4. Wejście do pałacu

Do pałacu mogły wejść tylko zaproszone osoby. TYLKO te osoby, wobec czego nie musiałam martwić się obecnością matki, ojca, brata, czy młodszego rodzeństwa. Zresztą oni chcieliby zobaczyć moją porażkę, kompromitację, albo zwyczajnie zjeść darmowe jedzenie. Chociaż należało przyznać, że ich zwykłe zachowanie z pewnością by mi pomogło. Albo przynajmniej odwróciło uwagę innych ode mnie, bo jedno było pewne. Większość osób skupi się na mnie, która była dość sławna, w końcu chyba każdy wiedział o mojej porażająco wspaniałej przeszłości. Do dziś Artur prześladował mnie, mówiąc o swoich przyjaciołach, którzy pytają, czy dalej mój charakter był taki sam. Lub, czy zna tego „wybawiciela", który położył kres mojej „tyranii".

Ale prócz tego raczej byliśmy harmonijnym rodzeństwem.

Ktoś chwycił mnie za łokieć, nim przekroczyłam bramę pałacu, do którego należało przejść pieszo. Kiedy obejrzałam się przez ramię, zobaczyłam burzę blond włosów, spod których łypały na mnie ciemnozielone oczy. Wysoki, atletycznie zbudowany mężczyzna robił nie pewno-wściekłą minę, jakby nie był do końca pewny, na co się zdecydować. Chociaż Artur pewnie obawiał się katastrofy i był całkiem świadomy, że mogło do niej dojść.

- Madeleine – wymamrotał mocno ściskając mój łokieć.

- Artur.

- Błagam cię, M. – wyszeptał tak, by przechodzące obok nas panny niczego nie usłyszały. – Nie będzie mnie tam z tobą, bo mężczyzn wezwali do innej części. Dlatego błagam cię, M., nie zrób niczego co mogłoby wyrwać się spod kontroli. Możesz pokłócić się z inną panną, chwycić ją za włosy – my się tym zajmiemy – ale nie zrób niczego księciu. Nie! Cała rodzina królewska... jeśli ci się uda, nie zbliżaj się do nich, błagam cię, M.

Zamrugałam słysząc desperację w głosie brata i to taką, jakiej nie słyszałam od bardzo dawna. Niemal, jak gdyby oczekiwał, że jestem gotowa zaatakować tych, będących wyżej ode mnie.

- Myślisz, że jestem tak głupia? – spytałam wpatrując się w Artura. – Ja cenię swoje życie, wiesz?

- Kiedy miałaś pięć lat, zaatakowałaś synów diuków, markizów i innych, M.

Na to nie znalazłam już odpowiedzi, lekko się czerwieniąc z zażenowania. W końcu to, co powiedział niewątpliwie było prawdą. Jako dziecko zbyt dużo nie myślałam. Głupotą było postąpienie w ten sposób, jednak... tak wyszło? Byłam ciut za bardzo zbuntowana, żeby przemyśleć to wszystko, przed działaniem i pewnie, gdyby nie Sylwester skończyłoby się dużo gorzej. Chociaż później ojciec i tak miał ubaw, śmiejąc się z tego, że ci „wielcy" synowie nie dali rady jednej dziewczynce. W dodatku niewyszkolonej.

- Dlatego... może po prostu przywitasz się z księciem i wyjdziesz? Co ty na to? – zapytał z nadzieją Artur, niemal błagając, żebym właśnie to zrobiła.

- Wiesz, że nie mogę, prawda? Dopóki książę nie wyjdzie po przywitaniu wszystkich panien, będę musiała tam zostać.

Artur potrząsnął mną z mało zadowolonym wyrazem twarzy. Był zdruzgotany i chyba przewidywał, że w mojej głowie rozgrywa się coś niebezpiecznego. Przynajmniej na tyle, żeby miał bezsenne noce.

- Madeleine, mogłabyś oszczędzić księcia? To królowa urządziła całe to zgromadzenie w celu wepchnięcia mu jakiejś panny. Więc... Zrobisz to dla brata? Och! Królowa ma również być cała!

- Czyli mam go nie dotykać? – upewniłam się – Znaczy ich.

