8. Herbatka z księciem
Mogłam jedynie uśmiechać się, siedząc naprzeciwko księcia na tarasie jego części pałacu. Wokół nas krzątała się służba kładąc coraz to nowe przysmaki na już i tak obłożonym stoliku. Prócz tego proponowała różnego rodzaju herbaty, których nazw nie znałam. Także można śmiało powiedzieć, że byłam zagubiona, bo wychowanie w mojej rodzinie na pewno nie wyglądało tak samo, jak w innych. Zawsze piliśmy herbaty owocowe, albo czarne. Nie próbowaliśmy innych, bo nie było takiej potrzeby.
- Może zaproponuję pannie herbatę, którą sam uwielbiam? – zaproponował książę, chyba dostrzegając moje przerażone spojrzenie.
- Tak, będę wdzięczna, wasza królewska mość.
- Moja matka zwykła kupować różnego typu herbaty, ponieważ jest smakoszką – wyznał, kontynuując rozmowę. – Stąd można domyślić się, że mamy ich sporo. A teraz z powodu poszukiwania mi żony – właśnie to wykorzystując – pragnie zaznajomić młode damy z możliwościami próbowania nowości, jakie daje nam świat.
- Rozumiem. Królowa musi być prawdziwą pasjonatką kultur – rzuciłam, jednocześnie się nad czymś zastanawiając.
Co ja właściwie tu robiłam?
Było pewne, że się do tego nie nadawałam. Nie pragnęłam zostać żoną księcia, gdyż już teraz czułam te uciążliwe spojrzenia. Oni nawet nie starali się być dyskretni, otwarcie przyglądając mi się, zapewne przy okazji oceniając. Na pewno byli na usługach nie tylko królowej, ale również wpływowej arystokracji. To był kolejny powód braku chęci pojawienia się w pałacu jako narzeczona księcia.
To byłby koniec mnie samej. Nie mogłabym biegać po pałacu, pływać, czy jeździć konno. Wciąż należałoby uważać na swoje maniery, słowa i strój. Sama po tygodniu poprosiłabym, albo o zerwanie zaręczyn, albo o rozwód.
- Wielką – zgodził się. – Właśnie dlatego jest tak lubiana na arenie międzynarodowej. Ale jest to temat na inną okazję – książę Angelo odchrząknął, poprawiając swój ciemnofioletowy garnitur. – Muszę przyznać, że wzbudziłaś we mnie zainteresowanie swoją osobą, panno Hughes.
Zaczyna się. Miałam doprawdy talent do wdeptywania w najgorsze bagno, w jakie tylko mogłam. Jak tu wytłumaczyć, że to było niezamierzone? Przy tym nikogo nie obrażając...
- Doprawdy? – spytałam chwytając filiżankę – Niestety, obawiam się, że nie jestem aż tak interesującą osobą na jaką mogłabym się zdawać.
- Uważam inaczej. Zwłaszcza po wysłuchaniu twojej mowy pogrzebowej, panno Hughes.
- Słucham?
- Byłem na pogrzebie panicza Tytusa Martin, incognito – przyznał. – Zauroczył mnie sposób w jaki przedstawiłaś osobę panicza i to, jak pokrzepiłaś cały tłum. To doprawdy wspaniałe cnoty, takie godne podziwu. Urzekłaś mnie, panno Hughes – książę posłał mi wystudiowany uśmiech. – Widzisz, królowa musi umieć radzić sobie w każdej sytuacji, w tym potrafić mówić, panno Hughes. Tego nauczył mnie ojciec, gdy mówił o tym, czego szukać podczas wybierania żony.
- Schlebiasz mi, wasza wysokość – wydukałam, kiedy urwał a złote oczy Angelo przyjrzały mi się ostrożnie. Uśmiechnęłam się wymuszenie. – Jednak to nie ma nic wspólnego z wyborem przyszłej królowej. Mówiąc, zwracałam się do przyjaciół i rodziny. Mówiłam o kimś, kogo dobrze znałam, wobec czego raczej nie powinno się tego porównywać do tej sytuacji, wasza wysokość. Tym bardziej, że przed pogrzebie spędziłam dużo czasu na zastanawianiu się co dokładnie chcę powiedzieć.
Angelo posłał mi kolejny czarujący uśmiech, gdy popijałam herbatę. Jego zmrużone oczy śledziły każdy mój ruch, dostrzegając najdrobniejszy błąd. Przynajmniej na to wyglądało, chociaż niczego głośno mi nie zarzucił. Wręcz przeciwnie – zdawał się zadowolony z jakiegoś powodu. Z kolei to wcale mnie nie radowało, bardziej przeszkadzało i sprawiało, że zaczynała mnie mrowić skóra. Tak nieprzyjemnie.
