4 - Randka czy nie

Sztuką jest wybieranie się na niezobowiązującą kawę. Łukasz odkrył to poniewczasie, kiedy przyszło do przygotowania się do wyjazdu. Najłatwiej było z transportem, bo mama udostępniła swój samochód – korzystając ze spontanicznych wakacji, chwilowo zrezygnowała z podróżowania autem. Problem zaczynał się przy ogarnięciu siebie. Nie była to randka, ale jednocześnie nie było to całkiem neutralne spotkanie. Najprościej byłoby je określić mianem quasi-randki lub spotkania z perspektywą randkowania w przyszłości. Musiał wypaść odpowiednio dobrze, żeby taka perspektywa w ogóle zaistniała, ale też bez przesady, żeby nie wywierać presji.

Po kwadransie rozmyślań wreszcie uświadomił sobie, że zachowywał się jak idiota, a nie jak rozsądny facet, za którego dotąd się uważał. Po kiepskich początkach znajomości i tak nie miał szans na zrobienie dobrego pierwszego wrażenia. Nie oznaczało to jednak, że należało utwierdzać Tośkę w złej opinii na swój temat, więc krótkie spodenki i sandały odpadały. Quasi czy nie quasi, Łukasz jednak liczył na perspektywiczność tej kawy.

W środę po południu, względnie odstawiony, zainstalował się w okolicach fontanny Neptuna z odpowiednim wyprzedzeniem. Spóźnienie potęgowałoby tylko złe wrażenie, które już się za nim ciągnęło. Dla zabicia czasu zabrał ze sobą książkę. Usiadł na ławce i zatopił się w lekturze. Zupełnie nie zauważył nadchodzącej dziewczyny. Dopiero kiedy usłyszał nad głową roześmiane „Cześć!", podniósł wzrok. Tuż przed nim stała Tośka. Była ubrana w długą, letnią sukienkę, a włosy miała splecione w gruby warkocz. Sprawiała wrażenie, jakby sama starała się zachować równowagę między wystrojeniem się na randkę a niedbałym strojem na zwykłe spotkanie z kolegą.

– O, cześć! – Szybkim ruchem zamknął książkę i wstał pośpiesznie.

Jak się, do ciężkiej cholery, witać na quasi-randkach?! Że też musiał palnąć głupotę o tym, że to niezobowiązująca kawa! Trzeba było się umówić normalnie, to nie miałby tych dylematów!

– To gdzie idziemy? – spytała Tośka.

– Ha, tutejsza jesteś, a turystę pytasz! – zaśmiał się. – Zaopatrzony w TripAdvisor mam trzy propozycje. Ty wybierasz.

– O, przygotowałeś się – zdziwiła się trochę, a on uśmiechnął się do siebie. Zachciało jej się go sprawdzać... – No to co tam masz?

– „Matko i Córko", „Leń", „Marina Cafe".

– Teraz jeszcze mi powiedz, że kierowałeś się nazwami... – roześmiała się Tośka.

– Nazwy chwytliwe, fakt. Ale poczytałem opinie i popatrzyłem na zdjęcia. Każda jest w innym stylu, więc wybór masz, powiedziałbym, szeroki.

– Taki mały teścik, co?

– Raczej wolałem zachować się jak dżentelmen. A ty od razu z podejrzeniami... To nie rozmowa o pracę. Ale teraz chyba sam zacznę być podejrzliwy... – Mrugnął do niej, a ona niespodziewanie się zarumieniła. Ha! Czyli dobrze obstawił, że chciała go sprawdzić.

– Znam „Lenia". Ale co do pozostałych, to nie jestem pewna... – mruknęła wymijająco. – Pokażesz mi jakieś zdjęcia?

Przysunęła się bliżej i zajrzała w telefon Łukasza. Rzeczywiście, sprytnie wybrał te trzy kawiarnie, zupełnie jakby też chciał ją sprawdzić...

