II.

"Mógł uważać mnie jedynie za chodzące zwłoki rzekomego samobójcy, osobę zmarłą ze wstydu, ducha idioty"*- Dazai Osamu
_________________________________

- Wszystko jest planem Dazaia - powiedział, wymawiając imię detektywa niepewnym tonem.

Po raz kolejny, w momencie, w którym powinnam się zdziwić, czułam że to nic takiego. Nie koniecznie chciałam ukazywać mój brak reakcji Akutagawie, więc niepotrzebnie wybąkałam jedynie krótkie "aha", które znacznie bardziej przykuło jego uwagę niż brak czegokolwiek.
Spoglądał na mnie z lekka pytająco, ale już nic nie powiedział i podrzucił nas za pomocą Rashomona na oddalajacą się łódkę.

Wylądowałam zupełnie inaczej niż sobie wyobrażałam. W którymś momencie chłopak poprostu mnie odepchnął i upadłam, lądując jak zwykle twarzą do powierzchni, zadzierając sobie przy okazji nos.

Można powiedzieć, że przez niezbyt przyjazny sen, poranek i sposób w jaki nagle zostałam potraktowana, rozdrażniłam sie bardziej niż powinnam i zapragnęłam zdenerwować Akutagawe, o porze dużo wcześniejszej, niż zwykle.
Wystarczyłoby abym zaczęła użalać się nad swoim biednym nosem, a chłopak mógłby niemal wybuchnąć.
Wiedziałam, że nienawidzi takiego zachowania, a osoby, które płaczą nad czymś takim, uważa za nie warte istnienia i żałosne. Mimo że lubię go drażnić, to za każdym razem, gdy uświadamiamy sobie, że wystarczy taki czyn, aby wywołać w nim odruchy wymiotne, czuje się beznadziejnie.
Jakiś czas temu byłam osobą, którą sama nienawidzę, gdybym w tamtym czasie spotkała Akutagawe, nasze relacje wyglądałby zupełnie inaczej.

Uznając, że narazie będzie lepiej nikogo nie drażnić, podniosłam się, dotykając uderzonego miejsca palcami. Nic nie czułam, a zadrapania już znikły. Tak jak zwykle, wystarczyło niecałe dziesięć sekund do całkowitej regeneracji, nie byłoby nawet śladu, gdyby nie krew, która ciągle kapała na drewnianą powierzchnię.
Czując na sobie zszokowany wzrok osób na łódce, machnełam im na przywitanie, dostrzegając może dwie znane mi postacie i sięgłam w desperacji do kieszeni szukając chusteczek, których dobrze wiedziałam, że nie posiadam, w końcu jeszcze nigdy nie zdażyło mi się przeziębić, ani zachorować.
Zanim zdążyłam poprosic kogoś o pomoc, przed moimi oczami pojawiło się opakowanie, które chciałam znaleźć. Uśmiechnęłam się wdzięcznie i sięgnęłam po nie, jednocześnie podnosząc wzrok na osobę przede mną, którą okazał się sprawca całej sytuacji. Akutagawa stał bokiem, nie patrząc się w moje stronę, a ja rozpromieniłam się jeszcze bardziej.
Wzięłam paczkę, wycierając już zaschnietą krew i przejechałam wzrokiem po osobach obok, których twarze pokazywały zdziwienie.
Pewnie nie często można zobaczyć Ryunosuke ukazującego skruchę, więc ich zdziwienie, mimo że było uzasadnione, było dość nie na miejscu.

Po chwili nie czując się wygodnie w pozycji siedzącej, postanowiłam spróbować się położyć, czego nie ułatwiała dość twarda deska pod moimi plecami, oraz brak jakiegokolwiek podparcia pod głową. Zaprzestając na jakiś czas wiercenia się, spojrzałam na chmury i wpadło mi coś do głowy.
- Akutagawa! - wykrzyczalam, lekko zachrybniętym głosem, co jeszcze bardziej zwróciło na mnie uwagę - Daj mi swój płaszcz - powiedziałam, będąc jednak pewna, że słucha.
Uznałam te słowa za sukces. Powiedziałam to dość wyzywającym tonem, co ciemnowłosy normalnie uznałby za zaproszenie do bójki, a dodatkowo poprosiłam o Rashomona, co i mi wydawało się śmieszne.
Tak jak się spodziewałam, w sekunde otoczyły mnie czarne brzytwy, co dało mi pewną satysfakcję i sprawiło, że sie zaśmiałam.
Czując się spełniona, zamknęłam oczy, zapominając o tym jak było mi niewygodnie, i postanowiłam spędzić resztę drogi w ciszy.

