Rozdział 2: Miejsce zbrodni
24-25 października 2025r
Powiedzieć, że Dewey miał mieszane uczucia co do tej przygody, byłoby… cóż, nie niedopowiedzeniem, ale zdecydowanie nie przesadą – po prostu stwierdzeniem, naprawdę, i to trafnym.
Dewey miał wiele uczuć w związku z całą tą przygodą, a większość z nich była związana z jego bratem. Zaginionym, mówiąc dokładniej, chociaż z pewnością miał też jakieś uczucia co do tego drugiego.
Powiedzieć, że nagłe zniknięcie Louiego mocno uderzyło w niego i Hueya, byłoby właściwie za mało żeby to wyrazić. Słowa nie były w stanie w pełni opisać, jak wpłynęła na niego nieobecność Louiego — wpłynęła na niego, nadal na niego wpływa — ale gdyby musiał spróbować, powiedziałby, czuł się trochę tak, jakby rozerwano mu serce.
Oczywiście nie dosłownie, wyrwanie mu serca całkiem skutecznie uniemożliwiłoby mu chodzenie, oddychanie, ogólnie życie – wszystko to najwyraźniej robił przez ostatnie trzy lata, ale nawet wtedy wydawało się to w jakiś sposób niewłaściwe. To było tak, jakby któregoś dnia jego serce zostało wyrwane z piersi, ale zamiast umrzeć czy coś w tym rodzaju, jego duch albo jakaś gówniana prowizorka zajęła jego miejsce i za każdym razem, kiedy coś czuł lub myślał o tym zbyt mocno, był uderzony myślą, jak to jeszcze bije? Zostało wyrwane. Jak moje ciało może się jeszcze poruszać, kiedy moje serce zostało wyrwane?
Jak mogę nadal żyć moim życiem, kiedy on odszedł?
Ciężko było z tym funkcjonować, chociaż najtrudniejsze było zaakceptowanie myśli, że przede wszystkim będzie musiał z tym żyć dalej.
Kiedy Louie zaginął na początku, myślał, że nie ma się czym martwić. Dewey był pewien, podobnie jak reszta rodziny, że wystarczy odrobina śledztwa, szybka, pełna akcji przygoda, a potem będą bezpieczni w domu, gotowi, by następnego dnia razem się z tego śmiać. W ten sposób, jak przypuszczał, zmiana nie była tak nagła — kilka dni zajęło mu, zanim naprawdę zaczął odczuwać, że to coś poważnego. Albo jeszcze gorzej: nieodwracalnego. Nie jest to szybka i łatwa sprawa. Mógł wiedzieć od razu, głęboko w piersi, ale minęło kilka tygodni, zanim naprawdę zaczął rozpoznawać to, co było jego stałym towarzyszem. Ale od miesięcy żywił nadzieję, że dzieli ich tylko jeden przełom, jedna luźna nić, która wszystko rozwikła, a wtedy odzyskają jego brata.
Nie chciał przestać. Pewnie nigdy by się nie zatrzymał. Gdyby to nie skończyło się na narażaniu jego drugiego brata na niebezpieczeństwo.
(Huey wpada w niego, gdy drżenie wstrząsa całym jego ciałem, zauważając po raz pierwszy, jak chorowicie wygląda, czując, jak jego brat wiotczeje w jego ramionach, wyglądając na tak małego w szpitalnym łóżku z kroplówką przymocowaną do ramienia, odbijająca się echem myśl "O NIE ON TEŻ-" )
Dewey nie lubił o tym myśleć.
Od tego czasu on i Huey zaczęli się do siebie lgnąć i tak naprawdę nigdy nie przestali. To było trochę niezręczne, gdy powoli wkraczali w dorosłość – mieli stać się bardziej niezależni, podążać za własnymi zainteresowaniami, rozwijać się jako jednostki, nie przywiązywać się do bioder, jakby znów byli dziećmi – i z pewnością sprawiło to, że zderzyli się trochę z tym jak lata mijały boleśnie, ale tym, co trzymało go blisko pomimo tego, był irracjonalny strach, że jeśli Dewey zostawi go samego o sekundę za długo, Huey po prostu zniknie. Nie chodziło o to, że martwił się, że zostanie porwany czy coś w tym rodzaju – w miarę upływu czasu i braku nowych informacji stało się jasne, że jeśli ktoś porwał Louiego, nie wydawał się wcale zainteresowany resztą rodziny — ale o to chodziło. Wszyscy byli „jeśli”.
