10. Kawaler i Sylwester

Dzień po balu wyciągnęłam Sylwestra z domu, w którym zamierzał się ukryć po raz kolejny. Od śmierci Tytusa, rzadko – o ile w ogóle – wychodził na podwórko, ukrywając się w swoim pokoju. Właśnie dlatego obrałam go sobie za cel, gdy sama miałam pokupować rzeczy dla sióstr i mamy. Zwłaszcza, że się założyliśmy.

- Możesz powtórzyć co tu robię? – burczał Sylwester idąc obok mnie po uliczkach rynku.

Ubrany był w zwykłe spodnie i koszulę w ciemnym odcieniu. Do tego ktoś sprytnie przemycił trochę złotego by rozjaśnić jego ubiór w postaci spinek do mankietów i chusteczki wepchniętej do kieszonki na lepiej piersi. Jednak niewiele to zdziałało, bo Sylwester wcale dobrze nie wyglądał, zwłaszcza z rękami w kieszeniach spodni i skrzywionym wyrazem twarzy. Włosy rozczochrał już w powozie przez co ciemnobrązowe kosmyki sterczały na różne strony.

- Pomagasz mi? Zresztą chcę ci coś pokazać – oznajmiłam spokojnie. – I sądzę, że podziękujesz mi za wyprowadzenie cię na świeże powietrze. Twoi bracia też zdają się wyglądać lepiej po wyjściu z pokoju.

- Muszą pomagać ojcu – parsknął mężczyzna. – Bernard zajął miejsce Tytusa, a Samuel Bernarda, więc nie mają wyjścia.

- Sylwester. Wiesz, że nie o to mi chodzi. Musisz wychodzić. Myślisz, że Tytus chciałby patrzeć jak znikasz? Wiem, że łatwo mi to mówić, ale nie mam zamiaru tracić kolejnego przyjaciela.

- Możemy łazić po ogrodach matki. Wyjdzie na to samo – burczał dalej. – Czemu musimy chodzić tam gdzie jest dużo ludzi?

- Bo muszę coś kupić dla sióstr... Och! To jest to, co chciałam ci pokazać. Patrz przed siebie. Widzisz tego dżentelmena?

- Ty tak na poważnie?

Kilka kroków dalej stał syn generała wspomagając starsze panie. Ten sam facet, który na krótką chwilę stał się księciem, gdy po raz pierwszy weszłam do pałacu. Mogłoby się zdawać, że skoro był rycerzem, uczestniczył w walkach i był zaprawiony w boju, to wcale nie będzie podobny do mojego ojca. A mimo tego zdawał się równie łagodny, grzeczny, pomocny i przyjazny, dopóki nie chwycił za miecz.

Obserwowałam go już od jakiegoś czasu, więc wiedziałam tyle ile powinnam. Na tyle, aby założyć się z Sylwestrem.

- Widzisz?

- Co?

- No tego blondyna – zdenerwowałam się, wskazując syna generała wzrokiem. – Wygrałam.

- Bzdury.

- Och, przyznaj się. On jest tak samo łagodny jak ojciec. W dodatku nie widzi aż tak diametralnej różnicy między pospólstwem a nami, przez co łatwo ograbić go z pieniędzy.

- To wcale nie znaczy, że jest podobny do twojego ojca – zaprzeczył, kręcąc głową. – Teraz może zwyczajnie udawać, by być lubiany.

- Nie chcesz przegrać, co?

- Po prostu...

- Boisz się, że mam rację – wcisnęłam palca w jego ramię z zadowoleniem. – Ale wygrałam, bo zawsze sprawdzam swoje teorie.

Wyraz twarzy Sylwestra zmienił się. Zmarszczył brwi, spoglądając na mnie zmrużonymi oczami, jakby coś mu się nie spodobało. Zdawał się całkiem zbity z tropu, aż wyciągnął ręce z kieszeni, a jego zielone oczy błysnęły złowrogo. Jak gdybyśmy wrócili do etapu, w którym przychodzi czas na kłótnię, a przecież nic takiego nie zrobiłam. Czyżby zdenerwowało go moje zwycięstwo? Ale dlaczego? Umiał przegrywać.