***
Paręnaście minut później dopływaliśmy już na wyspę, w ktorej nie zauważyłam nic szczególnego. Wyglądała tak samo jak setki innych, na których znajdował się jedynie mały kurort. To, że na pierwszy rzut oka jest taka niepozorna, napewno nie było powodem, dla którego właśnie tu postanowiła rozegrać się akcja. Zastanawiałam się co tak naprawdę się tu kryje i czy naprawdę ja jestem poprostu niedoinformowana.

Za plecami usłyszałam, że ktoś wspomniał Zbrojną Agencję Detektywistyczną i odwróciłam się jak oparzona w ich stronę. Niestety zwróciłam tym na siebie taką uwagę, że zaprzestali rozmowy, patrząc jak na wariatkę. Zaraz na ich twarzach pojawiły się chytre usmieszki i gestem zaprosili mnie do siebie.
- Widzę, że nowicjuszkę ciekawi Agencja - zaczął Michozou- komandor Czarnych Jaszcurek.
Wyczekując, aż wrócą do rozmowy, kiwnęłam tylko niecierpliwie glową, po czym uśmiechneli się jeszcze bardziej.
- Odkąd jesteś pod skrzydłami Akutagawy, pewnie nie wiele musisz wiedzieć - powiedział komandor.
Po jego wypowiedzi zrozumiałam jak bardzo jest to oczywiste.
Odwróciłam się sprawdzając czy Akutagawa może usłyszeć naszą rozmowę. Chciałam spytać się o niego, czego mógłby nie polubić. Traktuje swoje życie jak sekret, nie lubi dzielić się sobą z innymi, przez co ja byłam jeszcze bardziej ciekawa.

- Coś szczególnego zaszło między nim a Agencją? - powiedziałam, mając na uwadze sposób, w jaki mówił o byłym członku Mafii. - Między nim a Dazaiem? - dopełniłam swoją myśl.
Kilka osób spojrzało po sobie niepewnie, jakby nie będąc pewnymi czy mogą pozwolić aby te kilka słów wyszło z ich ust. Sama niecierpliwie wędrowałam po nich wzrokiem.
Nagle Michozou zbliżył się do mnie i zaczął mówić.
- Pewnie wiesz, że Osamu był członkiem Mafii... No więc, oprócz tego był nauczycielem Akutagawy. Jakby jego mentorem? - powiedział, nie będąc pewnym ostatniego określenia.
Ktoś z tyłu odchrzątnął, dając znać że lepiej przerwać rozmowę, co zawiodło mnie bardziej niż powinno.
Chciałam dowiedzieć się czegoś o jego przeszłości, bo jak dotąd, mogłoby sie wydawać, że on wie znacznie więcej o mnie. Albo wiedziałby, gdyby naprawdę słuchał, czasem wspomnianych przeze mnie przeżyć.
Nagle łódź uderzyła o brzeg i gdybym się w porę nie złapała, prawdopodobnie znów wylądowałabym twarzą w dół, a upadać w tak nieokrzesany sposób po raz trzeci w ciągu poranka, byłby naprawdę nieznośny.

- Eiko! - zawołał mój rozmówca, kiedy już wychodzilismy - Jesteś jedną z niewielu osób, które mogą pytać się go dowoli - powiedział, uśmiechając się zadziornie i poszedł w kierunku wyczekującej go grupki osób.
Michozou miał co do tego rację, jednak wcale nie znaczy, że to dobry pomysł pytać się Akutagawy o cokolwiek związanego z przeszłością. Nie dlatego, że mógłby mi coś zrobić i jakby nie było, mogłoby zaboleć, ale dlatego, że wydaje się to nie w porządku. Choć dokładnie nie potrafię określić jakie, Ryunosuke posiada uczucia jak każdy człowiek. A ja sama doskonale wiem, że najgorsze mogą być przy wspominaniu przeszłości.

