#7

 Dojechaliśmy do Greenfield i dowiedzieliśmy się gdzie leży ciało. Chyba żaden obraz w głowie nie mógł przygotować na coś takiego na żywo. Audrey jednak nie wrzasnęła, ani w żaden sposób nie panikowała, gdy to zobaczyła. Jedyną jej reakcją było przyciśnięcie dłoni do nasady nosa i stłumiony głos:

-O Boże!

-Rozejrzyj się za śladami. Jack mógł coś przeoczyć.-poleciłem- Był w szoku-właściwie to nie wiedziałem dlaczego usprawiedliwiam jego zachowanie. To było oczywiste. Audrey zabrała się do pracy, a ja nie schodząc z Abelarda objechałem okolicę. Popytałem miejscowych o stosunki z Simonem i czy wiedzą kto mógł to zrobić. Niestety dowiedziałem się jedynie że poza lękiem, który zawsze dzieli wioskowych od zwiadowców mieli ze sobą dobre stosunki.

Wróciłem na miejsce gdzie zostawiłem Audrey. Czekała już na mnie paręnaście metrów dalej na przewróconym pniaku. Na mój widok wstała i podeszła do Abelarda, ale na tyle daleko żebym spokojnie z niego zszedł.

-Znalazłaś coś?-spytałem. Dziewczyna pokiwała głową.

-Bardzo blisko podeszło do niego faktycznie trzech ludzi, obok leżeli dwaj. Ale trochę dalej widać ślady kogoś kto podszedł na odległość trzech metrów zatrzymał się i wrócił.- pokazała ślady- I jeszcze ktoś stał za tymi drzewami.-wskazała na kępę drzew- kolejnych pięciu ludzi. Co jakiś czas się zza nich wyłaniali. Pewnie łucznicy lub kusznicy.

Przeliczyłem wszystko. Wychodziło na to że było jedenastu ludzi. Skoro dwóch zginęło to zostało dziewięciu. Dziewięciu zabójców bez skrupułów. Nieprzyjemna sprawa.

Tego wieczoru rozbiliśmy namioty w lesie. Nie miałem zamiaru spać w chacie Simona. Leżałam na boku i myślałem nad tym zabójstwem. Cały czas nie mogłem zasnąć więc po jakimś czasie wyszedłem do Abelarda. Audrey stojąca na warcie napięła cięciwę. Podniosłem rękę w jej stronę. Na moje szczęście mnie rozpoznała.

-Uważaj trochę! Zabiłabym cię!- warknęła, a ja powróciłem do swoich rozmyślań. Ci ludzie musieli mieć jakiś motyw żeby zabić zwiadowcę. To nie mógł być po prostu akt wandalizmu. I... jest to dziewięciu ludzi którzy zdołali pokonać zwiadowcę ponosząc prawdopodobnie tylko dwie ofiary. Nie chciałem narażać uczennicy.

Przyznaj się. Zależy Ci na niej.-powiedział Abelard, który obudził się ze swojego lekkiego snu, gdy szedłem w jego stronę.

-Naprawdę?-udałem zdziwionego-Zależy mina niej?

Tak.

-No dobra. Niech Ci będzie. Zależy. I co z tego?

I nic z tego. Chciałem żebyś się przyznał. Co cię gryzie?

-To ta sprawa- zacząłem- no bo kto miałby zabijać zwiadowcę? I po co? No i po co w taki sposób?

Nie rozumiem was. Ludzi. Zabijacie się nawzajem toczycie te swoje wojny zamiast żyć w zgodzie. O to dlaczego konie nie potrzebują zwiadowców. Albo zabijacie kogoś żeby ostrzec kogoś innego...-na te słowa w mojej głowie pojawił się pomysł. Raczej nie pomysł, a motyw zabójców...To znaczy, prawie.

-Abelard, jesteś genialny!

Wiem, a ty wiesz że ja wiem. Ale dzięki. I co wymyśliłeś?

-Może to nie Simon był celem. Może to tylko ostrzeżenie, albo... może zabójcy chcieli w ten sposób zdobyć większe pole manewru? Może chcieli zlikwidować problem pod tytułem „zwiadowca" i wprowadzić zamieszanie żeby zabić kogoś innego? Crowley musi teraz załatwić kto zaopiekuje się Greenfield, bo nie mamy na razie żadnych nowych zwiadowców! A to daje zabójcom wolne od tego jednego problemu!

