Niezwyciężony
Lider, niepokonany. Pedałuje po kolejne zwycięstwo. Dokonuję tego po raz pierwszy w historii. Żaden kolarz nie wygrał tylu etapów Tour de France. 10 kilometrów do mety. Pierwszy skurcz. Mięśnie domagają się odpoczynku. Jedzie lekko pod górkę. Romain zmienia przerzutki.
W myślach uparcie powtarza sobie, że da radę. Szumi mu w głowie ze zmęczenia. Kibice skandują jego imię. On ma ich już dość. Chce ciszy. Błogiej ciszy i wody. Dużo wody. Pot leje się z niego litrami. Jest upał 30 stopni powyżej zera w cieniu. Paryż jest zatłoczony i duszny. Romain dalej pedałuje mimo bólu, który przybiera na sile. Spierzchnięte usta przy ich gwałtowniejszym poruszeniu pękają, krew cieknie mu po twarzy. Ból pulsuje także w głowie.
9,5 kilometra do mety. Dostaje wodę. Wypija kilka gwałtownych łyków. Wysuszone gardło pali go tępym bólem. Cóż za ulga, tylko chwilowa. Zaraz potem oblewa go kolejna fala potu. Romain jest przemęczony. Jedzie ponad swoje siły. Chce udowodnić wszystkim, że nie jest tym bezwartościowym kolarzem jakiejś mało znanej francuskiej drużyny. On chce utrzeć nosa tym niedowiarkom, chce wygrać. Nie jest już młody. To ostatni dzwonek na udowodnienie swojej wartości.
8,4 kilometra do mety, kolarz bierze coraz płytsze i szybsze hausty powietrza, którego mu na gwałt potrzeba. Płuca palą go żywym ogniem a nogi ogarnia kolejny skurcz, krew nadal cieknie po twarzy powoli tworząc skrzepy. Pojawiają się chwilowe mroczki przed oczami. Spiker krzyczy z głośników : „ Cóż to za wspaniały kolarz! Romain Bardet! Romain..." a tłum wiwatuje „Bardet!". Ale sam bohater już tego nie słyszy, w uszach mu piszczy. Ma dość. 8 kilometrów do mety, tak blisko ale jednak tak daleko. Przecież przez ostatnie trzy tygodnie przejechał setki kilometrów. Były wyżyny, równiny, Alpy, ostre zakręty, upadki. Radości, wyrzeczenia, wsparcie, przyjaźnie i niesnaski. Były czasówki i zwykłe etapy ze startu wspólnego. On to wszystko przetrzymał. Wygrał 12 etapów, pobił wszystkie rekordy jednego wyścigu, a teraz jechał po kolejny. Po 13 zwycięstwo. 7,2 kilometry do mety „woda" ta myśl jak bumerang pojawia się
w jego głowie. Spiker krzyczy. Ludzie kibicują. Paryż jest w euforii. Roman jedzie. Brakuje mu powietrza. Zjada batonika. Zaschnięte gardło utrudnia przełykanie. Targa nim odruch wymiotny. Ale udaje mu się go opanować.
6,6 kilometra do mety. Płynący po skroniach pot dostaje mu się do oczu. Zaburza widzenie. Lepkie ubranie krępuje ruchy. Czarne plamki pojawiają się coraz częściej. Jeszcze troszkę. Romain już nie myśli już o niczym. Działa jak dobrze zaprogramowany robot. Pedałuje, ale sam już do końca chyba nie kontroluje swojego ciała. I mimo wielkiego upału jego ciałem zaczynają targać dreszcze. Przechodzą go całego. Ale on zdaje się tego zupełnie nie odczuwać. Kibice uderzają rękami o bandy. Ulica jest bardzo gwarna, ale kolarz widzi już tylko czarny kolor i nie jest pewny czy jest to asfalt czy coś innego. 5 kilometrów do mety. Peleton zbliża się do samotnego lidera. Jego przewaga topnieje do „zaledwie" 10 minut. On sam zaś bardzo rad jest z tego, że słony pot zwilża mu usta. Koledzy krzyczą do słuchawek, dopingują, cieszą się jego sukcesem, a on już im nie odpowiada, już nie ma sił. To już za dużo. Teraz mały zjazd, prawie nieodczuwalny. Rekordzista już nie czuje własnych nóg. Nie jest świadomy nawet czy targają nimi skurcze. 4,4 kilometry do mety. Spiker jest zbyt uradowany pewnością o zwycięstwie rodaka, żeby zaważyć jak niezdrowe rumieńce pojawiają się na twarzy Bardeta. Tego nie zauważa nikt. Wszyscy upajają się zwycięstwem, a Romain pedałuje coraz wolniej. W jego myślach nadal przewijają się tylko butelki wody.
2,2 kilometra do mety, ostatnia prosta. Brunet już nie może wytrzymać tego pulsującego bólu głowy. Skurcze łapią go raz za razem. Zasklepiła się warga. Ledwie utrzymuje równowagę. Kamery pokazują zbliżenia i wysyłają takie widoki na cały świat. Znikoma część ludzi przed telewizorami zauważa śmiertelne zmęczenie Francuza. Mimo to każdy mu kibicuje, wszyscy są pod wrażeniem jego niesamowitego osiągnięcia. Nie spodziewali się tego po tak drobnym kolarzu. Kilometr do mety, spiker zauważa, że coś złego dzieje się z liderem. Tłum bije rękami o bandy i kibicuje.
800 metrów do mety. Peleton traci do Bardeta 7 minut. Ludzie mają coraz bardziej zaaferowane twarze.
700 metrów do mety. Koledzy dopingują kolarza, a jego przechodzą dreszcze na przemian ze skurczami. Z wargi znów cieknie krew.
600 metrów do mety Romain jedzie lekkim szlaczkiem, no dobra, jedzie od bandy do bandy. Kamery już nie robią zbliżeń.
500 metrów do mety. Do peletonu docierają wieści o wycieńczeniu bohatera Francji.
400 metrów do mety. W myślach kolarza pojawia się tylko woda.
300 metrów do mety. Organizatorzy mobilizują ratowników, są pewni, że Romain będzie potrzebował natychmiastowej pomocy medycznej, wezwany zostaje helikopter.
200 metrów do mety. Francuz widzi napis META. Cieszy się. Sili się na uśmiech, ale zamiast tego pogarsza stan swoich ust.
100 metrów do mety. Tłum ogarnia dzika radość. Romain jedzie z upiornym krwawym uśmiechem na bladej twarzy, ale zupełną pustką w wykończonych oczach.
META- Romain Badet wygrywa! Zostaje pierwszym na świecie. Bije rekordy. Upada. Podbiegają ratownicy. On się uśmiecha. Traci przytomność. Z jego twarzy nie schodzi uśmiech. Tłum szleje. Ratownicy podają mu kroplówkę. Spiker krzyczy jego imię. Zatrzymuje się serce niedoścignionego. W górę lecą konfetti i tysiące balonów w narodowych barwach. Ratownicy zaczynają reanimację. Kamery chcą być bliżej, tłum dziwi się, że nie pokazują zwycięzcy. Reanimacja nie przynosi efektów. Kamery nie podchodzą do Bardeta. Serce Romaina nie bije ale on nadal się uśmiecha. Do mety dojeżdżają pierwsi kolarze z peletonu. Oczy zwycięscy zamykają się na zawsze. Niezwyciężony.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top