- Dokładnie. Stój daleko i odpowiadaj jedynie na zadane TOBIE pytania – przytaknął gorliwie Artur. Wydawał się całkiem spokojny. – Jeśli zaatakujesz jakieś panny, to ja temu zaradzę, ale nie atakuj księcia koronnego. On ma być nietykalny.

- Jasne.

Ciemnozielone oczy przesunęły się po mnie po raz ostatni w ten nieufny, podejrzliwy sposób. Zdecydowanie wierzył, że z moimi zdolnościami dokonam niemożliwego. Zapomniał przy tym, że powinnam najpierw uwolnić się od tych niepoważnych, możliwych zaręczyn. Dopiero potem należało skupić się na tym, żeby nie urazić niczym księcia. Choć z pewnością dziś go urażę przez swoje... słowa.

- Hester! – Artur chwycił naszą starszą siostrę – Zostawiam ją w twoich rękach.

- Mam ją niańczyć? – spytała, krzywiąc się.

- Tak. Dla dobra całej naszej rodziny.

- Za późno, żeby udawała chorą, co?

- O wiele za późno.

- Ha – złotobrązowe oczy zwróciły się ku mnie. To nie było tak, żeby mnie nie lubiła, ale na pewno wiedziała (po latach doświadczeń), że przynoszę zgubę. – Nie odsuwaj się ode mnie na krok. Nie rzucaj się w oczy. Zachowuj się. Obie chyba chcemy znaleźć dobrych mężów, prawda?

- Ja nie szukam męża.

- No tak, ty masz już Sylwestra – zgodziła się Hester z parszywym uśmiechem.

- Sy...?! Hester!

Zaczerwieniona pobiegłam za siostrą, która chyba sądziła, że naprawdę mieliśmy ze sobą skończyć. Albo po prostu się ze mną droczyła, bylebym jej słuchała. Niemniej wolałabym nie słuchać tego typu słów z ust rodziny, zwłaszcza po tym feralnym spotkaniu u pani Martin. Duchessa często korespondowała z matką w sprawie „pomocy" ich błądzącym dzieciom. Ciężko przy tym było powiedzieć, kto tu tak naprawdę błądził.

*********

W długim korytarzu prowadzącym do sali balowej, gdzie miałyśmy się zgromadzić, spotkałam Hester i Bettinę. Wyraźnie na mnie czekały, nerwowo przystępując z nogi na nogę. Niedaleko nich stała ciemnowłosa dziewczyna, którą skądś kojarzyłam, jednak nie mogłam sobie przypomnieć konkretnego miejsca. Ale szybko straciłam nią zainteresowanie, czując podekscytowanie tym, co miało nastąpić. Liczyłam też na to, że dzięki temu wreszcie skończy się ta cała gadka o zaręczynach z księciem.

Przesunęłam dłonią po jasnobrązowej sukience, tej samej, którą wybrał dla mnie Sylwester. Uznałam z matką i pokojówkami, że to właśnie ona wygląda na mnie tak dobrze, żeby sprawiać olśniewające wrażenie. W końcu nie co dzień przychodzi się do pałacu i spotyka z masą osób. To była szansa na zawarcie sojuszy, przyjaźni, czy zdobycie wrogów. Tak unikatowa, jak to tylko możliwe.

- Gotowe? – spytałam cicho, uważając na Hester, która szła dwa kroki przed nami.

- Mam nadzieję, że to pomoże – wyszeptała Hester. – Mój ojciec sekretnie liczy na to, że zaręczę się z księciem. Ponoć ojcowie zakładali się już, która z panien zauroczy sobą księcia.

- Hester Hughes i Olina... - Helen zawahała się. – No ta, Olina, taka śliczniutka, udająca niewinną i uroczą. Budząca instynkt opiekuńczy w każdym możliwym facecie.

- Ach! Ta wyperfumowana?! – krzyknęła Bettina z zaskoczeniem, po czym zakryła sobie usta dłońmi. – Kłamiesz!

- Naprawdę.

- To przerażające – jęknęłam, wzdrygając się na samą myśl o tym, co mogłoby się wydarzyć. Zaraz potem zamrugałam. – Czekaj, moja siostra?

- Tak. Jest znana. Każdy chciałby tak dobrą panią domu, która ma tyle zdolności i umiejętności, co Hester. Jest pożądana!