- Moim zdaniem można to porównać. Owszem należałoby doszlifować umiejętności, ale to jedynie kwestia czasu, aż stałabyś się klejnotem, panno Hughes.
Czyli był zdeterminowany...
- Mogę nim zostać nie wchodząc do niczyjej rodziny, wasza wysokość.
- Dlaczego skazywać się na samotność? – Angelo dalej napierał na mnie.
- Moi rodzice dali mi sporo rodzeństwa, więc nie będę samotna.
Książę zachichotał, dobrze rozumiejąc mój przekaz – to, że nie zamierzałam wychodzić za mąż. Jednak wiedziałam, że to nie zakończy tej sprawy tak łatwo. Angelo zdawał się być dość uparty w kontynuowaniu naszej znajomości.
- Jeśli mogę... - wzięłam łyk herbaty, nim odłożyłam filiżankę na stolik. – Jestem wdzięczna za okazane zainteresowanie i twoje, wasza wysokość, towarzystwo. To doprawdy ogromna przyjemność móc cię poznać osobiście, niestety... inaczej wyobrażam sobie, swoją przyszłość.
- Wyobrażenia nie zawsze stają się prawdą.
- Owszem. Jest w tym sporo prawdy – zgodziłam się zakładając nogę na nogę z obojętnym wyrazem twarzy. – Wyobrażałam sobie widywać swojego przyjaciela, Tytusa, a jednak los nam go odebrał. Wyobrażałam sobie życie pełne nudy, spokoju i powtarzających się dni, i to również się nie spełniło. Zostałam zaproszona do pałacu, co zmieniło moje życie diametralnie. W dodatku matka szykuje się wydać mnie za mąż. To też nie było moim planem, a przynajmniej nie tak szybko.
- Wobec czego możesz korzystać, panno Hughes. Los daje ci szansę, taką niepowtarzalną, bo jak wiesz, nie mam braci.
- Tak, księżniczki są doprawdy urocze – uśmiechnęłam się, na co książę spochmurniał.
Dobrze, że jesteś jedynym księciem.
To był przekaz niosący moje słowa. Obecnie cieszyłam się, że matka spędziła długie godziny ucząc mnie oraz rodzeństwo, tych wszystkich wyszukanych rozmówek. Dzięki nim mogłam ujść z życiem mówiąc na opak to, co miałam na myśli. Przez to nikt mnie nie ukaże, ani nie dostanie się do mojej rodziny.
- Panno Hughes.
- Wasza wysokość.
- Czuję, że wcale nie chcesz się tu znajdować.
- Tak, jak mówiłam proste życie jest moim błogosławieństwem – powtórzyłam, wahając się. Wiatr poniósł moje loki do tyłu, przynosząc do nas śmiechy i rozmowy odbywające się w dole. – Nie twierdzę, że przyjaźń z waszą wysokością byłyby czymś złym. Mówię tylko, że gdzieś tam jest lepsza kandydatka. Klejnot, którego tak szukasz, wasza wysokość.
- A co jeśli go już znalazłem?
Uśmiechnęłam się, na moment przerywając rozmowę. W tej chwili należało dobrze się zastanowić nad kolejnymi słowami. Musiały przynieść odpowiedni impet, by zadziałać.
- Mój ojciec lubi dawać matce prezenty – rzuciłam bawiąc się filiżanką. – Obdarowuje ją wszystkim, co jak myśli będzie jej pasowało lub przynajmniej jej się spodoba. Mama docenia te gesty, bo są wyrazem jego miłości. Ale to jedynie od niej zależy, czy przyjmie to, co jej się ofiarowuje. Przecież nie musi akceptować każdej drobnej rzeczy, prawda?
Książę zamrugał zaskoczony moimi słowami, zaraz potem na jego twarzy pojawił się wyraz zrozumienia. Mimo to blask w jego złotych oczach wcale nie przygasł. Zdawał się bardziej zdeterminowany do osiągnięcia jakiegoś celu. I przez to od razu uznałam, że moja tajna broń w postaci Sylwestra niczego nie zdziała.
Chociaż...