Zza pleców usłyszałam jak ktoś woła moje imię i nie rozpoznając głosu, dość niepewnie odwróciłam głowę. Wołającą mnie osobą okazała się Gin, z którą właściwie nigdy nie rozmawiałam. Nie często można ją zobaczyć w bazie, dodatkowo nie należy do szczególnie rozmownych i raczej trzyma się z boku. Jest jak cień, a dla mnie poprostu jak każdy pospolity człowiek, z którym nie odczuwam szczególnej potrzeby kontaktu.
- Akutagawa kazał przekazać, że masz zająć się obserwacją z najbliższej wieży - mówiła dość zimnym tonem, który postanowiłam uznać za jej normalny, i pokazała ręką w stronę zielonego, metalowego słupa wynurzającego sie zza drzew. - Jeśli cokolwiek przykuje twoją uwagę, skorzystaj z krótkofalówki.
Czułam się trochę dziwnie
kiedy wszystko mi tak tłumaczą, jakby mój mózg powoli przestawał działać. Ale jedynie przytaknęłam i zmierzałam już w wyznaczone miejsce.

Po drodze, przez myśl przeszło mi też pytanie czemu Akutagawa wysłał pośrednika, aby mnie poinformował, i dlaczego dopiero teraz. Jednak kiedy zaraz znalazłam się pod moim celem, porzuciłam te myśli na bok i spoglądając w górę, oceniałam jak najlepiej jest się dostać na szczyt.
Nie widząc niestety innego wyjścia, zaczęłam się wspinać, co już od pierwszego stopnia wydało się nadmiar męczące.

Rzadko robię cokolwiek w pośpiechu (w końcu czasu mam w nadmiarze), więc z poocieranymi dłońmi weszłam na szczyt, kiedy słońce było znacznie wyżej niż gdy zaczynałam moja wspinaczkę.
Mimo wszystko widok był niesamowity. Zielone drzewa, które znajdowały się prawie wszędzie, wprowadzały niesamowicie przyjemny, lekki zapach lasu i delikatnie przykrywały kawałek wychodzącego słońca, za którym nadal było można dostrzec różowe cienie poranka.
Uśmiechnęłam się mrawo, zdając sobie sprawę, że ostatni raz widziałam wschód słońca z setki lat temu. W prawdzie nigdy nie byłam rannym ptaszkiem, a takie rzeczy nie robią na mnie wrażenia, poczułam jednak nostalgie. Chcąc pozbyć się tego uczucia, usiadłam na rogu, pozwalając moim nogą luźno wisieć i zamknęłam oczy, chowając je w dłoniach, aby osiągnąć przed oczami jak największą ciemność.

Zaraz, za plecami usłyszałam krzyk i pierwsze co pomysłam, to że w tym momencie muszę wyglądać żałośnie.
- Kobieta! - powiedział ucieszonym głosem mężczyzna, który musiał dopiero co znaleźć się na wieży.
Z ciekawością odwróciłam głowę i kiedy mój wzrok na nowo przyzwyczaił się do jasności, już wiedziałam kto przede mną stoi. Nie miałam pojęcia co robi w tym miejscu, ale dłużej mnie to nie zastanawiało, bo brązowowłosy sprawiał zbyt niesamowite wrażenie. Jakby nawet podświadomość mówiła mi, że ten człowiek może stać się jednocześnie najpiękniejszym co może mnie spotkać, jak i najgorszym koszmarem. Budził w człowieku ogromny respekt samą postawą.
Zamrugałam kilka razy, bardzo możliwe że ze zdziwienia i starałam się podnieść.
- Mężczyzna - stwierdziłam bez większego powodu.
On uśmiechnął się tylko, widząc moja twarz bez wyrazu, co w jakiś sposób pobudziło mnie do działania i nagle oprzytomniałam, jakby ktoś wylał na mnie wiadro zimnej wody.
Znajdując się na krańcu podstawy, uśmiechnęłam się chytrze i czując wręcz potrzebę aby go sprawdzić, odchyliłam sie do tyłu, pozwalając mojemu ciału opadać.
Choć raczej moje działania nie wskazywały na to, że czułam się dobrze, naprawdę tak było.
Spadając, przyjemny wiatr plątał moje włosy i pomyślałam, że zapomniałam jak to jest. Już spory czas temu zrezygnowałam z prób samobójczych, głównie dlatego, że były męczące. Teraz mogłam pozwolić sobie na jeden, melancholijny skok, co brzmiało i wyglądało gorzej, niż naprawdę było.
Uderzając o ziemię, poczułam jak wszystko wbija się w moje ciało. Każdy najmniejszy przedmiot, nawet źdźbła trawy, które kaleczą moją skórę. Jak każda kość boleśnie sztywnieje i tracę czucie. Jak przed oczami robi mi się czarno, zaraz biało, a głowa aż parzy od zderzenia.
A zaraz wszystko zaczyna boleć podwójnie i mija, jakby nigdy nie miało miejsca.

