ROZDZIAŁ 10
Z samego rana wsiadam do taksówki i kieruję się w stronę dworca kolejowego New Orleans Union Passenger Terminal. Keira obiecała zjawić się pierwszym pociągiem, jaki zdoła złapać; chcę być na miejscu przed jej przyjazdem. Wchodzę do najbliższej knajpy, jaką zauważam i zamawiam kawę, po czym wysyłam jej wiadomość z adresem lokalu. Jestem tak zmęczona, że jedynie szok i buzująca we mnie adrenalina sprawia, że trzymam się na nogach. Muszę uzupełnić brak kofeiny i wymyślić jakąś historię, którą opowiem mojej przyjaciółce. Nie mogę wyjawić jej prawdy. Po tym wszystkim, co się wydarzyło oraz całej tej sytuacji, w której się znalazłam, nie chcę narażać jej życia na niebezpieczeństwo.
Keira zjawia się dwadzieścia minut później. Zauważa mnie, przepycha się i mocno mnie przytula. Odwzajemniam uścisk, powstrzymując grymas bólu, aby nie dać po sobie poznać, że coś jest nie w porządku.
- Co się z tobą działo? – pyta, zajmując wolne miejsce naprzeciwko mnie.
Patrzę na nią i zmuszam się do uśmiechu.
- Znasz mnie, wszędzie gonię za ciekawym zleceniem.
Obserwuje mnie podejrzliwie.
- Ale aż tutaj? Do Nowego Orleanu? Zamknęłaś biuro i nie odbierałaś moich telefonów. Martwiłam się, że wpadłaś w jakieś kłopoty.
- Przepraszam, ale wszystko zdarzyło się tak nagle. Musiałam wyjechać w pośpiechu, ponieważ zlecenie było pilne. Miałam do ciebie zadzwonić, ale jakoś nie było czasu – kłamię z nadzieją, że się nie zorientuje.
- Zadzwoniłaś teraz, kazałaś mi rzucić wszystko i przyjechać do innego miasta, więc mów, co to za ważna sprawa – zwraca się do mnie rzeczowym tonem.
Spoglądam na nią i milczę przez chwilę, próbując ubrać w słowa to, o co chcę ją poprosić.
- Muszę dostać się do kostnicy w New Orleans East Hospital – wyjaśniam i czekam na jej reakcję.
Prostuje plecy i otwiera oczy ze zdziwienia.
- Po jaką cholerę chcesz tam wchodzić? – pyta, przyglądając mi się podejrzliwie.
- Muszę coś stamtąd zabrać – to częściowo prawda – ale nie mogę o to poprosić, ponieważ policja z pewnością będzie chciała zabezpieczyć to, jako dowód rzeczowy. Pomyślałam, że jako pielęgniarka, możesz tam kogoś znać.
Siedzi przez chwilę w zamyśleniu.
- To prawda, znam kogoś, ale nie jestem pewna czy to wystarczy. Planujesz popełnić przestępstwo na litość boską... - oświadcza z wyrzutem.
- To nie do końca prawda – usprawiedliwiam się. – Potrzebuję tylko drobny przedmiot, który ma wartość sentymentalną. Przyrzekam, że nie wpłynie to na wynik śledztwa. – Patrzę na nią błagalnym wzrokiem.
Wypuszcza powietrze z rezygnacją.
- W porządku, ale nie obiecuję, że nam się uda. Osobą, którą tutaj znam, jest mój były chłopak. Rozstaliśmy się kilka lat temu i nie było to przyjemne, nie wiem więc, jak zareaguje na mój widok.
- Dziękuję! – krzyczę uradowana. – Nie wiem, jak ci się odwdzięczę!
- Nie martw się, już ja coś wymyślę. – Chichocze. – I będzie cię to sporo kosztowało.