Mieli ponad dwa tygodnie. Pewnie już tego kogoś zabili. Jeśli to Ci chodziło po głowie to raczej już mu nie pomożesz.- faktycznie. Dwa tygodnie to mnóstwo czasu. Odszedłem do nmiotu. Tym razem zawczasu ostrzegając Audrey i położyłem się spać z myślą, by jutro przeszukać całe lenno w poszukiwaniu zwłok.

No i tak zrobiliśmy. Objechaliśmy wszystkie boczne drogi. Żeby było szybciej jechaliśmy osobno. Końcowo faktycznie były kolejne zwłoki. Audrey je znalazła. Objeżdżałem akurat jedną z dróg, gdy na nią wjechała:

-Halt!-powiedziała, gdy dotarła do Abelarda.-Znalazłam je! Na tamtej uliczce-wskazała palcem na na południowy-zachód.

Pojechaliśmy tam. Faktycznie na drodze leżały zwłoki. Zmarszczyłem brwi. Była to niemal nieuczęszczana droga, a ciało było już w rozkładzie. Prawie. Audrey zgoniła z niego muchy dodając „A sio!". To niewiele pomoże-pomyślałem- zaraz i tak znowu siądą.

-To chyba jakiś oficer, prawda?- spytała Audrey wskazując na rzucone obok ciała skrawki materiału i pochwę z mieczem. W milczeniu pokiwałem głową. Próbowałem to połączyć, bo co wspólnego mogą mieć żołnierz i zwiadowca. Miałem jakiś zalążek pomysłu.... Cioś kiełkowało mi w głowie, ale, gdy o tym myślałem i próbowałem połączyć te fakty wydobywało się jedynie jedno słowo. „Zamek".'

Poszedłem do zamku przekazać baronowi złe wieści. Wysłał paru ludzi, by pochowali jak się dowiedziałem Olivera. Dowiedziałem się także że oficer był bardzo bliski baronowi oraz że był jednym z najlepszych dowódców w wojsku barona. Coś zaczynało mi się kleić, więc spytałem barona o Simona. Tak jak myślałem mieli bardzo dobre stosunki. Nic dziwnego. Oboje byli żartobliwi.

Wieczorem naprawdę coś zaczynałem wymyślać. Zginęło dwóch zaufanych ludzi barona, którzy byli zarazem świetnymi dowódcami. To musi mieć związek. Byli zabici w ten sam sposób i tak, by było widać kto to. Jednak niewiele mogłem w tej chwili zrobić. Nadal nie miałem pełnego zarysu sytuacji w głowie.


POV MYRON

-Kiedy, panie ja naprawdę myślę że....- Alexander znowu namawiał mnie bym zakończył tą maskaradę i od razu uderzył.

-W takim razie źle myślisz. Po za tym ja tu dowodzę. Musimy zlikwidować jeszcze jednego kapitana i generała zanim uderzymy.

-A co z tym zwiadowcą?

-Uciszymy go po drodze. Tak jak tamtego młodego.

-A ta dziewczyna, panie?

-Jak sam powiedziałeś to dziewczyna. Tylko dziewczyna. Załatwimy ją zaraz po nauczycielu. Nastolatka i ten zgrzybiały starzec nic nam nie zrobią. Nawet jeśli ten zgrzybiały starzec kiedyś był prawdziwym zwiadowcą.-stwierdziłem lekceważąco ucinając następne pytanie swojego doradcy. Alexander był zaprawionym we boju wojownikiem, ale miał skłonności do paranoi jeżeli musiał robić coś po kolei.

-Zbierz dziesięciu ludzi, którzy potrafią dobrze się skradać i wojowników. Niech przyjdą jutro rano do mojego namiotu.

-Wszystkich ośmiu?