Gdyby Louie został porwany. Gdyby został zaczarowany w jakimś alternatywnym wymiarze czy coś. Gdyby został zamordowany i wrzucony gdzieś do oceanu (ogólnie mało prawdopodobne, ale niewygodnie możliwe ).
Ale jedną z rzeczy, których Dewey nie mógł zignorować, była możliwość, że Louie właśnie uciekł.
To była dziwna rzecz być tym nawiedzanym, ponieważ chociaż myśl, że członek twojej rodziny może tak po prostu zniknąć pewnego dnia bez żadnych wcześniejszych oznak, że kiedykolwiek chciał odejść, była trochę przerażająca, choć biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, było zdecydowanie najlepszym scenariusz — Dewey czułby się o wiele lepiej, gdyby dowiedział się, że Louie żyje najlepszym życiem, budując swoje imperium gdzieś w obcym kraju, niż gdyby dowiedział się, że został porwany i przetrzymywany wbrew swojej woli przez ostatnie trzy lata — ale jakoś jednocześnie najgorsze, bo oznaczało, że mógł mieć coś wspólnego z odepchnięciem go.
Co sprowadziło go z powrotem do sytuacji przygodowej.
Było rzeczą oczywistą, że wszyscy w ich rodzinie kochali przygody, w tym Dewey. To one spajały ich jako rodzinę i sprawiali, że życie było ekscytujące — Dewey zawsze czuł się najbardziej żywy podczas przygód. Ryzyko i działanie utrzymywały jego koncentrację w sposób, w jaki nic innego nie było w stanie, a życie bez nich przez ostatnie kilka lat sprawiło, że jego umysł i myśli były rozproszone i zdezorganizowane, i trudno mu było skupić się na czymkolwiek lub usiedzieć w miejscu dłużej niż pół godziny. Nawet wtedy nie był w stanie nawet rozważyć pójścia na nią, ponieważ nie kochał ich tylko dla siebie, ale z powodu tego, jak łączyły go z rodziną. Jasne, nie każdy z nich brał udział w każdej przygodzie przez cały czas, ale nadal czuł się źle, biorąc udział w którejś bez członka jego rodziny, który nie miał wyboru. Czuł się, jakby go zostawił.
Bo choć prawdą było, że wszyscy w jego rodzinie kochali przygody, była to z jednym godnym uwagi wyjątkiem — Louiem. Był jedynym, który nigdy nie lubił, a nawet narzekał regularnie na nie, wolał zostać w domu lub szukać skarbów w łatwiejszy, mniej zagrażający życiu sposób. I chociaż mniej narzekał na to, że później był ciągany na różne przygody zawsze świętował możliwość pozostania w domu, nawet w ostatnich latach poprzedzających jego zniknięcie. Wszyscy zawsze uważali to za mieszankę lenistwa i chciwości, ale w jakim stopniu Louie naprawdę ich nie lubił? Czy nienawidził rodziny za to, że zmusiła go do pójścia? Czy po prostu z biegiem lat miał ich coraz bardziej dość, aż w końcu zdecydował się uciec, by od nich uciec?
Nawet jeśli to była tylko teoria, Dewey nie był pewien, czy nadal może cieszyć się czymś, co mogłoby być powodem odejścia jego brata. Każdego dnia wybrałby Louiego zamiast przygód, ale.
Ostatnio czuł się zablokowany. On i Huey czuli. Ostatnio utknęli w martwym punkcie i trudno było to zignorować, gdy już się to zauważy. Każda część ich życia stanęła w miejscu i nic się nie działo. Nic złego, ale też nic dobrego, i to samo w sobie było wystarczająco złe. Dewey mógł powiedzieć, że wybrałby brata zamiast przygód, ale nie wybrał brata zamiast przygód, ponieważ nie było takiej opcji. Po prostu wybierał tkwienie w miejscu, pozostanie nieszczęśliwym, zamiast zrobić coś, co z pewnych perspektyw mogłoby zostać odebrane jako obraza jego zaginionego brata.
