ⓍⓋ
Ze snu wyrwał mnie dźwięk budzika. Niechętnie otworzyłam oczy i dłonią zaczęłam szukać telefonu, który powinien leżeć na szafce nocnej. Niestety go tam nie znalazłam przez co zmuszona byłam podnieść się do siadu, by znaleźć urządzenie. Pewnie gdyby głowa tak mnie nie bolała to zignorowałabym budzik. Niestety to było zbyt bolesne i irytujące. Czemu wszystkie te dzwonki są tak okropnie wkurzające? Podniosłam się z łóżka i podeszłam do komody, na której leżała telefon. Wzięłam go do rąk i wyłączyłam alarm.
Tylko jak ja się tutaj znalazłam? Ostatnie co pamiętam to fakt, iż wypiłam trochę za dużo. Z tak mocnym alkoholem serio należy uważać, zwykłego człowieka jedna szklanka by zabiła. Andrew musiał mnie tutaj przynieść. No i zważywszy na to, że byłam w samej bieliźnie to pewnie rozebrać. Moje wczorajsze ubranie leżało na komodzie złożone w kostkę. Sama nie wiem, czy jestem mu wdzięczna, czy jednak trochę zła. To by nie było, rozebrał mnie bez mojej zgody, a z drugiej spanie w ubraniach byłoby cholernie niewygodne.
Weszłam do niewielkiej łazienki z zamiarem wzięcia prysznica. Zrzuciłam z siebie bieliznę i weszłam do kabiny. Zimna woda zaatakowała moją skórę, a ja automatycznie sarknęłam niczym prawdziwy jaguar. No tak, przez aktualne przeludnienie albo masz szczęście i załapiesz się na ciepła wodę albo jesteś pechowcem, i myjesz się w zimnej. A zważywszy na to, że nie jest już aż tak wcześnie, pewnie powinnam liczyć się z tym, że woda będzie lodowata.
Wzięłam naprawdę ekspresowy prysznic i szybko owinęłam się ręcznikiem. Przeszłam do pokoju i ubrałam na siebie sportowy dres, kaca najlepiej rozbiegać, a ja akurat wiem o tym dosyć dobrze. Spojrzałam jeszcze na telefon i skrzywiłam się lekko na wiadomość od nieznanego numeru
❝Mamy cię ❞
Od razu przyszło mi do głowy kilka osób, burzliwa przyszłość dała o sobie znać. Nie zamierzałam jednak robić z tego większego dramatu. Powiedzmy, że ludzie z mojej przeszłości nie mogą umywać się do potęgi alfy Wood. No i po tych wszystkich latach nie jestem pewna czy jeszcze potrafię się bać. Tyle razy otarłam się o śmierć, że stało się to niemal moją codziennością. Byłam kiedyś tak okropnie głupia i podjęłam szereg nieodpowiednich decyzji, które doprowadziły do czego doprowadziły jednak nie ma tego złego.
Gdyby nie seria moich głupich decyzji nie musiałabym odejść z watahy. Gdybym nie odeszła z watahy, nie trafiłabym do tej. Gdybym tutaj nie trafiła, może w nigdy nie poznałabym mojego mate. Dlatego zdecydowanie lepiej jest skupić się na pozytywach jak rozpaczać.
Wyszłam z pokoju i skierowałam swoje kroki w stronę kuchni. Weszłam do środka i rozejrzałam się w nadziei, że zostało coś do jedzenia.
- Jest kurczak jeśli Ci zależy. - odezwała się jedna z omeg, która zajmuje się gotowaniem. - Mogę Ci podgrzać.
- Nie, zimny będzie okej. - machnęłam niedbale ręką i podeszłam do piekarnika, z którego wyjęłam mięso, wzięłam kawałek na talerz i zaczęłam jeść.
Z powodu głodu zjadłam bardzo szybko, kiedy mam kaca to zawsze jestem głodna jak wilkołak. Po śniadanio-obiedzie umyłam po sobie talerz i sztućce. Nie chciałam dokładać omegą pracy i tak przy takiej ilości ludzi ledwo wyrabiają.
Opuściłam dom watahy i ruszyłam w stronę lasu. Samotny bieg po lesie to zdecydowanie coś, czego mi było trzeba. Kiedy przebiegłam któryś kilometr, stanęłam z boku wydeptanej ścieżki. Kotołaki mają to do siebie, że kochają się rozciągać. W żadnym wypadku nie byłam wyjątkiem. Zaczęłam się rozciągać i stwierdziłam, że czuję się coraz lepiej. Były to co najmniej dobre wieści. Weszłam w głąb lasu i zaczęłam się rozbierać, chyba czas wyprostować łapy. Zawiesiłam ubrania na jednak z gałęzi i przemieniłam się w jaguara.
