ROZDZIAŁ 17

- Dzień dobry – witam się ze wszystkimi, powstrzymując ziewnięcie.

- Witaj kochanie – odpowiada Rose i machnięciem dłoni przywołuje, bym dołączyła do niej przy śniadaniu.

- Jakieś wieści od Fabiana? – chce wiedzieć Bart.

Przełykam kęs chleba i spoglądam na niego smutno.

- Nic. A wy? Dowiedzieliście się wczoraj czegoś nowego?

- Niczego konkretnego. Wszyscy wiedzą, że Siggar tu był, nikt nie wie nic o jego zniknięciu. Zasugerowano nam, by zacząć szukać przy Canal Street. Ponoć w tamtym okresie działy się dziwne rzeczy, mieszkańcy często zgłaszali zakłócanie ciszy nocnej. Możliwe, że znajdziecie tam jakąś wskazówkę.

Spoglądam na Chrisa, a on potakuje machnięciem głowy.

- Zatem Canal Street – wymawiam na głos w celu potwierdzenia. – Daj mi pół godziny.

Wracam na górę i biorę szybki prysznic, zakładam swój standardowy na takie okazje strój: skórzane spodnie, ciemny podkoszulek i wygodne buty. Wiem, że dzisiejszego dnia czeka mnie długi spacer, nie zamierzam narzekać na ból i zmęczenie; nie mam zamiaru uświadamiać komukolwiek, że jestem bezużyteczna. Dziś jest mój dzień. Muszę pokazać, na co mnie stać.

Kiedy schodzę na dół, nie czekam, aż powiedzą mi, co robić. Ściskam szybko Rose na pożegnanie i idę do wyjścia, przywołując Chrisa machnięciem dłoni. Skończył się czas na płacz i łzy. Oto prawdziwa ja.

Canal Street jest długa i ciągnie się aż do Mississippi River. Zostawiamy SUV-a przy Departamencie Policji i powoli zaczynamy nasz spacer. Obserwujemy budynki i wypatrujemy czegokolwiek podejrzanego.

- Więc... ty i Fabian, tak? – Przerywa ciszę Chris.

Nie spodziewając się tego pytania, prawie upadam, potykając o własne nogi. Spoglądam na niego zdziwiona, a on chichocze figlarnie.

- Między nami nic nie ma – zaprzeczam zawstydzona.

Wybucha szyderczym śmiechem.

- Daj spokój, Zoe. Widzę, jak na ciebie patrzy.

- Jak? – dopytuję się, starając, by mój głos nie zdradzał żadnych emocji.

- Tak, jak nie patrzył na żadną kobietę od czasu Nessy.

- Kim jest Nessa? – pytam o wiele za głośno.

Patrzy na mnie i milczy przez chwilę.

- Przepraszam, zapomnij o tym. Nie powinienem był zaczynać tego tematu.

- Zacząłeś, to teraz skończ – domagam się. – Nie możesz mówić mi takich rzeczy i oczekiwać, że to zignoruję.

Wydycha głośno powietrze.

- Fabian mnie za to zamorduje. Skoro nic ci nie powiedział, to musiał mieć ku temu ważny powód.

Uderzam go pięścią w ramię.

- Fabiana tutaj nie ma, za to ja zrobię ci krzywdę, jeśli nie przestaniesz pieprzyć!

- W porządku! – poddaje się, nie kryjąc rozbawienia. – Przypomnij mi, żebym nigdy więcej nie zadzierał z rozwścieczoną babą.

Rzuca mi niewinne spojrzenie.

- Nessa to jego żona – i z tego, co wiem – największa miłość jego życia.

Zastygam.

- Fabian ma żonę? – pytam z przerażeniem, a ukłucie żalu rozrywa moje serce.

- Miał. Ponad dwieście pięćdziesiąt lat temu – wyjaśnia. – Zmarła razem z jego dziećmi.

Dzieci?! Nic dziwnego, że trzyma mnie na dystans, nigdy nie będzie w stanie mnie pokochać. Miał rodzinę, co ja mu mogę zaoferować? Nie wiem nic o rodzinie, zawsze byłam tylko ja. Sama. Ubzdurałam sobie, że skoro ze sobą sypiamy, to na pewno coś do mnie czuje, ale on miał prawie trzy stulecia, by opanować to do perfekcji. Dla niego to tylko seks. Nic więcej. Jestem idiotką. Głupia, głupia, głupia...