-Nie. Wszystkich dziewięciu. I sam też przyjdź. - Ostatnim z wojowników był Genoweńczyk. Chciałem wykorzystać go dopiero do ostatniego zamachu. Właściwie to jednego z ostatnich. Do zamachu na barona. Ale zwiadowcy lepiej pozbyć się jak najszybciej. Wyszedłem z namiotu i podszedłem do ogniska. Byliśmy poza granicami Greenfield, ale na tyle blisko, by mieć dostęp do wiadomości płynących z miasta i móc realizować plan. A planem było zabić barona. Jeśli się uda możliwe że dostaniemy zlecenie na baronów innych lenn. Nie bałem się złapania. W razie czego miałem konia. Wspaniałego konia. Większość moich ludzi także. Nie bałem się niczego. Nie dopuszczałem do myśli porażki. Moi ludzie byli wspaniałymi wojownikami. Z tą myślą zjadłem kolację i poszedłem spać.

Gdy wstałem dwoje żołnierzy rozpalało już ognisko. Odnotowałem że nie byli to Ci z ostatniej nocnej warty. Wartownicy dalej stali przy zeribie. I dobrze.

-Mark! Wiktor!-zawołałem i, gdy się odwrócili dałem znak, by podeszli do ognia. Za dnia warta była niepotrzebna. Wystarczająco chroniła nas zeriba. Jako że było jasno nikt nie przedostałby się przez nią niezauważenie. Kiwnąłem do siebie głową widząc że wszyscy już wstali, a Alexander- był moim głównym doradcą- wydaje rozkazy kucharzom. Mimo tej swojej „paranoi" bardzo dobrze radził sobie jako dowódca. Przy okazji. Byłem z Teutonii. Wynajął mnie pewien Scott.

-Czekam na was w namiocie.- powiedziałem po skończonym śniadaniu do Alexandra. Pokiwał głową. Wszedłem do namiotu i oczekiwałem swoich ludzi. Gdy przyszli wyjąłem mapę i zacząłem objaśniać im co mają robić.

-Wy-pokazałem na pierwszą dwójkę zwiadowców- stajecie przy tej uliczce.- tu pokazałem jedną z mniej uczęszczanych ulic, które jednak często były używane przez ważniejsze osobistości. - Wy przy tej, wy tutaj, wasza dwójka w tym miejscu, a wy w tym. Reszta idzie ze mną do miasta i wtapia się w tłum. Co około godzinę obejdę uliczki i sprawdzę jak się sprawujecie. Nie zdradzajcie się w żaden sposób jeżeli nie usłyszycie sygnału.

-A jaki będzie sygnał?-spytał Artur

-Trzykrotne kukanie kukułki, później krótki gwizd i dwa długie gwizdy. Odpowiadacie tym samym.- Odpowiedziałem.- Jeśli do w uliczce będzie jeden z dowódców na naszym celowniku, przybiegacie do miasta i mi mówicie. Zbiorę resztę najszybciej jak się da i przyjdziemy.

-A co jeśli w obu uliczkach pojawią się cele?- to był Braian

-Wtedy załatwimy kapitana. Rangą po kolei,tak ustaliliśmy, prawda? No dobrze, jeszcze jakieś pytania?- pytań nie było. Poszliśmy na stanowiska.

  Stałem przy umówionym straganie już cztery i pół godziny. Cztery razy sprawdzałem stanowiska zwiadowców i czekałem na piąty. Wtedy przybiegł Artur. Nie zauważyłem go do momentu aż wyrósł obok mnie.

-Co jest?- spytałem

-Kapitan w uliczce. Ale idzie z dwoma ludźmi.

-Idealnie- stwierdziłem. Będzie pokaz siły.-Idź zebrać ludzi spotykamy się na miejscu.- poszedłem na miejsce. Faktycznie szedł tędy kapitan z dwoma młodszymi żołnierzami. Jakimiś szeregowcami. Zaraz potem przyszła reszta. Dałem znak do otoczenia żołnierzy. Czekałem jeszcze chwilę po czym przeciągle gwizdnąłem. Znak do ataku. Widziałem jak moi ludzie otaczają kapitana. Szedłem razem z nimi. Szeregowi i kapitan okazali się dobrymi wojownikami. Dwóch moich ludzi zostało rannych, ale trzeci pchnął kapitana i zabił na miejscu przez co młodsi żołnierze się zawahali. To był ich błąd. Wyciągnąłem z pochwy swój dotychczas nie wyjęty miecz i z szybkością węża zaatakowałem. Obaj żołnierze po chwili leżeli na ziemi.