Skupiłam się na piciu herbaty, gorączkowo się zastanawiając. Skoro książę był na pogrzebie musiał widzieć mnie i Sylwestra. Nikt nie skomentował faktu, że się przytuliliśmy, bo każdy rozumiał co się działo. Chodziły nawet pogłoski, że byliśmy niczym jedna duża rodzina, mimo to rodzina królewska nie mogła przymrużyć na to oka. Przytulałam kawalera, sama będąc dalej panną na wydaniu. Nie byliśmy zaręczeni, ani nie łączyła nas więź rodzinna.
Czyli dalej mogłam wykorzystać Sylwe...
- Przepraszam za najście, jednak mam do przekazania ważną wiadomość dla mojej panienki – Barb, moja pokojówka, wślizgnęła się do środka.
- Proszę – przyzwolił książę machnięciem ręki. Przy czym nie spuszczał mnie z oczu. Jakby obawiając się, że umknie mu coś istotnego.
Barb przypadła do mnie od razu nachylając się ku mojemu uchu. Zaczęła szeptać tak cicho bym jedynie ja usłyszała jej słowa. Należało przy tym przyznać, że wprawiła się w tym po latach bycia przy moim boku.
- Dostaliśmy wiadomość od panicza Sylwestra. Proszę o wybaczenie, ale by móc je przedstawić tak szybko jak sobie tego życzył, otworzyłam list i przeczytałam go.
- To nic – rzuciłam z napięciem wyczekując.
W tej chwili zapomniałam gdzie byłam, co robiłam, jedynie wsłuchując się w głos Barb. Chciałam jak najszybciej usłyszeć słowa Sylwestra. Tym bardziej, że tak długo czekałam na jego odpowiedź. Zaakceptowałabym wszystko, jeśli to miało znaczyć, że znów będziemy się widywać. Znów wrócimy do tego, co było.
- Panicz napisał: „Jesteś upierdliwa. Nawet wtedy, gdy człowiek stara się dojść do siebie. Spotkajmy się na balu. Wcześniej mnie nie nachodź i przestań pisać!" – Barb odchrząknęła z zakłopotaniem. – Dodał: „Do tego czasu nawet nie próbuj się zaręczać. Wykorzystaj mnie, Mad. Wykorzystaj moje imię".
Tego właśnie potrzebowałam.
To zamierzałam zrobić, nawet bez jego przyzwolenia, bo tak działaliśmy od dziecka. Wykorzystując siebie nawzajem.
Mimo wszystko byliśmy przyjaciółmi.
- Możesz odejść. Dziękuję za wiadomość – powiedziałam do pokojówki, która pośpiesznie odeszła. Jak gdyby nie chciała zostać ze mną minuty dłużej, bo byłam w tym niekomfortowym miejscu.
- To coś pilnego? – spytał książę, uprzejmie dopytująca co takiego pilnego mogło być ważniejszego od niego.
- To nic takiego, wasza wysokość – powiedziałam.
Wykorzystaj mnie, Mad. Wykorzystaj moje imię.
- Czekałam na wiadomość od Sylwestra – oznajmiłam otwarcie, tak aby podsłuchujący służący wynieśli tę wiadomość poza mury pałacu. – Martwiłam się o niego.
- Ach, to zrozumiałe. Słyszałem, że panicz Martin jest dość porywczy, czego byłem świadkiem. Na pogrzebie.
- Sylwester nie jest taki, o ile... - zagryzłam wargę, opuszczając spojrzenie. – Zawsze uważa, by nie zrobić krzywdy, jednak wtedy poniosły go emocje. Na co dzień jest delikatny. Chociaż nie słownie. Jak pewnie wiesz, wasza wysokość, często się kłócimy.
- Tak, zauważyłem.
Zapadła cisza. Ta z tych niosących wiele znaczeń. Właśnie taki efekt pragnęłam osiągnąć, mimo że to dalej nie było wszystko. Dalej czegoś brakowało. Na przykład pytania księcia: „czy łączy was silna więź?". Tyle wystarczyłoby, ale książę nie pytał.
Zacisnęłam dłonie na materiale jasnozielonej sukienki. Nie była ozdobna, a przynajmniej nie tak bardzo, gdyż wszystkim zależało abym nie wpadła w oko księciu. Więc dlaczego miałam wrażenie, że to na niewiele się zdało?!
Miałam ochotę krzyczeć widząc łagodny acz zdecydowany uśmiech księcia.
Wobec czego należało działać samemu. Trajkotać na prawo i lewo, jak to robiły te pustogłowe dziewczęta. Wykorzystując przy tym imię Sylwestra, tak jak na to przyzwolił.
- Zależy nam na sobie – wyznałam wreszcie z premedytacją, licząc że konsekwencje nie wprowadzą nas w paskudne tarapaty. – Opiekujemy się sobą.
