ROZDZIAŁ 9

Kwadrans po dziewiątej staję naprzeciwko Fabiana, w pełnym makijażu, obcisłej granatowej mini i butach na wysokim obcasie. Przygląda mi się przez chwilę, po czym wydaje krótkie "ee", jakby chciał powiedzieć: "szału nie ma".

Rzucam mu dłuższe spojrzenie.

- Mam gdzieś twoją opinię, wiem, że wyglądam obłędnie – oświadczam z dumą.

- Cokolwiek powiesz – odpowiada bez emocji i otwiera przede mną drzwi, jednak kątem oka dostrzegam, jak zawiesza wzrok na mojej pupie.

Uśmiecham się z satysfakcją – jaaasne.

Dziesięć minut później wchodzimy do "Bourbon Heat", jednego z najpopularniejszych klubów we Francuskiej Dzielnicy. Fabian obejmuje mnie ręką w pasie, a następnie kieruje w stronę baru.

- Whisky z lodem i soczek dla tej pani – zwraca się do niewysokiego barmana, który ze zdziwieniem mierzy mnie wzrokiem.

Patrzę na niego pytająco.

- No, co? Nie chcielibyśmy przecież, żebyś zwracała na siebie uwagę, robiąc wygibasy na stole – wyjaśnia, powstrzymując śmiech.

Zaciskam zęby i uśmiecham się sztucznie. Zasłużyłam.

Odbieramy nasze napoje i siadamy przy niewielkim stoliku w pobliżu tańczącego tłumu. W lokalu jest głośno i duszno, a powietrze aż kipi od zapachu sztucznego dymu. Rozglądam się dookoła, a następnie przysuwam bliżej Fabiana.

- Jak chcesz usłyszeć cokolwiek w tym hałasie? – pytam po chwili.

- Nie myśl o tym, takie sprawy omawiają na zewnątrz. Najważniejsze jest, żebyśmy zorientowali się w sytuacji.

- Dobrze. Więc co powinnam robić?

- Najlepiej siedzieć i ładnie wyglądać – instruuje wesołym głosem.

Patrzę na niego, wściekam się i płonę. Wstaję od stolika.

- Dokąd idziesz? – pyta zdziwiony.

- Potańczyć. Nie ubrałam się w ten sposób, żeby przez cały wieczór udawać twój rekwizyt.

Ignoruję jego sprzeciwy i zmierzam w stronę tańczących ludzi. Jest gorąco i tłoczno. Zatrzymuję się przy grupie roześmianych kobiet i zaczynam wczuwać w rytm muzyki. Nie pamiętam, kiedy ostatnio miałam czas na rozrywkę. Zazwyczaj, kiedy przychodzę w miejsca takie jak to, jestem w pracy i nie mogę skupić się na zabawie. Jednak dzisiaj... jestem prawie pewna, że Fabian zabrał mnie ze sobą tylko po to, żeby mieć mnie na oku, by upewnić się, że nie wpadnę w żadne tarapaty. Dobrze więc, nie będę psuć jego planów. Robię kilka kokieteryjnych ruchów, po chwili znajduję się w kręgu kipiących testosteronem mężczyzn. Każdy z nich pręży się i próbuje zwrócić na siebie moją uwagę. Zamykam oczy i zaczynam wirować, pochłonięta przez rytm muzyki.

Czuję, jak podchodzą bliżej oraz czyjś gorący oddech na mojej szyi. Nie otwieram jednak oczu, daję ponieść się chwili. Następne jednak, co wyczuwam w powietrzu, to ciężką, buzującą energię.

- Widać ci cały tyłek. – prycha Fabian, a w jego głosie można wyczuć wściekłość.

- Ej ty, wielkoludzie! Tak, do ciebie mówię! Główka w drugą stronę. – warczy na jednego z mężczyzn w moim towarzystwie. - Ty też! – rozkazuje kolejnemu.

Spogląda na mnie z wyrzutem, jednak widząc moją zdziwioną minę, reflektuje się po chwili:

- Zwierzęta...

