ROZDZIAŁ 12

Kiedy się budzę, druga strona łóżka – a raczej tego, co z niego pozostało – jest pusta. Musi przestać to robić. Znika za każdym razem, nim zdążę otworzyć oczy. Podnoszę się i owijam szlafrokiem, gdy rozchylają się drzwi.

- Wstałaś już – stwierdza Fabian, wchodząc do środka.

Patrzy na mnie i uśmiecha się figlarnie.

- Wracamy do Baton Rouge. Z pewnością wszyscy wiedzą już, że szukamy Siggara. Nie możemy tu dłużej zostać.

Ubieram się wygodnie i zaczynam pakować resztę swoich rzeczy. Fabian siada na fotelu i przygląda mi się z rozbawieniem. W tej samej chwili rozlega się donośne pukanie do drzwi. Ucisza mnie, przykładając palec do swoich ust i podchodzi do nich niepewnie.

- Kierownik hotelu, złożono skargi na hałas. Proszę otworzyć – przemawia groźny, basowy głos.

Fabian przekręca zamek i rozchyla drzwi na całą szerokość. Mężczyzna robi krok do przodu, po czym nieruchomieje i otwiera oczy ze zdziwienia, kiedy jego wzrok zatrzymuje się na pozostałościach antycznego łóżka.

- Co do... - zaczyna, lecz milknie, zapewne z braku słów, których mógłby użyć.

Obraca głowę i spogląda na nas, a szok maluje się na jego twarzy.

- Zobaczyła pająka – wyjaśnia Fabian przepraszającym tonem i wskazuje ręką w moją stronę.

Patrzę na niego i chcę się odezwać, ale zauważam jego bezczelny uśmieszek, więc milknę.

Niby, co mam powiedzieć?

- To bezcenny artefakt! – krzyczy właściciel hotelu. – Dzwonię na policję! Nie pozwolę...

- Pokryjemy koszty naprawy – przerywa Fabian i staje naprzeciwko niego, a czerwony błysk pojawia się w jego oczach.

- A teraz proszę zostawić nas samych – kontynuuje – rozmawialiśmy, wszystko zostało wyjaśnione, jest pan zadowolony.

Mężczyzna rozluźnia się i uśmiecha szeroko.

- Życzymy przyjemnego pobytu i miłego dnia – recytuje i opuszcza pokój.

Patrzę na Fabiana ze zdziwieniem.

- Ty naprawdę to potrafisz – mówię z uznaniem. – Jestem pod wrażeniem.

- To drobiazg. – Śmieje się z dumą i lekceważąco macha ręką.

Zabieram swoje rzeczy i schodzimy do recepcji. Fabian wskazuje na sofę i prosi, bym zaczekała. Zapewne nie chce, żebym zobaczyła, ile kosztują go zrujnowane przez nas "bezcenne artefakty". Z daleka widzę, jak spogląda na rachunek, ale nic nie mówi, tylko wyciąga kartę kredytową. Nie wygląda na niezadowolonego, jednak jestem pewna, że kwota jest kilkucyfrowa. Podchodzi do mnie i bierze moją torbę, a następnie kierujemy się w stronę parkingu.

***

Pierwszy kwadrans przejeżdżamy w ciszy. Przeznaczam ten czas na wysmarowanie, pełnej przeprosin i skruchy, wiadomości do Keiry. Musi być wściekła, po tym, jak zostawiłam ją w szpitalu, bez żadnego słowa wyjaśnienia.

Rozglądam się i myślę, obracam głowę i obserwuję go uważnie.

- Mów – odzywa się po chwili, zauważając moje niezdecydowanie.

- Co dalej? Jaki jest plan? – pytam, ale tak naprawdę chciałabym wiedzieć, czy jestem w nim uwzględniona.

- Wracamy do mojego domu, chyba że chciałabyś inaczej? – odpowiada, spoglądając na mnie pytająco.

Uświadamiam sobie, że daje mi możliwość wyboru. Mogę się teraz wycofać i powrócić do swojego, bezpiecznego życia bądź pojechać z nim i wplątać się z pewnością w kolejne kłopoty.

- Nie – mówię zdecydowanym tonem.

Milczy przez chwilę, ale nie protestuje. Cieszę się, że przeszło mu już usilne ratowanie mnie przed samą sobą.