Ruszyłam się przed siebie niewiele myśląc. Biegłam między drzewami, co jakiś czas omijając lub przeskakując różne przeszkody. Uwielbiałam takie formy aktywności.
Nagle coś przeleciało centralnie przed moim pyskiem. Zatrzymałam się gwałtownie i obróciłam łeb w stronę, gdzie poleciało to coś. Zobaczyłam kule wbitą w drzewo. Położyłam po sobie uszy i zaczęłam się rozglądać.
- Następnym razem nie będzie pudła. - oświadczył niski, męski głos. Nie usłyszałam jednak kroków.
Obnażyłam białe kły, a z moich łap wysunęły się ostre pazury. Niestety lub stety nic nie zobaczyłam, a mężczyzna więcej się nie odezwał. Odwróciłam się i zaczęłam biec w stronę powrotną. Biegłam chyba jeszcze szybciej niż wcześniej i po chwili byłam już na miejscu. Odmieniłam się i zaczęłam szybko ubierać.
Co za idiota z podrzędnego gangu wkracza na teren alfy, która cieszy się taką reputacja jak Sophia? Ogromny idiota! No, ale czego ja się mogłam po nich spodziewać? Wyraźnie przeceniłam ich instynkt samozachowawczy.
Ruszyłam szybkim krokiem w stronę domu watahy. Liczyłam, że mają chociaż na tyle rozumu, by aż tak się nie zbliżać. Jak oni się tutaj dostali? A może był tylko on? Ciężko mi to stwierdzić. Nie czułam zapachu, nie słyszałam nic oprócz nieznanego mi głosu.
Przekroczyłam próg domu watahy i ruszyłam a stronę swojego pokoju. Może powinnam powiadomić alfę? To chyba byłoby odpowiedzialne z mojej strony. Powiedziała, że mogę przychodzić, kiedy chce więc, chyba to też zrobię. Zmieniłam więc kierunek marszu i weszłam na ogromne schody. Po drodze ominęłam Sawane i... C... Chrisa! Tak chyba tak miał na imię jej chłopak. Siedzieli na schodach i o czymś dyskutowali i to tak żywiołowo, że chyba nawet mnie nie zauważyli. Kiedy byli razem świat dla nich nie istniał i to było naprawdę urocze.
W końcu dotarłam na najwyższe piętro. Dopiero teraz doceniłam fakt, że mieszkam na drugim piętrze, to wchodzenie po schodach jest do dupy. Nagle poczułam jak ktoś przytula się do mojej nogi. Spojrzałam w dół i dostrzegłam małą Ester. Uśmiechała się do mnie, robiąc wielkie, szczenięce oczy.
- Cześć ciociu. - wydusiła z trudem przez palce, które miała w buzi.
- Ile razy mam Ci powtarzać. - Andrew stanął rozbawiony jakieś dwa metry od nas. - Co mówiłem o paluszkach u buzi?
- Nie wolno. - rzuciłam, szeroko się uśmiechając. Dokładnie tak jakby ją to mocno cieszyło.
- Więc je wyjmij. - kotołak ukląkł przy bratanicy, ale ta jedynie się zaśmiała, kręcąc przecząco głową. - Osz ty. - blondyn wziął dziewczynkę na ręce i obrócił się wokół własnej osi. Ta zaśmiała się głośno, wyjmując palce z ust.
Nie mogłam się nie uśmiechnąć na ten widok. Andrew tak cudownie wyglądał z małą na rękach. Tak cudownie, że naprawdę zapragnęłam mieć z nim dzieci. Stanął do mnie przodem, zgarniając dziewczynce włosy, które opadły jej na twarz. Po bokach jej włosy były czarne, jednak z tyłu były już białe. Tylko u zmiennych coś takiego byłoby możliwe.
- Robisz za nianie. - podeszłam do niego i pocałowałam w policzek. W sumie nie wiem dlaczego, po prostu poczułam taką potrzebę.
- Sophia pracuje, a Mati rzyga, więc nie miałem większego wyboru. - zaśmiał się lekko. - Za to nasz dorosły Ethan pojechał gdzieś ze znajomymi i bliźniaczkami.
- Ach ta młodzież. - zaśmiałam się lekko, przypominając sobie słowa mamy.
- Same z nimi kłopoty. - kotołak objął mnie ramieniem. - Może pójdziemy gdzieś tylko we dwoje wieczorem? - zaproponował po chwili, czym kompletnie mnie zaskoczył.
- Pewnie. - rzuciłam pełna entuzjazmu. - Zaraz wrócę to dogadamy szczegóły. Mam pytanie do Sophi dotyczące jednej z ostatnich spraw, jakie dla niej załatwiałam.
Odeszłam nie dając mu szansy na odpowiedź, nie chciałam go martwić. Ani tym bardziej wciągać w dziadostwo, które sama kiedyś narobiłam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top