***
Pół godziny później znajdujemy się w szpitalu. Keira nakazuje mi usiąść w poczekalni, a sama kieruje się do dyżurki w celu zasięgnięcia informacji. Wraca po chwili i oznajmia, że jej znajomy pracuje w innej części budynku, a następnie znika za zakrętem korytarza. Siedzę i czekam z nadzieją na dobre wiadomości, rozglądam się po pomieszczeniu. Rana na brzuchu zaczyna boleć coraz bardziej i nie wiem, jak długo zdołam jeszcze wytrzymać. Wraca kilka minut później.
- Znalazłam. Zdziwił się na mój widok, ale przekonałam go, żeby wyskoczył ze mną na kawę. Trzymaj – oświadcza, wręczając mi kartę magnetyczną. – Masz nie więcej niż dwadzieścia minut, ale nie obiecuję, że wcześniej nie zauważy jej braku.
Patrzy na mnie z troską.
- Wszystko w porządku? Zbladłaś i wyglądasz jakoś słabo.
- Nic się nie dzieje – odpowiadam natychmiast. – To tylko lekkie nerwy, nie przejmuj się mną.
Uśmiecha się łagodnie i odchodzi niepewnie, ja natomiast zmierzam do windy.
Zjeżdżam na ostatnie piętro i idę w wyznaczonym przez wskazówki kierunku. Otwieram drzwi, rozglądam się nerwowo, ale nie zauważam nikogo. Jest wcześnie, prawdopodobnie patolog nie zaczął jeszcze swojej zmiany. Zamykam je i zmierzam w stronę chłodni. Lodówek jest kilka, zaczynam czytać karty zawieszone na drzwiczkach. Nie wiem, co mam zamiar znaleźć, ale chcę uniknąć sprawdzania wszystkich ciał po kolei. Na jednej z nich w rubryce "imię i nazwisko" zauważam wpis "Jane Doe", stwierdzam więc, że to musi być on. Odkładam kartę na miejsce i niepewnym ruchem łapię za uchwyt otwierający drzwiczki. Naciskam mocno i przyciągam je do siebie. Zaczynają uchylać się powoli, zapieram się bardziej i po chwili rozchylam je całkowicie. Fabian. Dotykam jego dłoni – jest zimna jak lód. Biorę głęboki wdech i ściskam kawałek drewna, wystający z jego piersi, a następnie szarpię z całej siły. Udaje mi się go wyciągnąć, ale nic się nie dzieje. Fabian nie poruszył się, a jego ciało w dotyku wciąż jest twarde jak kamień. Tchnięta nagłą myślą, kładę obie ręce w okolicy jego serca i zaczynam uciskać, jakbym chciała przywrócić krążenie.
- Obudź się! – krzyczę, powstrzymując łzy.
Po kilku minutach przestaję, zdając sobie sprawę, że to, co robię, nie ma najmniejszego sensu. Łapię go za ramiona i potrząsam z całej siły. Wciąż ani drgnie.
Co robić? Za chwilę, ktoś mnie zauważy i nie mam najmniejszego pojęcia, jak mogłabym się z tego wytłumaczyć. "Próbuję obudzić trupa" nie wydaje się najlepszym rozwiązaniem.
Opieram łokcie przy jego nogach, chowam twarz w dłoniach. Nagle słyszę odgłos łapczywie nabieranego powietrza i podnoszę głowę. Fabian siada gwałtownie i wbija we mnie wzrok.
- Rozmawiałem z Siggarem! – wykrzykuje.
Nie widzę jednak już nic więcej. Mdleję.
***
Otwieram oczy i ze zdziwieniem stwierdzam, że znajduję się w naszym pokoju hotelowym. Pamiętam, że jeszcze chwilę temu byłam w szpitalu i próbowałam odnaleźć Fabiana. Nie wiem, jak wiele czasu upłynęło od tamtego momentu, ale zapewne gorączka i osłabienie, spowodowane raną na brzuchu, musiało wyniszczyć mój organizm i sprawić, że straciłam przytomność. Wspomnienie to sprawia, że z zaskoczeniem zdaję sobie sprawę, iż nie czuję już bólu. Odkrywam kołdrę i zauważam, że moja skóra jest gładka, a po obrażeniach nie ma ani śladu.
