VIII.
"Nie mogę sobie nawet wyobrazić, jak to jest żyć życiem istoty ludzkiej"* - Dazai Osamu
________________________
Poczułam, że muszę coś ze sobą zrobić, i nawet się bardziej nie zastanawiając - podbiegłam do Nakahary i przytuliłam go z całej siły, tak aby powstrzymać, jakimś cudem pędzące do oczu łzy. Czułam jak mijają sekundy, a chłopak nie ma pojęcia co się dzieje. Czułam jak się spina, a potem obejmuje i mnie, tak poprostu, bo jest niesamowitym przyjacielem.
Nie byłam pewna ile czasu minęło, nie byłam też pewna czy się choć trochę uspokoiłam, ale czułam jak ciągle się telepie w objęciach rudowłosego. Mogło minąć o wiele dłużej, niż bym się spodziewała, ponieważ w odgłosach mojego szlochu i szumu w uszach, słyszałam uspokajający głos Chuuyi.
- Spokojnie mała, co jest? - szeptał.
Nie zwróciłam nawet uwagi na to, że wcale nie jestem od niego niższa, tylko od razu, moją głowę ponownie zapełniły myśli dzisiejszego dnia. Czułam jak usta mi się otwierają i pomyślałam, że dawno nie byłam tak słaba. Nie mogłam pozwolić na swoje żale, ale wszystko niemal się ze mnie wylewało. Wiedziałam, że zaraz mogę obciążyć Nakahare swoimi problemami, swoim życiem. Ale wiedziałam też, że to dla niego za dużo - to było za dużo dla każdego.
Nie byłam pewna czy usłyszałam swój głos, ale wydawało mi się, że naprawdę się odezwałam, że mój głos zaczął zatruwać wszystko dookoła. W obliczu sekundy, przekierowałam myśli na stojącego przy mnie chłopaka, i słowa zaczęły wylewać się ze mnie jak potokiem.
- Przepraszam, przepraszam, przepraszam... - powtarzałam, wiedząc że wszystko inne będzie cięższe.
- Hej, za co przepraszasz? Nie mów mi tylko, że Dazai... - Nie zdążył skończyć.
Słyszałam jego słowa jakbym znajdowała się pod wodą, ale po wspomnieniu Osamu, nie mogłam pozwolić aby moje myśli powędrowały w innym kierunku. Musiałam skupić się na nim.
- Przepraszam za mnie. Przepraszam za Dazaia. Przepraszam za wszystkich. Przepraszam, że odeszłam. Przepraszam, że nawet się nie pożegnałam. Przepraszam, że zapomniałam. Przepraszam, że nie byłeś wystarczająco ważny. Przepraszam, że musiałeś mnie poznać. Przepraszam, że się o mnie martwisz. Przepraszam, że jestem jak Dazai. Przepraszam, że on też Cię opuścił. Przepraszam, że jesteś sam. Przepraszam - mówiłam zapłakanym głosem.
Poczułam jak uścisk rudowłosego się poluzował, by zaraz ścisnąć mnie jeszcze mocniej. W międzyczasie osunęliśmy się na podłogę i nie byłam pewna czy to ja ściągnęłam go w dół, czy to on mnie. Pewne było jednak, że moje słowa naprawdę go poruszyły, nawet jeśli niewiadomo jak starałam się nie powiedzieć zbyt wiele, zbyt dobitnie. Byłam na siebie zła, że cokolwiek się ze mnie wydobyło. Jeśli nie potrafiłam trzymać swoich uczuć na wodzy, powinnam była chociażby zamknąć swoją jadaczkę. Teraz jednak, nie byłam nawet w stanie o tym myśleć, nie byłam w stanie myśleć o niczym konkretnym, a jedynie starałam się uspokoić, nie powodując kolejnych niemiłych wrażeń.
Siedzieliśmy na podłodze, a czas mijał, choć nie byłam pewna jak, dopóki nie poczułam, że mój oddech się uspokoił, i w tle słychać było tykanie zegara. Otworzyłam buzię aby w końcu coś z siebie wydobyć, ale poczułam niesmak w ustach, spowodowany długotrwałym płaczem.
- Nie masz za co przepraszać - powiedział, spokojnym głosem Nakahara. - Wiesz, że jesteś jednym z najlepszych ludzi jakich znam? I nie mam na myśli najlepszym w czymś, jesteś poprostu dobrym człowiekiem.
Odsunęłam lekko głowę, i choć widziałam jak przez mgłę, starałam się przyjrzeć jego twarzy. Nie byłam pewna czy szukam w nim dowodu na to, że kłamie, ale i tak nie poczułam żebym coś znalazła.
- Nawet nie masz pojęcia - powiedziałam cicho.
