#6

POV CROWLEY

Zbierałem się do drogi, a raczej miałem się zbierać, bo zostałem jeszcze na poranną kawę. W pewnym momencie, a dokładniej, gdy Audrey weszła do chaty i z udawanym wyrzutem powiedziała:

-A dla mnie nie zrobiliście kawy?-i poszła do blatu przypomniała mi się istotna sprawa.

-Halt?

-Hmmmm?-Halt rozkoszował się kawą.

-Nie będę mówił jeszcze reszcie korpusu o Audrey, powiem im na zlocie.-wyjaśniłem.

-I co chcesz przez to uzyskać?

-No,-wydawało mi się to oczywiste- zobaczę ich reakcję.

-Aha...

Potem dokończyłem kawę, więc już naprawdę jechałem. Pożegnałem się z nimi, a potem pojechałem odmeldować się baronowi. Potem ruszyłem w drogę powrotną do zamku Araluen. W czasie drogi nie miałem przygód. I dobrze. Nie miałem w planach przygód. Jechałem trzy dni. Jak zwykle z Redmont do Araluenu. Przygody zaczęły się dopiero, gdy dotarłem do siebie.

Raporty leżały na biurku tam gdzie je zostawiłem. Przeliczyłem je i strasznie się zdziwiłem. Czterdzieści osiem. Przeliczyłem jeszcze raz. Nie pomyliłem się. Brakowało jednego raportu. Sprawdziłem wszystkie nagłówki i podpisy. Brakowało raportu z Greenfield. Od Simona. To było bardzo dziwne. Nie było mnie dwa tygodnie, zwiadowcy przysyłali raporty trzy dni przed moim wyjazdem, a wszystkie raporty były dostarczane na moje biurko niezależnie od tego czy byłem w zamku. Postanowiłem popytać osoby, które mogły dostać raport w swoje ręcę. Niestety nikt nie otrzymał listu z Greenfield od miesiąca. Zacząłem się denerwować. Simon słynął w korpusie ze wspaniałej pamięci. Nie było szans żeby zapomniał o raporcie, który dla każdego zwiadowcy jest rutyną. Miałem w tej chwili naprawdę duży problem. Chodziłem i pytałem, ale nie mogłem znaleźć rozwiązania. Dlaczego zwiadowca o wspaniałej pamięci tak nagle nie wysłał raportu?

   Postanowiłem poradzić się Berrigana. Emerytowany zwiadowca zawsze wiedział co robić. Zapukałem do jego komnaty i usłyszałem krótkie:

-Proszę!-Berrigan nie mówił „wejść". Uważał to za nieodpowiednie zwłaszcza że osoby wyższej od niego „rangi" często zachodziły do niego po radę.

-Witaj Croleyu! Co Cię do mnie sprowadza?-uśmiechnął się do mnie.

-Witaj Berriganie! Potrzebuję rady.-odpowiedziałem i odwzajemniłem uśmiech.

-W jakiej to sprawie?

-Nie dostałem jednego z raportów...

-Może ktoś zapomniał?-przerwał mi Berrigan

-Niemożliwe. Brakuje raportu od Simona Sparrowa.

-No tak, on nie mógł zapomnieć.-przyznał mi rację starszy zwiadowca.

-Mam wysłać mu przypomnienie?-spytałem. Nie wydawał mi się to jednak najlepszy sposób.

-A ile czekasz?

-Dwa i pół tygodnia.

-Wyślij kogoś. Kogoś z sąsiedniego lenna. Niech sprawdzi co się tam dzieje.

-Dziękuję Berriganie.-powiedziałem i wyszedłem. Musiałem wysłać kogoś jak najszybciej. Wysłałem Jacka. Zwiadowcę Norwich. Na list z wiadomością jak przedstawia się sytuacja powinienem czekać około tygodnia. I tyle też postanowiłem czekać. Miałem nadzieję że okażę się że pamięć Simona zawiodła, ale wiedziałem że muszę przygotować się na każdy scenariusz. Na każdy. Ale trudno jest przygotować się na każdy.

