15. Szaleńcza podróż

Wiedziałam, że powinnam była zawrócić, mimo to Demon mknął w wybranym przeze mnie kierunku. Nie zawróciłam, ani nie obejrzałam się za siebie, pchana jakąś tajemną siłą.

Dopiero teraz poczułam przeszywające zimno wdzierające się pod moją sukienkę nocną oraz mocno zawiązany szlafrok. Ale to też nie sprawiło, że zawróciłam, czy spowolniłam konia. Biały rumak mknął przez ciemność, aż dojechaliśmy do rezydencji Martinów. Gdy zatrzymałam się przed samymi drzwiami od razu pojawił się zdziwiony stajenny. Mężczyzna chciał pomóc mi zejść z konia, lecz byłam szybsza zeskakując na ziemię i rzucając mu uzdę.

Trzęsąc się na nogach, roztrzepana, bez kapci, załomotałam w drzwi. Kamerdyner w tym domu kładł się dość późno spać. Nie byłam jednak pewna, czy był to jego nawyk, czy zwyczajnie cierpiał na zaburzenia snu. W każdym razie działało to teraz na moją korzyść, bo niemal natychmiast otworzył mi drzwi.

- Och. Panno Madeleine?!

Przepchnęłam się koło niego do środka, wchodząc w ciepłą przestrzeń. Wiedziałam, że przechodząca służba patrzy na mnie w zaskoczeniu, przyglądając się mojemu ubraniu i zapewne wyschniętej krwi. Mimo to ledwo to dostrzegałam. Musiałam kogoś znaleźć.

Duchessę.

Traktowały się z mamą niczym siostry, wobec czego należało...

- Gdzie...?

- W salonie – odparł pośpiesznie kamerdyner, chyba zdając sobie sprawę z powagi sytuacji.

Było jedynie jedno miejsce, w którym zbierali się razem. Salon duchessy, który był ich rodzinną przestrzenią. Wiedziałam gdzie się znajdował, choć nigdy nie miałam przyjemności tam wchodzić. Bo była to ich przestrzeń.

Przebiegłam po schodach, podciągając piżamę i szlafrok aż do kolan, by wygodniej dotrzeć na ich szczyt. Pokoje rodziny znajdowały się na trzecim piętrze, tak samo jak ów salon. A nie było czasu do stracenia. Każda minuta była cenna. Nawet jeśli duchessa nie będzie mogła pożegnać się prawidłowo, to jednak zobaczy jeszcze twarz mojej matki. Tą spokojną z zastygłym półuśmiechem.

Ojciec na pewno posłał po ciotkę. Jeśli nie on to przynajmniej Hester. Ona by nie zapomniała, jednak inaczej było z duchessą.

Wpadłam do salonu, który od razu ucichł. Wszystkie pary oczu zwróciły się ku mnie i zamarły widząc stan w jakim przybyłam.

Upadłam na kolana patrząc na drobną duchessę, która wstała, blada na twarzy. Po moich policzkach popłynęły wstrzymywane łzy.

- Pani – jęknęłam. – Moja mama... Moja mama... ona nie... ona nie żyje.

- Szykować powóz! – krzyknął od razu diuk.

- Mama nie żyje – wymamrotałam siadając na ziemi w szoku przyglądając się podłodze. – Ona nie żyje...

- Sylwester, Bernard, Samuel! – duchessa zawołała swoich synów zduszonym głosem. – Zajmujcie się Madeleine. Niech stąd nie wychodzi!

Duchessa przyklękła przy mnie, ocierając moje policzki chusteczką. Sama płakała, przez co nie była wstanie mnie pocieszyć. Mogła nawet sądzić, że skoro jej słaba na zdrowiu przyjaciółka zmarła, to mogła niedługo być i jej kolej. Cokolwiek myślała, milczała, dopóki diuk jej nie podniósł, mówiąc że musi się ubrać. Wydał rozkazy, żeby przygotowano dla mnie kąpiel, ubrania i wezwano lekarza. Potem zabrał trzęsącą się żonę.

Zapanowała cisza przerywana jedynie moim płaczem. Tuliłam się do siebie, próbując zająć jak najmniej miejsca. Pragnęłam, żeby był to zły sen, taki koszmar, który zdarza się raz na jakiś czas. Potem – po obudzeniu – wszystko wracało do normy.

Jednak nic nie wróciło.

Wyraźnie czułam zapachy, bolały mnie stopy, a na biały szlafrok spadały różowe plamy. Moje łzy przemieszały się z krwią na moim policzku. Tyle wystarczyło, by przekonać się, że zły sen byłby tylko przepięknym marzeniem.