Nie chciałam zabrzmieć źle, nie teraz kiedy tak go żałowałam, ale naprawdę nie mógł mieć pojęcia. Co prawda, nie raz opowiadałam o mojej przeszłości, napominając te całkiem dobre i beznadziejne wspomnienia, jednak nie czułam, żeby miał możliwość przydzielania mi plakietki "dobra". Nie znał wszystkiego, a ja nie miałam zamiaru mówić wszystkiego. Wolałam aby miał o mnie mylne mniemanie, niż znał prawdę.
Samo to, że należałam do Mafii Portowej, słynącej ze swojego okrucieństwa, powinno mówić o mnie chociażby tyle, że sama jestem okrutna.
To, że nie liczyłam wagi żyć ludzkich, a także i własnego, mówiło o mnie jeszcze gorzej.
Nie raz musiałam zabić (kogoś lub siebie), ale nie pamiętam bym kiedykolwiek coś przy tym poczuła. Zabijanie z zimną krwią jest ponoć czymś nieludzkim, ale dla mnie było to bardziej jak codzienna rutyna, która tak naprawdę nic nie wnosiła.
- Ty też - powiedział nagle, lekko wścibskim tonem.
Znów skupiłam swój wzrok na rudowłosym i patrząc w jego nowy wyraz, uświadomiłam sobie, że tak naprawdę sama nie mam o nim zbyt dużego pojęcia. Gdzie mieszkał jako małe dziecko? Kim byli jego rodzice? Co generalnie robił przed dołączeniem do Mafii? Wcześniej dużo rozmawialiśmy, ale nagle zauważyłam, że nigdy nie zjechaliśmy na te tematy, bynajmniej nie dotyczące jego osoby. Chciałam zapytać, ale nawet ja wiedziałam, że to nie jest moment na luźne pogaduchy, na które zresztą nie znalazłabym siły.
Przede wszystkim interesowało mnie teraz, jak udało mu się mnie wcześniej tak wyczytać. Całe życie ukrywałam wszystko co mogłoby być jakimkolwiek znakiem mojego człowieczeństwa (w które przede wszystkim wątpiłam), a teraz okazuje się, że musiałam być w tym niewątpliwie beznadziejna, skoro ktoś zauważył, że wbrew pozorom, w mojej głowie dzieje się wiele paskudnych rzeczy. Oczywiście teraz przy nim płakałam, ale to nie miało znaczenia. Wiedziałam, że nie chodzi o dziś, a jedynie moje zachowanie, mogło go upewnić w swoich podejrzeniach.
Nigdy nie uważałam rudowłosego za jakąś nader wyjątkową osobę, więc myśl, że tylko on zauważy moje skryte uczucia, nie do końca docierała, jednak ten smutny uśmiech, który teraz gościł na jego twarzy, sprawił, że zaczęłam podważać własne zdanie.
- Naprawdę, Dazai na Ciebie nie zasługuje - powiedział nagle, prychając.
Wyglądał teraz jak małe obrażone dziecko, ze skrzyżowanymi rękoma i nogami, co jedynie sprawiało, że moje spekulacje wydawały się coraz bardziej oddalone od prawdy.
Z jakiegoś powodu, jego słowa mnie aż tak nie zaskoczyły. Nie ukrywałam, że jednym z powodów dla których jestem teraz w Agencji, był właśnie Dazai, i nie wątpiłam też, że ludzie będą o tym gadać, szukając głębszego sensu lub innych dziwnych rzeczy. Co prawda mieliby rację, bo to wcale nie jest takie proste, ale sama nie byłam do końca pewna dlaczego. Oczywiście to, że zaczęłam się nim interesować, było dla mnie czymś nieodpowiednim, ale w tym interesie czułam dużo więcej niż jedną emocję. W tym momencie, nie potrafiłam wytłumaczyć tego samej sobie, wiedziałam jednak, że nigdy czegoś takiego nie czułam, a było to coś, czego teraz nie chciałam analizować.
- Jesteśmy tak samo pogrążeni - powiedziałam jedynie, z lekkim uśmiechem.
To była jedyna prawda z nim związana, jakiej byłam absolutnie pewna. Brązowowłosy miał wiele sekretów i także wiele chował pod maską głupkowatego dowcipnisia, jednak nie wątpiłam w jego chęć śmierci. Byłam pewna, że może jej pragnąć równie mocno jak ja, z zupełnie innych powodów, albo i nawet bez nich.
- Jesteście tak samo stuknięci -powiedział, dodając swoje charakterystyczne "tsk" na końcu wypowiedzi.
W to także nie wątpiłam, i mimo moich opuchniętych oczu, udało mi się uśmiechnąć jeszcze bardziej.