***

Siedziałem w komnacie sześć dni później i popijałem kawę czekając na list. Ten dzień okazał się pasmem niespodzianek. Najpierw usłyszałem pukanie do drzwi. To akurat normalne, choć jeśli wziąć pod uwagę godzinę. Musiał przyjść list.-Wejść!-powiedziałem na tyle głośno, by ktokolwiek stoi za drzwiami miał szansę usłyszeć. Do pokoju nie wszedł nikt z zamkowej służby, a zwiadowca. Szybko rozpoznałem w nim Jacka.-Witaj Jack!-Dzień dobry Crowleyu!- Jack zdjął kaptur do tej pory nasunięty na szyję. Uśmiechał się, gdy do mnie mówił, ale potem zacisnął wargi.-Dlaczego nie wysłałeś listu?-spytałem, a widząc jego zmieszanie czułem że to nie pamięć Simona zawiodła.-Coś się stało?-Z każdą sekundą narastał we mnie strach o przyjaciela. Zawsze byłem dumny że mogę tym mianem określać każdego zwiadowcę. Tak samo martwiłem się o każdego z nich.-Nie wysłałem Ci listu, bo...-głos mu się załamał, a ja czułem że domyślam się końca tego zdaia.-...Bo tego nie da się opisać w liście Crowleyu.- Jack zmrużył na chwilę oczy, po czym powiedział to czego już się domyśliłem, a co mimo wszystko bolało niczym strzała wbita w serce.-Crowleyu... Simon...on...-Jack mówił przerywanym głosem i nie potrafił dłużej powstrzymywać łez, które leciały mu do oczu-...on...nie...nie...on nie żyje Crowleyu!-ostatnie cztery słowa Jack niemal wrzasnął, a ja wiedziałem dlaczego. Simona i Jacka łączyła wielka przyjaźń. Tak samo wielka jak mnie i Halta. Nie potrafiłem sobie wyobrazić życia bez niego. Ani życia, ani korpusu. Czułem że gdyby Halt umarł, ja po prostu oddałbym się do dymisji. Znałem te przyjaźń. Mi także napływały łzy do oczu po stracie Simona. Ale potrzebowałem wycisnąć coś jeszcze z Jacka. Tylko dlaczego ja przygotowując się na taki rezultat wysłałem tam właśnie jego. Crowley, pomyślałem, weź się w garść musisz się jeszcze czegoś dowiedzieć.-Jack?-spytałem. Zwiadowca podniósł głowę i spojrzał na mnie.-Jak to się stało?-Ja... pojechałem tam i... w chacie nikogo nie było, a-wziął głeboki wdech żeby się opanować.-potem jechałem drogą do wioski i...-znowu schylił głowę i przycisnął dłonie do nosa, by powstrzymać płacz-...i i zobaczyłem ciało. Było zmasakrowane! Zaatakowało go trzech ludzi obok były jeszcze ślady po dwóch leżących pewnie do nich strzelił... Nie wiem jak zginął... Ciało było zmasakrowane, ale obok leżały łuk i saksa...i...i...i jego... ten czarno czerwony kamień, ten który dostał od siostry...-Jack nie był w stanie dłużej mówić.


 -Idź odpocząć Jack.-powiedziałem łagodnie, gdy odrobinę się opanowałem. Nie mogłem dawać mu rad okazując jak mnie samego to boli.-Za tobą długa droga i wiele przeżyć. Uspokój się trochę. Prześpij się. Postaraj się to przyjąć. Porozmawiamy jeszcze o paru sprawach, gdy już będzie Ci łatwiej.-otworzyłem drzwi i pokazałem służącemu, który akurat przechodził żeby zabrał Jacka do komnaty. Potem pogrążyłem się w myślach. Czarno czerwony kamień. Czyli to był Simon. Gdy zostawał zwiadowcą i musiał opuścić rodzinne lenno dostał od swojej starszej siostry kamień w tych właśnie kolorach, by nigdy o nich nie zapomniał. Kolory również miały wartość dla Simona. Czerń oznaczała noc, a znakiem dawnego rodu rycerzy , z których się wywodzili był księżyc. Czerwień natomiast symbolizowała więzy krwi. Simon tłumaczył mi kiedyś że kamień ma oznaczać: „Gdziekolwiek jesteś pamiętaj o rodzinie i o tym kim byli twoi przodkowie" . Tak, więc to że był to Simon było pewne. Byłem pełen podziwu dla Jacka, który mimo widoku zmasakrowanego ciała przyjaciela nie zapomniał o sprawdzeniu śladów. Ale muszę znaleźć zwiadowce, który znajdzie winnych tej zbrodni. Nie mogłem wysłać do tego zadania Jacka, ponieważ winnych bez oglądania się by zabił. Natychmiastowo nasuwał się Halt, ale ma nową uczennicę i raczej nie będę kazał jej oglądać zmasakrowanych zwłok. Opanuj się Crowley-pomyślałem-ona jest silna, pokazała Ci to. Musisz zaufać Haltowi nie wybrał, by osoby, która się nie nadaje. Tearaz zacząłem myśleć na głos żeby przekonać się do tego.

