Rozdział 28 - Nowy dom

– Popatrz, Antosiu, to jest nasz nowy dom – szepnął Tadeusz do trzymanego w ramionach syna. – Teraz będziemy tu mieszkać. Muszę się przyznać, że już bardzo tęsknię za twoim stryjem Stefanem, za Anią i wszystkimi innymi, ale jak mówi twoja mama, czas się ustatkować. Ona zawsze ma rację, więc i tym razem jej zaufam.

Antek pisnął radośnie i zaczął machać rączkami. Tadeusz uśmiechnął się do niego.

– I właśnie w ten sposób zamieszkaliśmy z wujkiem Gustawem i ciocią Zosią w domu stryja Jana. To bardzo ważne miejsce, kiedyś Polacy składowali tu broń, ale to musi pozostać między nami, dobrze? Bo widzisz, synku, cała twoja rodzina walczy o wolność Polski, ale o tym nie można mówić głośno.

Czarnecki wyszedł na chwilę do ogrodu, by pozachwycać się piękną okolicą. Emilia z Gustawem i Zosią porządkowali dom, a on zaoferował, że zajmie się w tym czasie synkiem. Stanął w cieniu brzóz i zapatrzył się na białe ściany budynku i drewniane okiennice, cały czas kołysząc w ramionach Antka.

– Mamy tutaj dużo miejsca, spójrz, za kilka lat będziesz bawić się w ogrodzie. W Warszawie byłoby zupełnie inaczej. Kiedyś myślałem, że tam jest mój dom, ale teraz wiem, że o ile mam was przy sobie, zawsze jestem w domu. Chciałbym tylko, by moi rodzice byli blisko, chociaż wierzę, że zawsze są przy mnie i patrzą na nas z nieba. Bo widzisz, Antosiu, rodzice nigdy nie opuszczają swoich dzieci, przecież tak bardzo je kochają.

Chłopiec po chwili zasnął, więc Tadeusz przerwał swój monolog i poszedł do domu, by włożyć synka do kołyski. Cicho chciał przejść przez korytarz, ale natknął się w nim na swoją żonę.

– A ty gdzie się podziewałeś? – spytała, wzdychając ze zmęczenia.

– Rozmawiałem z naszym synem – szepnął, gestem nakazując Emilii, by i ona nie mówiła głośno, by nie obudzić Antka. – Ale niestety zasnął.

– Bardzo dobrze – stwierdziła, głaszcząc chłopca po pyzatych policzkach. – Może będziesz miał teraz trochę czasu, by nam pomóc. Nawet nie wiesz, ile jest tu jeszcze do zrobienia.

Antek poruszył się niespokojnie w ramionach Tadeusza, więc on mrugnął do Emilii, oznajmiając jej w ten sposób, że za chwilę wróci. Wszedł do sypialni. Był to niewielki pokój z pomalowanymi na żółto ścianami i białym sufitem. Najwięcej miejsca zajmowało drewniane łóżko z piękną pościelą, którą młodzi dostali od mamy Emilii. Pod oknem stała kołyska, zbita naprędce przez stryja Władka. W oczy rzucała się jeszcze ogromna komoda, póki co pokryta grubą warstwą kurzu, która stała w tamtym miejscu od samego początku. Tadeusz z zachwytem ogarnął pokój spojrzeniem i delikatnie położył syna w kołysce. Przez chwilę jeszcze zawiesił na nim wzrok, nigdy nie mógł się napatrzeć na swoje małe szczęście.

– Wiedziałam, że będziesz tu tak stać.

Emilia podeszła do męża, a on objął ją w talii i oparł głowę na jej ramieniu.

– Ale tu spokojnie i pięknie. Pomysł z tą przeprowadzką był naprawdę dobry. Wiesz, że dla mnie najważniejsze wasze szczęście.

Stali przez chwilę w milczeniu, patrząc przez okno na zachodzące za horyzont słońce. W pokoju panował już półmrok, lecz to wcale im nie przeszkadzało.