Już zauważyłam, że dzięki rudowłosemu jest mi lepiej, jednak wszystkie uciążliwe rzeczy ciągle siedziały mi w głowie, a jedyne co mogłam zrobić aby je odepchnąć jeszcze dalej, było skupienie się na czymś nowym.
- Więc, co Cię tu sprowadza?
Chłopak osłupiał, jakby dopiero teraz zauważając, że wtargnął do czyjegoś domu. Wyglądał na dość spiętego, ale podniósł się z podłogi pomagając wstać i mi, i złapał się jedną ręką za kark, jakby wcale w tym momencie nie myślał o tym co mi odpowiedzieć.
- Szef się niepokoi - powiedział w końcu, wydychając powietrze.
Sekundę stałam jakby bez żadnej reakcji, dopóki mnie nie zamroziło. Słysząc, że Mori Ougai ma jakiś problem, w który prawdopodobnie (napewno) jestem wmieszana, nie mogłam poczuć nic innego jak niepokoju. Jednak rzeczą, która zdecydowanie była warta przeczekania na dalsze niemiłe informacje, był Chuuya wyglądający jakby mówił o wczorajszej pogodzie.
- Jesteś jedyną osobą, która była w stanie odejść tak swobodnie z Mafii. A w dodatku żyje. Ten maniak się nie liczy. - Dodał, a widząc moją pytającą minę, machnął ręką i kontynuował. - Wiemy, że nic nie możemy z Tobą zrobić, dlatego na czas nieokreślony ktoś będzie musiał ci towarzyszyć.
Nie byłam pewna co było bardziej zadziwiające. To, że Mafia Portowa nie ma zamiaru nic mi zrobić, czy fakt, że przydzielają kogoś do obserwacji. Co prawda, żadna osoba nie byłaby w stanie mnie powstrzymać gdybym naprawdę chciała działać na niekorzyść Mafii, ale wiedziałam, że to było potrzebne. Gdyby faktycznie zostawili mnie w spokoju, mogłoby dojść do nieciekawych buntów wśród reszty członków, którzy prawdopodobnie, najchętniej wzięliby mnie na torturu, na które ja także nie miałam ochoty i raczej nigdy nie będę miała.
-Więc kto jest tym szczęściarzem? - zapytałam, starając się w głębi duszy uspokoić.
Twarz Chuuyi niemal się rozpromieniła, przez co, coraz bardziej wątpiłam w jakąś pozytywną odpowiedź. Co prawda, nie wiedziałam jaka mogłaby być satysfakcjonująca, ale skoro podpadła rudowłosemu pod jego straszny humorek, nie sądziłam, żebym musiała się wogóle zastanawiać.
Mój udawany uśmiech zaczął zmieniać się w jakiś grymas.
- Dowiesz się w swoim czasie - powiedział nonszalancko, zmierzając ku wyjściu.
Właściwie byłam pewna, że mogłabym wyciągnąć z niego tę informację, ale z jakiegoś powodu, wolałam faktycznie nie wiedzieć. Rozumiejąc, że chłopak naprawdę ma zamiar wyjść, poczułam uścisk. Tyle mu nagadałam, że nie powinnam się dziwić długości jego wizyty, nawet jeśli tak naprawdę nie widziałam ile tu ze mną był. Jednak większy uścisk, powodowało wrażenie, że coś zostało niedopowiedziane.
-Chuuya - zawołałam, zanim zdążył przejść przez próg.
N
ie byłam tak naprawdę pewna co powiedzieć, choć chęć przeproszenia rudowłosego ciągle we mnie siedziała, powstrzymałam się. To byłoby już podłe.
- Spotkajmy się w ten weekend - powiedziałam jedynie.
Czułam, że do tego czasu znajdę odpowiednie słowa, a Nakahara sam przygotuje się mentalnie, bo z moich ust wyjdzie prawdopodobnie sporo pytań.
- Czaderskie mieszkanie - powiedział przed zamknięciem drzwi, uśmiechając się porozumiewawczo, a ja zauważyłam, że faktycznie był tu pierwszy raz.
Mogłabym przysiąc, że kiedy już się odwracał, w jego oczach zagościł smutek, który spowodował, że samotność w jakiej mnie zostawił, była znacznie głębsza.
Jakaś chwilę wpatrywałam się w drzwi, mając jego twarz ciągle przed oczami, ale im dłużej stałam, tym bardziej jego pusta mina wydawała się jedynie wytworem mojej chorej wyobraźni.
Nie zastanawiając się bardziej, uznałam, że sen dobrze mi zrobi, co było najgłupszą myślą jaka ostatnio przeszła mi przez głowę.
***
Obudziłam się cała spocona i wiedziałam, że jeśli zostałabym w śnie dłużej niż normalny człowiek, moja psychika zaczęłaby się kruszyć jeszcze bardziej.