-Zmasakrować.- powiedziałem i udałem się do obozu.

POV AUDREY

Razem z Haltem co dzień objeżdżaliśmy teraz lenno szukając zwłok. Tym razem znalazł je Halt. Od ataku minęła jakaś godzina, a martwych była trójka. Coraz gorzej się czułam widząc te martwe oczy, nieruchome, wpatrzone ze strachem w dal. Zwłoki były trzy czyli potrójne obrzydlistwo. Nie żebym coś miała do krwi i innych takich, ale nie da się powiedzieć nic innego widząc takie rzeczy po raz trzeci w ciągu miesiąca. Halt zaczął podejrzewać że chodzi o zabójstwo barona. Poprosił go żeby otoczył się ludźmi, którzy są sprawnymi wojownikami, jednak nie otacza się nimi na co dzień. Prawdopodobnie to właśnie tacy ludzie byli obiektami ataków.

  Sprawdziłam ślady, chociaż właściwie nie było to konieczne. Za każdym razem żołnierze zostawali otoczeni, a później zabici za pomocą miecza, kuszy, lub łuku. No to super.- pomyślałam ironicznie. Coś podpowiadało mi że zaraz będzie miał miejsce zamach na barona, a my nie mieliśmy bladego pojęcia kto? Po co? I kiedy? Będzie chciał go zabić.

-Jadę...- zaczął Halt, ale wiedziałam o co mu chodzi.

-... zawiadomić barona o kolejnym morderstwie.-dokończyłam.-Będę czekać w obozowisku.- powiedziałam zanim odjechał, po czym sama weszłam na Wichurę i odjechałam do lasu. Miałam dość tego wszystkiego. Lenna, lasu, tej misji, patrzenia na martwe ciała. I pomyśleć że zaczęło się od niewinnego braku raportu! Tak. Miałam tego wszystkiego dosyć! Korciło mnie żeby się stąd wyrwać. Odjechać na Wichurze i wrócić dopiero za parę godzin. Powstrzymałam się przypominając sobie że obiecałam Haltowi czekać w obozie. Zaczęłam ćwiczyć rzucanie nożem. Szło mi coraz lepiej, ale wciąż nie perfekcyjnie. Tym bardziej że byłam zdenerwowana.

Halt wrócił z zamku. Zawczasu zaparzyłam kawę. Nie zdążyła jeszcze ostygnąć. Gdy skończyłam pić opowiedziałam się Haltowi że wrócę za jakiś czas i pokłusowałam na Wichurze w głąb lasu. Czułam się choć odrobinę lepiej niż wcześniej. Zwłaszcza, gdy w pewnym momencie dojechałam do miejsc poza granicami naszych objazdów. Pewnie poza lennem. Postanowiłam robić tak częściej. Żeby zebrać myśli.

Wróciłam po kilku godzinach już całkowicie spokojna. Zrobiliśmy jeszcze jeden objazd. Po czym poszłam spać. Robiłam tak przez następne dwa tygodnie. Był spokój od zabójstw. A potem coś się zmieniło. No jasne. To nie mógł być koniec.

Jechałam na objazd. Usłyszałam gwizd. Zaraz potem jakieś krzyki. Popędziłam Wichurę do galopu i zaraz trafiłam w niedużą uliczkę gdzie pięciu żołnierzy zmagało się z dwunastoma ludźmi. Wzięłam łuk z siodła i nałożyłam strzałę.

-Zostawcie ich!- krzyknęłam. W tej samej chwili omiotłam wzrokiem uliczkę. Dwóch żołnierzy walczyło mimo ran. Pozostali troje wzięli na siebie atak trzech wojowników zamiast jednego. Za drzewami zauważyłam kuszników. Jeden z mężczyzn- jego miecz wciąż tkwił w pochwie- obrócił się. I zaraz wybuchnął śmiechem.