– Czemu nic nie mówisz? – wyszeptał wprost do jej ucha. – Nie podoba ci się tu?

– Tadziu, jest pięknie. Zawsze marzyłam o takim miejscu dla mojej rodziny. Po prostu muszę się do tego przyzwyczaić, wszystko jest inne niż to, co znałam dotychczas. Jestem zmęczona, chyba się położę.

– Dobrze się czujesz? – spytał troskliwie, na co Emilia tylko skinęła głową. – Wrócisz do Zosi i Gucia, żeby im pomóc?

– Oczywiście. Odpoczywaj.

Wtulił na chwilę twarz w jej włosy, po czym uśmiechnął się lekko i wyszedł z sypialni. Kowalscy ścierali kurze z mebli w jadalni. Tadeusz bez zadawania pytań chwycił za ścierkę i zabrał się za polerowanie kredensu. Przez chwilę pracowali w ciszy, którą wreszcie przerwał Gustaw.

– Wszystko w porządku? – zapytał.

– Chyba tak, po prostu Emilka nie jest w najlepszej formie.

– Co się dzieje?

– Panowie, nie histeryzujcie – mruknęła Zosia. – Emilka jest dorosła, poradzi sobie.

– Nie wyglądała najlepiej – stwierdził Tadeusz. – Mogłabyś ją jutro wypytać, czy na pewno dobrze się czuje?

Zosia skinieniem głowy zgodziła się, wzdychając cicho. Nie zauważyła wcześniej, by Tadeusz był takim hipochondrykiem. Miała tylko nadzieję, że na tym ta rozmowa się skończy.

– Jutro przyjdą na obiad stryj Jan, mama Emilii i Maciek – poinformował Tadeusz.

– A to oni...? – zaczął mówić Gustaw i przerwał na chwilę, szukając odpowiednich słów.

– Nie, nie są razem – dokończył Czarnecki. – I proszę, bez żadnych aluzji. Pani Wanda nadal nie jest w najlepszej formie. Przyszykujcie się na nieustającą krytykę, przecież jestem nieodpowiedzialnym gówniarzem, który nie ma pojęcia o byciu mężem i ojcem – powiedział z rozżaleniem i rzucił ścierkę na podłogę.

– Może wystarczy tego sprzątania na dzisiaj. Zaparzę herbatę – zaoferowała Zosia.

Zebrała szmatki i udała się do kuchni. Przechodząc obok Czarneckiego, położyła dłoń na jego ramieniu, by bez słów przekazać mu, że wszystko będzie dobrze.

Przecież z taką myślą przeprowadzili się na wieś. I Tadeusz święcie wierzył, że tak właśnie będzie.

*

Od rana dziewczyny krzątały się po kuchni, próbując ugotować coś ze skromnych zapasów jedzenia. Tadeusz wyszedł na ogród z gazetą i filiżanką gorącego napoju, który miał przypominać kawę. Usiadł przy stoliku, obok siebie ustawił kołyskę, z której Antek obserwował go swoimi bystrymi oczkami. Lubił prowadzić z synkiem długie rozmowy, zwłaszcza gdy nikt ich nie słyszał.

– Antosiu, dzisiaj jest piąty czerwca, rok czterdziesty trzeci. Jutro mam urodziny, dwudzieste trzecie. Czuję, jakbym był o wiele starszy. Przez całe dzieciństwo i lata nastoletnie prawie nic się nie działo. Lata sprzed wojny zlewają się ze sobą, jakby były tylko mglistym wspomnieniem. A potem poznałem twoją mamę.

– I bał się do niej odezwać. – Usłyszał głos Gustawa.

Czarnecki spojrzał za siebie. Jego przyjaciel szedł wolnym, spacerowym krokiem, bawiąc się zerwanym z drzewa liściem.

– Gdzie byłeś? – zapytał Tadeusz, zmieniając od razu temat.

– Chciałem zapoznać się z okolicą. A przy okazji przyniosłem listy.