- Tak, z pewnością zagrażało mi straszne niebezpieczeństwo. Wisiała nade mną groźba... zbytniego zainteresowania – mówię i rzucam mu pogardliwe spojrzenie, po czym odsuwam się kawałek dalej. Nie zostawia mnie jednak, tylko podąża w moim kierunku. Następne co czuję, to jego ręce, oplatające moją talię. Wstrzymuję oddech, od jego dotyku przechodzi mnie przyjemny dreszcz. Nachyla się do mojego ucha i szepcze zawiedzionym głosem:

- Musimy iść.

Zastygam na chwilę w bezruchu, otrząsam się błyskawicznie i idę za nim.

Stajemy przy jednym z metalowych słupków niedaleko baru. Fabian obejmuje mnie w pasie i obraca tyłem do wejściowych drzwi, a następnie odzywa się cicho:

- Lafitte i reszta są tutaj. Jak tylko wyjdą na zewnątrz, wrócisz do hotelu i zaczekasz tam na mnie. Ja pójdę za nimi i dowiem się, co jest grane i czy ma to związek z Siggarem. Tylko błagam cię, dotrzyj tam w jednym kawałku – dodaje po chwili, widząc moją zawiedzioną minę.

Pięć minut później opuszczam klub i starając się dotrzymać danego słowa, zmierzam w stronę hotelu. Ulice są pełne artystów, zaczepiających przechodniów między występami. Unikam ich i przepychając się przez tłum, docieram w umówione miejsce. Gdy tylko wchodzę do pomieszczenia, nieodparty lęk i strach paraliżuje moje ciało. Dreptam z miejsca na miejsce, nie mogąc zaznać spokoju i pozbyć niechcianego wrażenia, że wydarzy się coś złego. Im więcej czasu mija, tym większa wzrasta we mnie panika. Nie potrafię siedzieć bezczynnie, muszę coś zrobić.

W pośpiechu przeszukuję garderobę i zakładam grubą bluzę, by ukryć pod nią wieczorową sukienkę, a następnie wybiegam na zewnątrz. Nie mam najmniejszego pojęcia, dokąd zmierzam ani jaki jest mój plan, wracam więc pod klub i staram się odnaleźć jakąkolwiek wskazówkę. Gdy jestem już blisko, zwalniam kroku i rozglądam się dokładnie. Po Fabianie oraz pozostałych nie ma nawet śladu.

Co robić? Gdzie szukać?

Obserwuję, śledzę i wyczekuję najmniejszego szczegółu, zwracającego moją uwagę. Obracam głowę i nieoczekiwanie dostrzegam niewyraźną postać, przelatującą ponad budynkami. Choć ulice są zatłoczone, nikt zdaje się tego nie zauważać, ja jednak wiem, że nie jest to jedynie wytwór mojej wyobraźni. Nie marnując ani chwili, przepycham się i biegnę w stronę Jackson Square. Kilka metrów od celu słyszę odgłosy walki. Podchodzę bliżej i chowając się w cieniu budynków, próbuję dostrzec cokolwiek, jednocześnie pozostając niezauważoną. Na ulicy panuje półmrok i choć z całej siły wytężam wzrok, nie jestem w stanie nikogo rozpoznać. Przysuwam się jeszcze o kilka metrów i tym razem jestem już pewna, że trafiłam w odpowiednie miejsce. Fabian zdaje się tracić kontrolę nad sytuacją, jako że rywale mają nad nim przewagę liczebną. Jest sam, przeciwko czwórce wampirów i choć wygląda na to, że przewyższa ich umiejętnościami, wynik tej zażartej walki ewidentnie nie przemawia na jego korzyść. Zastanawiam się gorączkowo jak mu pomóc, nie zabijając siebie przy okazji. Pokonuję jeszcze parę kroków i moje rozmyślania przestają mieć jakiekolwiek znaczenie. Czuję, jak zimny metal zatapia się w moim ciele. Spoglądam w dół i dosięgam niewielki sztylet, wystający z boku mojego brzucha. Ostrze wysuwa się gwałtownie, a ja powoli opadam na ziemię.

