam pierwsze ubrania, jakie wpadły mi w ręce i szybko je na siebie założyłam. Wszystko robiłam w popłochu, chcąc znikąć z tego miekscs jak najszybciej.
Zatrząsłam bagażnik i wsiadłam do samochodu. Odpaliłam silnik i ruszyłam w kierunku terenu mojej watahy. Miałam nadzieję, że Andrew nie zdążył jeszcze wyjechać. A jeśli to zrobił, to trudno pojadę na teren jego watahy. Chociaż nieco głupio będzie mi tak przychodzić po takim czasie. No, ale trudno za swoje błędy należy płacić często wysoką cenę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top