Podnosząc się, zauważyłam brązowowłosego, już opartego o wieże.
- Wiedziałeś kim jestem - powiedziałam pewnie.
Spodziewałam się, że będzie to wiedział, a moje czyny nie zrobią na nim wrażenia. Zresztą mogłam być prawie całkowicie pewna, że nasze spotkanie to jego sprawka.
Chłopak uśmiechnął się jedynie, jakby czytał mi w myślach.
- Oczywiście, że wiedziałem. Nie dałbym tak pięknej kobiecie, popełnić samotnie samobójstwa - mówił jakby prowokującym głosem, wymachując rękoma.
Pod płaszczem widać było, że jest obwinięty bandażami. Nasłuchałam się ostatnio trochę o nim, i mimo że wiele osób o tym mówiło, wydało się zbyt dziwne. Wątpiłam, że rany są tak duże, aby była potrzeba zakryć połowę ciała.
- Dazai Osamu... - lowiedziałam w końcu, uśmiechając się. - Miło mi cię poznać - wyciągnęłam uleczoną już rękę w geście przywitania.
- Nie tak jak mi. Pozbycie się pewnej osoby wymagało działań - uśmiechnął się dumnie, podchodząc.
Złapał moją wyciągniętą dłoń i uchylając się ucałował.
W przeciągu ułamka sekundy, nagle znalazł przy mojej twarzy, szepcząc do ucha.
- Jednak proszę, abyś więcej nie robiła takich rzeczy... - zatrzymał się oczekując aż podam swoje imię, które prawdopodobnie znał i nie chciał wyjść na prześladowcę, lub cokolwiek innego.
Po moim karku przeszły ciarki, nie dlatego, że mogłam współpracować z samobójczym przesladowcą, on mówił poważnie. Naprawę nie chciał, aby ktoś próbował robić takie rzeczy.
Pożałowałam, że nie obudziłam się jakieś dwadzieścia lat temu, aby obserwować jak dorastał taki charakter.

- Eiko?- przez zdezorientowanie, zapytałam zamiast oznajmić.
Chłopak chodził jakby zamyślony w kółko i zaraz wskoczył na ramę wieży.
- Oznaczająca długowieczność, kwiat tysiąca stuleci - mówił nonszalanckim tonem, znów machając rękoma.- To chyba nie przypadek - uśmiechnął się i zeskoczył.
Zastanowiłam się czy naprawdę to wiedział, czy sprawdzał ostatnio w internecie, który z mojej perspektywy, rozwijał się w najzwyczaj szybkim tempie, i nawet mnie już zdążył pochłonąć.

