Prolog II
14 lat później
-Silvianes-
Serce waliło mi jak młotem, a po policzkach płynęły łzy. Wiedziałam, że są za nami. Czułam ich i bałam się. Zimny pot oblewał moje ciało. Umysł krzyczał żeby biec przed siebie, ale ciało już nie mogło. Ucieczka wydawała mi się bezcelowa. W pewnym momencie potknęłam się o wystający korzeń. Upadłam na ziemię, zdzierając na kolanach, moje już i tak zniszczone, spodnie.
-Silvianes wstawaj - powiedział tata zestresowanym głosem i pomógł mi wstać. Zaczęliśmy biec dalej. Wtedy usłyszałam wystrzał, a potem jęk mojego ojca. Upadł na ziemię.
-Tato! - krzyknęłam odwracając się.
Poczułam więcej łez spływających z moich policzków. To nie mógł być jego koniec. Nie mogli go złapać. Po prostu nie mogli.
-Silvianes uciekaj - powiedział przez zaciśnięte zęby trzymając się za ranę.
-Nie, nie chce być sama - wyłkałam, kręcąc głową.
-Uciekaj! Nie mogą cię złapać. -Nie ruszyłam się. - JUŻ!
Pobiegłam dalej. Jednak zatrzymałam się i spojrzałam jeszcze raz na ojca. Nie mogłam tak odejść. Usłyszałam zbliżających się Łowców. Stanęłam za drzewem i zakamuflowałam się.
-Tu jest! - krzyknął jeden z Łowców. Słyszałam jak zaczęli się zbiegać tu pozostali. Wiedziałam, że każdy chciał obejrzeć ,,Zdobycz''. Okropność. A to Nas traktowano jak zwierzęta.
-Nie, proszę niee... - głos ojca został szybko przerwany. Już go nie było. Odszedł. Słyszałam kroki Łowców, rozchodzili się żeby mnie znaleźć. Jestem dla nich zbyt cennym ,,Towarem''. Młoda Strzyga, można ją sprzedać na czarnym rynku. Taka właśnie była rzeczywistość tych, którzy byli ,,Dziwni''. Chociaż my wolimy nazwę ,,Niezwykli''.
Dwóch Łowców przeszło koło mnie. Starałam się być cicho i nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Chociaż miałam ochotę płakać, to powstrzymałam się. Zagryzłam wargę do samej krwi, ale siedziałam cicho. Jeden dźwięk i mogłam skończyć jako ,,Obiekt testowy''.
Miałam tylko czternaście lat. Śmierć kogoś bliskiego była dla mnie mocna patrząc na to, że widziałam jak torturowali moją matkę żeby ją potem zgwałcić i zabić. Otuliłam się skrzydłami trzęsąc się nie z zimna, lecz ze strachu. Wszystko powoli cichło. Ludzie opuszczali las.
-Dzieciak zwiał - usłyszałam głoś jednego z Łowców.
-Trudno.
Potem już tylko cisza. Słyszałam szum wiatru i mój urywany oddech.
Zostałam sama w lesie, nie miałam już nikogo. Byłam samotna.
Przesiedziałam jeszcze pod drzewem koło kilku godzin. W końcu podniosłam się i zaczęłam iść przez las z opuszczonymi skrzydłami. Trzęsłam się z zimna. Było ciemno. Obracałam się gwałtownie na każdy szelest. Byłam taka przerażona.
Po jakimś czasie dotarłam w pobliże ludzkiej wioski. Cofnęłam się. Byłam na skraju wyczerpania, ale nie umiałam wejść tam. Nie mogłam. Oni by nie pomogli, zamiast tego by wydali lub skrzywdzili. To był mój koniec. Oparłam się o drzewo. Oddychałam ciężko. Mogłam śmiało stwierdzić, że jestem martwa. Usiadłam pod drzewem i przymknęłam oczy. Byłam taka senna i zmęczona. Nie wiem czy straciłam przytomność czy zasnęłam, ale jak przez mgłe pamiętam, że znalazł mnie staruszek ze swoimi uczniami, a co było dalej...
-Zane-
Przepłynąłem między ławicą ryb sprawiając, że zaczęły przepływać w różnych kierunkach szukając ratunku. Uśmiechnąłem się pod nosem i rozejrzałem się dookoła. Rafa koralowa z mnóstwem cudownych stworzeń, ale najlepiej to wygląda po zmroku. Chciałbym tu kiedyś zabrać osobę w której byłbym zakochany. Jednak zostają mi tylko marzenia. Przepłynąłem szybko przez rafę i znalazłem się w skalnej zatoce gdzie był mój ojciec. Wynurzyłem się obok i usiadłem na skale. Słońce oświeciło moją twarz i krople wody spływające po moim ciele.
-Witaj synu - odezwał się w zamyśleniu. -Rozumiem, że znowu oglądałeś ludzi...
-Taak - odpowiedziałem. -Nikt mnie nie widział, trzymałem się w odległości.
-To dobrze, wiesz, że jest tylko garstka, której można ufać.
-Wiem ojcze - spojrzałem gdzieś w bok.
-Szukałeś też innych?
Spojrzałem na niego.
-Pogódź się z tym, że już nie ma nikogo takiego jak my - dotknął mojego ramienia.
-Staram się, ale chciałbym żeby nasz gatunek przetrwał.
-Zane, dobrze wiesz, że żyjesz tylko dzięki mojemu związkowi z człowiekiem.
-Wiem, wiem - przeczesałem ręką włosy. -Irytuje mnie to, że jesteśmy zagrożonym gatunkiem.
-Wszystkich prędzej czy później to czeka. Widzimy się wieczorem - zeskoczył do wody i tyle go widziałem.
Jest tu ktoś? Nie to trudno i tak to opublikuję.
Adiós xd
Ps Dlaczego 2 prologi? Bo mogę :P
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top