Rozdział 17 - Kochaj, skoro jeszcze potrafisz
Pierwsze oficjalne spotkanie z przyszłymi teściami jest gorsze niż przeprowadzenie akcji, a tak przynajmniej sądził Tadeusz. Znał rodziców Emilii i lubił ich ze wzajemnością, ale przed obiadem u państwa Woyciechowskich denerwował się okropnie. Już od dziesięciu minut próbował wybrać lepszą koszulę, czyszcząc równocześnie swoje buty. Stryj Jan przyglądał się mu z lekkim zaciekawieniem.
- Ileż to ja bym dał, by znów być taki młody! - rzekł rozmarzonym głosem.
- Stryj jest jeszcze młody, tylko niech mi stryj powie, którą mam włożyć - poprosił Tadeusz, wyciągając w kierunku Jana dwie pogniecione białe koszule.
- Po pierwsze, mój drogi, najpierw skończ polerować trzewiki, bo zaraz wszystko ubrudzisz. Po drugie, obydwie będą dobre, jeśli je wyprasujesz. No, już! Do roboty. Musisz się pokazać z dobrej strony i nie przynieść wstydu Czarneckim.
- Stryj we mnie wątpi?
- Zostało ci pięć godzin. Jeśli nie weźmiesz się do roboty, to zacznę wątpić.
*
Emilia nie przejmowała się zupełnie rodzinnym obiadem. Wiedziała, że wszystko pójdzie dobrze. Sukienka od dnia poprzedniego wisiała w jej pokoju, uprana i wyprasowana. Jako że nie było nic innego do zrobienia, a dziewczyna nie potrafiła usiedzieć spokojnie w domu, postanowiła odwiedzić Zosię i porozmawiać wreszcie tylko z przyjaciółką, bez Tadeusza, Gustawa i innych kolegów. Pożegnała się z rodziną i wyszła, wysłuchawszy wcześniej słów mamy, że ma na siebie uważać.
- Emilko, jedno dziecko już straciłam, utraty drugiego nie przeżyję - wspominała pani Woyciechowska za każdym razem, gdy jej córka wychodziła z domu.
Ale dziewczyna mogła tylko obiecać, że będzie na siebie uważać, ale nigdy nie miała pewności, że wróci do domu. Jednak o tym nie mówiła głośno, bo widziała, jak bardzo jej mama zmieniła się po śmierci Julka. Uśmiechała się rzadko, prawie całkowicie straciła radość z życia. Czasami nawet wypominała Emilii, że ta wciąż potrafi się śmiać, że przy Tadeuszu zapomina o całym świecie. Panna Woyciechowska nigdy się z nią jednak nie kłóciła.
Tegoroczny listopad był chłodny i ponury, ale Emilia, idąc szarymi ulicami w kierunku domu swojej przyjaciółki, myślami była w Milanówku przy Czarneckich i znajomych. Wspominała wiersze Krzysia Baczyńskiego, uśmiech Stefana, pocałunki Tadeusza, zabawy z Anią. Myślała tylko o tym, że chciałaby przeżyć to jeszcze raz.
Drzwi do mieszkania Chmielewskich otworzyła Antosia - bardziej złośliwa i odważna wersja swojej starszej siostry. Na widok Emilii uśmiechnęła się, jakby miała do niej jakiś interes. Rzeczywiście, nie minęła chwila, a ruda zaczęła mówić, prowadząc Woyciechowską do pokoju Zosi.
- Podobno poznałaś Stefana, brata Tadeusza. Jaki on jest? Bo twój chłopak powiedział, że kiedyś mnie z nim zeswata. Nudno mi tak samotnie w domu siedzieć, więc pomyślałam...
- Tadzio tak powiedział? - nie dowierzała Emilia.
- Tak, Zośka mi opowiadała, że jak go postrzelili...
- Może majaczyć zaczął. Ja się w tę sprawę nie mieszam, choć do dziwnych pomysłów Tadzia jestem już przyzwyczajona.