Ktoś opadł na kolana przede mną. Chwyciły mnie znajome ramiona i jedynie z ich powodu podniosłam puste spojrzenie.

- Sylwester – jęknęłam z trzęsącą się dolną wargą. – Moja mama...

Nie widziałam wyraźnie twarzy przyjaciela, przez za bardzo rozmazujące ją łzy. Jednak dostrzegłam poruszenie i smutek w ruchach jego ciała. Sylwester po prostu dotykał moich ramion, przyglądając mi się, wiedząc że nie potrafiłby powiedzieć nic przynoszącego pocieszenie. Mógł mieć wiele talentów, lecz w tym aspekcie jedynie pogorszyłby sprawę.

- Mad chodź tu do mnie – Sylwester przyciągnął mnie do siebie aż wczepiłam się w niego. Dopiero wtedy podniósł mnie, biorąc w ramiona. Moje nogi zaczepił sobie o biodra i w ten sposób, mocno mnie trzymając, ruszył korytarzem. – Nie zostawię cię.

- Poradzisz sobie? – spytał Samuel idąc za nami.

- Pójdę po lekarza – rzucił Bernard biegnąc już w drugą stronę.

- Ta – odparł Sylwester. – Tylko sprawdź co z tą kąpielą. Niech zrobią ją u mnie. I zapytaj o ubrania!

- Już!

- Zostaniesz ze mną, prawda? Nie pójdziesz? – spytałam cicho przytulając twarz do jego ramienia.

- Tak, Mad. Zostanę. Pójdziemy teraz do mojego pokoju – mówił cicho, spokojnie. Raz po raz poprawiał sobie moje nogi. – Jest tam ciepło, a ty jesteś wychłodzona. Potem weźmiesz kąpiel, a na koniec położymy się w łóżku.

- Razem?

- Tak. Prócz kąpieli, będę z tobą cały czas, Mad.

Poddusiłam Sylwestra, kiedy łzy wreszcie się skończyły. Brakowało mi sił na płacz i mogłam jedynie pociągać nosem. Od czasu do czasu dusząc się przez brak możliwości oddychania. Wtedy mężczyzna podawał mi coraz to nowe chusteczki, które zbierała za mną pokojówka.

Wieści musiały się rozejść, bo wszyscy napotkani posyłali mi jedynie pełne smutku spojrzenia. Dawali mi swoje chusteczki lub podawali je Sylwestrowi. Byli gotowi pomóc w jakikolwiek sposób.

- Może coś dla panienki zrobić? Do jedzenia? – spytała służąca.

- Nie – wychrypiałam. – Nie jestem głodna.

- To może coś słodkiego?

Pokręciłam głową, chowając twarz w ramieniu Sylwestra. Nareszcie dotarliśmy do jego pokoi i mogłam uciec przed służbą. W sypialni była już starsza pokojówka, która wyganiała z łazienki Samuela. Obiecała mi pomóc w umyciu się i ubraniu, przy tym dała słowo, że Sylwester będzie czekać za drzwiami.

Widocznie byłam w opłakanym stanie, inaczej nie potraktowałaby mnie jak dziecko.

**********

Po długiej kąpieli, chwiejnie powędrowałam do łóżka Sylwestra. Jako dzieci często spaliśmy razem, gdy któreś z naszych rodziców chciało pobyć sam na sam. Oczywiście były to noce, gdy zmęczeni opadaliśmy na materac. Ale tym razem byliśmy, a mimo to bez wstydu, ułożyłam się pod kołdrą, nerwowo rozglądając za Sylwestrem.

- Sylwester? – spytałam płaczliwie, panicznie przeszukując wzrokiem pokój.

- Już jestem! – mężczyzna zostawił otwarte drzwi prowadzące na korytarz, za którymi widziałam przechodzących służących.

Sylwester położył się obok mnie pół leżąc, pół siedząc i przyciągnął mnie do siebie. Jego kojący dotyk dłoni, sprawił że miałam ochotę zasnąć, lecz nie mogłam. Pod powiekami wciąż widziałam mamę.

Dlatego to płakałam, to dusiłam się, to zapadałam w płytki sen. Za każdym razem, kiedy się uspokajałam, Sylwester dawał mi tabletki do połknięcia, albo jakiś syrop. Przed zaśnięciem dostawałam jeszcze herbatę. Mimo to ani razu nie zostałam wypuszczona z objęć mężczyzny, który budził się razem ze mną. Przytulał, szeptał coś lub całował po głowie.