- Dobrze. Przyda mi się twoja pomoc. W ciągu następnych dni przyjedzie kilka osób i będziemy potrzebowali kogoś, kto na spokojnie wysłucha wszystkich naszych planów. Moi przyjaciele są porywczy i każdy z nich jest przekonany o swoich racjach, nie będzie to więc proste zadanie – oświadcza, uśmiechając się blado.

- Opowiedz mi o nich.

- Cóż... jest ich czterech i nie chciałbym żadnego z nich mieć za wroga – zaczyna wyjaśniać tak powoli, jakby dokładnie ważył każde słowo. – Są niebezpieczni i piekielnie pewni swojej siły.

Przełykam ślinę. Cholera. Mieszkać pod jednym dachem z piątką potężnych wampirów? Jakoś wcześniej umknął mi fakt, że właśnie to, Fabian próbował mi uświadomić.

- I wszyscy poznaliście się przez Siggara? – dociekam, chcąc oderwać od siebie wszystkie paskudne myśli. Pomyślę o tym później, kiedy już przyjdzie mi się z tym zmierzyć.

- Znaliśmy się wcześniej. Wszyscy byliśmy żołnierzami kolonii podczas rewolucji amerykańskiej. Płynęliśmy do Wirginii, aby wesprzeć nasze wojska w bitwie pod Saratogą, kiedy nasz statek został ostrzelany. Broniliśmy się zaciekle, jednak zaskoczeni, nie mieliśmy większych szans. Z czterdziestoosobowej załogi nie przeżył praktycznie nikt, a tym, którym się udało, nie mieli zbyt dużych perspektyw. Wielokrotne rany i wycieńczenie organizmu nie pozwoliłoby dopłynąć nam do brzegu. Stało się jednak tak, że naszym dowódcą z ręki generała Washingtona był nikt inny, jak Siggar. Zebrał ocalałych w jednym miejscu i zapytał, czy chcielibyśmy otrzymać szansę zmiany wyniku wojny. Patrzyliśmy po sobie zmieszani i zrozumieliśmy, że nie uda nam się tego przeżyć. Uzgodniliśmy więc, by zrobił cokolwiek, co miał na myśli. Żaden z nas oczywiście nie mógł wtedy wiedzieć, że wampiry istnieją i że za chwilę, staniemy się jednymi z nich. Po tym, jak napoił nas swoja krwią – zabił każdego po kolei. Myśleliśmy, że to jakiś obrządek religijny przed ulżeniem w naszych cierpieniach. Wyobraź sobie, jakież było zdziwienie, gdy obudziliśmy się kilka godzin później, całkowicie zdrowi, z nową siłą oraz co ważniejsze – odporni na śmierć. Dopłynęliśmy wpław do Saratogi i zaskoczyliśmy naszych wrogów atakiem na wielu frontach. Pokonaliśmy armię brytyjską, co skłoniło Francję do przystąpienia do walki po naszej stronie. Jak zresztą wiesz z historii, bitwa ta była punktem zwrotnym, która ostatecznie przyczyniła się do wygrania wojny i utworzenia dzisiejszych Stanów Zjednoczonych.

- Eeem, to znaczy: CO? – pytam oszołomiona. – Podejrzewałam, że masz więcej lat, niż tyle, na ile wyglądasz, ale ile?

Śmieje się i patrzy na mnie z rozbawieniem.

- W tym roku skończę 265 – oświadcza niepewnie i przygląda się mojej reakcji.

Spoglądam na niego ze zdziwieniem i zastanawiam jak to możliwe. Jakim cudem ktoś, kto powinien nie żyć od przynajmniej dwustu lat, siedzi teraz obok mnie, wygląda jak z okładki "Men's Health" i opowiada głupie dowcipy.

- W porządku – zaczynam. – Opowiedz mi o swoich przyjaciołach. Ale coś więcej niż "są źli i nikczemni". Chcę wiedzieć, czego powinnam się spodziewać.

Obserwuje mnie przez chwilę i zapewne zastanawia, co powinien mi powiedzieć, a co należałoby przemilczeć, bym nie uciekła z krzykiem, wyskakując z pędzącego samochodu.