Nie każdej nocy miałam przyjemność śnić, ale ostatnio bywało to znacznie częstsze i tym samym znaczniej bolesne. Dzisiejszej nocy dla przykładu, mogłam ponownie zobaczyć krótki czas przed dołączeniem do Mafii Portowej. Co prawda sam dzień podjęcia decyzji nie był wyjątkowym, tak jak samo jej podjęcie. Byłam już przebudzona i nie miałam co ze sobą tak naprawdę zrobić, jednak tydzień wcześniej, czy może trochę więcej - wpakowałam się w nieciekawe tarapaty. Działo się ze mną coś, czego nie cierpiałam najbardziej na świecie, coś przed czym zawsze starałam się uciekać i nigdy nie miałam ochoty przeżyć ponownie.
Śniły mi się moje tortury.
Widziałam z zupełnie innej perspektywy moje zakrwawione ciało, leżące na stole w jakimś odizolowanym pokoju. Widziałam ludzi, przykrytych od stóp do głów białym kombinezonem, przez który nie mogłam zobaczyć ich twarzy. Narzędzia leżące za ich plecami ubryzgane były krwią, a ja wiedziałam dokładnie jak się tam dostała, tak samo jak znałam dokładnie ból, w jakim byłam leżąc na tym stole. Dokładnie pamiętałam jakie kończyny musiałam stracić i ile razy. A ze względu na brak okien w pomieszczeniu, nie byłam pewna czy spędzałam w męczarniach głównie dnie czy noce, ale po jakimś czasie uznałam, że to nawet lepiej.
Odwróciłam głowę na zegarek, leżący nad moja głową, który wskazywał wczesną godzinę. Zrozumiałam, że spałam naprawdę krótko, a promienie słońca wydostające się spomiędzy zasłonietych żaluzji, były jedynie mylące.
Mimo, że miałam jeszcze czas postanowiłam wstać i wejść pod prysznic, pod którym nagle uderzyło mnie, że nie jestem już członkiem Mafii Portowej. To nie tak, że o tym zapomniałam, choć może jednak wypadło mi to z głowy, gdy śniły mi się czasy związane z Mafią, a mój zegarek dodatkowo mi o tym przypominał, w końcu dostałam go od samego Moriego, któremu nie mogły umknąć moje częste spóźnienia.
Wychodząc z łazienki uznałam, że sprawie sobie nowy budzik po tym, jak postanowie co zrobić ze swoim nędznym życiem.
Nie miałam ochoty na zakupy, ale gdybym miała się nad tym zastanowić, o wiele mniej chciało mi się rozmyślać co począć z informacjami jakie wczoraj dostałam. Do tej pory, ten temat był całkowicie odsunięty, abym niepotrzebnie nie zaczęła o tym myśleć, będąc zbyt zmęczona po wczorajszej akcji i moim wybuchu. Teraz jednak byłam świadoma, że muszę to sobie poukładać w głowie. To, że Dostoyevsky okazał się ze mną spokrewniony, nie mogło pozostać jako niewinna informacja, było to także zbyt dołujące aby zostawić w spokoju. Nie chodzi tak bardzo o sam fakt, że chłopak o kruczoczarnych włosach jest złym człowiekiem (nawet jeśli dobro i zło to kwestia sporna), chodzi o to, że jest kim jest, a ja mu nie pomogłam. Byłam pewna, że wzystko przez mój brak zainteresowania, przez moją głupotę. Przez całe swoje życie byłam poprostu nieodpowiedzialna. Żaden z moich przodków mnie nie poznał, a także ja nie poznałam każdego, więc nie wiedziałam kim byli i przez co musieli przechodzić. Uważałam, że wolę dla nich nie istnieć, dać im całkowicie wolną rękę. Nie przewidziałam jednak, że to może się tak skończyć, że moi przodkowie będą mieli umiejętności, a może nawet to oni je rozpoczęli.
Uznałam, że przede wszystkim muszę się tego dowiedzieć. Muszę być pewna czy to moi krewniacy wszystko rozpoczęli i czy wszyscy są jak Fiodor, dopiero później przyjdzie czas na kolejne decyzje, nawet jeśli nigdy nie byłam dobra w ich podejmowaniu.
____________________________
*[org] "I can't even guess what it must be to live the life of a human being"
Miałam dodać ten rozdział 1 lipca wraz z innymi, tak jak zapisałam w tytule, ale ponieważ długo się nad nim zastanawiałam i mimo to wyszedł taki krótki, postanowiłam opublikować go teraz.
Dodatkowo myślałam o jakimś dodatku na pride month, więc możliwe że niedługo się coś zjawi lecz raczej jako odrębna część historii.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top