To była jedna z rzeczy, o których on i Huey rozmawiali w środku nocy, kiedy żadne z nich nie mogło spać i nikt ich nie słyszał. Pocieszająca była świadomość, że to nie tylko on, i oznaczało to również, że mógł polegać na swoim bracie, który pomógł mu wymyślić coś, co mogłoby to naprawić, ale nie poczynili wielkich postępów, zanim pojawiła się Webby i przedstawiła im odpowiedź.
To nie było idealne, a Dewey zdecydowanie nadal miał dość mieszane uczucia co do całej sprawy, ale po raz pierwszy od dłuższego czasu czuł, że jest droga naprzód.
To było trochę trudne, aby dorośli się zgodzili - no, przynajmniej starsi dorośli. Wszyscy trzej też byli już technicznie dorosłymi – fakt, o którym Dewey nie wahał się im przypominać, kiedy nadal próbowali odrzucić ten pomysł, mimo że Webby nie była już jedyną zainteresowaną stroną. Chociaż Scrooge i Della nie pochwalali tej podróży (chociaż wujek Donald był dziwnie neutralny przez całą mękę), tak naprawdę nie mogli powstrzymać ich przed samodzielnym wyjazdem.
— Nie potrzebujemy twojej zgody — zauważył Dewey. — To znaczy, pomoc byłaby mile widziana, ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby po prostu zarezerwować bilety na własną rękę — Huey rzucił mu piorunujące spojrzenie za jego szczerość, ale szybko go poparł. To nie było tak, że członkowie rodziny nie dzielili się wcześniej na mniejsze grupy w poszukiwaniu przygód, a nawet gdyby tak nie było, minęło tak dużo czasu, odkąd wyruszyli na prawdziwą wyprawę, że to, co zwykle robili nie miało już większego znaczenia.
Przez lata, które minęły od zaginięcia Louiego i ustania przygód, wyrośli z bycia dziećmi zależnymi od starszych członków rodziny. Jasne, prawdopodobnie potrzebowali karty kredytowej Scrooge'a do samolotu, ale jeśli naprawdę odmówił jej przekazania, mogliby albo podkraść ją w drodze do wyjścia, albo ukraść pieniądze z innego miejsca. Nie żeby to był pierwszy raz, kiedy machnęli ręką na prawo ze względu na swoje eskapady.
Na szczęście (lub niestety, w zależności od tego, jak bardzo ekscytacji szukałeś) do tego nie doszło, a Scrooge dość łatwo przekazał swoją kartę po tym, jak kazał im obiecać, że koszty będą tak niskie, jak to tylko możliwe, ze zmęczonym potrząśnięciem jego starożytnej głowa.
— Przypuśćmy, że naprawdę nic was nie powstrzyma, uparte dzieciaki, — mruknął, wbijając w nich przenikliwe czarne oczy otoczone ciężkimi zmarszczkami — ale gdy tylko zobaczycie kłopoty, chcę, żebyście się stamtąd wynieśli. Nie szukajcie niebezpieczeństwa, słyszysz?
Cała trójka zgodziła się z łatwością – chociaż wszyscy wiedzieli, że żaden z nich nie dotrzyma tej obietnicy – i to było to.
Spędzili kilka godzin planując i rezerwując podróż, zanim położyli się na noc, a następnego dnia wyruszyli na lotnisko.
(Wujek Donald przytulił ich, gdy wychodzili, zatrzymując ich w swoich ramionach trochę za mocno, na trochę za długo. Dewey nie chciał myśleć o tym, jak trzęsły mu się jego ogorzałe ręce, gdy chwytał ich ramiona, by spojrzeć na nich przed ich wyjazdem po raz pierwszy od lat, albo niepokój wypisany na jego zmęczonej twarzy, albo sposób, w jaki widział odbicie tego niepokoju w oczach Hueya. Albo sposób, w jaki wiedział, że jeśli spojrzy w lustro, on... tam też to widział.)
To było uroczyste pożegnanie.
———
— ...I oto jesteśmy — oznajmił Huey, trzymając przed sobą mapę miasta z Deweyem i Webbym podążającymi za nim, gdy okrążyli ostatni zakręt ulicy, by w końcu zobaczyć drugą stronę wysokiego żywopłotów, obok których szli przez ostatnie dziesięć minut. Opuścił mapę z miejscem docelowym oznaczonym nabazgraną czarną gwiazdą, gdy wszyscy w szoku patrzyli na ogromną rezydencję.