- Jak już wspomniałem, jest ich czterech – zaczyna, spoglądając raz na mnie, a raz na drogę. – Z Bart'em znam się najdłużej. Przez większość życia mieszkaliśmy obok siebie i razem wyruszyliśmy walczyć o niepodległość. Ufam mu i bez zastanowienia powierzyłbym mu swoje życie, ale uważaj, bo to kawał skurczybyka. Jednym spojrzeniem potrafi sprawić, że wyjawisz mu swoje największe tajemnice. Na ciebie prawdopodobnie to nie zadziała, ponieważ jesteś małym dziwadełkiem, ale nie zmienia to faktu, że jego charakter pozostawia wiele do życzenia.

- Ej, nie jestem żadnym dziwadłem! – oburzam się i robię obrażoną minę, na co on wybucha głośnym śmiechem.

- Jasne, że nie... –mamrocze, udając zaprzeczenie.

- Dobra, zmieszasz temat! – upominam go.

Odwraca głowę i patrzy na drogę.

- Drugi to Ben. Kiedy poznaliśmy się na początku wojny, był drobnym, ubogim chłopaczkiem z prowincji, który wyruszył do walki z myślą o tym, że jako żołnierz, będzie miał lepsze życie. Wiesz jednak, co otrzymał w zamian. Teraz jest samotnikiem i trzyma się na uboczu, ponieważ jego ciało wytwarza tak silne pole elektromagnetyczne, że jednym tylko swoim dotykiem potrafi zabić. Jak wiesz, wampira nie wykończy w ten sposób, ale kilkukrotnie zdarzyło mu się skrzywdzić ludzi przez przypadek – przerywa na chwilę i rzuca mi szybkie spojrzenie. - Pozostali to bracia bliźniacy – Gabe i Chris. Ta dwójka to po prostu niegodziwi popaprańcy. Poznaliśmy się dopiero na pełnym morzu, ale chłopaki od razu potrafią zapaść w pamięć. Zresztą jak ich poznasz, to sama się przekonasz. Mają za to bardzo ciekawą umiejętność – potrafią porozumiewać się między sobą, z każdego zakątka świata, za pomocą siły woli i umysłu. To dość przydatne, szczególnie jeśli mogą rozmawiać ze sobą w towarzystwie, nie zwracając na siebie niczyjej uwagi.

- Postaram się zapamiętać – oświadczam zmieszana. – Czy jest jeszcze coś, o czym powinnam wiedzieć?

- To na razie wszystko – uśmiecha się niepewnie. – Pamiętaj jednak, że żaden z nich nie jest człowiekiem. Nie daj się nabrać na ich pozę miłych chłopców.

- Dobrze. Więc teraz powiedz mi, jakie są twoje czary-mary – nalegam z zainteresowaniem. – Powiedziałeś wcześniej, że nie muszę tego wiedzieć, jednak wydaje mi się, że pora jest jak najbardziej do tego odpowiednia.

Chichocze i spogląda na mnie z ukosa.

- Jesteś bardzo irytująca, wiesz o tym? – stwierdza, powstrzymując chichot.

- Wiem, a teraz mów!

- Potrafię wszystko.

- Co to znaczy wszystko? – pytam zaintrygowana.

- Umiem robić wszystkie te rzeczy naraz. Mogę pożyczać moc od innych, jednak działa ona zazwyczaj tylko przez krótki czas.

- Naprawdę? Jak to możliwe?

Znów się śmieje.

- A jak to możliwe, że ktokolwiek z nas w ogóle posiada jakiekolwiek umiejętności? Nie wiem, Zoe. Jesteśmy wybrykami natury, nie powinniśmy nawet istnieć. Zapewne w ten sposób Kain postanowił odegrać się za swoją niedolę.

- O co chodzi z tym Kainem? – pytam, wyłapując ten fragment z jego wypowiedzi. – Słyszałam, jak wspominaliście o nim kilka razy jakby, co najmniej miał pojawić się w każdej chwili i pogrozić wam palcem.

Fabian patrzy na mnie roześmiany i kręci głową z dezaprobatą.

- Wszystko musisz wiedzieć od razu, prawda?

Potakuję, uśmiechając się niewinnie.