Wyciągnął z kieszeni plik kartek i pomachał nimi. Usiadł na krześle obok przyjaciela i rozłożył koperty na stoliku. Czarnecki od razu wziął te zaadresowane do niego i Emilii, wprost nie mogąc doczekać się wiadomości od przyjaciół. Czuł też jednak lekki niepokój. Był przyzwyczajony, że wiadomości nierzadko bywały złe. Nie rozmawiając więcej, zabrali się za czytanie.

Pierwszy list był od Antosi. Przesyłała Tadeuszowi życzenia urodzinowe. Pisała krótko, że u nich wszystko w porządku, lecz sama przyznała, że oprócz walki o wolność niewiele się u niej dzieje. Prosiła, żeby pozdrowił Stefana przy najbliższej okazji oraz, oczywiście, wszystkich domowników.

Otworzył drugą kopertę. Od razu rozpoznał niestaranne pismo Fabiana. Potocki pisał, że wrócił do oddziału, znowu był dowódcą. Klara to zrozumiała, pomagała mu, gdy tylko była w stanie. Dużo czasu musieli też poświęcać na pracę i opiekę nad córką, której było wszędzie pełno, od kiedy tylko nauczyła się chodzić. Na zakończenie dodał, że ma nadzieję, że znajdziemy sposób, żeby się kiedyś spotkać.

Ostatni list napisała Irena. Już to Tadeusza trochę zdziwiło, a nawet zaniepokoiło. Zazwyczaj pisał Ignacy, dziewczyny wysyłały listy między sobą. W głowie pojawiły się najczarniejsze myśli, których nie mógł odgonić. Literki zaczęły mu skakać przed oczami, ale musiał przeczytać, żeby dowiedzieć się, czy jego obawy są uzasadnione.

Warszawa, 20.05.1943 r.

Moi kochani.

Chciałam się z wami pożegnać. Nie wiem, czy kiedyś przyjdzie nam się spotkać. Wyjeżdżam za granicę, jak tylko będzie sposobność. Nic mnie już tu nie trzyma.

Rozstałam się z Ignacym kilka tygodni temu. Nadal ciężko mi o tym mówić, ale tak po prostu będzie lepiej. Ostatnio nie byliśmy w stanie się porozumieć. Nie wiem, czy on się do was odezwie, ale ja czułam się do tego zobowiązana.

Bardzo się cieszę, że mogłam Was poznać, spędzić kilka szczęśliwych chwil. Dziękuję Wam za wsparcie, które otrzymywałam zawsze, gdy go potrzebowałam.

Bądźcie szczęśliwi.

Irena

List był krótki, pokreślony. W jednym miejscu atrament rozmazał się, jakby od łez. Tadeusz przeczytał go kilka razy, nie mogąc uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Bez słowa podał kartkę Gustawowi. On po chwili zaczął kręcić głową.

– Nie, to niemożliwe – powiedział, bardziej do siebie niż do przyjaciela. – Przecież to nie może być prawda. Nie oni...

– Ja też bym szybciej uwierzył w ich śmierć niż w rozstanie – mruknął Czarnecki.

– Nie dość że tracimy innych przez wojnę, to jeszcze na własne życzenie. Dobra, idę o tym powiedzieć dziewczynom...

Uśmiechnął się ponuro, ledwie unosząc w górę kąciki ust i odszedł w kierunku domu. Tadeusz został w ogrodzie sam z Antkiem. Wziął synka na ręce i kontynuował swój monolog.

– Sam widzisz, jak jest. Nieustannie coś się zmienia. Tak wiele wydarzyło się przez ostatnie cztery lata. Nie były to wyłącznie złe rzeczy. Jednak chciałbym już odpocząć. Siedzieć z bliskimi w tym ogrodzie i nie martwić się niczym.