- To już przeszłość, Zoe – zapewnia Chris, zapewne widząc moją, bliską płaczu, minę. – Jestem pewien, że zdążył już pogodzić się z jej stratą.

- Przestań – warczę. – Nie potrzebuję pocieszenia.

- Zoe... - zaczyna, ale mu przerywam.

- Mamy robotę do wykonania. Miałeś rację, nie powinieneś był zaczynać tego tematu.

Idziemy w ciszy. Mam ochotę uciec jak najdalej stąd, ukryć się w kącie i płakać aż zabraknie mi łez, ale się powstrzymuję. Mijamy stare domy, później kościół i stację benzynową, następnie kilka knajp i hoteli. Nic nie wzbudza nawet najmniejszego podejrzenia. Jest cicho i spokojnie. Przechodzimy obok dworca i zatrzymujemy się na deptaku przy rzece. Szliśmy prawie dwie godziny, stopy powoli zaczynają mnie boleć, ale nie wspominam o tym nawet słowem.

- Mam nadzieję, że tutaj go nie schowali... - mruczy cicho Chris, spoglądając w ciemną otchłań, rozciągającej się przed nami wody.

Patrzę na niego, ale nic nie mówię. Nie chcę rozmawiać. Chcę zniknąć. Chcę, żeby mnie tu nie było.

- Wracajmy – mówię po chwili, ponieważ po jego minie widzę, że znów próbuje nawiązać do poprzedniego tematu.

Drogę powrotną pokonujemy, rozmawiając o nieistotnych szczegółach otoczenia, stwierdzamy fakty, podsumowujemy wszystko, czego dowiedzieliśmy się do tej pory. Gdy docieramy do naszego samochodu, zastygam w miejscu.

- Co się stało? – pyta z przejęciem Chris.

Uśmiecham się zwycięsko, zaciskam wszystkie palce w pięści.

- Bart miał rację, to było idealne miejsce, by zacząć.

***

Zabieram wiązankę świeżych kwiatów z pierwszego napotkanego grobu i proszę w duszy o przebaczenie spoczywającej w nim osoby. Ściskam bukiet w dłoni i powoli zmierzam w głąb, znajdującego się naprzeciw Canal Street cmentarza Greenwood. Kilka kroków przede mną idzie znany mi wampir – jeden z niesławnej świty Lafitte – Chris śledzi go od drugiej strony. Idę spokojnym tempem, rozglądam się na boki, staram nie zwracać na siebie uwagi. Mężczyzna przede mną również się nie spieszy, nieświadomy tego, że jest obserwowany. Przyglądam się, wypatruję i oceniam każdy element otaczającego mnie terenu, chłonę wzrokiem wszystko, co tylko przyciągnie moje zainteresowanie. Kątem oka dostrzegam Chrisa lawirującego między nagrobkami, spogląda na mnie i porozumiewawczo macha rękami.

- Język migowy jest zbędny – karcę go w myślach. – Gdy ma się dostęp do bezpiecznej linii.

- Nie podchodź zbyt blisko, Zoe. Podsłucham, o czym i z kim będzie rozmawiał z kilku metrów. Nie ma potrzeby rzucać się w oczy.

Przytakuję i zaczynam zwalniać, podziwiam tutejszą "architekturę". Mężczyzna przede mną zatrzymuje się przy Cypress Grove, nie zauważam jednak nikogo więcej. Jest sam. Czyżby jego towarzysz jeszcze się nie pojawił?

Wampir zaczyna nerwowo obserwować okolicę, ja przykucam przy jednym z mauzoleów i układam kwiaty, udaję, że właśnie tego szukałam. Spogląda w moją stronę, lecz mnie ignoruje. Oddycham z ulgą – nie rozpoznał mnie. Ja z kolei pamiętam go doskonale: jego krzywy uśmiech, parszywe spojrzenie, nienawistny głos. Napinam wszystkie mięśnie i przekazuję Chrisowi, by był gotowy. Jestem wściekła, mam ochotę podejść do mężczyzny i sprawić mu ból. Powstrzymuje mnie jedynie myśl, że w tej chwili cenniejszy jest dla nas żywy niż martwy. Czekamy dłuższą chwilę, nic się nie dzieje, nikt się nie pojawia.

- Widzisz coś? - pytam Chrisa w myślach.

- Nie, ale słyszałem, jak do kogoś dzwonił. Jego kompan zaraz powinien tu być.

