ROZDZIAŁ 4

Wstaję. Jest siódma. Im wcześniej zaczniemy, tym szybciej cała ta zabawa dobiegnie końca. Biorę szybki prysznic i z powrotem zakładam na siebie brudną sukienkę. Czy będzie mu się to podobać, czy nie, muszę wstąpić do domu i zabrać kilka rzeczy. Nie wyobrażam sobie paradować w tym stroju przez następnych kilka dni.

Schodzę na dół.

W powietrzu unosi się słodki zapach kawy i pieczonego chleba.

Przełykam ślinę i czuję, jak mój żołądek zawiązuje się w supeł.

- Jest tu ktoś głodny?! – słyszę męski głos.

Podążam za nim i staję w drzwiach ogromnej kuchni.

Moim oczom ukazuje się Fabian, ubrany jedynie w ciemne jeansy. Jego tors, to same mięśnie i zarysowana linia bioder, zbiegająca się na kształt litery "V". Ma potargane włosy i jest boso, wygląda tak, jakby dopiero wstał z łóżka. Zmuszam się, aby oderwać od niego wzrok. Ruszam z miejsca i siadam przy stole. Fabian obraca się do mnie, trzymając parującą patelnię w jednej, a dzbanek z kawą w drugiej ręce. Po jego twarzy błądzi delikatny uśmiech, a jedyne, o czym mogę myśleć, to trzy słowa, obijające o moją głowę jak mantra: nie gap się, nie gap się, nie gap się...

- Dzień dobry – mówi.

- Dzień dobry – odpowiadam.

- Głodna? – podpytuje, jednocześnie nakładając na mój talerz górę naleśników.

Nic nie odpowiadam tylko łapię za jedzenie. Nie miałam nic w ustach od dwóch dni. Placuszki są miękkie i puszyste. Pycha! Przełykam kęs i wyciągam pustą filiżankę w jego stronę. Nalewa kawę i się uśmiecha.

- Lepiej cię ubierać, jak żywić – oświadcza, przesuwając w moją stronę talerz z grzankami.

Sięgam po jedną i smaruję czekoladą.

Obserwuje mnie przez chwilę z rozbawieniem, a następnie siada obok.

- Nie jesz? – pytam między jednym gryzem a drugim.

- Już jadłem. Sprzedawca w spożywczym miał rzadką grupę krwi. Rarytas.

Automatycznie tracę apetyt i powoli odkładam kromkę na talerz.

- Sprawiasz, że nie zamierzam tknąć żadnego jedzenia. Nigdy więcej – prycham, a na mojej twarzy maluje się mieszanina zdziwienia z obrzydzeniem.

- Nie bądź taka zszokowana. Chyba nie sądziłaś, że jestem wegetarianinem?

- Więc co, tak po prostu wszedłeś, zapakowałeś koszyk po brzegi, a następnie zostawiłeś za sobą sznurek z ciał, wychodząc? – dopytuję się, uzmysławiając sobie, jak absurdalnie to brzmi.

- Nie! Zwariowałaś?! – Patrzy na mnie z niedowierzaniem. – Myślisz, że gdybyśmy zabijali za każdym razem, kiedy jesteśmy głodni, to pozostałby jeszcze ktokolwiek na tym świecie?

- No... zgaduję, że nie – mamroczę, wbijając wzrok w podłogę.

- Możemy hipnotyzować ludzi tak, że nie zdają sobie sprawy z tego, co się dzieje, a gdy wypijemy wystarczająco, by się posilić, ale nie na tyle, by delikwenta zabić, leczymy ranki po kłach za pomocą kilku kropel naszej krwi. Kiedy skończymy, nie pamiętają nawet, że nas spotkali – wyjaśnia nazbyt szczegółowo.

- Mówiłeś, że nie potrafisz tego robić – przyglądam mu się podejrzliwie.

- Nie mogę wpływać na wydarzenia, które są już częścią przeszłości, a to zupełnie inna sprawa.

- Pokaż mi – rozkazuję.

- Chcesz, żebym cię zahipnotyzował? – pyta z niedowierzaniem.

- Tak, udowodnij. Tu i teraz – nalegam, przysuwając się bliżej niego.

Wstaje.

- Najpierw coś zjedz. Musisz mieć siłę na to, co dla ciebie zaplanowałem.

- Wiedziałam, że nie potrafisz – oświadczam wyzywająco.