Zaraz nagle uderzyło mnie to co przed chwila usłyszałam: "Pozbycie się pewnej osoby wymagało działań". Oczywiście przekonałam się, że moje podejrzenia były prawdziwe, bo w przypadek tego spotkania, nawet tysiąc lat temu bym nie uwierzyła, ale to co mnie zainteresowało, to sposób pozbycia się kogoś. Jak mogłam podejrzewać, chodziło mu o Akutagawe, który nagle zniknął gdy szłam w stronę wieży. Nie miałam powodu aby się o niego zamartwiać, lecz ta skuteczna przyczyna, dla której nagle ubył, wydawała się przydatna.
- Jak przepędziłeś Akutagawe? - zapytałam, szczerze zainteresowana.
Zaraz uświadamiając sobie, że Gin tak bezinteresownie, nie przekazałaby mi poleceń od Dazaia, otworzyłam buzię aby zapytać i o to, lecz chłopak przerwał mi, nie dając dodać choćby słowa.
- Pewnie wiesz, że Akutagawa działa zbyt pochopnie, nie zdążył nawet przemyśleć, kiedy dowiedział się, że jego koleżanka popłynęła za wami - uśmiechnął się patrząc mi w oczy. -
A Gin to moja dobra przyjaciółka, znam ją od kiedy wyszła z pieluchy, dodatkowo miałem u niej przysługę - zakończył niesamowicie naturalnie, jakby już miał to przećwiczone.
Właściwie było to oczywiste, że ciągle może mieć dostępy do Mafii, choć słuchając ludzi w bazie, można dojść do wniosku, że każdy prędzej by go zamordował niż mu pomógł. Jednak, członkowie Mafii Portowej są honorowymi ludzi i jeśli są winni komuś przysługę - na pewno ją spłacą. Dodatkowo, osoba jak Dazai znajdzie ze sto osób, które będą musiały mu pomóc.
Zastanawiłam się jeszcze chwilę o tym co powiedział, ale choćbym myślała z rok, nie znalazłabym osoby, którą Akutagawa może nazwać "koleżanką". Spojrzałam na Osamu, czekając na podpowiedź do pytania, którego jak założę się, nie musiałam nawet zadawać.
- To też twoja koleżanka - mówił ciągle, jakbyśmy grali w jakąś grę. - Ichiyou Higuchi. Dołączyła trochę wcześniej od ciebie i tak samo znalazła się pod skrzydłami Akutagawy - Niespodziewanie, powiedział dość poważnie.
Popatrzyłam się z przymrużonymi oczami. To było tak bardzo w stylu Ryunosuke. Zawsze działa pod wpływem impulsu, a już zwłaszcza nie panuje nad sobą, kiedy ktoś nie bedzie się trzymał jego poleceń. Więc dla Dazaia pozbycie się na jakiś czas zdenerwowanego chłopaka, nie było wyzwaniem. Uznałam, że warto kiedyś użyć sposobu "na Higuchi", kiedy będzie zbyt uciążliwy.
Po chwili moich małych planów, wkońcu się odezwałam.
- Może... wrócimy na pozycję? - pokazałam na szyt wieży - Nawet jeśli to nie jest miejsce, w którym powinniśmy być - dodałam, patrząc przy tym gdzieś w bok.
Osamu natychmiast uśmiechnął się promieniście, jak małe dziecko, które dostało cukierka. Ja, nie mając pojęcia co go tak uradowało, z założonymi rękami, patrzyłam pytająco.
- Chodźmy gdzieś - Powiedział.
Przez chwilę zastanawiałam się, czy mi się czasem nie przeslyszało, i zamiast usłyszeć "chodźmy na górę" usłyszałam "chodźmy gdzieś", co nie mogło mieć miejsca, ze względu na mój niemal idealny słuch.
- Chodźmy gdzieś? - zapytałam, ciągle zdziwiona.
Chłopak podszedł z zadowoloną miną i wziął moja rękę tak, abym podpierała się o jego, kiedy ten będzie miał dłonie schowane w kieszeni płaszcza.
Nie wiedząc co się dzieje, podniosłam na niego głowę, i kiedy stał obok, dopiero zrealizowałam, że jest naprawdę dużo wyższy. Nawet nie drgając, czekałam aż pomoże mi wyjść z mojego dziwnego stanu, w którym już naprawdę nie wiedziałam co się dzieje. Dlaczego ten człowiek emitował taką pewność siebie? Stojąc tak bez niczego, czułam jednaj niewyjaśnione poczucie bezpieczeństwa, coś co było zupełnie dziwne, ponieważ moje życie nigdy nie było zagrożone, i bezpieczna mogłam być dosłownie wszędzie.
- Chodźmy się czegoś napić - mówił, ciągle zadowony z siebie.
Kiedy dotarły do mnie te słowa, przeanalizowalam je jeszcze raz, dostrzegając, że znajdujemy się praktycznie w lesie. W lesie na wyspie. Na wyspie, na pilnej misji, gdzie mieliśmy złapać Dostoyevskiego. Ale pamiętając, że wszystko to plan Osamu, tak naprawdę, nic z tego nie musiało być prawda.
- Chwila - zatrzymałam go, kiedy zaczął prowadzić nas przed siebie.- Nie ma tu Fyodora, prawda? - zapytałam, jakby jego pewność objawiała się teraz u mnie.
Nie miałam wciąż pojęcia, co właściwie zaplanował, choć pewne było, że to, co przedstawiono mi jako plan, było jedynie odwróceniem uwagi. Zwykle, starałabym się jak najszybciej dowiedzieć jak naprawdę wygląda plan, ale tym razem czułam miłą ciekawość. Ta ciekawość powstrzymywała moją niecierpliwość i nakazywała odczuwać przyjemność, mimo że sama nie byłam pewna z czego. Z jakiegoś powodu, ten brak świadomości co naprawdę się dzieje, nie był niczym nieprzyjemnym, niczym co chciałabym zmienić.
Spoglądając zaraz na brązowowłosego, zauważyłam, że jest jeszcze bardziej zadowolony.
- Faktycznie, już go tu nie ma - przyznał.
Przez chwilę stał w udawanym zamyśleniu, a ja wpatrując się w niego, próbowałam coś wyczytać, jednak ponownie wydało się to niemożliwe. Spojrzał na mnie kątem oka, i zadowolony, znów zaczął prowadzić nas przed siebie.
- Ale to oznacza, że wszystko idzie zgodnie z planem - dodał, kiedy zanurzaliśmy się w głąb lasu.
Ponieważ byłam prowadzona w przeciwną stronę, niż ta z której przyszłam, nie miałam pewności dokąd idziemy. Mogłam jedynie podejrzewać, że znajdziemy się w miejscu z środkiem transportu, którym przybyła tu Agencja.