Przytaknęłam, czując coś na kształt dumy, gdy z powrotem przyglądałam się kroczącej przed nami siostrze. Wcale nie dziwiło mnie, że tak bardzo chcieliby mieć moją siostrę za żonę. Była ładna i utalentowana. Ciekawie się z nią rozmawiało, prócz tego miała taki urok, że ciężko było przejść obojętnie.

Właśnie z tego powodu można było się uspokoić na myśl o tym, czy Hester znajdzie sobie męża. Bo znajdzie bez takich problemów jak ja. To tu należałoby się zastanowić i obawiać przed „tragiczną" przyszłością.

Zaśmiałam się pod nosem, gdy myślałam o minie Artura, gdy dotrze do niego, że zostanę z nim do końca naszego życia. Z pewnością będzie zachwycony!

- Wchodzimy – rzuciła Hester posyłając nam znaczące spojrzenie, jakby oczekiwała, że to coś da. Lub też powstrzyma nas przed tym, co mogłyśmy zamierzać zrobić. – Zachowujcie się. Pierś do przodu, zgrabne dygnięcie i błagam, mówcie zbędne minimum, bo jak was znam, będzie problem.

Tak, siostro, znałaś nas aż za dobrze, jednak musiałam to zrobić. Dla dobra naszej trójki oraz twojego.

Wchodząc pośpiesznie rozejrzałam się po dużej sali, gdzie na podwyższeniu znajdowało się dwóch mężczyzn. Czyli połowa sukcesu już była za nami. Jeden z nich stał, podczas gdy drugi siedział. Przez samo to można było się spodziewać kto był kim, jednak to również mogło być mylące. Słyszałam o przypadkach, kiedy niektórzy zamieniali się ze sobą, żeby lepiej poznać swoje przyszłe żony. Oczywiście historia mogła być również nieprawdziwa, jednakże w tym wypadku niezwykle się przydawała.

Uśmiechnęłam się do przyjaciółek, które widząc to rozluźniły się. Ufały mi do tego stopnia, że byłam tym wzruszona. Doprawdy doceniałam to, jak we mnie wierzyły.

Artur nie potrafił, ale przynajmniej te dwie istoty wiedziały, co robię dla nas. I ufały w rezultat.

- Madeleine, rób jedynie to o co cię proszę – szepnęła Hester przebijając się wraz z nami ku podwyższeniu. – Przywitanie, dygnięcie i ewentualne odpowiedzi na pytania księcia. Po tym oddalamy się byle dalej od księcia. Tak, żebyś nie urządziła sceny.

- To był jeden jedyny raz, a wszyscy mi to wypominają po dziś dzień! – jęknęłam, krzywiąc się. – Miałam pięć lat, Hester. Pięć! I to był... to można zaliczyć do wypadków.

- Nie, M. To nie był wypadek, a działanie z premedytacją. Pobiłaś kilkunastu chłopaków. Niektórzy z nich mogą mieć do ciebie zwadę lub traumę.

Nic nie mogłam na to odpowiedzieć, gdyż znalazłyśmy się zbyt blisko księcia. Właśnie tu miały się ważyć moje losy. Należało działać lub robić właśnie to, co potrafiłam najlepiej – mówić.

- Niezmiernie miło mi spotkać waszą królewską mość – powiedziałam jako pierwsza, dygając przed synem generała.

Zapadła martwa cisza, podczas której przyjaciółki podążyły za mną. Hester zamarła w bezruchu najpewniej z absurdalną miną, nie wierząc własnym oczom. Byłam niemal pewna, że w tej chwili jej mózg zatrzymał pracę z trudem przyswajając całą tę sytuację.

Ale cisza miała to do siebie, że nie trwała zbyt długo. Zwłaszcza, kiedy miało się do czynienia ze zgromadzeniem kobiet. Kobiet gadatliwych, chcących się wyróżnić.

- Co ty robisz?

- Czy ona jest głupia?

- Co ona wyprawia?!

- Tu jest książę!

- Hm? – spytałam oglądając się na kobiety, które wskazały mężczyznę siedzącego na zdobionym krześle. Wydawał się on zaskoczony i rozbawiony jednocześnie. W dodatku wychylał się do przodu, jakby spodziewał się wielu rzeczy, ale nie tego. – Och! – zakryłam ręką usta w teatralnym geście. – Proszę o wybaczenie! Po prostu... - wskazałam ramionami mężczyznę, jak gdybym chciała przedstawić wspaniałe dzieło sztuki - ...uznałam, że to wspaniałe ciało, przystojna i męska twarz musi należeć do kogoś wyśmienitego. Prócz tego – ta aura!