— Wow, a myśleliśmy, że posiadłość jest duża — zauważył Dewey, gwiżdżąc na samą wielkość majątku zostawionego po zmarłym miliarderze.
Wysoki dom ich stryja byłby niczym w porównaniu z ekstrawaganckim i prawdopodobnie niepotrzebnie ogromnym domem Doofusa Drake'a. Nie był zbyt wysoki – miał co najwyżej trzy piętra, może dwa – ale był szeroki, rozciągał się na prawie całość działki, co wyglądało na ćwierć mili przestrzeni między rzędem żywopłotu, obok którego stali, a następnym graniczącym z drugim końcem nieruchomość. Był biały i ozdobiony filarami oraz jasnozielonym, spadzistym dachem i złotymi akcentami. Przestrzeń przed nim była ozdobiona kwitnącymi krzewami i drzewami ustawionymi wzdłuż wejścia przez żywy zielony trawnik.
Krzyczał "bogaty człowiek".
— To dziwne, że nic o nim nie słyszeliśmy po tym, jak się tu przeprowadził — powiedział Webby, gdy zignorowali wejście i ruszyli wzdłuż krawędzi żywopłotu. Podczas gdy reporterzy w większości przenieśli się z pustej rezydencji, ponieważ nie byli częścią oficjalnego śledztwa, nie chcieli ryzykować pójścia tak daleko na otwartą przestrzeń. Kilka godzin temu zatrzymali się w hotelu, żeby zostawić większość bagażu po wylądowaniu, i zabrali ze sobą tylko to, co Huey i Webby uznali za konieczne; w zasadzie torba Webby i mapa. Dewey nie zadał sobie trudu, żeby zabrać ze sobą cokolwiek poza telefonem. Webby prawdopodobnie miała wszystko pod ręką.
— Co masz na myśli? — zapytał Huey w odpowiedzi na komentarz ich w zasadzie siostry. Webby wzruszyła ramionami.
— Chodzi mi o to, że to dziwne. Na przykład Doofus był miliarderem, i to nowym w mieście. Bogaci ludzie zwykle nie przeprowadzają się z miejsca, w którym dorobili się fortuny, ale tutaj był Doofus, wprowadzał się, brał ślub i tak dalej, a my po prostu tego nie zauważyliśmy?
— To znaczy, to nie jest takie dziwne — odparował Dewey. — Na przykład, nawet gdyby przeprowadził się tutaj z Ameryki, dlaczego miałby zawracać sobie głowę donoszeniem takich rzeczy jak jego ślub na arenie międzynarodowej? Jest bogaty, to pewne, ale tak naprawdę niewiele znaczył.
— Ale po prostu o nim zapomnieliśmy?
— Cóż, byliśmy wtedy trochę rozkojarzeni — mruknął Huey. Po tym ucichli.
Przez resztę drogi do rezydencji nie rozmawiali zbyt wiele. Zatrzymali się pod oknem z boku domu; za rezydencją Dewey widział przebłyski rozległego basenu z jasną, turkusową wodą, która mieniła się w słońcu, oraz zielenią, żółcią i różem jasnego ogrodu. Prychnął i przewrócił oczami, gdy odwrócił się z powrotem do okna, gdzie Webby wspiął się na ramiona Hueya i był już w połowie zamka w oknie. Po kolejnej sekundzie otworzyły się, a Webby wydała z siebie cichy okrzyk radości, po czym pchnęła je jeszcze bardziej i podniosła się. Dewey wskoczył na plecy swojego brata, zanim zdążył za nią podążyć, sprawiając, że ten potknął się na chwilę, zanim ponownie się ustabilizował.
— Dewey! — Krzyknął szeptem, wspinając się, by wydostać się przez okno.
— Dzięki za podnóżek, bracie! — Zawołał do niego, gdy Webby odepchnął go od okna, aby się pochylić i pomóc mu wstać. Dewey śmiał się z niezadowolonego wyrazu jego twarzy, kiedy stał w pokoju, i śmiał się jeszcze bardziej, kiedy spojrzał na niego gniewnie. Webby przewróciła oczami z lekkim uśmiechem.
— Chodźcie, chłopaki — powiedziała, rozglądając się po pokoju.