Idąc w ciszy przy boku Dazaia, czułam bezpieczeństwo, ale i pewnego rodzaju dyskomfort. Nieułożone myśli, same nakazywały, abym je posprzatała, choć nie byłam pewna o czym ja właściwie myślę. Jakaś część mnie chciała coś powiedzieć, lecz właśnie ten bałagan w głowie nie dał mi dojść do słowa.
Zrozumiałam nagle, czym jest niezręczna cisza.
Chyba nigdy w życiu się tak nie czułam, nigdy nie miałam problemów z własnymi myślami, i już nie znałam nic innego, jak mówienie co tylko do głowy przyjdzie. Teraz poczułam się jak przyćmiona, nie wiedząc co właściwie dzieje się w mojej głowie.

Walcząc sama ze sobą, nie zwróciłam uwagi, kiedy znaleźliśmy się przy łódce rybackiej, jeszcze mniejszej od tej, którą przypłynęła Mafia.
- Idealnie - powiedział połszeptem.
Nie byłam pewna co jest w tym idealnego, ale jeśli mamy przepłynąć bez zwracania niepotrzebnie uwagi, to może być ciężko. Wpatrując się jeszcze chwilę w nasz transport, zastanowiłam się jakie są szanse, że ten kawałek drewna nie zatonie, choć nie powinno mieć to dla mnie znaczenia.
Kiedy bez większej świadomości odsunęłam się od chłopaka, ten sięgnął do łódki po dwa typowe kapelusze rybackie i jeden z nich nagle wylądował na mojej głowie.
Jeśli to tak mieliśmy przedostać się na drugi brzeg, do szczerze się przeliczyłam. Gdyby Fyodor obserwował wyspę, byłoby zbyt podejrzane, że dwójka rybaków, jakimś cudem znalazła się tu z Mafią i Agencją. Czując rosnącą niepewność, zwróciłam się do Dazaia:
- Czy TO jest plan?
Brązowowłosy wydawał się jednak niewzruszony, stał teraz z tym samym dumnym uśmiechem, jaki miał gdy wychodziliśmy z lasu.
- Moja droga, to plan wręcz idealny.
Chciałam wierzyć, że to żart, ale patrząc na niego, ciągle był przekonany to takiej głupoty, co odbijało się na moich myślach. Jego sama postawa powodowała, że przestawałam widzieć w tym problem lub niedociągnięcia, jakby mimo to, przemyślał wszystko lepiej niż powiedział.
Czułam potrzebę, by moje wątpliwości zniknęły. Chciałam na nim polegać, i już tylko czekać i patrzeć, jak osiąga wszystko co zamierzył.

Nie męcząc się już sama ze sobą, kiwnęłam głową, i z pomocą Dazaia weszłam na łódkę, która uchyliła się niebezpiecznie pod moim ciężarem. Uznałam to za irytujące, w końcu nie jestem ciężką osobą.
Kiedy starałam się usiąść tak, by niepotrzebnie nie obciążać jednej strony, wszedł Dazai, który zniweczył moje działania i przechyliliśmy się tak, że mogłam powtórzyć mój upadek, sprzed kilku godzin, lecz szybko znów przyjęłam swobodną pozycję.