Nie mija nawet sekunda, kiedy staje naprzeciwko mnie, a ja zauważam czerwony błysk w jego spojrzeniu. Odsuwam się instynktownie, ale po chwili przysuwam bliżej.

- Wstań i tu posprzątaj – rozkazuje poważnym tonem.

Wybucham śmiechem.

- Chyba sobie kpisz! Ty nabałaganiłeś – ty zmywasz.

Przygląda mi się podejrzliwie, a następnie znów wbija we mnie wzrok.

- Ile palców widzisz? – pyta, machając ręką przed oczami z prędkością światła.

- Nie trzeba być zahipnotyzowanym, żeby ci powiedzieć, że jesteś idiotą. Jedyne, co widzę, to jakaś smuga, kiedy poruszasz się w tym tempie.

Odskakuje ode mnie. Otwiera i zamyka oczy ze zdziwienia. Podchodzi bliżej i obserwuje mnie badawczo.

- Nie wierzę – stwierdza. – Jeszcze nigdy mi się coś takiego nie przytrafiło.

Patrzę na niego z rozbawieniem.

- Chcesz powiedzieć, że przy mnie stałeś się impotentem? – chichoczę.

- Ej! – protestuje.

- Przepraszam. Zły dobór słów. – Podnoszę ręce w przepraszającym geście. – A co, jeśli temu twojemu przyjacielowi, też się nie uda?

- Wtedy radzę ci dobrze udawać, ponieważ jeśli się okaże, że nie może tego zrobić, to nie wróżę ci długiego życia.

Milknę i przełykam ślinę.

Przez dłuższą chwilę siedzimy w ciszy.

- Tak czy inaczej, jak już tu wszystko ogarniesz – obejmuje ręką całą kuchnię – będę czekał na ciebie w salonie. Mamy kilka spraw do omówienia.

Spoglądam w jego oczy, ale się nie odzywam.

- Aha. I załóż coś czystego – dodaje, wręczając mi torbę z logo GAP. - Śmierdzisz.

Wzdycham zrezygnowana.

***

Pół godziny później, zjawiam się w salonie i siadam naprzeciw niego.

- Dobra, od czego zaczniemy?

- Ty mi powiedz. To nie ja tu jestem detektywem.

- Ok... więc opowiedz mi o nim. Czym się zajmuje, ile ma lat, jak wygląda? – zaczynam wymieniać.

- Niech pomyślę. Zajmuje się obrotem złota. Ma tysiąc trzysta lat i wygląda jak wiking.

Obserwuję go z zainteresowaniem.

- Chcesz mi powiedzieć, że szukamy jakiegoś Olafa Tryggvasona czy coś w tym stylu? – dopytuję się, unosząc brwi z rozbawieniem, jako że owy pan, nieżyjący od stuleci, jest jedynym wikingiem, jakiego pamiętam z lekcji historii.

- To imię odziedziczone po norweskim ojcu, królu Viken, Tryggvenie. Jego wikińskie imię to Siggar i woli, żeby tak się do niego zwracano. Ale tak, dokładnie jego.

Patrzę na Fabiana i wybucham śmiechem.

- Twierdzisz, że szukamy legendarnego wikinga, który zmarł w bitwie trzynaście wieków temu? Pisałam o nim wypracowanie w szkole średniej! Przykro mi informować cię w ten sposób, ale twój kolega nie żyje. Sprawa rozwiązana. Mogę już wracać do domu?

Obserwuje mnie przez chwilę, a następnie poważnieje.

- Skoro znasz go lepiej niż ja – jak twierdzisz – to powinnaś wiedzieć, że wcale go nie zamordowano, tylko wpadł do wody i utonął, a jego ciała nigdy nie odnaleziono. Powiem ci coś: wampiry nie toną – dopowiada szeptem.

Patrzę na niego i przetrawiam nowe informacje.

- Co prawda chodziły pogłoski, że rzekomo widziano go w Izraelu, ale nikt w to nie wierzył. Chcesz mi wmówić, że dostałam najwyższą ocenę za referat, który powinnam oblać?

Szczerzy zęby w uśmiechu.

- Musisz mu to powiedzieć. Koniecznie! Będzie zachwycony!

- Ty chyba zgłupiałeś! Gdzie niby mam zacząć szukać? Powinnam zadzwonić do Anglii i zapytać, czy przypadkiem w ostatnim czasie na nich nie najechano? – prawie krzyczę. – Słuch o nim zaginął w dziesiątym wieku. Podejrzewam, że nie przeżyło zbyt wielu jego kumpli do przesłuchania?