Wyglądało to na salon z nieskazitelnie białym dywanem, fotelami i kanapami ustawionymi wzdłuż ścian. Był to pokój narożny z dużymi oknami od frontu domu i z boku, wypełniającymi pomieszczenie naturalnym światłem, dzięki czemu okna były jedynym źródłem światła w pomieszczeniu. Na różnych bocznych stolikach stały ozdobne lampy i światła na suficie, ale żadne z nich nie było włączone, a jasne kolory w pokoju wydawały się matowe i szare od tego efektu.
— Czego znowu szukamy? — Zapytał Dewey, podskakując na palcach z podniecenia i nerwów.
— Prawdopodobnie każdego pokoju zablokowanego taśmą policyjną — odpowiedział jego brat, rozglądając się wokół, zanim ruszył w stronę drzwi do korytarza, gdy jego rodzeństwo podążyło za nim. — Webby, czy raporty mówiły, gdzie go znaleziono?
— Um — pomyślała Webby, — nie wydaje mi się, żeby któryś z nich był super konkretny, ale jeden z nich powiedział, że to było na jego parterze?
— Świetnie, więc musimy przeszukać tylko każdy pokój w połowie domu.
— Dewey, proszę, to nie będzie takie subtelne. Jestem pewien, że policyjna taśma przy drzwiach będzie oczywistą podpowiedzią.
— Dobrze, więc musimy przeszukać tylko każdy korytarz w połowie domu.
— To nie będzie…
— Kochani, to jest właśnie tam — Huey przerwał, wskazując odpowiedni kierunek. Dewey zamrugał. Huey poprowadził ich do głównego wejścia, ogromnego pokoju, który rozciągał się na oba piętra i mieścił duże podwójne schody, które, jak przysięgał, widział już w wielu filmach. Wydawało się, że prowadzi do niego wiele korytarzy, z których jeden był całkowicie zablokowany pasiastą taśmą z otwartymi drzwiami, kilka stóp dalej z większą ilością czerwono-białej taśmy przeciągniętej przez framugę.
— Huh — wymamrotał Dewey w szoku. Webby uderzyła go łokciem w żebra z nieco za dużą siłą.
— Mówiłam ci — napawała się, gdy syknął i zakrył dłonią teraz wrażliwe miejsce. Huey przewrócił oczami i ruszył w stronę drzwi.
— Chodźcie — zawołał, wchodząc pod taśmę.
— Ponownie, czego dokładnie szukamy? — Zapytał Dewey, kiedy wszyscy byli już w pokoju. — Minęło wiele dni. To nie jest tak, że zostawili ciało leżące w pobliżu.
Pozorne miejsce zbrodni, jak się okazało, było kolejnym salonikiem, ale to było wszystko, co tak naprawdę miało wspólnego z punktem wejścia. Na przykład był o wiele mniejszy i nie miał żadnych okien, więc nie można było dostrzec żadnych szczegółów, zanim Webby nie włączyła włącznika światła przy drzwiach, które ledwie dostrzegała w słabym świetle z głównego holu. Wysokie okna. To ujawniło jeszcze więcej różnic; zamiast jasnych odcieni większego salonu, ten miał ciemnozielony dywan i ciemny mahoniowy stolik kawowy ustawiony między dwoma fotelami, które tworzyły środek pokoju. Było słabo oświetlone ciepłymi światłami ustawionymi w rogach pokoju, a ściany zdobiły nie ozdobne tapety, ale dziesiątki oprawionych owadów, motyli i małych stworzeń.
W pokoju, choć rzeczywiście nie było żadnych trupów, panował mały bałagan — meble były przekrzywione, nogi nie do końca pasowały do wgłębień na dywanie; poduszki na fotelach leżały rozrzucone na podłodze, a tylko kilka zostało wciśniętych w rogi jednego; kilka oprawionych kolekcji zostało przewróconych na podłogę w pobliżu drzwi, co szczerze sprawiło, że Dewey poczuł się trochę lepiej. W jakiś sposób, nawet wiedząc, że to miejsce zbrodni, kolekcje setek maleńkich martwych stworzeń sprawiły, że poczuł się jeszcze bardziej niespokojny niż z świadomością, że ktoś tu zginął.
— Nawet jeśli nie ma ciała do zbadania — mimo wszystko radośnie odpowiedziała Webby — to i tak najlepsze miejsce do rozpoczęcia. To pierwszy krok do ustalenia, czy było to samobójstwo, czy zabójstwo.