Słyszę krzyk Fabiana i zmuszam się, by podnieść głowę. Zauważam, jak walczy coraz zacieklej, by wyswobodzić się z pułapki i podbiec w moją stronę. Próbuję wstać, jednak pulsujący ból sprawia, że znów się przewracam. Zaciskam zęby i wmawiam sobie, że rana nie jest śmiertelna, że to jedynie drobne zadrapanie i jeśli wciąż będę tu leżeć bezczynnie, niewątpliwie ktoś zechce się upewnić, iż nie odejdę stąd o własnych siłach.

- Uciekaj! - dociera do mnie jego przeraźliwy krzyk, otwieram oczy i zapieram się coraz mocniej, by wykonać jego polecenie. Przenoszę ciężar ciała na nogi i podpierając o ceglaną ścianę budynku, powoli unoszę się do góry. Widzę, jak biegnie w moją stronę, a następnie słyszę donośny ryk, kiedy kawałek drewna zatapia się w jego piersi.

- Fabian!!! - krzyczę na tyle głośno, na ile tylko pozwalają moje płuca i staram podczołgać jak najbliżej.

Z przerażeniem obserwuję grymas bólu na jego ustach oraz to, jak z sekundy na sekundę, jego ciało zamienia się w kamienny posąg. Nasi oprawcy znikają w chwili, kiedy zaczynam się poruszać, a gdy jestem już prawie przy nim, do moich uszu dopływają znajome dźwięki radiowozów. Biorę głęboki wdech i przegubem dłoni przecieram mokrą od płaczu twarz, a następnie po raz ostatni spoglądam w jego stronę. Resztkami sił, jakie mi pozostały, przyciskając dłoń do rany na brzuchu i odpychając się od ścian budynków, zmierzam w stronę hotelu.

***

Dziesięciominutowa trasa zajmuje mi dobre pół godziny. Kiedy znajduję się w pokoju, idę w kierunku łazienki i zaczynam otwierać wszystkie szafki w poszukiwaniu apteczki. Chwytam ją i osuwam się na zimne kafelki. Powolnymi ruchami zdejmuję bluzę. Oglądam sukienkę; na ciemnym materiale nie widać zbyt wiele. Rozbieram się tak, że pozostaję w samej bieliźnie. Rana na brzuchu nie jest duża i nie krwawi zbyt obficie. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle, nigdy nie odniosłam podobnych obrażeń. Stwierdzam, że gruba bluza musiała zadziałać jak tarcza i stłumiła większość siły uderzenia. Podnoszę się z podłogi i powoli wchodzę pod prysznic. W strumieniach ciepłej wody oczyszczam ranę i zmywam z siebie plamy krwi. Kiedy kończę, sięgam do apteczki i przemywam ją antyseptykiem oraz preparatem do dezynfekcji, następnie przyklejam tyle plastrów, ile jestem w stanie znaleźć i obwijam się bandażem. Ból jest paraliżujący. Zakładam szlafrok i wracam do pokoju. Otwieram mini-barek i wyciągam cały alkohol, jaki tam znajduję. Przechylam pierwszą z buteleczek i wypijam prawie jednym łykiem. Krzywię się, ale sięgam po następną. Ból zmniejsza się na tyle, że jestem w stanie myśleć o czymkolwiek poza nim. Rozglądam się po pomieszczeniu, jakbym czekała, aż ktoś do mnie przemówi i wyjaśni, co mam robić. Zamykam oczy i uświadamiam sobie, że nic podobnego się nie zdarzy. Jedyną osobą, która może mi pomóc, jestem ja sama. Podnoszę powieki i zmuszam się, żeby nie zasnąć. Jeśli teraz się położę, nie zrobię już nic więcej. Sięgam po telefon i po kilku połączeniach już wiem, gdzie zawieziono Fabiana. Biorę głęboki wdech i ignorując ból, ubieram się w pierwsze lepsze rzeczy, jakie wpadną mi w ręce, a następnie dzwonię do jedynej osoby, która przychodzi mi na myśl:

- Keira, potrzebuję twojej pomocy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top