Zajmuję miejsce w cieniu, nie chcę zostać zauważona. Po kwadransie oczekiwania nie ma nikogo, po dwóch do moich uszu dopływa odgłos szamotaniny, a echo przekleństw przerywa ciszę. Mężczyzna zrywa się do biegu i pędzi z prędkością bliską światłu, moje oko nie rejestruje nic poza niewyraźną smugą.

- Wschód – informuje Chris i znika tak szybko, jak jego poprzednik.

Biegnę pomiędzy alejkami, rękami odganiam gałęzie drzew, a ostre liście kaleczą moje dłonie. Pędzę, mknę i gnam tak szybko, jak tylko pozwalają na to moje nogi. Wydech, wdech, wydech. Jeszcze kawałek. Jeszcze tylko kilka metrów. Dobiegam do celu, staję w sporej odległości i obserwuję całą sytuację z daleka. Brakuje mi tchu.

Nie jedna, lecz dwie szamotaniny przykuwają moją uwagę. Chris mocuje się z naszym uciekinierem, natomiast po przeciwnej stronie niewielkiego placu dostrzegam kogoś jeszcze. Wszystko dzieje się jakby w przyspieszonym tempie, moje oczy nie nadążają z rejestrowaniem całej sytuacji. Wytężam wzrok i uświadamiam sobie, że pozostała dwójka to Lafitte i Ben. Ten pierwszy upada za każdym razem, gdy Ben dotyka jego skóry, konwulsje wstrząsają jego ciałem. Nie poddaje się jednak. Wstaje, najpierw walczy, a później próbuje uciekać. Spoglądam z powrotem na Chrisa, jego przeciwnik nie ma najmniejszych szans. Gdy bierze rozmach, zasłaniam ręką usta, aby zagłuszyć swój przeraźliwy krzyk, ponieważ głowa wampira oddziela się od reszty ciała i jakby wystrzelona z procy, ląduje poza zasięgiem mojego wzroku. To, co z niego pozostało, opada na ziemię i odnoszę wrażenie, jakby zamieniło się w kamienny posąg. W następnej chwili podbiega Lafitte i korzystając z zamieszania, jednym mocnym uderzeniem roztrzaskuje go na miliardy kawałeczków, a mgła kurzu pokrywa całą okolicę. Kaszlę i się duszę, gęsty proszek piecze mnie w oczy. Mrugam kilkukrotnie, a do moich uszu dopływają niezrozumiałe dźwięki. Wytężam słuch, jednak nie rozumiem ani słowa.

- Co się dzieje?! – krzyczę, odganiając rękami mgłę. Niczego nie widzę.

- Uważaj! – słyszę, tym razem wyraźniej, czyjś przeraźliwy wrzask.

Otwieram oczy i próbuję dostrzec cokolwiek.

Zza ciemnych kłębów dymu powoli wyłania się niewyraźna postać. Nie wiem, czy to wróg, czy sprzymierzeniec, jednak nie zamierzam ryzykować. Tchnięta nagłą myślą schylam się i podnoszę największy kawałek gałęzi, jaki udaje mi się dosięgnąć. Drewno nie zrobi wampirowi krzywdy, jednak uratuje mi życie. Ściskam konar z całych sił, wszystkie dziesięć palców moich rąk są zaciśnięte jak imadło.

- Potrzebujemy go żywego! - To ostatnie słowa, jakie słyszę, gdy potężna postać staje naprzeciwko mnie. Nie waham się, z całej siły celuje w jego serce.

To Lafitte. Jego zdezorientowane i szeroko otwarte oczy, obserwują mnie z niedowierzaniem, z gardła wypływa przeraźliwy jęk. Nabieram powietrza, robię krok w tył i nieruchomieję, kiedy jego zwaliste ciało przewraca się i ląduje u moich stóp. Stoję jak wryta w ziemię, nie mogę oderwać wzroku od swoich dłoni. Badam je dokładnie, zastanawiam się, skąd wzięłam siłę, by pokonać go własnymi rękami.

Mgła opada prawie całkowicie, po drugim wampirze nie pozostaje nawet ślad.

- Co się właściwie wydarzyło? – chrypię zdezorientowana.

Moi towarzysze stają naprzeciwko i przyglądają mi się raz z uznaniem.

- Świetna robota, Buffy! – Rechocze z podziwem Ben.