- To atrybuty wielkich mężczyzn – przyznała Bettina, demonstrując gestami moje słowa. – Nie można jej zobaczyć u byle kogo.

- Słusznie – przytaknęła Helen, zupełnie jakby musiała się zgodzić po rozważeniu wszystkich aspektów.

- Teraz, jak tak to ujęła...

- Coś w tym jest....

- Oślepiło mnie to i sądziłam, że zupełnie jak twoi przodkowie, wasza królewska mość, zmieniła się miejscami z kimś pospolitym. Tak, aby przekonać się, która z nas jest najlepszą osobą do postawienia przy twoim boku – kontynuowałam z zatroskaniem dotykając twarzy. – To był mój błąd. Proszę o wybaczenie!

- Po prostu zdenerwowałyśmy się przed spotkaniem tak zacnej i znakomitej osobistości! – zgodziła się Becia.

- Zasługujemy na surową karę! – zawołała zgodnie Helen, opuszczając głowę.

- O mój Boże – jęknęła Hester zakrywając twarz dłonią.

Kiedy tak dygałyśmy niemal klękając na ziemi, za nami panował szmer głosów. Niektórzy całkowicie się z nami zgadzali, inni wyśmiewali, a pozostali dalej – w otępieniu – nie mogli pojąć sytuacji. Helen przez to prawie się roześmiała.

Szło nam dobrze. Teraz oczekiwałam na wyrzucenie nas z pałacu, jednak zamiast tego w sali rozległ się gromki, rozbawiony śmiech.

Książę koronny się śmiał.

Więc teraz należało zapytać: Czy to dobrze? Co to miało znaczyć?

Ze zdezorientowaniem spojrzałam ku chichoczącemu ciemnowłosemu mężczyźnie, który nie mógł powstrzymać rozbawienia. Śmiał się spoglądając na naszą trójkę, jak gdyby już dawno nie słyszał tak dobrego żartu.

- Mógłbym usłyszeć twe imię, droga panno? – spytał książę.

- Słucham? – spytałam głupio, nie dowierzając własnym uszom.

Miał nas wyrzucić! Wrzeszczeć ze złości! Czemu się śmiał wraz z tym napakowanym synem generała?!

- Chciałbym poznać twe imię.

- Jestem... Madeleine Hughes, wasza królewska mość.

- A ja Angelo Robinson – rzucił książę, ocierając łzy i pochylając się do przodu. Jego złote oczy przesunęły się w bok. – Raczysz przedstawić swe towarzyszki?

- To Bettina Harris i Helen Clarke – przedstawiłam drętwo.

Przyjaciółki również nie potrafiły zrozumieć co takiego właśnie się działo. Szczególnie, że ilekroć zwracał na nas uwagę, więcej i więcej panien mierzyło w nas mordercze spojrzenia. Niemal chciałam przez to krzyczeć, ze mogą sobie go wziąć, bo sama nie zamierzałam zostać ani narzeczoną, ani żoną księcia koronnego. Jednak wtedy... książę może uznać to za rzucenie mu wyzwania. Tego z kolei lepiej było uniknąć.

- Miło mi – powiedział Angelo.

- Ach, tak – przytaknęłam intensywnie mrugając.

- Zamorduję was – szepnęła Hester, zaciskając palce na moim łokciu. – Jesteś martwa, Madeleine.

Jej spojrzenie najbardziej mnie niepokoiło. W życiu nie widziałam tak zabójczego wzroku.

Zjeżyłam się czując, że coś poszło bardzo nie tak. To zdecydowanie była sytuacja nieplanowana.

Wymieniłyśmy zdziwione spojrzenia wraz z przyjaciółkami. Nic nie rozumiałyśmy z tego, co się działo.

- Rozkoszujcie się przygotowanym poczęstunkiem – książę machnął ręką w stronę stołów zgromadzonych przy balkonach. – Zapowiada się interesująco – mruknął jednocześnie do przyjaciela.

Nie, wcale się tak nie zapowiada!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top