ROZDZIAŁ 22

Nasz cel: cmentarz Saint Louis. To właśnie tam znajduje się tajemniczy skarb, którego wszyscy tak gorączkowo pragną odnaleźć. Siggar wciąż nie wyjawił nam, co to takiego ani dlaczego tak ważne jest, by nikt nie zlokalizował go przed nami.

- Nadszedł chyba najwyższy czas, abyś powiedział nam, co tak naprawdę się dzieje – przemawia Ben i tym samym wyraża zdanie każdego z nas.

- Dobrze – zaczyna niezręcznie Siggar i wypuszcza ciężkie powietrze. – Wiedzcie, że nigdy nie chciałem, aby do tego doszło i gdybym mógł cofnąć czas, zrobiłbym wszystko, co w mojej mocy, aby do tego nie dopuścić. Rzeczą, którą tak usilnie staram się ochronić przed wszystkimi, jest bardzo stara i śmiercionośna księga.

- To jest książka? – powtarza z niedowierzaniem Fabian. - Ryzykujemy życie dla kawałka papieru?

- To nie jest zwykła książka, to klucz do początku końca świata.

- O czym ty mówisz? Jakim sposobem kilka zapisków może doprowadzić do apokalipsy?

- Widzisz, kiedy miałem nie więcej niż dwadzieścia lat i gdy byłem jeszcze człowiekiem, podczas jednej z wypraw w moje ręce wpadł przedziwny wolumin. Mnisi, którzy go pilnowali, bronili tego tak zaciekle, że podsycili tym moje zainteresowanie; wszyscy oddali życie, aby nie ujrzał on światła dziennego. Gdy tylko znalazł się w moim posiadaniu, szybko zrozumiałem, że nikt nie jest w stanie go przetłumaczyć. Był zapisany szyfrem, a jedyne osoby, które znały odpowiedzi, zmarły tamtego dnia w starym, odseparowanym od reszty świata zakonie. Mijały lata, a zagadka woluminu wciąż pozostawała nierozwiązana. Popadłem w obłęd, rabowałem i plądrowałem wszystko, co napotkałem na swojej drodze, aż pewnego dnia moje poszukiwania dobiegły końca. Spotkałem mędrca, który wyjawił mi, że wszystkie odpowiedzi czekają na mnie w Norwegii. Długo nie czekając i czując zbliżający się kres mojej podróży, ruszyłem w drogę. Gdy tylko dotarłem do swojego rodzinnego kraju, przez splot dziwacznych zbiegów okoliczności objąłem tron po zamordowanym jarlu i stałem się skandynawskim królem. Już w pierwszych dniach mojego panowania oświadczyłem wszystkim, że poszukuję każdego, kto ma jakiekolwiek informacje o tajemniczym starodruku. W ten sposób poznałem Dallaka. Był on właśnie tym, który posiadał odpowiedzi na wszystkie moje pytania. Jak się okazało, dysponował bliźniaczym egzemplarzem, który działał na zasadzie klucza. Zaczęliśmy odszyfrowywać i studiować księgę, a zawierała ona setki zaklęć, starodawnych rytuałów i protokołów. Niektóre z nich były niewinne, ale z czasem zrozumiałem, że to, co uwzględniała, potrafi zmrozić krew w żyłach. Starałem się przekonać go, iż powinniśmy ją zniszczyć, aby dopilnować, by nikt nigdy nie wykorzystał jej w nikczemnym celu. Dallak jednak miał inne zamiary: postanowił zachować księgę tylko dla siebie i aby to osiągnąć, musiał pozbyć się jedynej rzeczy, która stała mu na przeszkodzie – mnie. Kiedy zdałem sobie sprawę z jego podstępu, wykradłem księgę-klucz i przysiągłem strzec jej za cenę własnego życia. Tak też się stało, ponieważ miałem ją przy sobie, gdy zostałem zaatakowany podczas ucieczki. Wiedziałem, że jedyną rzeczą, jaką mogę uczynić, to nie dopuścić do jej odnalezienia; resztkami sił, jakie mi pozostały, skoczyłem w otchłań bezkresnej wody. Nie umarłem jednak, a jak się później okazało, rozpocząłem nowe życie jako wampir. Nie wiem, jakim sposobem zostałem w niego przemieniony, ale jedynym logicznym wyjaśnieniem, jakie przyszło mi na myśl, było to, że tego dnia ktoś musiał doprawić mój posiłek swoją życiodajną krwią. Korzystając z okazji, że wszyscy uznali mnie za zmarłego, opuściłem Norwegię i dla bezpieczeństwa przeniosłem się aż na drugi koniec świata. Mijały lata, następnie dekady i stulecia, a klucz pozostawał w ukryciu. Byłem pewien, że Dallak zmarł wiele wieków temu, jednak przypadek chciał, że natknąłem się na niego kilka miesięcy temu w Nowym Orleanie. Przez cały ten czas przemierzał świat w poszukiwaniu klucza do woluminu, a piętno tych lat zmieniło go w szaleńca. Jest potężny i niebezpieczny i nie spocznie, dopóki księga nie trafi znów w jego ręce. Muszę zrobić wszystko, aby do tego nie dopuścić. Nie wyobrażacie sobie nawet, jak tragiczne byłyby skutki, gdyby udało mu się osiągnąć swój cel. Mówię tutaj o przelanej krwi i zamordowaniu wielu niewinnych istnień. Codziennie przeklinam dzień, w którym księga ta trafiła w moje ręce. Gdybym nie był taki zachłanny i głupi, posłuchałbym błagań umierających mnichów i zostawił ją w spokoju, nic z tych rzeczy nie miałoby teraz miejsca.