Czarnecki pokołysał swojego syna przez chwilę w ramionach, śpiewając mu po cichu kołysanki. Gdy mały zamknął wreszcie oczy, włożył go do kołyski. Dopił resztkę kawy, krzywiąc się przy tym z niesmakiem. Z lekkim zdenerwowaniem spojrzał na furtkę. Obawiał się odwiedzin stryja i mamy Emilii. Nie wiedział, co mógłby zrobić, by zadowolić swoją teściową. Dlatego bez słowa znosił krytykę, nie chcąc pogarszać sytuacji.

Goście przyjechali punktualnie. Pierwszy do ogrodu wbiegł Maciek i od razu wpadł w objęcia Emilii. Wanda i Jan szli za nim. Stryj jak zwykle dostojnie, z wysoko uniesioną głową. Na widok bratanka i pozostałych domowników uśmiechnął się promiennie, co nie pasowało do jego poważnego wizerunku.

– Witajcie, kochani – powiedział, unosząc w górę rękę. – Już się za wami stęskniliśmy.

– My za wami też – odparła Emilia. – Zapraszamy do środka, obiad już na stole.

Po czułych powitaniach Jan i Wanda wreszcie weszli do domu, rozglądając się z zachwytem. Stryj dobrze znał to miejsce i dlatego był pod wielkim wrażeniem, że młodzi urządzili się w tak krótkim czasie.

– Jeszcze nie wszystko jest uprzątnięte – dodała Zosia, widząc baczny wzrok pani Woyciechowskiej. – Jak przyjadą państwo następnym razem, to wszystko będzie lśnić.

– Nie przejmujcie się nami, kochani. Wszystko jest w porządku.

Tadeusz, jako gospodarz, wskazał drogę do jadalni, choć nie mógł opanować drżenia rąk. Denerwował się odwiedzinami stryja. Chciał udowodnić wszystkim, a zwłaszcza mamie Emilii, że wspaniale sobie radzi. Póki co wszystko było w porządku, nie usłyszał ani jednego przykrego słowa, na które był przygotowany.

Usiedli do stołu. Brakowało tylko Emilii, która poszła ułożyć Antka w kołysce w ich sypialni. Tadeusz nerwowo spoglądał w stronę krzesła, które powinna zająć jego żona, modląc się, by jak najszybciej przyszła. Wanda przy córce choć trochę powstrzymywała się od złośliwych komentarzy.

– Ładnie tu macie – rzekł stryj Jan, by przerwać ciszę. – Prawda?

– Tak, tak. Widzę, że niepotrzebnie się obawiałam.

Wanda uśmiechnęła się promiennie do Tadeusza, aż ten zastygł z widelcem w połowie drogi do ust. Takie zachowanie teściowej było dla niego bardzo zaskakujące.

– A co u Antosia? – zapytała.

– Rośnie jak na drożdżach. Ma takie bystre spojrzenie, czasami coś gaworzy. On nas jeszcze wszystkich zadziwi.

– Mając geny swoich rodziców, z pewnością! – zaśmiał się Gustaw, po chwili dołączyli do niego pozostali.

– Widzę, że dobrze się bawicie – powiedziała Emilia, zjawiając się w pokoju.

Usiadła na krześle obok męża, wygładziła sukienkę i bez zbędnych pytań zabrała się za jedzenie. Nie obdarzyła Tadeusza ani jednym spojrzeniem, więc nie widziała jego niepewnej miny. Wszyscy dobrze się bawili, a Czarnecki nie rozumiał, co się dzieje.

– Maciuś, jak zjesz, to możesz iść na zewnątrz, żeby się pobawić.

Jan zmierzwił włosy chłopca, na co on ze skrzywieniem odsunął się od niego, ale skinął głową. Już po chwili wytarł buzię chusteczką, zasunął za sobą krzesło, przytulił się do swojej mamy i pobiegł, by zająć się swoimi sprawami.

– No dobrze, kochani. Czas na rozmowę – powiedział poważnie.

Tadeusz nerwowo przełknął ślinę. Położył rękę na kolanie Emilii, a ona po chwili wsunęła swoją dłoń w jego. Czarnecki wiedział, że coś musiało się stać, tylko nie wiedział, w którą stronę skierować swoje myśli. Nabrał powietrza w płuca i wbił baczny wzrok w stryja.