— Chwila, więc nie wiemy, że to zabójstwo? — Dewey spojrzał na nich zdezorientowany. — Myślałem, że już ustaliliśmy, że to było zabójstwo.
— Wcześniej nie wiedzieliśmy, że to zabójstwo, ale teraz możemy przynajmniej mieć pewność, że doszło do nieczystej gry — odpowiedział Huey, wbijając wzrok w nogi krzeseł. — Nie ma powodu, dla którego oba krzesła byłyby przekrzywione w ten sposób, gdyby ostatnim razem, gdy pokój był używany, nie było tu dwóch osób. A wszystkie raporty mówią, że zmarł samotnie.
Dewey zerknął na dywan, zauważając dziesiątki nachodzących na siebie kroków bez wątpienia pozostawionych przez wszystkich śledczych, którzy przeszli przez ten sam pokój w ciągu ostatnich kilku dni. Tak. Mieli szczęście, że wydawało się, że to dzień pracy.
— Skąd wiemy, że meble nie zostały przeniesione przez policję?
— Czy przewróciliby też ramy? — Huey odpalił, gdy Webby wyciągnęła aparat z torby. — Są szanse, że nie poruszyli niczego oprócz ciała.
— Dewey ma jednak rację, nie ma tu wiele więcej — dodał Webby, podnosząc aparat do twarzy i zaczynając robić zdjęcia. — Będziemy musieli dostać się do akt policyjnych, aby uzyskać więcej informacji.
— W takim razie zrobimy to, kiedy wrócimy do hotelu — odpowiedział Huey, ostrożnie ignorując część zdania. — Dewey miał rację — Dewey uśmiechnął się.
Wkrótce jednak samozadowolenie ustąpiło miejsca nudzie. Podczas gdy Huey i Webby radzili sobie z tym, co mogli znaleźć, by obsesyjnie zajmować się podobnymi potrzebami, on nie miał zbyt wiele do roboty, by oderwać się od wszystkich powodów, dla których wahał się przed przyjazdem tutaj, przede wszystkim od bolesnej nieobecność czwartego członka ich partii. Minęły zaledwie dwie minuty, zanim powiedział, że odchodzi, i wrócił do korytarza po ogłoszeniu swojego odejścia.
— Może chciałem przeszukać wszystkie pokoje — mruknął do siebie, wędrując po jednej z klatek schodowych w głównym holu. Pamiętał, kiedy po raz pierwszy wprowadzili się do McDuck Manor, jak spędzili godziny na mapowaniu wielu korytarzy i zaglądaniu do wszystkich pokoi. Było to dla nich raczej nowością, kiedy byli nowicjuszami w dużych domach i nowych miejscach, i chociaż teraz jego ciekawość wynikała bardziej z faktu, że nie było nic lepszego do roboty, wciąż wywoływała w nim słodko-gorzką nostalgię, przypominając sobie, jak wszystko kiedyś była przygodą, którą mogli dzielić we trójkę - żadnych nieporządnych uczuć, żadnych zaginionych członków rodziny - właściwie, wtedy Della tęskniła, ale tęsknić za kimś, kogo się nigdy nie spotkało, było czym innym niż stracić kogoś. Tak bardzo, jak ich rodzina była rozbita i nieuporządkowana już wtedy, Dewey nigdy nie przegrał wcześniej. Żaden z nich nie.
Dewey wybrał przypadkowo drzwi, kiedy dotarł na drugie piętro.
„Co jest w… tym!”
„Wygląda na magazyn”.
Biblioteka.
„A co z tym? Och, pokój trofeów!
"Oh! Daj mi zobaczyć! Czy to są złote trofea? Powiedz mi, że to złote trofea!”
Wolna sypialnia.
„Louie, daj spokój!”
„Co to jest?”
— Zobaczmy… to…
Zamknięte drzwi?
Dewey zmarszczył brwi w zakłopotaniu. Czy ktoś tu jeszcze był? Przyłożył ucho do drewna, ale nie usłyszał żadnego ruchu. Dlaczego mieliby zostawiać coś zamkniętego po tym, jak wszyscy służący wyszli?