- Ale wiesz, świetnego masz tego chłopaka! - ekscytowała się Tosia.
- Wiem. Stefan jest do niego podobny. - Mrugnęła porozumiewawczo.
Zosia rysowała w szkicowniku, całą swoją uwagę poświęcając pracy. Miała w tym taką wprawę, że ołówek tańczył po kartce papieru, zostawiając za sobą szary ślad, który po chwili tworzył piękne obrazy.
- Co tam panna Zosianna tworzy? - zapytała Emilia na powitanie.
- Nic szczególnego. A ty nie szykujesz się na obiad rodzinny? Bo Tadzio już od wczoraj uspokoić się nie może. Widzę, że nie masz tego problemu.
- Czym tu się denerwować? Ja już poznałam jego rodzinę i dobrze to wspominam.
Dziewczyna usiadła naprzeciwko swojej przyjaciółki. Zosia odłożyła szkicownik i uśmiechnęła się.
- Jak dobrze, że nie ma tu tych naszych chłopców. Nareszcie możemy o nich porozmawiać - skomentowała Chmielewska, przeczesując włosy. - Tadeusz chwalił się podobno Gustawowi, że ci się oświadczył. To prawda? I dlaczego ja nic o tym nie wiem?
- Nie było okazji... To jest wspaniały moment, wiesz?
- Niestety nie wiem. Patrząc na to, jaki Gucio jest romantyczny, raczej nigdy się nie dowiem.
Rozmowę przerwała Antosia, która przyniosła trzy filiżanki gorącej herbaty, ale nie była chętna do opuszczenia pokoju, tylko usiadła obok swojej siostry.
- A jak ty i Tadeusz się poznaliście? - zapytała zaciekawionym głosem.
- Ty się zakochałaś w tym Tadeuszu czy co? - skomentowała Zosia.
- Powiedziała ta, co się do niego niedawno przystawiała!
Starsza siostra zakryła usta młodszej, nie dopuszczając jej do głosu i posyłając uśmiech w stronę przyjaciółki. Tosia jednak szybko wyswobodziła się i roześmiała na cały głos, aż dostała nagłego ataku czkawki.
- Czy ja o czymś nie wiem? - spytała Emilia głosem beztroskim, w którym słyszalna była mimo wszystko nuta niepokoju.
- Niestety, odrzucił moje zaloty - zażartowała. - A tak na poważnie, nigdy nie spróbowałabym nawet tknąć Tadzia, wiesz? A on nie spojrzałby na inną. Nie wiem, co jej do tej młodej główki wpadło! Nigdy bym nie zniszczyła naszej przyjaźni w taki sposób.
- Wiem, kochana, wiem. No dobrze, chcesz usłyszeć tę ciekawą historię? - Spojrzała na Antosię, która pokiwała głową z entuzjazmem. - Byliśmy w jednym oddziale. Ja przynosiłam mu rozkazy, a on za każdym razem całował mnie w rękę, proponował spacery, mówił do mnie „pani Emilio". Po jednym ze spacerów wróciłam do domu, a tata przywitał mnie informacją, że umarł mój młodszy braciszek. Płakałam przez całą noc, kolejnego dnia byłam wycieńczona, ale poszłam z Ignacym na akcję. Musiałam to zrobić. A potem zemdlałam. Obudziłam się w domu Tadzia, wokół mnie siedzieli wszyscy przyjaciele. Denerwowali się. Na noc zostałam u niego, bo nie miałam siły wstać z łóżka. On był przy mnie cały czas. A potem jakoś tak wyszło, że się pocałowaliśmy. Aż mi było głupio, że po śmierci mojego Julka całowałam się z chłopakiem, ale właśnie wtedy zdałam sobie sprawę, że kocham Tadzia. Rodzice nie byli zachwyceni, zwłaszcza gdy oznajmiłam, że jadę z nowym chłopakiem do Milanówka. Jednak tego mi było trzeba. Nadal przeżywałam żałobę, ale nie załamałam się. Tadek wniósł do mojego życia tyle szczęścia i radości... Jestem mu za to dozgonnie wdzięczna - Emilka zamknęła oczy, kończąc opowieść cichym westchnieniem, w którym zawarte były wszystkie jej uczucia.