-Bo co nam zrobisz DZIEWCZYNO?!- jakby to że byłam dziewczyną oznaczało że nie umiem walczyć. Nie wierzył w to. Co oznacza że miałam przewagę. Wypuściłam strzałę i trafiłam mężczyznę obok w pierś. Kusiło mnie żeby sprzątnąć dowódcę, ale musiałam pomóc wojownikom straży barona. W następnej chwili z mojego łuku poleciała następna strzała. Jednak zanim zdążyłam wyjąć z kołczana następną z mojej głównej broni zostały tylko drzazgi. Obróciłam się w tył, by zobaczyć co się stało. Ten ruch ocalił mi życie. Obok mnie przeleciał bełt. Podobny roztrzaskął mój łuk. Zeskoczyłam z Wichury, wyjmując mniejszy nóż. Miałam tylko jeden rzut. Później nie będzie odwrotu. Nie chyb Audrey.

Nie waż się chybić. Powtórzyłam w myśli i rzuciłam. Trafił jednego z obcych wojowników w ramię. Usłyszałam krzyk jak przez mgłę. Biegłam już na dowódcę z saksą w ręce. Przy okazji kopałam osoby z tyłu. Wiedziałam że nie będzie to jak zauważyłam generał i jego podwładni. Ponieważ stali po drugiej stronie. Gdy spinałam się z uzbrojonym w miecz przeciwnikiem zaczęłam prawdziwie doceniać godziny treningu pod okiem Halta. Walcząc poczułam się w swoim żywiole. Zadawałam i parowałam ciosy saksą. Raz po raz czułam wibracje w dłoni. Czasem słabsze, czasem mocniejsze. Poczułam pieczenie na ramieniu. Zranił mnie. Ale nie przeszkadzało mi to. Walczyłam dalej. Po chwili zapomniałam o ranie. Może to dziwne, ale walka sprawiła mi nawet niejaką radość. Doszło do dłuższego zwarcia. Zakończyłam je. Zrobiłam wypad w przód i zagłębiłam nóż mocno w ciele przeciwnika. Wyrwałam go podobnie szybko. W tej samej chwili dostałam w bark. Po skórze pociekłam mi krew. Mężczyzna zaczął w szybszym tempie zadawać ciosy. Rozpaczliwie parowałam je ostrzem. Rękę miałam osłabioną przez ból w ramieniu, ale jakoś dawałam radę. Przez chwilę zaczęłam myślę że już nie dam rady. Że na nic więcej mnie nie stać. Myliłam się. Mój przeciwnik przyspieszył tempa. A ja wciąż jakimś cudem parowałam ciosy. Oddawałam pole. W międzyczasie okręciliśmy się o 90 stopni dzięki czemu nie wpadłam na innych. Wykonywałam rozpaczliwe uniki. W pewnym momencie z głupoty spróbowałam parować miecz lewą dłonią. Na szczęście tamten cios okazał się być zwodem. Dzięki temu uniknęłam utraty palców. Nagle zauważyłam błąd mężczyzny. Przed każdym pchnięciem poprawiał miecz w dłoni. Dodatkowo przed ciosem zadanym z góry lekko unosił brodę. Znalazłam swoją szansę. Ruchy były nieznaczne, ale istniały. Wciąż parowałam ciosy i nagle uzyskałam swoją szansę. Lekko uniesiony podbródek. Gdy miecz już na mnie spadał zrobiłam krok w bok. Mężczyzna zachwiał się. Nie czekałam, ani chwili dłużej. Pchnęłam mężczyznę w plecy. Musiał zginąć. Pobiegłam dalej niemal nie łapiąc oddechu Unieszkodliwiłam jeszcze dwóch ludzi. Walcząc z trzecim na noże, ponieważ wypchnęłam mu miecz z ręki zauważyłam że oprócz mnie został jeszcze dwóch ludzi. Zabiłam kolejnego przeciwnika i chwyciłam jego miecz, by zmagać się z kolejnym. Generał pozbawił przytomności swojego przeciwnika po czym zamarł. Z jego pleców wystawał miecz, a za nim stał jeden z jego towarzyszy. Uśmiechał się. Ale nie był to uśmiech przyjemny. Sparowałam kolejny cios napastnika, a potem coś uderzyło mnie w głowę i straciłam przytomność.

Dobra zaraz koniec... 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top