***

Ciało Lafitte waży chyba z tonę, kiedy staramy się wepchnąć go do bagażnika. Cmentarz jest ogromny, a alejki wąskie, wjazd dużym SUV-em nie wchodził w grę, musieliśmy sami przytaszczyć go do samochodu. Choć na zewnątrz jest dzień, a ulice są pełne przechodniów, jakimś cudem udaje nam się nie przyciągać zbytniej uwagi. Najlepszym wyjściem byłoby ukrycie jego zwłok w jednym z mauzoleów i zaczekanie do zmroku, jednak nie chcemy ryzykować, że pojawi się ktokolwiek z jego wspólników. Tak naprawdę nie wiemy, co tu robi ani dla kogo to robi, ale jeszcze dzisiaj zamierzamy się tego dowiedzieć.

- Skąd wiedziałeś, że tu będziemy? - pytam Bena z ciekawością.

- Nie miałem o tym pojęcia. Śledziłem Lafitte i czekałem, aż nadejdzie idealna okazja i dotarłem za nim aż tutaj. A wy, jak się tu znaleźliście?

- Zoe rozpoznała jednego z jego kompanów – odpowiada za mnie Chris. – Jest niesamowita.

- Nieźle sobie z nim poradziłaś – wtrąca z dumą Bart. – Gdyby nie ty, zapewne udałoby mu się uciec.

Wypuszczam głośno powietrze z rezygnacją, zajmując tylne siedzenie samochodu.

- Nie chwalcie mnie – mówię cicho. - Nie miałam pojęcia, że to on, nie widziałam niczego. Chciałam tylko ratować własne życie. Gdyby to był którykolwiek z was, skończylibyście tak samo.

Ben i Chris spoglądają na siebie przez chwilę.

- Nie przejmuj się tym. To by nas nie zabiło.

- Nie z tym mam problem. Chodzi o to, że sprawienie wam bólu jest ostatnią rzeczą, jaką chciałabym zrobić, a jednak nie zawahałam się nawet na sekundę. Przeraża mnie to, co jestem w stanie zrobić, by ratować własne życie. Jestem okropnym człowiekiem.

- Nie mów tak! - wścieka się Chris. - Oboje dobrze wiemy, jaka jesteś naprawdę. Jeśli my mielibyśmy oceniać siebie jedynie przez pryzmat najgorszych rzeczy, jakie udało nam się osiągnąć, nie bylibyśmy nawet godni dotykać ziemi, po której stąpasz.

Uśmiecham się blado.

- Nie macie najmniejszego pojęcia, kim jestem. Boże! Nawet ja sama tego nie wiem!

- To bez znaczenia – odzywa się Ben. – Skoro Fabian ci ufa, nie możesz być złą osobą.

- To, co jest między mną a nim, nie ma żadnego związku z zaufaniem. Wiedzieliście o tym, że gdy go poznałam, chciał mnie zabić?

Patrzę im w oczy. Zero reakcji.

- Nie – odpowiadam za nich. – A wiecie, dlaczego tego nie zrobił? Ponieważ nie mógł! Jedyny powód, dla którego tu jestem to to, że ma nadzieję, iż Siggar będzie w stanie zmienić moje wspomnienia, że zapomnę, iż kiedykolwiek was spotkałam.

Cisza.

- Nie wierzę w to – zaprzecza stanowczo Chris. – Nawet jeśli na początku miał taki plan, teraz go zmienił. Gdyby wciąż chciał, żebyś zniknęła z jego życia, powiedziałby nam o tym. Poza tym zapominasz o jednej ważnej rzeczy.

- Jakiej? – pytam z powątpiewaniem.

- My o tobie nie zapomnimy – wtrąca Ben. – Naszej pamięci nie da się zmodyfikować i możesz być pewna, że żaden z nas nie pozwoli, by zmieniono ją tobie.

Uśmiecham się do nich nieśmiało.

Sama nie wiem, czego chcę. Jeszcze wczoraj byłam pewna, że moje życie bez Fabiana nie będzie miało sensu, jednak dzisiaj wszystko się zmieniło. Dzisiaj zdałam sobie sprawę, że nie jestem dla niego nikim wyjątkowym, że wszystko, co się między nami wydarzyło, nie ma nic wspólnego z miłością, że to wszystko jest tylko wytworem mojej wyobraźni.

- Nie chcę o was zapomnieć... – mówię cicho.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top