Rozdział 6 - W imieniu Polski Podziemnej

Stryjek prowadził własny zakład krawiecki i właśnie tam zatrudnił się Tadeusz. Wprawdzie nie podobała mu się ta praca, zwłaszcza że nie potrafił szyć, ale potrzebował ausweis. Na szczęście, zdobywanie nowych umiejętności nigdy nie sprawiało mu kłopotu, więc już po kilku dniach wykonywał prostsze zlecenia, czekając na rozkazy od łączniczki.

W końcu się doczekał. Tego dnia siedział ze Stanisławem w zakładzie, udając, że rzetelnie wykonuje swoją pracę. Tak naprawdę chłopcy prowadzili długie rozmowy. Właściwie opowiadał tylko Tadeusz, bo jego przyjaciel był małomówny i spokojny - w ogóle się nie zmienił pod tym względem. Między jedną dyskusją a drugą zjawiła się ona, a Czarneckiemu serce poskoczyło do gardła.

- Dzień dobry. Mam dla was rozkazy. - Podeszła do Tadeusza i wręczyła mu zgiętą na pół kartkę. - Mam na imię...

- Emilia... - szepnął chłopak.

Od razu ją rozpoznał, przecież piękności znad Wisły nigdy się nie zapomina. Dziewczyna popatrzyła na niego ze zdziwieniem. Mógł nareszcie przyjrzeć się jej oczom. Piękne, niebieskie, łagodne. Włosów nie zaplatała już w warkocz, tylko ciekawie upinała. Ale poza tym niewiele się zmieniła. Nadal miała tę delikatną, dziewczęcą urodę i słodki głos, kroczyła lekko z dumnie podniesioną głową.

- Przepraszam, czy my się znamy? - zapytała, mrugając szybko, jakby próbowała sobie go przypomnieć.

- Pani mnie pewnie nie pamięta, ale można powiedzieć, że znaliśmy się przed wojną. Tadeusz Czarnecki, miło mi.

Pochwycił jej dłoń i subtelnie musnął ją ustami. Ona tylko roześmiała się, a potem podeszła do Stanisława, który ją objął i pocałował w policzek. Wręczyła mu kartkę z rozkazami, zaczęli gawędzić i żartować. Tadeusz poczuł ukłucie zazdrości, że nie może być na miejscu przyjaciela.

- Ja już muszę iść - powiedziała Emilia. - Wracajcie do pracy i pamiętajcie o rozkazach.

Jeszcze raz posłała Stanisławowi promienny uśmiech, skinęła głową w stronę Tadeusza i wyszła z zakładu. Czarnecki odprowadził ją wzrokiem i westchnął głęboko.

- Ech, Tadeusz, Tadeusz - zaśmiał się Stanisław, kręcąc głową. - Nic się nie zmieniłeś.

- Długo się znacie?

- Nie długo, ale bardzo dobrze. Od kilku miesięcy się spotykamy...

Tadek poczuł, że robi mu się słabo. Był wściekły. Nie na przyjaciela, ani na Emilię, ale na siebie, bo nie było go w Warszawie wtedy, kiedy Stanisław ją poznał i polubił. Ta platoniczna miłość Czarneckiego trwała już trzy lata, nawet wtedy, kiedy romansowanie było ostatnią rzeczą, o której myślał, Emilia pojawiała się w jego snach i marzeniach. A teraz będzie musiał patrzeć, jak dziewczyna, którą pokochał, chociaż nigdy nie poznał, spotyka się z jego przyjacielem. W jednej chwili przez umysł przewinęło się milion myśli - walczyć o Emilię, odpuścić, wrócić do Milanówka, spróbować pokochać inną... Jego rozmyślania przerwał śmiech przyjaciela.

- Tadziu! Żartowałem. Emilka to wspaniała dziewczyna, ale jest tylko moją przyjaciółką.

- A ona ma kogoś? - spytał podejrzliwie.

- Nic mi o tym nie wiadomo.

Czarnecki odetchnął z ulgą i zabrał się za pracę.

*

Tym razem miejscem spotkania była stara, opuszczona hala. Tadeusz wszedł do niej, starając się nie narobić hałasu. Fabian, Bogdan oraz, co gorsza, dowódca już tam byli. Chłopak spojrzał na groźną minę Anatola, bąknął słowo przeprosin i stanął obok kolegów.