- Niczym rodzeństwo?
- Nie, wasza wysokość – zaprzeczyłam mrużąc oczy. – Tak, jak mówiłam, zależy mi na prostym i nudnym życiu. Powtarzających się dniach.
Przekaz z pewnością do niego doszedł, a mimo to widać było, że go akceptuje. Zupełnie, jakbym została jedną z kandydatek na jego narzeczoną. Ale ja nie zamierzałam trafić do pałacu.
- Powtarzających się dniach z Sylwestrem, jeśli książę rozumie o co mi chodzi – dodałam uprzejmie.
Powstało pewne poruszenie, którym ani trochę się nie przejmowałam, zadowolona odniesionym efektem. Wyraz twarzy Angelo się zmienił, zupełnie jakby nie spodziewał się mojej otwartości. Ani wyznania.
- Doprawdy?
Założyłam włosy za ucho w dość uroczym geście, za który matka by mi pogratulowała. W końcu uczyła mnie udawania anioła, bo sama miała w tym spore doświadczenie. Wcześniej, jednak nie uważałam by mi się to kiedykolwiek przydało. Ale nastała taka potrzeba. Dzięki temu mogłam uchodzić za jedną z tych dziewczyn.
- Zgadza się, wasza wysokość.
- Jednak dalej jesteś niezaręczona, panno Hughes.
Celne spostrzeżenie.
Dlaczego nie byliśmy zaręczeni? To była ewidentnie dziura w moim planie. Dziura, którą można zręcznie załatać. W końcu nie byłam nowicjuszem w rozmowach z denerwującą arystokracją.
- Pracowałabym nad zaręczynami, gdyby nie ten nagły zbieg okoliczności, wasza wysokość – wyznałam zręcznie. – Sylwester dalej się wahał, choć byłam i dalej jestem pewna, że możemy spróbować znaleźć wspólny język. Dzięki temu moje dni byłyby...
- Takie same.
- Dokładnie, wasza wysokość.
Sylwester mnie zabije.
Dalej się uśmiechałam, doskonale wiedząc, że Sylwester udusi mnie na balu. I to z uśmiechem na twarzy, takim samym jaki utrzymywałam sama. Jednakże okazało się, że sam książę był trudnym przeciwnikiem, który będzie zachowywać się niczym nic nie rozumiejący idiota, byleby uzyskać to, czego chciał. Ale ja nie zamierzałam podać się na srebrnej tacy.
Nie byłam głupia. Pałac mógł mnie zabić. Był domem żmij, bestii i innych potworów, którymi straszy się dzieci.
- Panicz Sylwester musi mieć wyjątkowe szczęście. Mając tak wspaniałą przyjaciółkę, jak panna, panno Hughes.
- Oczywiście. W dodatku przyjaciółkę w nim zakochaną.
Miałam wrażenie, że ten podmuch wiatru był chłodniejszy, potęgujący nastałą ciszę. I to w taki sposób, że miało się ochotę cofnąć własne słowa. Czego nie zamierzałam zrobić. Nie po to brnęłam tak daleko, by się wycofać.
Moment.
Co ja właśnie powiedziałam?
Książę zakaszlał, mrugając pośpiesznie. Próbował zatuszować szok, widoczny na jego twarzy. Wywołany był moimi słowami. Słowami, które wyleciały mi z ust bez przemyślenia. Zupełnie, jakby żyły własnym życiem.
Przymknęłam oczy, ledwo panując nad rumieńcami, które chciały pojawić się na mojej twarzy.
Co powiedziałam? Co takiego powiedziałam?
Oczywiście. W dodatku przyjaciółkę w nim zakochaną.
Miałam ochotę się zaśmiać.
Tego nie powinnam mówić. Matka i duchessa Martin na pewno to usłyszą i pomyślą, że mówiłam szczerze. Będą tak zachwycone, że będę chciała dla nich kłamać.
Ach, te usta!
Upiłam łyk herbaty przewidując, że moje spotkanie z księciem, niedługo dobiegnie końca. Jednak z pewnością nie będzie ostatnie.
Przymknęłam oczy, zagryzając dolną wargę.
Raczej to nie dojdzie do uszu mamy, duchessy i Sylwestra, prawda?
Nie, to niemożliwe!
To będzie jedynie plotka, o ile w ogóle ktoś wymówi ją na głos. A raczej nie było aż tak odważnej osoby.
Przynajmniej tak musiałam sobie to wmawiać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top