Siedzimy w ciszy i słuchamy jego wyznania jak zaczarowani. Doskonale zdaję sobie sprawę, jak to jest zwariować na punkcie nierozwiązanych zagadek i tajemnic, ponieważ wielokrotnie przeżywałam podobne rozterki, podczas śledztw w moim zawodzie. Potrafię sobie wyobrazić, jak jedna zła decyzja może zaważyć na życiu wielu ludzi.

- Dlaczego nie zniszczyłeś księgi? - dopytuje Fabian. - Mogłeś ją zlikwidować, zamiast ukrywać przez te wszystkie lata.

- Uwierz mi, próbowałem... - oświadcza smutno Siggar. - Wielokrotnie wrzucałem ją do ognia, starałem się ją rozczłonkować, zatopić, zgładzić... Jednak nic z tego nie przynosiło rezultatów. Księga musi być chroniona jakimś pradawnym zaklęciem, ponieważ wszystkie moje wysiłki spełzły na niczym. Postanowiłem, więc ukryć ją i upewnić się, że nigdy nie wpadnie w niepowołane ręce. Nie przewidziałem jednak tego, że Dallak znajdzie sposób na oszukanie śmierci i zdoła mnie odnaleźć. Skoro tysiąc lat nie wystarczyło, aby zapomniał, to nic tego nie sprawi. Jedynym sposobem, w jaki można go powstrzymać, jest śmierć. Sprawy zaszły za daleko, a jego czysta nienawiść i gniew sprawiają, że nie spocznie, dopóki nie dopnie swego. Muszę zrobić wszystko, by go zabić, nawet jeśli to oznacza, że będę musiał zginąć razem z nim.

- Czym jest Dallak? – przerywa jego wyjaśnienia Bart. – Miałem tę nieprzyjemność, aby spotkać się z nim twarzą w twarz i to, co zobaczyłem, nieźle mnie przeraziło. On nie jest zwykłym wampirem. Moja siła, szybkość i spryt są niczym w porównaniu z tym, co on potrafił osiągnąć i gdyby chciał, mógłby mnie zgnieść jak robaka bez żadnego wysiłku.

- Jest wampirem tak jak my, więc pozbawienie go głowy rozwiąże cały problem. Kwestia natomiast jest w tym, aby zbliżyć się wystarczająco blisko, by tego dokonać. Jego niezwykłe umiejętności pochodzą najprawdopodobniej z księgi, było to właśnie to, co zwróciło moją uwagę. Początkowe inkantacje mówiły o tym, jak zapewnić sobie przychylność bogów, by żyć w dostatku i bogactwie, jak ustrzec się przed niebezpieczeństwami, jednak im bardziej zagłębialiśmy się w jej tłumaczenie i próbowaliśmy zrozumieć to, co możemy osiągnąć, tym bardziej opisane w niej instrukcje zaczęły mnie przerażać, natomiast w nim podsycały jedynie coraz większy apetyt. Nigdy nie doczytaliśmy jej do końca, ale jestem sobie w stanie wyobrazić, co może zawierać, po tym, jak natknęliśmy się na fragment o ofiarach z czarownic, alchemików i niewinnych dzieci, które miały nam zapewnić boską potęgę i życie wieczne. Dallak miał na jej punkcie obsesję, studiował ją bez wytchnienia i jestem pewien, że zdołał znaleźć kilka podpowiedzi, które pozwoliły zwiększyć jego moc. Ja w porę się opamiętałem i wiedziałem, że na świecie nie powinien istnieć nikt, kto posiadałby taką władzę. Dlatego musimy wymyśleć sposób, jak do niego dotrzeć i powstrzymać, póki jest jeszcze na to nadzieja. Żyję dłużej, niż ktokolwiek powinien żyć, zamierzam więc pokonać go, choćbym miał zginąć razem z nim. Jeśli taka będzie cena za naprawienie moich błędów, cóż... jestem gotów ją zapłacić.