- Spóźniłeś się - syknął dowódca. - My nie tolerujemy braku punktualności, proszę sobie to dobrze zapamiętać.

- Przepraszam, coś mnie zatrzymało - powiedział, wbijając wzrok w podłogę.

- To jest wojsko, a nie przedszkole, do cholery! Więc jeśli pan ma zamiar być częściej przez coś zatrzymywany, to może lepiej niech pan sobie od razu pójdzie!

- Anatol! Wystarczy! - rzekł Fabian stanowczo. - On się spóźnił dwie minuty. Może łapanka była? Może Niemcy chcieli mu papiery sprawdzić? Przestań się czepiać.

Czarnecki popatrzył na przyjaciela z nieukrywaną wdzięcznością. Bogdan z kolei tylko się naburmuszył i mruknął coś pod nosem.

- Coś mówiłeś? - zapytał Potocki z udawaną życzliwością. - Chyba nie, prawda? Więc proponuję skończyć tę bezsensowną dyskusję i zająć się walką.

Fabian zawsze miał siłę przebicia, ale tym razem nawet dowódca go posłuchał. On i Tadeusz zawsze walczyli o pozycję lidera w grupie. I, chociaż Czarneckiemu trudno było to przyznać, Potocki chyba w tym starciu wygrał.

- No dobrze, bierzemy się za omawianie akcji.

*

Słońce grzało niemiłosiernie, jakby nie brało pod uwagę faktu, że koledzy z oddziału nie mogą ubrać krótkich spodenek i koszulek, bo przecież żołnierzom nie przystoi. Opierali się o mur jednej z kamienic przy opustoszałej uliczce. Bogdan zaklął, wyrażając swoje zniecierpliwienie. Tadeusz czuł, że chłodny pistolet ciąży mu w kieszeni.

Kim ja właściwie jestem, by zabijać, decydować o czyimś życiu i śmierci? Czy ten ktoś, kogo zabiję, nie ma rodziny? Nie jest czyimś ojcem? Czy nie sprawię, że jakieś małe dziecko zostanie przeze mnie sierotą?

Pytania kłębiły się w głowie Tadeusza, a on nie potrafił znaleźć na nie odpowiedzi. Z rozmyślań wyrwało go chrząknięcie Bogdana. Rozejrzał się.

Z naprzeciwka nadchodził Fabian z pewnym mężczyzną - konfidentem gestapo, folksdojczem, miał go przyprowadzić w ustalone miejsce. Tadeusz wiedział, co ma robić. Niedawno przeszedł szybkie szkolenie. Podszedł do zdrajcy i wyciągnął pistolet.

- W imieniu Polski Podziemnej skazuję pana na śmierć za zdradę ojczyzny - wyrecytował wyuczoną wcześniej regułkę.

- Nie, to pomyłka - bronił się mężczyzna.

Tadeuszowi zadrżała ręka, spojrzał w oczy nieznajomego. Zawahał się. Fabian krzyknął, a Czarnecki nie rozumiał jego słów. I wtedy zrobił to. Wystrzelił, a folksdojcz padł nieżywy na bruk.

- Tadek, chodź - zawołał Bogdan, biegnąc ile sił w nogach. - Tadeusz!

Czarnecki nie mógł oderwać wzroku od człowieka, którego przed chwilą zabił. Fabian gwałtownie szarpnąć go za rękę. Cała trójka uciekła z miejsca zdarzenia.

- On mówił, że to pomyłka - powtarzał Tadeusz przez całą drogę do domu.

- Zawsze tak mówią. Przestań się nad sobą użalać. Dowódca miał rację, możesz wracać do tej swojej wiochy, skoro boisz się walczyć - wrzasnął zniecierpliwiony Bogdan. - Ja już panów pożegnam. Serwus.

- Dupek - syknął Fabian, patrząc na oddalającego się kolegę. - A ty, Tadeusz, jeszcze wyjdziesz na ludzi. I nie miej wyrzutów sumienia. Gdybyś tamtego nie zabił, sypnąłby zaraz kogoś z naszych. A na każdej wojnie są ofiary...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top