Ciekawość odepchnęła nostalgię, gdy ukląkł przed zamkiem i wyciągnął dwa wytrychy, które ukradł Webby po drodze, wepchnął je do dziurki od klucza i przesunął tak, jak pokazała im pani Beakley, aż zamek otworzył się z cichym kliknięciem.
Drzwi otworzyły się do środka, kiedy po raz drugi nacisnął klamkę, i uśmiechnął się zwycięsko, wchodząc do pokoju.
Była to główna sypialnia, która wyraźnie była dawno opuszczona, sądząc po cienkiej warstwie kurzu pokrywającej wszystko w zasięgu wzroku. Był bardziej podobny do pierwszego salonu, który widzieli, niż do drugiego, z jasnozielonymi ścianami, białym dywanem i złotymi detalami, które były wyprane z szarego naturalnego światła sączącego się przez duże okno naprzeciwko drzwi. Dewey wszedł do pokoju, pchnął drzwi, by stanąć przodem do ściany, i podszedł do okna.
Okno znajdowało się tuż nad niewielkim dachem i wychodziło na rozległy ogród wypełniony jaskrawą zielenią, złotem i innymi plamami koloru, które oświetlały dziedziniec pomimo cienkich szarych chmur zasłaniających słońce. Spoglądając w dół na miętowozielony dach, wzrok Deweya zatrzymał się na krawędzi parapetu.
Sprawdził krawędzie okna pod kątem zamków i pociągnął je kilka razy, aby się upewnić, i doszedł do wniosku, że z jakiegoś powodu to okno wydaje się być… zespawane? Dziwny środek zaradczy dla budynku, do którego on i jego rodzeństwo weszli przez znacznie słabiej zabezpieczone okno.
Dlaczego dodatkowe zabezpieczenia?
Dalsza inspekcja pozornie normalnej sypialni przyniosła dwa odkrycia, jednym z nich była ogromna garderoba wypełniona rzędami fantazyjnie wyglądających sukienek, a drugim podobnie duża łazienka obok, zawierająca wannę wyłożoną zakurzoną, na wpół zużytą pościelą. Produkty i podobnie zakurzoną toaletkę pod potłuczonym lustrem.
Które było. Dziwne.
To było dziwne, że stojąc w tym opuszczonym pokoju, czuł się jakoś gorzej niż w domniemanym miejscu morderstwa. Im dłużej tam przebywał, tym bardziej wyczuwał w swoich wnętrznościach, jak źle było być tutaj.
— Tak, chodźmy zobaczyć, czy Huey i Webb poczynili jakieś postępy… — wymamrotał głośno, odwracając się i kierując się do drzwi, aby wyjść i zejść z powrotem na dół, kiedy jego wzrok przykuł kilka znaków w połowie białej framugi. Wpatrywał się w nie przez kilka chwil, po czym przesunął po nich palcem, co wzmocniło poczucie, że coś jest nie tak , odbijające się echem w jego mózgu. Były to cienkie i szorstkie, twarde rysy na farbie, a w najgłębszych rowkach prawie widział plamy… czegoś innego.
Dewey sięgnął do krawędzi drzwi i powoli je zamknął, zamykając się z powrotem w pokoju i wyrównując krawędź drzwi z futryną i prawie zwymiotował do ust na to, co zobaczył.
Zadrapania. Długie, głębokie, rozpaczliwe zadrapania pokrywały gładkie białe drzwi, otaczając klamkę i przelewając się na framugę. Leciały w kierunku środka w pobliżu uchwytu, ale niektóre z nich skupiały się wokół dna, jakby ktokolwiek je stworzył, upadł na podłogę, a potem szedł dalej.
Dewey zakrył usta dłonią i próbował ustabilizować oddech, chociaż jego wzrok pozostał utkwiony w drzwiach i ich prostej bieli, poprzecinanej ciemnymi liniami i, w najgłębszych, najbardziej postrzępionych nacięciach, kropkami rdzawej czerwieni, pociemniałymi przez czas.
Krew.
— Och, mój Boże — wyszeptał, próbując zebrać się na ponowne otwarcie drzwi, starając się nie wyobrażać sobie, jak by to było nie móc. — O kurwa.
Cokolwiek stało się Doofusowi Drake'owi, pomyślał, zdecydowanie nie było najgorszą rzeczą, jaka wydarzyła się w tej posiadłości.
Nie.
To stało się tutaj.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top