Rozdział 25 - Słodko-gorzkie życie
Jan Czarnecki pił herbatę, która w ogóle nie przypominała herbaty sprzed wojny, ale wtedy wszystko smakowało inaczej, zwłaszcza życie. Nie narzekał jednak, nie chcąc urazić Wandy, która codziennie tak się starała, by on mógł zjeść porządne śniadanie. Nadal nie mógł przyzwyczaić się do obecności kobiety i dziecka w jego życiu. W młodości nie spotykał się z żadną dziewczyną, a potem zajął się organizowaniem składu broni i innymi sprawami związanymi z wojną. Nie miał czasu na romansowanie. Nie miał też styczności z dziećmi swoich braci, choć Antoni mieszkał z żoną i chłopcami również w Warszawie. Dopiero gdy Tadeusz u niego zamieszkał, poznał lepiej swojego najstarszego bratanka.
Choć ta sytuacja była dla Jana dość nietypowa, szybko się przyzwyczaił. Początkowo Wanda nie dopuszczała do siebie nikogo, więc on poczuł obowiązek zajęcia się nią i Maćkiem. Traktował to jako polecenie, jedynie wydane nie przez dowództwo, ale przez własne sumienie. Wiedział, że Tadeusz by go o to poprosił, gdyby tylko dał radę pomyśleć o wszystkim po tragedii na własnym ślubie. Jan kochał bratanka jak swojego własnego syna i tak też go traktował, choć nikomu by się do tego nie przyznał. Z tego powodu zabrał Wandę i Maćka do swego mieszkania i powiedział, że mogą tam zostać tak długo, jak tylko zechcą. Mijał już piąty miesiąc i choć wiele się zmieniło, nadal mieszkali w niewielkim mieszkaniu na Żoliborzu i chyba było im wszystkim dobrze. Wanda pogodziła się ze śmiercią męża i wyprowadzce córki, jej syn już nie budził się w nocy z krzykiem, że chce do taty. Nawet Jan nauczył się funkcjonować w relacji, która trochę przypominała rodzinę.
Gdy usłyszał pukanie do drzwi, nawet nie zareagował, zbyt pochłonięty czytaniem artykułu w jednej z podziemnie wydawanych gazet. Po chwili z przedpokoju dobiegły go pełne czułości powitania i dopiero to zmusiło go do podniesienia się z miejsca. Otworzył drzwi i zobaczył scenę, która mimowolnie sprawiła, że jego oczy napełniły się łzami wzruszenia. Wanda przytulała Emilię, gładząc ją po włosach, Maciek objął siostrę małymi rączkami. Tadeusz stał jakby z tyłu, nie chcąc przeszkadzać swojej żonie w witaniu się z bliskimi. W brązowych oczach zabłysły wesołe ogniki, gdy ujrzał stryja.
– Tadeusz – wyszeptał Jan z radością na widok bratanka i uściskał go serdecznie. – Dobrze cię widzieć. Wiesz, że wracanie tutaj nie jest najrozsądniejszym pomysłem? – dodał już ciszej, mając nadzieję, że Woyciechowscy nie zwrócą uwagi na ich rozmowę.
– Nie wróciliśmy, tylko przyjechaliśmy w odwiedziny – wyjaśnił chłopak. – Musimy niedługo wracać do Milanówka, bo ciocia, stryj Władek i Stefan sami sobie z dziadkiem nie poradzą. Swoją drogą, mógłby się stryjek czasami zjawić. Dziadek naprawdę nas potrzebuje.
– Ojciec rozumie, że jestem potrzebny tutaj – wykręcił się Jan, choć przeczuwał, że Tadeusz może mieć rację.
– Kiedyś to rozumiał. Teraz całymi dniami wypomina sobie, że spędził z babcią za mało czasu, bo był zajęty gazetami i listami. Niech stryj nie popełnia tego błędu, dobrze?
– Dlaczego tak rozmawiacie w przejściu? Proszę, wejdźcie wszyscy do pokoju, zaraz przyniosę wam też herbaty, kochani. Jasiu, tobie też zrobić?
Czarnecki się zaczerwienił. Poczuł się dziwnie, gdy Wanda zwróciła się do niego w ten sposób w obecności Tadeusza, Emilii i Maćka. Bratanek tylko uśmiechnął się porozumiewawczo.
– Nie, dziękuję, jeszcze nie wypiłem tamtej.
– Tamta na pewno już ostygła. Zaraz zrobię.