Marszcząc czoło, wpatrywałam się w Sylwestra, zastanawiając się co mu takiego ponownie strzeliło do głowy. Nie opowiedziałam mu nic krzywdzącego. Prócz tego panowałam nad sobą do tego stopnia, że nie poruszyłam żadnego złego tematu. Byłam nawet wyjątkowo grzeczna!

- Co?

- Ty go obserwowałaś?

- Hm? – zamrugałam, po czym krótko przytaknęłam głową. – Tak. Od pokojówek dowiedziałam się o jego wycieczkach na rynek, który odwiedza dwa razy w tygodniu. Raz patrolując, a drugim razem załatwiając sprawunki dla swojej babci. Z tego, co się dowiedziałam, jest bardzo oddany swojej rodzinie.

- Mad – rzucił groźnie Sylwester.

- No, co znowu? – spytałam zakładając ręce na piersi. – Założyliśmy się, czyż nie? Wobec czego miałam prawo znaleźć kogoś, kto zgadzał się z opisem, by wygrać. Dlatego też...

- Szukałaś? – podpowiedział słusznie, dziwnie spokojnym głosem.

- Taaak?

- Sama?

- Mmm.

- Ha! – Sylwester chwycił mostek nosa, wbijając we mnie spojrzenie pełne złości i niedowierzania. – Czy ty w ogóle myślisz? Albo nie! Masz jakikolwiek instynkt samozachowawczy?!

- Czemu na mnie krzyczysz?! – cofnęłam się o krok, wypychając wargi do przodu. – Oczywiście, że mam instynkt samozachowawczy!

- Nie wydaje mi się!

- Co to w ogóle ma do rzeczy?!

- Wiele!

Dysząc wpatrywaliśmy się w siebie ze złością, jak zawsze, gdy się kłóciliśmy. Jednak tym razem to nie miało najmniejszego sensu. Sylwester zachowywał się dziwnie i podejrzanie, zupełnie jakby chciał mnie o coś oskarżyć, sam nie będąc tego pewien. Lub też nie rozumiejąc dlaczego to robi.

- Ma...

- Przepraszam – wtrącił kolejny głos.

- Co?! – warknęliśmy jednocześnie, spoglądając w bok ku...

- Och.

Zamrugałam przyglądając się synowi generała, który z zakłopotaniem zerkał to na mnie, to na Sylwestra. W tym momencie przypominał mi ojca, kiedy kłóciłam się albo z rodzeństwem, albo z Sylwestrem, a on spotykał nas na swojej drodze. Nigdy przy tym nie wiedział, jak dokładnie powinien się zachować, bo nie był do tego przygotowany. Skąd miał wiedzieć, kiedy matka tak perfidnie go oszukała?

- Widzisz? Miałam rację – rzuciłam przyglądając się blondynowi, który niepewnie się uśmiechał na moje słowa.

- Przepraszam? – zdziwił się – Wyglądało, że panna ma kłopoty, więc postanowiłem podejść i zapytać, czy nie potrzebna jest moja pomoc.

- Nie jest potrzebna – parsknął Sylwester, wykrzywiając przy tym usta, jak gdyby nie potrafił przyznać się do swojej porażki.

- Pytałem panny... eee... nie pana.

- Och, moje imię to...

- Nie jest tu potrzebne – burknął mężczyzna, zakrywając mi ręką usta. Zignorował mój protest, posyłając wściekłe, niemal nienawistne spojrzenie nieznajomemu. – Przepraszam nie pamiętam twojego imienia, ale cię kojarzę. Syn generała, prawda? Ale to i tak jest mało istotne – machnął drugą, wolną ręką, jakby odganiał muchę. – W tej chwili przerywasz mi rozmowę z... panną, która wyznała mi swoje uczucia.