- Już dobrze, Mad. Jestem z tobą. Nie zostawię cię – mówił.

W pewnym momencie, po wypłakaniu wszystkich łez, leżałam tak na Sylwestrze, pociągając nosem. Wtulałam bezczelnie twarz w pierś mężczyzny. Leki oraz syropy otumaniły mnie na tyle, że nie potrafiłam się zawstydzić, czy zauważyć absurdu sytuacji. Ani spostrzec, że na pewno nie powinniśmy być sami w sypialni. W łóżku.

- Powiedziała, żebym żyła jak chcę – wyszeptałam. – Bym była szczęśliwa. I się zakochała – wymieniłam cicho.

- Zdążyłyście porozmawiać?

- Tak. Najpierw porozmawiała z tatą, potem z bliźniakami – wyznałam zmieniając odrobinę pozycję, ale nie odsunęłam się za daleko. – Artura zawołała po nich. Hester po Arturze, a ja na koniec. Wtedy też... No. Na koniec powiedziała, że mam być szczęśliwa. Pozwolić sobie na zakochanie się. Ale jak to zrobić? Przecież obiecała być z nami – jęknęłam oskarżycielko, czując gniew. – Miała wybrać mi męża, albo przynajmniej, kłócić się tak, jak robiła to z Hester. A potem być na naszym ślubie.

- To nie od niej zależało, Mad – ciepłe usta ponownie dotknęły mojej głowy. – Na pewno chciałaby to zrobić, ale... się nie udało.

- A tak się cieszyła, gdy dowiedziała się o Hester i o tym, że wreszcie uwolniłam się od księcia – mówiłam dalej, ciągnąc nosem. – Była taka zadowolona...

- Twoja mama zawsze była szczęśliwa – rzucił mężczyzna cicho, gładząc mnie po plecach. – Była otoczona rodziną i miała takiego śmieszka w pobliżu. Na pewno słuchała z zapartym tchem o twoich wyczynach.

- Bo byłam do niej podobna.

- Bo jesteś do niej podobna – poprawił mnie, wzdychając. – To się nie zmieni, nawet po jej śmierci, Mad. Będzie was obserwować gdziekolwiek jest. Pilnować.

- Myślisz?

- Tak.

Skuliłam się siadając na nogach Sylwestra, któremu musiało być niewygodnie. Mimo to nie narzekał, wiedząc że w tej chwili potrzebuję ciepła drugiej osoby. Potrzebowałam dobitnie czuć, że jest ze mną. To było największym pocieszeniem i darem ofiarowanym mi przez mężczyznę.

- Nie chcę wracać do domu – wyszeptałam patrząc na niego z góry.

- Nie musisz. Możesz dalej mnie zgniatać. Mama na pewno powiedziała gdzie jesteś – odparł chwytając moje biodra.

- Muszę. Muszę jutro wrócić... Dziś wrócić – mruknęłam chowając twarz w dłoniach. – Rano. Bliźniaki...

- Wiesz, to tak nie działa. Wszyscy będą przygnębieni, więc dzieciaki to zauważą.

- Ale nie mogę zostawić ich samych!

- To pewne – przytaknął sięgając po coś z szafki nocnej. Podał mi szklankę, dalej leżąc. – Jednak na razie nie jesteś w najlepszej formie. Nie pozwolę ci wrócić do domu na tym przeklętym koniu, gdy ledwo trzymasz się na nogach.

- Demon nie jest przeklętym koniem – burknęłam połykając podaną mi tabletkę.

- To dlatego zostało mu nadane to imię?

Nie odpowiedziałam. Demon na pewno miał swój specyficzny charakterek i dlatego nie dał dosiąść się wielu osobom. Co więcej był prezentem od mamy na moje piętnaste urodziny. Ale to nie ja nadałam mu to imię.

Sylwester to zrobił.

Położyłam się ponownie w jego ramionach.

- Zostaniesz ze mną? – upewniłam się nerwowo.

- Oczywiście, że tak – przytaknął, całując mnie tym razem w czoło. – Będę tu dopóki się nie obudzisz.

- Ale...

Nie chciało mi się spać. Chciałam zaprzeczyć.

Mimo to oczy zaczęły mi się zamykać, a ciało powoli stawało się coraz cięższe, bardziej bezwładne.

Ostatnim co czułam to opadająca głowa na pierś Sylwestra, który głaskał mnie cały czas po głowie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top