– Czemu tak na mnie patrzycie? – zapytał, momentalnie się rozpromieniając. – Mamy dobre wieści. Ja i Wanda postanowiliśmy się pobrać.

W pierwszej chwili młodzi wymienili się spojrzeniami. Emilia zareagowała jako pierwsza. Poderwała się z krzesła, podbiegła do mamy i przytuliła ją mocno. Tadeusz również podszedł do stryja i poklepał go po plecach, choć nigdy wcześniej nie odważyłby się tego zrobić.

– Tak się cieszę, nareszcie – powtarzała Emilia, nie wypuszczając Wandy z objęć.

– Nie mogliście powiedzieć tego od razu? – spytał Czarnecki z udawanym wyrzutem. – Z dobrymi wiadomościami nie powinno się zwlekać.

– Z tymi złymi też... Ale spokojnie, na szczęście tych akurat dziś nie przynosimy.

Humory wszystkim się poprawiły, dlatego całe popołudnie spędzili na przyjemnych rozmowach, na chwilę zapominając o problemach. Ważne było, że siedzą razem przy stole i są szczęśliwi, otoczeni spokojem i miłością. Gustaw co jakiś czas szturchał Tadeusza pod stołem i z uśmiechem wskazywał skinieniem głowy na Jana, który ukradkiem trzymał Wandę za rękę. Emilia karciła ich wzrokiem, ale nie była zbyt konsekwentna, bo sama z zaciekawieniem spoglądała w kierunku mamy i stryja.

– Pozdrówcie wszystkich domowników, zwłaszcza ucałujcie Anię ode mnie – poprosił Tadeusz przy pożegnaniu.

– Mała bardzo za wami tęskni, chociaż Stefan też dobrze radzi sobie w roli opiekuna – odparł Jan. – A my wracamy do Warszawy. Źle się czuję na prowincji.

– W takim razie szerokiej drogi i uważajcie na siebie.

Tadeusz przytulił się do Jana, jak niegdyś do własnego ojca. Chciał w tamtym momencie wiele powiedzieć. Że dziękuje za wszystko, że stryj jest dla niego jak ojciec, że go kocha i cieszy się jego szczęściem. Słowa jednak nie były potrzebne, Jan dobrze rozumiał milczenie bratanka. Tadeusz po chwili objął mamę Emilii.

– Dobry z ciebie chłopiec. Opiekuj się nimi, dobrze? – wyszeptała mu Wanda do ucha.

– Oni są całym moim światem – odparł chłopak, uśmiechając się promiennie, słysząc te słowa pojednania.

Czułe pożegnania dobiegły końca, ale Czarneccy długo stali jeszcze w ogrodzie, patrząc na oddalające się sylwetki Jana, Wandy i Maćka. Tadeusz objął żonę od tyłu i wtulił twarz w jej włosy.

– To był udany dzień, prawda? – stwierdził cicho. – Wszystko w porządku?

– Tak, teraz już tak. Po prostu czułam, że coś się wydarzy i najwidoczniej niepotrzebnie się denerwowałam.

– Widzisz, wszystko zmierza w dobrym kierunku. Przy mnie nie musisz się niczego bać.

Wiatr delikatnie kołysał gałęziami drzew. W powietrzu unosił się słodkawy zapach kwitnących kwiatów. Ptaki dawały swój koncert i tylko one przerywały błogą ciszę.

Ta sceneria sprawiła, że Emilia naprawdę uwierzyła w słowa Tadeusza.


****

Póki co bez słów wyjaśnień, bo nie wiem, czy to już jest mój wielki powrót (wątpię). Ale pisanie może być czasem rozwiązaniem różnych problemów, więc z tego powodu popełniłam ten rozdział.

Jeśli jeszcze ktoś tu zagląda, to dziękuję bardzo i życzę udanych wakacji.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top