Rzuca mi pobłażliwe spojrzenie.

- Jasne, że nie, Kicia. Zaczniemy w Nowym Orleanie. Ostatni raz widzieliśmy się tam jakieś osiem miesięcy temu.

- Ty naprawdę nie żartujesz? – mamroczę zrezygnowana.

- Nie – odpowiada. – Nie żartuję.

Ja chyba śnię... Mam wrażenie, jakbym grała główną rolę w najbardziej popierdolonej komedii świata. Może Presley też żyje? I jego wielokrotnie widywano po śmierci...

- Dobra. To już mamy wyjaśnione – wyrywa mnie z zamyślenia. – Teraz druga sprawa: jak tam twoje umiejętności w walce? Jeśli mamy to zrobić, gwarantuję, że natkniemy się na niejednego idiotę. Siggar ma wielu wrogów na całym świecie. Pracował na swoją opinię przez wieki – możesz mi wierzyć – a wypytywanie o niego potrafi przypomnieć o kilku starych urazach. Nie zamierzam skakać wokół ciebie i odganiać każde niebezpieczeństwo, kiedy ty będziesz grać damę w opałach.

Spoglądam na niego z oburzeniem.

- Nie jestem żadną księżniczką. Umiem o siebie zadbać. Przez lata świetnie dawałam sobie radę, zanim się nie pojawiłeś i nie zacząłeś zgrywać bohatera. Tak właściwie, to wszystkie moje problemy powstały dopiero po tym, jak cię spotkałam.

Patrzy na mnie tak, jakby szacował, na ile można mi wierzyć, a na ile nie.

- W porządku – mówi. – Przekonajmy się.

Wstaje z kanapy i podaje mi rękę.

Patrzę na nią, ale nie wyciągam swojej.

Podnoszę głowę.

- Chcesz, żebym z tobą walczyła?

- A jak inaczej chcesz to udowodnić? Mam uwierzyć ci na słowo? Nie ma szans! – Śmieje się.

- Jak chcesz. – Wstaję, ignorując jego wyciągniętą dłoń. – Gorzko tego pożałujesz, kiedy już skopię ci tyłek.

***

Dziesięć minut później, stoimy naprzeciwko siebie w ogrodzie, przylegającym do jego pałacu. Tak pałacu! Rezydencja ma po trzy piętra w OBYDWU skrzydłach, a graniczące z posiadłością tereny, sprawiają wrażenie, jakby ciągnęły się w nieskończoność. Nie ma żadnych sąsiadów i absolutnie nikogo, kto mógłby zakłócić panujący tu spokój.

- Uderz mnie – instruuje, ponaglająco machając ręką i przeskakując z nogi na nogę, jakby szykował się do walki stulecia.

Zaciskam pięści. Biorę głęboki wdech, a następnie robię krok do przodu. Wyrzucam rękę przed siebie i trafiam w powietrze.

- No uderz! – wykrzykuje za moimi plecami.

Obracam się gwałtownie i robię wymach nogą. Tracę równowagę i prawie upadam, kiedy moja stopa twardo uderza o ziemię.

- Miałem mieć skopany tyłek! – krzyczy przez śmiech. – Bo będę zmuszony poprosić o zwrot pieniędzy!

- Założyłeś się z kimś, że przegrasz? – prycham z rozbawieniem.

- Założyłem się sam ze sobą o sto dolców, że wygram. Taki jestem dobry! – Chichocze.

Jestem wściekła. Próbuję ponownie, ale tym razem skaczę w jego stronę, jednocześnie obracając ciało w locie i staram się trafić pięścią. Pudło. Słyszę jego śmiech kilka kroków dalej.

- Jak mam to do cholery zrobić? – krzyczę. - Poruszasz się z prędkością światła!

- Zaskocz mnie!

Prostuję plecy i zamykam oczy. Wyciszam otaczające mnie dźwięki i skupiam jedynie na poruszającym się wietrze. Czekam. Ani drgnę. Po chwili czuję intensywny podmuch i delikatne muśnięcie na prawym ramieniu. Za chwilę kolejne smagnięcie, tym razem na policzku. Mam Cię!

Kiedy nadciąga kolejny powiew, wystawiam stopę i robię wymach ręką. Moja noga działa jak dźwignia. Fabian uderza ciężko o ziemię, a ja otwieram oczy i rzucam się na niego, jednocześnie machając pięściami na oślep. Momentalnie zasłania twarz, po czym odzyskuje świadomość i łapie mnie za nadgarstki. Obserwuję jego zdziwiony wyraz twarzy.