- Uleczyłem cię swoją krwią – wyjaśnia Fabian z drugiego końca pokoju.
Podnoszę głowę.
Patrzę na niego przez chwilę i uśmiecham się, ponieważ jest tutaj. Udało mi się. Uratowałam go.
- Jesteś tu – oświadczam z ulgą.
Uśmiecha się blado, poważnieje.
- Jak mogłaś być tak nierozsądna? Prosiłem cię, żebyś została w hotelu, natomiast ty postanowiłaś zrobić coś zupełnie odwrotnego. O mało nie zginęłaś!
Spuszczam wzrok.
- Myślałam, że tutaj zwariuję, nie wiedząc, co się dzieje. Miałam przeczucie, że stanie się coś złego. Nie mogłam siedzieć bezczynnie i czekać. Musiałam coś zrobić.
Wstaje i podchodzi w moją stronę, siada na brzegu łóżka.
- Kiedy zobaczyłem, jak upadasz na ziemię... – wstrzymuje oddech i zamyka oczy. – Myślałem, że umierasz.
Obserwuję go. Dostrzegam ból w szarym spojrzeniu. Wyciągam rękę i ściskam jego dłoń.
- Też tak pomyślałam. Byłam pewna, że zabiją nas oboje. Jednak jesteśmy tu.
Patrzę na niego i zastanawiam, kiedy stał się dla mnie tak ważny. Znam go zaledwie kilka dni, a mam wrażenie, jakby od zawsze był częścią mojego życia.
Podnosi głowę i spogląda w moje oczy.
- Wiem, że chcesz tu zostać, ale nie mogę ci na to pozwolić. Nie chcę patrzeć, jak dajesz się zabić.
- Jakbyś nie zdążył tego zauważyć, nie tak łatwo jest się mnie pozbyć. Powinnam zginąć już kilka razy, a jednak wciąż tu jestem i nigdzie się nie wybieram.
Wstaje, zatrzymuje się kilka metrów dalej.
- Nie rozumiesz. Chcę, żebyś żyła. Chcę, żebyś była bezpieczna daleko stąd. Tak daleko ode mnie, jak to tylko możliwe. Przy mnie nie czeka cię nic innego jak śmierć.
- Mylisz się. Dopiero przy tobie czuję, że naprawdę żyję. Nigdy nie doświadczyłam czegoś podobnego – mówię podekscytowana.
- Mój świat nie jest miejscem dla ciebie. Dlaczego nie potrafisz tego zrozumieć?
- A czemu ty nie rozumiesz, że nie chcę, żebyś zniknął z mojego życia? Ty tego nie czujesz? Jeśli mi powiesz, że jestem ci obojętna i nie chcesz mnie więcej widzieć, to odejdę, ale musisz wiedzieć, że to ostatnia rzecz, jaką chcę teraz zrobić – przerywam na chwilę i mu się przyglądam. – Czuję coś do ciebie.
- Bo jesteś głupia. Jestem mordercą. Próbowałem zabić ciebie – mówi cicho.
- Wciąż chcesz to zrobić?
- Nie, ale...
- Więc zamknij się – przerywam mu.
Patrzę na niego przez chwilę i zdaję sobie sprawę, że nie marzę o niczym innym, jak znaleźć się w jego objęciach. Wiem, że on również czuje coś do mnie i choćby nie wiem jak bardzo, starał się temu zaprzeczać, jego zachowanie mówi całkowicie coś innego. Patrzę mu w oczy i widzę w nich pożądanie. Wiem, że wszystko zależy teraz ode mnie. Jeśli zwątpię, on nigdy się nie odważy. Z wyrazu jego miny mogę wyczytać, że jest zbyt przerażony tym, co może się wydarzyć oraz tym, jak silne są nasze uczucia. Nie roztrząsam tego jednak ani minuty dłużej. Daję się ponieść chwili i nie myślę o konsekwencjach. Chcę być z nim. Tu i teraz. Spoglądam na niego ostatni raz i robię krok w jego kierunku.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top