- Też bym chciała tak się zakochać... - rozmarzyła się Antosia.
- Jeszcze masz czas, kochana. Dużo czasu. Ja poznałam Gucia w parku. Usiadł na ławce obok mnie i zaczął mówić. Potem przyszedł następny raz i następny, aż wreszcie został w moim życiu. Daj Boże, by na zawsze.
*
Bogdan postanowił spędzić dzień ze swoją ukochaną. Poszedł do mieszkania Potockich, gdzie zastał Mariannę i całą jej rodzinę. Fabian spojrzał na niego chłodno, chociaż już chyba pogodził się z faktem, że Bogdan spotyka się z jego siostrą. Czasami, gdy miał dobry humor, zwracał się do niego per szwagier. Tak było i tego dnia.
- A czego tu przyszły szwagier szuka? - powiedział ze śmiechem.
- Nie czego, tylko kogo. Mogę porwać twoją siostrzyczkę?
- Zapytaj Marianki, czy zechce zostać porwana.
Chciała. Dziewczyna podbiegła do ukochanego w podskokach, założyła ciepły płaszcz i oznajmiła, że wróci niedługo, po czym spojrzała na Bogdana i wszystko inne przestało się liczyć. Nie narzekała nawet na pogodę, chociaż nienawidziła zimna i listopadowego smutku. Chwyciła chłopaka za rękę.
- Jak ci się mieszka z Klarą? Dużo się kłócicie?
- Wcale - ożywiła się Potocka. - Nareszcie mam siostrę. Przez całe życie wychowywałam z braćmi...
- Braćmi? - przerwał jej Bogdan. - Masz jeszcze rodzeństwo oprócz Fabiana?
- Miałam. Karol, najstarszy z naszej trójki, zginął rok temu przed świętami. - Otarła łzę. - On zawsze chciał oddać życie za Polskę, więc podejrzewam, że nawet nie szkoda mu było odchodzić. Ja, Fabian, rodzice i jego narzeczona mamy inne zdanie na ten temat. Zwłaszcza ona. Nie mogła pogodzić się z tym, że jednak wybrał miłość do ojczyzny, nie do niej.
Milczeli. Bogdan nie wiedział, co może odpowiedzieć, Marianna nie chciała o niczym opowiadać. Zapadła niezręczna cisza, którą przerwały krzyki na ulicy.
- Łapanka, łapanka.
Spojrzeli na siebie przez ułamek sekundy i ruszyli do ucieczki. Chcieli dostać się do jakiejś kamienicy, tak samo jak inni. Przepychali się między ludźmi, którzy chcieli uratować swoje życie. Zamykali przed nimi drzwi.
- Boję się - szepnęła Marianna, biegnąc ile sił w nogach.
- Wszystko będzie dobrze, tak? Póki jestem przy tobie, nikt nie ma prawa cię skrzywdzić.
W końcu dopadli do ostatniej kamienicy. Bogdan pociągnął swoją ukochaną, ale jej ręka wyślizgnęła się. Dziewczyna upadła na ziemię, raniąc kolana. Chłopak chciał do niej podbiec, wziąć na ręce i zabrać w bezpieczne miejsce, ale ktoś zatrzasnął drzwi.
- Pozwólcie mi do niej wyjść! - krzyczał.
- Życie panu niemiłe? Przecie tam łapanka, szwaby nas wszystkich wytłuką, pieprzone sukinsyny! - narzekał starszy mężczyzna.
- Tam jest dziewczyna, którą kocham! - Bogdan był już bliski płaczu, bezsilnie łomotał w drzwi.
- Kochaj pan sobie, kochaj. Skoro pan jeszcze potrafi.