Tadeusz odsunął Emilii krzesło, sam usiadł obok. Jan zawsze lubił na nich patrzeć, nawet gdy zachowywali się nieodpowiedzialne dzieci. Przez dwa lata znacznie spoważnieli, choć wciąż byli tacy młodzi. Nauczyli się radzić sobie z niepowodzeniami i cieszyć się takimi małymi rzeczami, jak obecność kochanych osób, kwietniowe słońce czy nawet zwykła herbata.
– Jak sobie radzicie? Może wróćcie do Warszawy na stałe? W końcu tutaj się wychowaliście. Emilko, nasze mieszkanie wciąż stoi puste – rzekła Wanda, stawiając przed młodymi filiżanki.
– Tam jesteśmy bardziej potrzebni. Warszawa nie jest bezpiecznym miejscem, a my zgodnie stwierdziliśmy, że na razie nie będziemy ryzykować, zwłaszcza po ostatnim zdarzeniu. Gustaw pisał Tadziowi o wszystkim.
– Ja miałbym lepszy pomysł. Niedaleko Milanówka, w jednej wsi mam dom... Kiedyś chciałem tam zamieszkać, ale tak się raczej nie stanie. Pamiętasz pewnie, Tadeuszu, tam miałem ukrytą broń dla Armii Krajowej, wtedy to jeszcze było ZWZ. Teraz broni już tam prawie nie ma, resztkę można gdzieś przenieść. Tam możecie zamieszkać, bo w Milanówku pewnie się ciśniecie w tym domu.
– Jakoś dajemy radę – odparł chłopak, choć widać było, że zainteresował się propozycją stryja. Nic jednak nie powiedział, pewnie chciał najpierw porozmawiać z żoną. – Ale dziękujemy za propozycję.
– Ale to przecież stryja dom, my nie możemy mieszkać w takich luksusach, podczas gdy stryj... – zaprotestowała Emilia, lecz Jan uciszył ją machnięciem ręki.
– Ja jestem Warszawiakiem i to się nie zmieni. Możecie śmiało korzystać, bo teraz dom stoi pusty i niszczeje. Wiem, że wy dobrze się nim zaopiekujecie.
– Dobrze, stryju, przemyślimy to. – Tadeusz uciął temat. – A jak Gustaw i jego oddział?
– Ten mały trzpiot ma własny oddział? Proszę, proszę... – zaśmiał się Jan. – Wyglądał mi na takie strachajło.
– Jest bardzo dobry w planowaniu akcji i ma zadziwiająco dobre pomysły. On się po prostu martwi o wszystkich, którzy są dla niego ważni – wytłumaczył chłopak, odruchowo kładąc dłoń na dłoni Emilii, co nie umknęło uwadze stryja.
Nagle poczuł ukłucie żalu i zazdrości, że on nigdy nie doświadczył młodzieńczej miłości, a nawet teraz, gdy mieszkał z Wandą, opiekował się nią i chciał dla niej jak najlepiej, w żadnym wypadku nie mógł nazwać tego miłością, a na pewno nie miłością romantyczną. Ona nadal nosiła w sercu żałobę po zmarłym niedawno mężu, a on nie chciał mieszać jej w głowie, więc trwał w niepewności, co będzie dalej między nimi.
– Stryju? – Głos bratanka wyrwał go z rozmyślań.
– Przepraszam, Tadziu, zamyśliłem się. Co mówiłeś?
– Pytałem, czy możemy tu dzisiaj przenocować. Wiem, że to małe mieszkanie, zbyt małe dla piątki osób...
– Kochani, przecież to jest również wasz dom. Poradzimy sobie, nie z takich sytuacji znajdywało się wyjście.
Miał rację. W obliczu innych kłopotów, które już mieli i które dopiero miały nastąpić, ten był wyjątkowo błahy.
*
Dobrze było czuć znajomy zapach i wspominać dawne lata. Choć od czasu, gdy Tadeusz zamieszkał u stryja minął zaledwie rok, on sam nie mógł w to uwierzyć. Nie rozpamiętywał jednak dawnych wydarzeń, skupił się na trwającej chwili.
Leżał w łóżku, przytulając swoją żonę, która oddychała spokojnie, co jakiś czas ruszając nieznacznie głową. Tadeusz patrzył na nią z uwielbieniem, zapamiętując najmniejsze szczegóły jej wyglądu. Padało na nich jedynie światło księżyca, dostając się do pokoju przez niezasłonięte okno. Emilia niemrawo otworzyła oczy.