– Ta „Marina" jest trochę za bardzo fancy, jak dla mnie... – powiedziała wreszcie. – Nie czułabym się tam swobodnie. A „Matko i Córko" wygląda trochę tak... No wiesz... – zmieszała się trochę. – Proponuję iść do „Lenia". Tam jest klimatycznie. I mają naprawdę dobrą kawę.

– No to idziemy! – Łukasz odruchowo włączył mapę, ale Tośka zaśmiała się krótko i chwyciła go za rękę, w której trzymał telefon.

– Znam drogę. Trafimy bez nawigacji!

– O-OK... – wyrwało mu się, bo jej gest mimo wszystko trochę go zaskoczył. Zaraz puściła jego dłoń, niemniej udało jej się zrobić na nim wrażenie.

Ruszyli w stronę Złotej Bramy. Łukasz nie musiał zerkać na mapę, całkowicie polegając na zapewnieniu dziewczyny, że wiedziała, dokąd mieli iść. Rozglądał się więc po ulicy Długiej, od czasu do czasu rzucając spojrzenie na idącą obok niego Tośkę.

– Co tam czytałeś? – zagadnęła go po chwili.

– „Dzienniki gwiazdowe" Lema.

– Ooo, czytujesz klasykę, jak widzę... – skomentowała z podziwem.

– Nie całkiem. – Wzruszył ramionami. – Po prostu lubię Lema. Sienkiewiczem byś mnie zabiła.

– Nawet dosłownie! – zaśmiała się. – Pisał cegły. Jak wszyscy w pozytywizmie zresztą... Ale jak popatrzę na średnią objętość współczesnych książek, to już sama nie wiem... Pisarzom chyba nie wypada pisać cienkich książek.

– Albo wydawcom nie opłaca się ich wydawać.

– O, być może... Ja po maturze to dałabym się pokroić za jakąś współczesną książkę. Miałam serdecznie dość klasyki. W dodatku potrzebowałam odskoczni po tych nerwach. Przez tę całą pandemię nic nie było wiadome, czy będziemy zdawać, a jeśli już, to kiedy... I w sumie teraz też to czekanie na wyniki i przyjęcie na uczelnię. Odechciewa się wszystkiego!

– A co będziesz studiować?

– Papiery złożyłam w kilka miejsc, ale najbardziej zależy mi na MSG na Wydziale Ekonomicznym UG. No wiesz... Międzynarodowe stosunki gospodarcze. To w miarę przyszłościowe. A ty co studiujesz?

– Informatykę na AGH. Też przyszłościowe... Informatyków nigdy dość...

– Aaa... To teraz rozumiem tę proporcjonalność odwrotną. Jesteś trochę nerdem, co?

– W pozytywnym tego słowa znaczeniu – zastrzegł Łukasz ze śmiechem. – Informatycy to dość specyficzny gatunek.

– Zauważyłam... – wymamrotała niewyraźnie, po czym wskazała ręką w prawo. – Tu skręcamy.

– Wąska ta uliczka... – skomentował. – Mam nadzieję, że nie wyskoczą na nas jacyś umówieni koledzy?

– A, że tacy moi zaprzyjaźnieni zbóje? – domyśliła się.

– Testerzy... Głowy nie dam, że nie planujesz sprawdzić moich umiejętności samoobrony...

– Nie przesadzajmy. Szkoda by było obijać taką miłą twarz! Poza tym... Co by mi przyszło ze sprawdzania, czy umiesz się bić?

– A bo ja wiem? – Wzruszył ramionami. – Sprawdziłaś już, czy jestem ogarnięty logistycznie. Kto wie, czy nie masz jakiejś tajemnej listy cech, które musi spełnić twój facet. I odhaczasz sobie punkty.

– Kurczę, nie pomyślałam o czymś takim! – odparła ironicznie. – Myślisz, że dziewczyny robią coś takiego? Ma to w czymś pomóc?

– Pojęcia nie mam. – Wzruszył ramionami. – Nie znam się na dziewczynach. Mam co prawda trzy siostry, ale wszystkie są dość nietypowe.

– Jadzia nie jest twoją jedyną siostrą? – zdziwiła się.

– Nie, no skąd. Mam jeszcze starszą o dwa lata i młodszą o rok.