- Istnieje legenda, że to właśnie on był pierwszym wampirem. Rzekomo Bóg skazał go na wieczne potępienie za zabicie Abla i uczynił nieśmiertelnym, aby przez wieki nie mógł zaznać spokoju i nasycić pragnienia przelanej krwi. Niektórzy z nas wierzą, że Kain żyje wśród nas i obserwuje z ukrycia oraz że pewnego dnia pojawi się, by rozliczyć nas z grzechów. Chodzą plotki o jego niezwykłych mocach jak teleportacja, telepatia czy umiejętność zabijania za pomocą pstryknięcia palcami, ale dla większości z nas jest jedynie pewnego rodzaju boogeymanem, którym rodzice straszą małe wampirki, gdy te są niegrzeczne.

Zastanawiam się przez chwilę.

- W sumie to nawet wiele wyjaśnia. Kilka lat temu pomagałam znajomemu policjantowi rozwiązać sprawę morderstwa, w którą zamieszana była niewielka grupa młodych ludzi, nazywających siebie Kainitami. Twierdzili oni, że Stary Testament jest dziełem szatana oraz że Kain objawił im się i rozkazał złożyć w ofierze jednego z nich, w zamian za życie wieczne. Pamiętam, że w tamtym okresie naczytałam się wiele na ten temat i zawsze zastanawiałam, jacy idioci w to wierzą. Cóż, teraz okazuje się, że to mnie powinno być głupio...

- Myślałem, że zajmujesz się raczej sprawami związanymi z niewiernością – obserwuje mnie z podziwem. – A tu się okazuje, że prawdziwy z ciebie detektyw.

Tym razem to ja zaczynam się śmiać.

- Sprawa z tym facetem z klubu, to była bardziej przysługa, niż prawdziwe zlecenie. Dałam się nabrać na gorzkie łzy jego żony i wplątałam się w całą tę niedorzeczną sytuację. Zazwyczaj biorę tylko te śledztwa, na których można dobrze zarobić lub takie, które uznam za interesujące. Taka jest właśnie sprawa twojego przyjaciela. Gdy zaproponowałeś, żebym ci pomogła, mimo iż nie wierzyłam do końca, że mówisz prawdę, od razu wiedziałam, że będzie ciekawie. Nie podejrzewałam jednak, że wszystko będzie, aż tak dziwaczne. Gdybym opowiedziała o tym mojemu znajomemu, jestem przekonana, że siedziałabym teraz w pokoju bez klamek, a jedyne zlecenia, jakie bym wykonywała, to śledztwa w sprawie niedoboru żelatyny w podwieczorkowych galaretkach...

Spoglądam na Fabiana, a on uśmiecha się do mnie i delikatnie ściska moją dłoń, jakby chciał dodać mi otuchy. Resztę trasy pokonujemy w milczeniu. On skupia wzrok na drodze, a ja obserwuję okolicę i staram poukładać w głowie wszystkie nowości, których się dzisiaj dowiedziałam. Gdybym miała więcej rozumu, poprosiłabym, żeby odwiózł mnie do domu, a następnie zmusiłabym się do wyparcia z pamięci wydarzeń tych ostatnich kilku dni. Jestem jednak zbyt uparta i za nic nie przepuściłabym możliwości rozwiązania tak interesującej sprawy. Poza tym nie chcę rozstawać się z Fabianem. Jeszcze nie teraz. Podświadomie wiem, że nie okaże się to dla mnie szczęśliwym zakończeniem, ale nie jestem jeszcze gotowa, wyrzucić go z mojego życia. Pół godziny później wjeżdżamy w wąską, zalesioną uliczkę opatrzoną znakiem "zakazu wjazdu na teren prywatny" i zmierzamy w stronę oddalonej o kilka kilometrów od cywilizacji, rezydencji Fabiana.

Kiedy opuszczamy samochód i kierujemy się do drzwi, odnoszę dziwne wrażenie, że jestem obserwowana. Zatrzymuję się i rozglądam nerwowo po okolicy, ale nie dostrzegam nikogo.

- Coś nie tak? – pyta z troską Fabian.

- Nic, tylko... mam dziwne wrażenie, że ktoś mi się przygląda.

- Gdybyśmy nie byli sami, wyczułbym to – stwierdza pewnym tonem, ale również rozgląda się dookoła.

Kilka sekund później słyszę cichy szelest, a kolorowa smuga sfruwa z nieba i staje naprzeciwko nas. To mężczyzna. Jest dobrze zbudowany, postawny i groźny. Podnosi upstrzoną blond czupryną głowę i szczerzy swoje ostre, białe kły.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top