Rozdział 29 - Nieśmiertelni?
Tego wieczora cisza została jednak przerwana.
Tadeusz i Gustaw rozmawiali przy herbacie i listach od przyjaciół, a ich żony odpoczywały w ogrodzie. Antek gaworzył, nie chciał zasnąć, jako że przespał całą popołudniową wizytę gości. Słońce chowało się za linią horyzontu, niebo szarzało.
Nic nie zapowiadało tragedii.
Z oddali dobiegały wykrzykiwane słowa w języku niemieckim. Tadeusz i Gustaw podbiegli do okna, by sprawdzić, co się dzieje. Polną drogą szło trzech hitlerowców, ledwo trzymając się na nogach. Byli bardzo pijani, ale nadal ubrani w mundury i uzbrojeni. Zbliżali się do ich domu.
– Jasna cholera – zaklął Tadeusz pod nosem. – Idę do piwnicy po pistolet.
– Skąd masz broń? – zdziwił się Gustaw.
– Stryj nam zostawił, do użycia w sytuacjach kryzysowych. Zaraz wracam.
Czarnecki wybiegł z pomieszczenia, po chwili rozległ się odgłos zbiegania po schodach. Kowalski bacznie obserwował Niemców, modląc się, by przeszli dalej, nie zwracając uwagi na ich dom. Zastanawiał się chwilę, czy ostrzec dziewczyny, ale wolał nie zwracać uwagi. Zresztą one jeszcze lepiej słyszały hałas i rozglądały się niepewnie. Emilia przytuliła mocniej synka, Zosia wstała i podeszła w stronę płotu. Gustaw posłał jej ostrzegawcze spojrzenie, ale dziewczyna go nie widziała. On również zaklął.
Niemcy zauważyli stojącą na skraju ogrodu ładną, rudowłosą dziewczynę. Jeden wybełkotał coś do dwóch pozostałych, ręką wskazując na Zosię. Ona zdążyła się zorientować, że najlepiej zejść im z oczu, ale już było za późno.
– Guten tag – powiedział ten, który wyglądał na najstarszego, a przy tym na najbardziej pijanego. – Co piękna pani robi tutaj samotnie? Może dotrzymamy towarzystwa.
– Nie, dziękuję, nie trzeba – odparła grzecznie z wymuszonym uśmiechem, powoli oddalając się od płotu.
Gustaw, niewiele myśląc, wybiegł z domu, żeby pomóc ukochanej. Miał nadzieję, że Tadeusz wkrótce się pojawi, trzymając w ręce pistolet, w razie gdyby potrzebna była interwencja. Z pewnością pewniej by się czuł podczas rozmowy z pijanymi Niemcami, gdyby miał przy sobie broń. Nie mógł jednak czekać na Tadeusza, gdyż Zosia, a także Emilia i Antek byli w niebezpieczeństwie.
Otworzyli furtkę i cała trójka zaczęła się zbliżać do Zosi, która wydała z siebie pełen przerażenia krzyk. Kowalski, niewiele myśląc, rzucił się w kierunku żony i objął ją, spoglądając na hitlerowców złowrogo. W tym samym momencie Antek zaczął płakać, a Emilii nie udało się go uciszyć.
– W jakim celu panowie nas nachodzą? – spytał Gustaw drżącym głosem, z trudem przypominając sobie niemieckie słowa, choć doskonale znał ten język.
Niemców nie zniechęciło pojawienie się młodego mężczyzny. Nadal spoglądali na dziewczyny i śmiali się w głos. Jeden z nich podszedł do Emilii, która zacisnęła powieki, mocno przytulając syna.
– Zostaw mnie, proszę – wyszeptała z przerażeniem.
– Czego tu szukacie? – Kowalski próbował nawiązać dyskusję, chcąc zyskać tym dodatkowy czas, lecz była to tylko gra na zwłokę. – Jesteśmy tylko zwyczajną, biedną rodziną. Niczego tu nie znajdziecie.
Powoli podszedł do Emilii i położył dłoń na jej ramieniu w celu dodania otuchy. Zosia ruszyła za nim.
Wtedy wszystkie wydarzenia zaczęły dziać się bardzo szybko.
Tadeusz wybiegł z domu, krzycząc z wściekłością, by hitlerowcy zostawili jego rodzinę w spokoju. Mężczyźni spojrzeli na niego. Ten najstarszy zatoczył się, po czym wyciągnął pistolet, śmiejąc się przy tym szyderczo.
– Zrób jeden krok, a się przekonasz.
Antek cały czas płakał, choć Emilia próbowała go uspokoić. Głaskała synka po głowie, wzrokiem wodziła jednak za Tadeuszem, prosząc go, by zachował spokój. Mąż nie mógł jednak jej usłyszeć z takiej odległości.
– Cisza!
– Ty tylko dziecko – odparła Czarnecka.