- Proponuję, aby najpierw zabrać księgę i dopilnować, by nie wpadła w niepowołane ręce. Znajduje się tu wiele osób, które słyszały o skarbie i pragną zdobyć go dla siebie, a inni z pewnością dostarczyliby mu ją do rąk własnych, aby tylko zyskać wdzięczność i uznanie.

- Zgadzam się – potwierdza Fabian. – Później wymyślimy jak odnaleźć i powstrzymać Dallaka.

- Z tym drugim nie będzie żadnego problemu, wierzcie mi – kontynuuje Siggar. – Zapewniam was, że jak tylko dowie się, że moje ciało nie gnije już w podziemiach Cypress Grove, to on odnajdzie mnie.

Kolejny kwadrans podróży przejeżdżamy w milczeniu. Staram się poukładać w głowie wszystkie nowe informacje i zastanawiam nad tym, w jaki sposób ktoś tak słaby i pozbawiony niezwykłych mocy jak ja, mógłby pomóc w wykonaniu takiego niebezpiecznego zadania.

Gdy jesteśmy już zaledwie kilka przecznic od Saint Louis, nasz SUV zatrzymuje się w ogromnym korku, z każdej strony okrążają nas samochody i liczne, roześmiane grupy wycieczkowiczów.

- Ojoj – wydaje z siebie zmieszany Fabian, a wszyscy w milczeniu spoglądają po sobie.

- Co oznacza "ojoj"? – pytam ze zdenerwowaniem. – Wampiry nie mają prawa mówić "ojoj"!

- Dziś jest Mardi Gras, ostatni dzień karnawału! Ulice są pełne tłumów i defilad, turyści są wszędzie!

- Nie mamy wyjścia, musimy zostawić samochód i resztę drogi pokonać na nogach.

- Powinniśmy się rozdzielić – informuje Siggar. – Wolumin jest ukryty w mauzoleum Marie Laveau i ci z nas, którzy dotrą tam pierwsi, będą odpowiedzialni za jego bezpieczeństwo. Pamiętajcie, aby się upewnić, że nikt was nie obserwuje. Jeśli zauważycie cokolwiek podejrzanego, poczekajcie na resztę i nie ryzykujcie, że ktoś go wam odbierze.

- Podzielmy się więc na trzy grupy, a w każdej z nich będzie Chris, Gabe albo Zoe. W ten sposób pozostaniemy w stałym kontakcie i unikniemy dodatkowego chaosu.

- Dobrze, zatem Zoe i Fabian idą ze mną, a wy podzielcie się, jak chcecie. Nie mamy czasu do stracenia!

Wszyscy zgodnie potakują i akceptują naprędce nakreślony plan, a panująca wśród nas nerwowa atmosfera, jest niemal wyczuwalna w powietrzu.

Rozdzielamy się i każda grupa podąża w swoją stronę. Próbuję iść jak najbliżej nich, jednak wiwatujący i szalejący turyści nie ułatwiają mi tego zadania. Aby dotrzeć do cmentarza Saint Louis, musimy minąć co najmniej kilka ulic, przyspieszam tempa, by nie stracić ich z zasięgu wzroku.

Znajduję się kilka kroków w tyle, a oni w miarę możliwości obracają co chwilę głowy, aby sprawdzić, że wciąż tu jestem. Im bardziej brniemy do przodu, tym większy jest tłum. Ogromne platformy i mieniące się dziesiątkami kolorów poprzebierani tancerze, zaczynają zachodzić mi drogę, a głośna muzyka i donośne okrzyki radości sprawiają, że zaczynam tracić orientację.

- Zoe, gdzie jesteś?! – dociera do mnie wołanie Fabiana, podnoszę wzrok do góry i próbuję wypatrzeć jak najwyższy punkt odniesienia.

- Nie mogę was dogonić, jest zbyt wielu ludzi! Spotkajmy się przy świecącej wieży kilka metrów stąd! – krzyczę w przestrzeń i próbuję nerwowo rozpychać łokciami na boki; powoli zaczyna brakować mi powietrza.

Szalejący wokół ludzie, zdają się nie zwracać na mnie najmniejszej uwagi. Roześmiane twarze przechodniów migają mi przed oczami niczym kolorowe neony. Przepycham się, napieram i błądzę; migoczący ogromny maszt jest coraz bliżej, jeszcze tylko kilka kroków i dotrę na miejsce.

Jestem już prawie u celu, kiedy czyjaś masywna dłoń nakrywa moje usta. Staram się wyrwać i wyswobodzić z uścisku, jednak twarde ramiona zaciskają się coraz mocniej. Za chwilę zabraknie mi tchu. Próbuję dojrzeć Fabiana lub Siggara, macham rękoma z całych sił, ale mimo wszystko na niewiele się to zdaje. Jakiś ciężki przedmiot ląduje na mojej głowie, a ja nie pamiętam już niczego więcej...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top