– Nie śpisz jeszcze? – mruknęła, napotykając na spojrzenie męża.
– Nie, ale nie przejmuj się mną.
Pocałował ją w policzek i wtulił twarz w jej lekko kręcone włosy.
– Co się dzieje? – spytała, rozbudzając się powoli. – Widzę, że cały czas czymś się martwisz.
– Sam nie wiem, chyba znowu zacząłem się wszystkim za bardzo przejmować – wyjaśnił. – Po tym wszystkim – z trudem przełknął ślinę, gdy po raz kolejny w jego umyśle pojawiły się wspomnienia – przypomniałem sobie, czego kiedyś tak się bałem, zwłaszcza po śmierci mamy i taty. Nie chciałbym już nikogo stracić. Kiedyś biegałem po Warszawie z pistoletem i strzelałem do Niemców, teraz znowu się boję. I to nigdy się nie skończy. Ten strach będzie we mnie zawsze, nie ma co się oszukiwać. Nie ma odwagi, nie ma bohaterstwa. Znowu się chowam, uciekam.
– Kochanie, jesteś jednym z najodważniejszych ludzi, jakich znam. Pamiętasz, jak zająłeś się Jeremiaszem, mimo że byłeś ranny? Zawsze byłeś oparciem dla przyjaciół... dla mnie.
– Chciałbym znowu walczyć. To mi dawało siłę.
– Tadziu, rozmawialiśmy o tym... Teraz jesteśmy potrzebni w Milanówku.
– Polska też nas potrzebuje. I nie mówię tak tylko dlatego, że rozmawiałem ze stryjem. Od dawna o tym myślę. Warszawa jest moim domem.
– Muszę ci o czymś powiedzieć – rzekła Emilia jeszcze poważniej, ucinając poprzedni temat.
W ciemności odszukała dłoń Tadeusza i ścisnęła ją mocno, po czym przyłożyła do swojego brzucha. Spojrzała mu w oczy, obydwoje już przyzwyczaili się po panującej w pokoju ciemności. Uśmiechnęła się promiennie, przygryzając dolną wargę.
– Czy... Czy to znaczy, że będę ojcem? – spytał ze wzruszeniem, a jego żona pokiwała energicznie głową. – Kochanie...
Nie zdołał powiedzieć nic więcej, tylko pocałował Emilię i otarł z kącików oczu łzy.
– Czemu wcześniej nic nie mówiłaś? – spytał po chwili, a uśmiech nie schodził z jego twarzy.
– Bo od razu pochwaliłbyś się Gustawowi czy Fabianowi. Chciałam, żeby zaraz po tobie dowiedziała się mama, no i stryjek, oczywiście. Nie gniewasz się o tę małą tajemnicę?
– Nie potrafiłbym się gniewać na ciebie, a już na pewno nie w takim momencie. Będę ojcem – powtarzał z rozczuleniem, tuląc do siebie żonę.
Gdy kilkadziesiąt minut później próbował zasnąć, w jego głowie tkwiła pierwsza od dawna natrętna myśl, której nie starał się przegonić.
***
Witam po kolejnej przerwie. Rozdział miałam napisany już dawno, ale nie zdążyłam go poprawić przed obozem, więc ląduje tu dopiero teraz.
Jak Wam się podoba? 😊
Z okazji rocznicy Powstania Warszawskiego napisałam wiersz, który tutaj wkleję, bo "W kilku słowach" jest już tomikiem zamkniętym. Wiersz może nie jet najlepszy, ale taki prosto z serca.
'Ofiara powstańcza'
Warszawo
Otwierasz bramy piekła;
Patrzysz bezradnie,
Jak ziemia pochłania twe dzieci;
Bronią butelki z benzyną
I gołe dłonie powstańców,
Których imion nie pozna historia;
Serca dziurawe od kul,
Lecz nadal tkwi w nich nadzieja,
Co nie zginie w zawalonej piwnicy
Ani strącona przez gołębiarza;
Jeszcze wczoraj z ust
Płynęła pieśń o wolności,
Dziś tylko strużka krwi
Plamiąca harcerski mundur.
Warszawo
Z trudem łapiesz kolejny oddech,
Wznosisz modlitwy do Boga;
Powoli umierasz ze swoimi dziećmi,
Lecz powstaniesz z ruin i pyłów
Silna, piękna i niezwyciężona.
Korzystajcie z wakacji, misie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top