- Zaskoczony?! – krzyczę zadowolona. – To teraz płać!

- Jak to zrobiłaś? – pyta z niedowierzaniem, rozglądając się na boki.

Wstaje w błyskawicznym tempie i otrzepuje ubrania z trawy, a następnie wbija we mnie badawczy wzrok.

- Jesteś coraz bardziej interesująca. Wyglądasz i zachowujesz się jak człowiek, ale jesteś odporna na hipnozę, a teraz zdołałaś, powalić mnie jednym ciosem. Od kilku lat nikt nie dał rady nawet mnie drasnąć, a uwierz mi, nie byli nawet w połowie ludźmi.

Patrzę na niego ze zdenerwowaniem.

- Skoro uważałeś, że nie zdołam cię zranić, to po co ta cała maskarada? Chciałeś mi udowodnić, że nie mam najmniejszych szans z Dużym Złym Wampirem? Cóż, zgadnij co? Pierwsza zasada walki: Nigdy nie lekceważ swojego przeciwnika. Przegrałeś, bo byłeś zbyt pewny siebie. Powinieneś to zapamiętać.

- Oj, uwierz mi, zapamiętam – oświadcza, obracając się do mnie plecami. – Chodź. Jest kilka rzeczy, o których powinnaś wiedzieć.

Idę za nim. Siadamy na kamiennej ławce kilka metrów dalej.

- Posłuchaj – zaczyna. – Dzisiaj miałaś szczęście, bo nie zamierzałem zrobić ci krzywdy, ale jeśli zamiast mnie, stałby tam jakikolwiek inny wampir, zaatakowałby cię, zanim zdążyłabyś mrugnąć...

Wsłuchuję się w jego słowa. Ma rację. Przypominam sobie, z jaką łatwością zabił tamtego mężczyznę na parkingu. Nie zauważyłam, kiedy ani jak, a jego głowa wylądowała pod moimi stopami.

- ...można nas zranić na kilka sposobów – kontynuuje – przede wszystkim srebro. Nie zabijesz nim wampira, ale nieźle go spowolnisz, zadając mu przy tym potworny ból. Następnie drewno: nie umrzemy, jeśli przebijesz nasze serce kołkiem, ale zapadniemy w sen, trwający do czasu, aż ktoś go nie wyciągnie. W tej postaci nie można nas jednak zabić, ponieważ ciało wampira staje się twarde jak kamień. Następnie ogień – prawda – ale nie myśl sobie, że rzucisz zapałką, a od razu zapłoniemy jak pochodnia. Ulegamy obrażeniom w takim samym stopniu jak ludzie, ale przy naszej szybkiej regeneracji, po oparzeniach nie będzie śladu w ułamek sekundy.

Przerywa na chwilę i przygląda mi się w zamyśleniu.

– Aby zabić wampira, należy odciąć mu głowę. Trzeba to jednak zrobić porządnie. Jeśli będzie się trzymać choćby na kawałeczku skóry, prędzej czy później i tak się uleczymy. Ale to raczej nie jest opcja dla ciebie. Nikt nie będzie stał i czekał, aż skończysz wymachiwać mieczem czy innym żelastwem – milknie na chwilę. - Jeśli natomiast wszystko inne zawiedzie, na wszelki wypadek możesz mieć przy sobie butelkę święconej wody.

- Boicie się święconej wody? – pytam z niedowierzaniem.

- Nie – chichocze – ale jak nią komuś chluśniesz w oczy, to zyskasz kilka sekund.

Przysięgam, zaraz mu maznę!

- Przestań sobie ze mnie żartować! Dla ciebie to jedna wielka zabawa, ale od tego zależy moje życie, palancie!

Wstaję i spoglądam na niego z ironią.

- Czy to wszystko na dzisiaj, Panie Profesorze?

- Tak – odpowiada. – Za godzinę leci "Ostatnia miska ryżu"- japoński dramat. Nie chcę tego przegapić.

Przewracam oczami z irytacją.

- Wyśpij się porządnie – kontynuuje. – Jutro z samego rana wyruszamy do Nowego Orleanu. Bądź gotowa o ósmej! – krzyczy coraz głośniej, ponieważ zdążam już oddalić się o dobrych kilka metrów.

Nienawidzę go. Cholerna pijawka! Już ja mu pokażę japoński dramat.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top