*
Marianna nie mogła podnieść się z ziemi. Podszedł do niej hitlerowiec i gwałtownie pociągnął za włosy. Jęknęła z bólu. Spojrzała na swoje kolana całe we krwi. Zakręciło jej się w głowie.
- An die Wand!
Po chwili stała obok innych nieszczęśliwców i w myślach błagała Boga o pomoc. Wiedziała, że nie da rady uciec. Tak bardzo nie chciała, żeby to wszystko się skończyło. Chciała jeszcze móc porozmawiać z przyjaciółmi, pójść z Bogdanem na romantyczny spacer, wziąć ślub, założyć rodzinę. Przecież to nie mógł być koniec. Nie była gotowa na śmierć. Przecież miała tylko dziewiętnaście lat i całe życie przed sobą.
Niemcy zaczęli przepędzać ich do auta. Ich celem był Pawiak, a może trafniejsze byłoby określenie, że ich celem była śmierć?
*
Bogdan wybiegł na ulicę i zauważył tylko majaczące na końcu ulicy auto gestapowców. Upadł na kolana i zaczął płakać. Wszystko było już jasne. Zabrali ją. Nie rozstrzelali od razu, skracając cierpienie. Zabrali. Wolał nie myśleć, co może stać się na Pawiaku z jego drobną, delikatną Marianną.
- Boże! Czemu nie wziąłeś mnie? Ja dałbym radę. A nawet gdyby mnie zabili, kto by rozpaczał? Jedynie ona, moja najdroższa. Ale poradziłaby sobie. Psychicznie jest dużo silniejsza niż ja. Boże, zabierz mi życie, ale ocal ją. Niech ona żyje. Boże...
Wypowiadanie słów sprawiało mu coraz większą trudność, aż w końcu potrafił wydać z siebie tylko przeraźliwie głośny krzyk. Łkał jak małe dziecko, leżąc skulony na chodniku. Nie obchodziło go już nic. Serce przeszywał ból, jakiego nie odczuwał nigdy wcześniej.
- Zostawiłem ją. Nigdy sobie tego nie wybaczę. Gdybyśmy zginęli, to przynajmniej razem. A ja ją zostawiłem. To przeze mnie ona będzie cierpieć. To przeze mnie!
Leżał pod murem kilka godzin, nikt nie zwrócił na niego uwagi. Na przemian odzyskiwał i tracił przytomność. Nie chciał się budzić, nie chciał wiedzieć, co dzieje się wokół. Pragnął zniknąć i nie wrócić już nigdy. W końcu poczuł, że ktoś go dotyka. Otworzył oczy, a łzy przysłoniły mu widok.
- Bogdan? - Rozpoznał głos Fabiana. - Bogdan, co się stało?
Chłopak z trudem usiadł. Bolała go głowa, błędnym wzrokiem wodził po okolicy.
- Gdzie moja siostra? - Potocki pochylał się nad nim, a w oczach miał niepewność i strach. - Gdzie jest Marianna!?
Bogdan znów wybuchnął płaczem, próbując wyjaśnić Fabianowi cokolwiek, ale słowa nie składały się w logiczne zdania. Fabian jednak musiał zrozumieć, co się stało, bo w jego oczach błysnęła nienawiść.
- To twoja wina! Przez ciebie ją straciłem. Mój brat zginął, teraz zginie moja siostra. Nienawidzę cię. Wiedziałem, że z waszego związku nie wyniknie nic dobrego.
Chciał uderzyć niedoszłego szwagra, ale spojrzał na niego i w ostatniej chwili się powstrzymał. Trwał w tej pozycji jeszcze kilka sekund, nic więcej nie powiedział, tylko zaczął biec wzdłuż ulicy, nie patrząc dokąd zmierza. Bogdanowi byłoby wszystko jedno, czy zostałby pobity czy nie. Chciał znów stracić przytomność i zniknąć. Rozpłynąć się w powietrzu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top