Otworzyłam szeroko oczy, wpatrując się w Sylwestra, jak w kogoś, kogo widziałam pierwszy raz na oczy. To było niesamowite, że w taki sposób pozbywał się każdego, kogo chciał. Zwłaszcza teraz, kiedy...

Zmarszczyłam czoło.

Kiedy co?

Przecież nie byłam zainteresowana tym wysokim, muskularnym facetem. Jasne, był przystojny i niewątpliwie łamał serca samym spojrzeniem tych błękitnych oczu. Niemniej – co dziwne – nie wzbudzał we mnie żadnych emocji. Prócz szczęścia zwycięscy z wygranego zakładu. Jedynie to. Więc nie było potrzeby się kłócić ani tym bardziej myśleć, że Sylwester pozbył się kandydata do mojej ręki. Prawdopodobnego kandydata.

Syn generała był jedną z lepszych partii do zaciągnięcia przed ołtarz. Był kawalerem o zacnym charakterze, przyjaznym, łagodnym i miłym. Oczywiście nim sięgnie po miecz, wtedy przestaje taki być, a bardziej przypomina rycerza czekającego na rozkazy i gotowego wygrać za wszelką cenę.

Wobec czego nie było potrzeby kłócić się z Sylwestrem. W zasadzie może powinnam zastanawiać się nad tym mężczyzną.

Ale nie chciałam.

- Ooooch, ale to nie powód do krzyku – zauważył syn generała, wahając się, zupełnie jak gdyby chciał ściągnąć dłoń Sylwestra, z którą nawet nie walczyłam.

I tak mężczyzna był silniejszy ode mnie. Zresztą możliwe, że tak będzie lepiej, wtedy z moich ust nie wypadnie nic złego.

- Bo się kłóciliśmy – wyznał otwarcie Sylwester. – Teraz twierdzi, że powinienem być... podobny do jej ojca, a nie jestem.

- W takim razie, powinieneś się zmienić.

- Nie – prychnął Sylwester, kręcąc głową. – Ona właśnie takiego mnie lubi, choć nie zdaje sobie z tego sprawy. Jeszcze.

Uniosłam brew, szczerze w to powątpiewając, jednak dalej nic nie zrobiłam. Chciałam pozbyć się obecności mężczyzny, który przerwał nam naszą kłótnie. A przecież tu chodziło o moją wygraną!

Mój wzrok opadł na sklep znajdujący się niedaleko nas. Przez to zignorowałam wymianę zdań miedzy mężczyznami, bo właśnie znalazłam idealny prezent dla Leny i Hester. Właśnie po coś takiego przyszłam! W końcu nie codziennie urządza się przyjęcie herbaciane jedynie z rodziną – tą damską częścią.

Dotknęłam dłoni Sylwestra, przerywając mu wpół słowa. Zielone, błyszczące oczy, opadły na mnie, po czym spojrzały w kierunku, w którym patrzyłam. Tyle mu wystarczyło, żeby zrozumieć mnie bez słowa.

- Chcesz tam iść? Ale tam nic nie znajdziesz dla swojej matki. To bibeloty.

- Nie – zaprzeczyłam, ściągając jego dłoń z ust. – To coś, co im się spodoba. Chodźmy!

- Poczekaj, nie skończyłem...

Pociągnęłam Sylwestra za rękę, przejęta bardziej właśnie tym, co kupić dla sióstr, a przez to zapomniałam o zakładzie i synu generała. Także o tym, ze mocno trzymałam dłoń mężczyzny, zbyt podekscytowana, by zwrócić na to uwagę.

- Och, już nie mogę się doczekać ich min! – zawołałam z podekscytowaniem.

- Na pewno – wybrzmiała odpowiedź.

Sylwester miał dziwną barwę głosu, jednak to nie było tak ważne. W końcu on zawsze był nieco specyficzny.

- Potem poszukamy czegoś dla mamy. Och, uwielbiam zakupy!

Coś mi mówiło, że dzisiejszy dzień był wspaniałym początkiem. Zwłaszcza, że zdrowie mamy się poprawiało. Dlatego ten rok może nie będzie aż tak stracony.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top