Tadeusz wykorzystał chwilę nieuwagi Niemców. Wyciągnął z kieszeni pistolet i wystrzelił, nie celując dokładnie. Wiedział, że nie ma zbyt wiele czasu. Pocisk trafił hitlerowca prosto w głowę. Dziewczyny pisnęły z przerażeniem. Czarnecki, wyraźnie zadowolony z tego obrotu spraw wycelował jeszcze raz. Nie pomyślał jednak, by najpierw zlikwidować mężczyznę, który cały czas trzymał w dłoni pistolet. On wreszcie zrozumiał, co się dzieje i zaczął na ślepo posyłać kule.
– Uciekajcie! – krzyknął Tadeusz.
W tym momencie Zosia upadła na ziemię, z jej piersi trysnęła krew. Gustaw spojrzał na konającą żonę z niedowierzaniem, ale wiedział, że nie może się w takim momencie rozkleić. Chwycił Emilię za rękę.
– Szybko, chodź.
– Tadeusz! – zawołała.
Kowalski, nie wdając się w zbędne dyskusje z przyjaciółką, pociągnął ją za sobą. Biegli w głąb ogrodu, omijając lecące w powietrzu pociski. Dziewczyna cały czas odwracała się za siebie, wzrokiem szukając męża.
Tadeusz już był pewien, że mu się uda. Trafił ostatniego z hitlerowców i pobiegł za przyjacielem i żoną. Wiedział, że muszą opuścić dom, bo za chwilę pojawią się w nim ludzie, a co gorsza niemieckie patrole, zwabieni dźwiękami wystrzałów. Nagle poczuł rozlewającą się po jego ciele falę ciepła. Chciał biec dalej, ale upadł na kolana. Ostatkiem sił odwrócił głowę w stronę Niemca. Tamten również leżał na ziemi, nie mogąc się ruszyć, ale ostatkiem sił zdołał postrzelić Tadeusza. Nie zagrażał Gustawowi, Emilii i Antkowi.
Mimo wszystko Czarnecki uśmiechnął się. Ważne, że jego rodzina była bezpieczna. Nie był zdziwiony. Spodziewał się, że tak właśnie może zakończyć się jego życie. O niczym więcej nie zdołał pomyśleć. Zamknął oczy i powoli wpadał w ramiona śmierci.
Emilia to wszystko widziała. Najchętniej podbiegłaby do umierającego męża, ale Gustaw ją powstrzymywał, nie puszczając jej ręki.
– Gucio, proszę... Ja muszę do niego iść... – mówiła, łykając swoje łzy.
– Pamiętasz, co on mówił przed chwilą? Musimy stąd uciekać.
– Nie dam rady... Chcę tam wrócić, do naszego domu.
Przystanęła przy drzewie, wybuchając jeszcze większym płaczem. Znowu odwróciła się za siebie, by spojrzeć na umierającego męża. Gustaw objął ją. Szukał odpowiednich słów, by ją przekonać. Mieli coraz mniej czasu.
– Daj mi Antka – rozkazał. – Będzie ci łatwiej.
– Nie. On jest teraz wszystkim, co mi pozostało.
– Przecież ja jestem po twojej stronie. Musimy teraz dać sobie radę sami...
Wtedy zobaczyła ból w oczach przyjaciela. Próbował być silny, chronić ją i jej syna, a sam najchętniej usiadłby i się rozpłakał. Nie tylko ona kogoś straciła tego dnia. Gustaw jednak w ogóle starał się nie patrzeć w kierunku, gdzie leżało ciało Zosi. Cały czas tylko obracał obrączkę na palcu.
– Jesteś silna. Musisz być. Dla siebie i Antosia. Dla Tadeusza, który zginął, żeby was uratować.
Dziewczyna skinęła głową, przyznając przyjacielowi rację. Ruszyli przed siebie. Gustaw przeskoczył przez płot. Emilia bez zbędnych słów podała mu Antka, który wreszcie choć trochę się uspokoił. Sama z łatwością też przeszła na drugą stronę.
Rzuciła tęskne spojrzenie na ich dom, z którego po tak krótkim czasie byli zmuszeni uciekać.
– Chodź – popędzał ją Kowalski. – Musimy dostać się do Milanówka, a potem... Potem zobaczymy. Nie wiem, gdzie teraz będziemy bezpieczni .
– Tadek mówił mi jeszcze dzisiaj, że to przy nim zawsze jestem bezpieczna...
Nie rozmawiali już więcej, tylko skupili się na przedzieraniu przez las, co nie było łatwym zadaniem, jako że zapadła już noc. Niebo było zachmurzone, więc nie widzieli gwiazd ani księżyca. Emilia była przerażona i zrozpaczona, ale skupiła się na drodze. Gustaw w ogóle starał się nie myśleć. Póki co nie czuł za wiele. Wiedział, że kolejnego dnia obudzi się z niewyobrażalnym bólem, który złamie jego serce, ale na razie liczyła się tylko noc i ich ucieczka.
Było lato 1943 roku, a oni po raz kolejni zdali sobie sprawę, że wcale nie są nieśmiertelni.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top