ROZDZIAŁ 7

Siedzę w bezruchu przez dobre pół godziny, próbuję otrząsnąć z szoku, zmuszam się, żeby wstać. Chwiejnym krokiem idę do łazienki i odkręcam kran. Spoglądam w lustro. Moja twarz jest czerwona od płaczu. Przemywam ją zimną wodą, a następnie wycieram do sucha. Obracam się za siebie i patrzę na Fabiana. Nie rusza się. Albo śpi, albo stracił przytomność. Sięgam po niewielką miskę i napełniam ją do połowy ciepłą wodą. Idę w jego stronę. Stawiam misę na stoliku i siadam na brzegu łóżka. Przykładam dłoń do jego piersi, ale nie wyczuwam bijącego serca. Nie żyje bądź to normalne, będąc wampirem. Skłaniam się ku tej drugiej wersji i odganiam od siebie wszystkie okropne myśli. Ogarnij się! – Nakazuję sobie. Powoli odchylam jego kurtkę i zaczynam przemywać większe rany. Ręcznik momentalnie robi się czerwony od krwi. Rzucam go na podłogę i sięgam do torby po jedną z moich bluzek. Drę ją na mniejsze części, formując z nich coś na kształt bandaży. Na zewnątrz zaczyna świtać, ale nie odczuwam zmęczenia, napędzana ogromną dawką adrenaliny. Wracam do Fabiana i siłuję się, by zdjąć z niego podartą kurtkę. Jego ręce pokryte są siniakami oraz drobnymi skaleczeniami. Nie powinny się zagoić? Mówił, że potrafi uleczyć się błyskawicznie. Być może jest zbyt słaby albo naprawdę nie żyje. Kręcę głową w zaprzeczeniu i kolejny raz próbuję o tym nie myśleć. Namaczam jeden ze skrawków koszulki i obmywam jego ręce, następnie przenoszę się na tors; co chwilę odrzucam kolejne zakrwawione ściereczki. Kiedy kończę, namaczam ostatnią i zaczynam przemywać jego twarz. Jest zimna w dotyku. Po raz pierwszy zauważam jego podobieństwo do innych wampirów. Nie jest tak blady, jak reszta z nich, ale to zapewne przez jego ciemną karnację. Ścieram z niej ostatnią kroplę krwi i wracam do łazienki po kosz na śmieci. Napełniam go brudnymi fragmentami materiału i odstawiam na miejsce. Pochylam się nad nim i delikatnie głaszczę jego twarz, następnie nakrywam go taką ilością koca, jaką zdołuję spod niego wyszarpać. Obserwuję go przez chwilę i powstrzymuję kolejną falę łez. Nie mogę znów płakać, nie teraz. Obchodzę łóżko z drugiej strony, kładę się obok, przykładam dłoń do jego piersi w miejscu, gdzie powinno być serce i zastygam w oczekiwaniu na najmniejsze uderzenie. Niczego nie czuję, ale nie zabieram ręki. Wtulam w niego swoją twarz i zmuszam się do odrobiny snu.

***

Otwieram oczy i spoglądam na prawo. Druga strona łóżka jest pusta. Wstaję i przeczesuję ręką brudne włosy. W pokoju panuje półmrok, mrugam kilkukrotnie, by przyzwyczaić wzrok.

- Dlaczego nie uciekłaś? – pyta cicho Fabian.

Rozglądam się i dostrzegam go, siedzącego w rogu pokoju.

- Ciebie też miło widzieć – odpowiadam, głośno wypuszczając powietrze.

- Dlaczego nie uciekłaś? Nigdy nie próbowałaś. Nie tak naprawdę.

- Nie rozumiem?

- Mogłaś mnie tam zostawić. Nie winiłbym cię.

- Ocaliłeś mnie. Uznaj to za spłatę długu – oświadczam po chwili.

- Więc jesteśmy kwita. Zamierzam odnaleźć Siggara na własną rękę, jednak ty powinnaś odejść. Kiedy będzie po wszystkim, odnajdę cię i zwrócę dawne życie. Zapomnisz o wszystkich potwornych rzeczach, które cię spotkały – przerywa na chwilę. – Chcę, żebyś odeszła, Zoe.

- Nie chcę odchodzić. Jeszcze nie teraz. Chcę pomóc – mówię cicho.

- Nie możesz mi pomóc, nie rozumiesz?! – krzyczy, uderzając pięścią w podłogę. – Przeszkadzasz mi! Nie mogę jednocześnie robić jednego, kiedy muszę biegać wokół ciebie i dbać o to, żebyś nie zginęła!