Będąc niemal gotowa do wypłynięcia na tym kawałku drewna, z kapeluszem i wędką rybacką. Kiedy myślałam, że juz ciężko o gorszą sytuację, usłyszałam dość znany mi głos, który jakoś sprawił że poczułam się niezręcznie. Ucieszyłam się, że mam w sobie pewnego rodzaju ogranicznik, który czasem karci mnie za bezsensowne myśli, i zaraz oprzytomniałam, zdając sobie sprawę, że niezręczność nie jest czymś co łatwo można znaleźć w moim słowniku, a mimo to już wydawała mi się tak znana.
- Dazai! - warknął stojący w cieniu Akutagawa.
Nie miałam pojęcia dlaczego go wcześniej nie zauważyłam, stał jakieś dwadzieścia metrów od nas, więc nie powinnam się zdziwić że tu jest. Gdybyśmy byli zwierzętami, gdzie jedno poluje a drugie ucieka, już dawno byłabym martwa.
- Akutagawa mój stary uczniu! - zapiszczał Dazai, chcąc go prawdopodobnie upokorzyć.
Ciekawiło mnie czy chociaż on wiedział o obecności Ryunosuke, czy jak zwykle, świetnie panował nad swoimi emocjami.
Czarnowłosy spojrzał na mnie, chcąc prawdopodobnie zobaczyć, czy słowa Dazaia na mnie jakoś wpłynęły, ale nie czułam potrzeby udawania zdziwionej, w tym momencie wogóle nie chciałam ukazywać czegokolwiek. Chłopak nie miał pojęcia, że podczas podróży ucięłam sobie krótką pogawędke na jego temat, i już wiedziałam co łączyło go z Osamu.
Mimo, że wyglądał na dużo bardziej wściekłego, biła od niego niepewność, która musiała być spowodowana obecnością byłego członka Mafii. Zdałam sobie sprawę, że teraz patrzyłam na niego spod zupełnie innego kąta, jakby na innego Akutagawe, tego młodszego, bardziej niewinnego. Nie miałam pojęcia jak długo spoglądałam na tę nową osobę, ale wyrwał mnie jego głos, który jakby na siłę próbował brzmieć normalnie.
- Eiko tu zostaje.
Mrugnęłam parę razy w niepewności i zrozumiałam. Miałam trzymać się od Dazaia z daleka, nie dając się w nic wciągnąć, a teraz siedzę tu z nim w rozwalonej łódce z śmiesznym kapeluszem na głowie, robiąc dokładnie to, czego robić nie miałam. Poczułam się głupio. Tak zapewniałam Ryunosuke że nie pozwolę sobą manipulować, a jednak totalnie go zawiodłam.
Powinnam móc powiedzieć, że zawiodłam i siebie, ale tak nie było. Naprawdę chciałam iść z Dazaiem, nie myślałam o słowach ostrzeżenia, którymi mnie tak faszerowali, ponieważ jego otoczenie dawało mi spokój, nawet posiadając świadomość, że ma wobec mnie jakiś nieoczekiwany zamiar, nie było to zbyt znaczące.
- Nie, nie zostaje, idę wypełnić misję - oznajmiłam, zanim Dazai zdążył coś powiedzieć.
Na jakąś chwilę, nasze otoczenie wypełniło ciężkie powietrze. Napięcie było tak wysokie, że ledwo było można oddychać, a ja tylko czekałam na to co nastąpi. Czułam, że Akutagawa zaraz wybuchnie i również mogłam przeczuć, że detektyw będzie siedział w ciszy, dłużej niż bym chciała. Jednak moja pewność donikąd nie doprowadziła, i stało się zupełnie co innego.
- W takim razie lepiej już nie wracaj - powiedział właściciel Czarnej Bestii, najcichszym tonem jaki kiedykolwiek mógł wydać.
Nie zdążyłam mrugnąć w zdziwieniu, i Ryunosuke już nie było. Chwilę patrzyłam się niepewnie w miejsce, w którym przed chwilą stał, gdy poczułam dłoń na ramieniu. Odwróciłam się, prawie uderzając pochylonego obok mnie Osamu. Nie zwrócił temu uwagi i obdarzył mnie skromnym, pocieszającym uśmiechem, który sprawił, że odłożyłam słowa Akutagawy na dalszy plan. Teraz mogłam zająć się tym czym chciałam, obserwując dokładnie działania detektywa.

________________________
*[org] He could only consider me as the living corpse of a would-be suicide, a person dead to shame, an idiot ghost.
- Przełożone przeze mnie, dlatego bardzo prawdopodobne, że można było zrobić to lepiej xD

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top