– Twoi rodzice nie próżnowali, jak widzę.

– Jeszcze młodszego brata mam.

– O matko! – zaśmiała się Tośka. – Nie wyobrażam sobie mieć tak wielkiej rodziny!

– A ty jesteś sama jedna?

– Mhm. Czasami sobie myślę, że dla moich rodziców to i tak zbyt wiele... O studia miałam straszną awanturę z tatą.

– Wiem, twój dziadek wspominał.

– Kiedy? – Spojrzała na niego zaskoczona.

– A to nie mówił ci, że nas zgarnął z drogi? – zdziwił się Łukasz. – Szliśmy z Jadźką polami i spotkaliśmy twojego dziadka. To on nas namówił na nocleg u was.

– I tak od razu opowiedział wam o mnie? – Tośka zrobiła się podejrzliwa, zatrzymując się gwałtownie pod kościołem, który znajdował się u wylotu uliczki.

– Skojarzyło mu się po tym, jak Jadzia coś mu dogadała. Już nie pamiętam, o co tam poszło. Powiedział wtedy, że Iśka kojarzy mu się z własną wnuczką. I wspomniał o awanturze o studia.

– Rozmówię się z nim po powrocie! Nieładnie tak trąbić na prawo i lewo o rodzinie!

– Nie sądzę, żeby spodziewał się, że kiedykolwiek się poznamy. To była taka luźna anegdota. Dopiero potem zaprosił nas na nocleg. I mówił też o jarmarku... Zachęcał nas, żebyśmy poszli. Twoja mama też zapraszała...

– Rany boskie! – zirytowała się nagle. – Oni się wszyscy uwzięli!

– Ale o co ci chodzi? – nie rozumiał.

– Usidlić mnie chcą... Zatrzymać w domu! – wycedziła ze złością. Jej szare oczy pociemniały i przypominały Łukaszowi chmury burzowe. Zaraz zaczną ciskać błyskawice.

– No to chyba słabo wybrali, bo jestem z drugiego końca Polski... – skomentował, a ona zerknęła na niego zaskoczona – Poza tym, jakie było prawdopodobieństwo, że wpadniemy na siebie na jarmarku?

– Ach, zapomniałam, że jesteś nerdem... – westchnęła i skręciła w ulicę Piwną. – No to jakie?

– Co: jakie?

– Jakie byłoby prawdopodobieństwo?

– Dobre pytanie. Czysto matematycznie wystarczyłoby policzyć ludzi na jarmarku i przyjąć założenie, w ile interakcji mogą ze sobą wejść. Ale w naszym przypadku chyba trzeba wziąć pod uwagę zmienne niematematyczne. O ile się nie mylę, będziesz miała zabawę z takimi wróżbami na ekonomii.

– Skąd wiesz?

– Jeden z moich współlokatorów w Krakowie studiuje ekonomię i czasami czytał nam jakieś fragmenty swoich podręczników. I nie zawsze rozumieliśmy, co do nas mówił.

– Nas? – podchwyciła Tośka.

– Mieszkamy we trzech i powiem ci, że niezła z nas mieszanka. Paweł studiuje historię, ja informatykę, a Grzesiek właśnie ekonomię.

– Jakim cudem się tak dobraliście?

– W Krakowie mieszkania do tanich raczej nie należą. Najlepiej wynająć coś na spółkę. Właściwie to poznaliśmy się, jak się wprowadziliśmy. Ale czasami już tak jest, że się z kimś dogadujesz od razu. A czasami to nawet całe lata nie pomogą. My jakoś od razu złapaliśmy chemię. A po trzech latach to już jesteśmy jak najlepsi przyjaciele.

– Widzę, że z ciebie raczej stadne zwierzę... – podsumowała Tośka, zatrzymując się przed kawiarnią.

– Lubię ludzi. To źle?

– Nie, no skąd! Też lubię ludzi.

Uśmiechnęła się do niego, a potem weszła do środka. Łukasz podążył za nią. Szala zaczynała przechylać się zdecydowanie w stronę zobowiązującej kawy...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top