- Więc tego nie rób! Nikt nie kazał ci mnie ratować! Pokazałeś już, jak niewiele warte jest dla ciebie moje życie, więc dlaczego się przejmujesz? Jeszcze kilka dni temu sam chciałeś mnie zabić. Nie powinno cię w takim razie obchodzić, czy zginę dzisiaj, czy jutro, z mojej własnej winy, czy nie! Mieliśmy umowę. Nigdzie się nie wybieram!

Wstaję błyskawicznie i kipiąc z wściekłości, zatrzaskuję w łazience. Zdejmuję z siebie przepocone ubranie i wchodzę pod prysznic. Nie spieszę się. Pozwalam, by ciepła woda powoli i uspokajająco spływała po moim ciele. Myję dokładnie i namydlam delikatnie wszystkie siniaki i zadrapania, pokrywające moją skórę. Bolą mnie mięśnie, ale z zadowoleniem stwierdzam, że nie mam żadnych, większych obrażeń.

Kiedy wracam do pokoju, zauważam leżącą na łóżku tacę z jedzeniem. Ignoruję ją. Buzujący we mnie żal i rozdrażnienie odbierają mi apetyt. Zdejmuję ręcznik z głowy i zaczynam powoli wycierać mokre włosy.

Fabian zdążył wstać z podłogi i przenieść się na fotel. Spoglądam w jego stronę, nie odzywam się. Nie chcę z nim rozmawiać. Nie teraz. Czuję, na sobie jego wzrok. Musi mnie nienawidzić. Pokrzyżowałam jego plany nie jeden raz. Jestem dla niego problemem.

- Powinnaś wracać do rodziny – oświadcza.

Przyglądam mu się przez chwilę.

- Nie mam rodziny.

- Żadnej?

Obserwuję go, analizuję i myślę.

- Mam wujka, ale jestem stuprocentowo pewna, że nie jesteśmy spokrewnieni.

- Dlaczego?

- Ponieważ jest Afroamerykaninem, a ja cóż... raczej daleko mi do tego...

- A twoi rodzice?

Milczę. Rodzice...

- Nie wiem. Nie kochali mnie na tyle, by spędzić ze mną resztę życia. Zostawili mnie, gdy tylko nadarzyła się ku temu okazja.

Fabian obserwuje mnie przez chwilę, po czym znów się odzywa.

- Nie szukałaś ich?

- Zapomniałeś już, czym się zajmuję?! Oczywiście, że szukałam! Spędziłam lata, by trafić na ich ślad, ale mój wujek zawsze milczał na ich temat, tłumacząc, że nie ma sensu rozgrzebywać starych ran. Nie miałam, więc zbyt wielu punktów zaczepienia. Z drugiej strony, gdyby chcieli, odnaleźliby mnie bez problemu. Nie, żebym kiedykolwiek zmieniała miejsce zamieszkania...

Znów milknę.

Wspomnienie o rodzicach wywołuje u mnie kolejną falę żalu.

Nie mam również zamiaru dodatkowo upewniać go w tym, jak niewiele warte jest moje życie nawet dla tych, dla których powinno być najważniejsze.

Siadam na łóżku, wpatruję się w tacę z jedzeniem, nie czuję głodu.

Biorę kilka łyków kawy.

Chwilę później zaczynam odczuwać delikatne mrowienie na całym ciele. Oglądam swoje dłonie, ze zdziwieniem stwierdzam, że widoczne jeszcze chwilę temu zadrapania się zagoiły. Skóra w tych miejscach znów jest gładka i delikatna. Podnoszę głowę i spoglądam na Fabiana.

- Dodałem do niej kilka kropel swojej krwi – wyjaśnia. – Uleczy cię.

Krzywię się.

Wypijam do dna.

Obracam głowę i dopiero teraz zauważam, że moje rzeczy są spakowane. Dostrzegam coś jeszcze. Moją małą torebkę. Tą, którą miałam przy sobie w noc, kiedy porwał mnie z parkingu.

Patrzę na niego, ale on obraca głowę.

To już postanowione.

Nieważne, co powiem, jakich użyję argumentów.

Nie wygram z nim.

Nie chce mnie tutaj.

Wstaję, sięgam po torbę i ruszam w stronę drzwi.

Zatrzymuję się na chwilę i rzucam mu ostatnie spojrzenie, ale nie patrzy na mnie.

Milczę.

Wychodzę. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top