-Dam tę misje Haltowi, ale powiem mu że może zrezygnować ze względu na młody wiek Audrey. W ten sposób nie zaliczy się to do odmowy udziału w misji, a w razie czego wyślę Gilana.-nie chciałem go wysyłać, ponieważ jest nadal dosyć młody i misje mogłyby mu zbrzydnąć. W pewnym momencie doprowadziłoby to do tego że Gilan odmawiałby udziału w misjach, a ja miałbym naprawdę duży problem. Wystarczy już tylko...wtajemniczyć Halta. Teraz po prostu wyślę liść, ale na przyszłość trzeba coś wymyślić. Czekaj, ludzie tresują gołębie. W takim razie...Gołębie pocztowe!

POV HALT

Pod wieczór nadal zastanawiałem się nad zadaniem od Crowleya. Potrzebowałem spokoju żeby to przemyśleć, więc podarowałem Audrey zajęcia z krycia się przy, których non stop musiałbym na nią patrzeć i uczestniczyć w tym zarówno fizycznie jak i mentalnie. List dostałem przed południem i nadal się wahałem. Właściwie nie znałem jeszcze szczegółów. Crowley zapewne uznał że podawanie ich w liście jest niezbyt rozsądne. Dał jednak do zrozumienia że uważa że piętnastolatka nie powinna tego widzieć. Gilan był od niej co prawda starszy, ale o dziewięć lat. Skończył termin zaledwie trzy lata temu. To miałaby być jego pierwsza samotna misja... W tej chwili zdecydowałem. Pojadę. Audrey co prawda jest młoda, ale ja też tam będę. Którąś częścią umysłu czułem że utworzyła już się między nami ta więź, jak ta, którą odczuwałem z Gilanem. Będzie mogła się na mnie wesprzeć jeśli za bardzo nią to wstrząśnie. A w razie czego odeślę ją do jakiegoś innego zwiadowcy.

Wyjadę jutro przed południem. W ciągu trzech dni będziemy w zamku Araluen, a w ciągu następnych dwóch w lennie Greenfield.-pomyślałem. I tak też zrobiłem. Następnego dnia o dziesiątej przyszedłem na pole treningowe i powiedziałem do Audrey:

-Zbieraj się. Jedziemy. Weź broń.

-Gdzie jedziemy?- spytała kładąc łuk na ramię.

-Zobaczysz.-odpowiedziałem. Nie miałem zamiaru się tłumaczyć

-Nigdzie nie pójdę dopóki mi nie powiesz gdzie jedziemy.- spięła mięśnie palców i powoli zaciskała pięści. Wiedziałem już że zanim naprawdę się zdenerwuje, sygnalizuje to właśnie czymś takim. Jej twarz natomiast wyrażała bunt. Wiedziałem że zwlekanie z odpowiedzią nic nie da. Jedynie bym to przeciągnął.

-Na misję. Najpierw do Araluenu, a później do Greenfield.-odpowiedziałem, a dziewczyna się uśmiechnęła. Pobiegła do chatki i wzięła swoje rzeczy. Trwało to nie więcej jak dziesięć minut, bo rzeczy nie miała dużo. Widziałem jej graty. Koc, spinka, którą wkładała we włosy, rzemienie i skóry. No i ubrania. Kiedy wyszła broń i płaszcz miała na sobie. Szybko wzięliśmy konie ze stajni i pojechaliśmy w stronę lenna Araluen.

Gdy Crowley opowiedział mi o zdarzeniach w Greenfield wstrząsnęło mną. Jak ktos mógł zrobić cios takiego? Zabić to jedna sprawa. Zabija się na wojnie, czasem ktoś uderzy kogoś za mocno i zabije, czasem to akt emocji, ale zmaltretowanie ciała to inna sprawa. Żeby zrobić coś takiego trzeba być potworem.

-Halt?-zaczął Crowley lekko się wachając. Spojrzałem na niego.-Muszę porozmawiać z Jackiem o pogrzebie. Pomożesz?

-Wiesz że nie jestem dyplomatą, prawda?- Crowley oczekiwał ode mnie pomocy w takiej sprawie? Wiem że to musi być trudne rozmawiać z kimś o śmierci jego przyjaciela, ale w takiej sprawie nie nadaję się na pomocnika.- Już i tak muszę przygotować jakoś Audrey na to co będzie musiała zobaczyć.

-Chodzi o to żebyś mi towarzyszył.-wyjaśnił Crowley.-nie oczekuję od Ciebie żebyś ty coś mówił, ale boję się że nie wyduszę przy nim, ani jednego słowa.-skinąłem głową. Jeśli tak się sprawy mają nie zostawię przyjaciela.

Porozmawialiśmy z Jackiem jeszcze wieczorem. W pewnym momencie Crowley się zaciął i musiałem ratować sytuację. Dyplomatą faktycznie nie byłem, ale to że w takich wypadkach należy sprawiać wrażenie osoby pewnej siebie było dla mnie oczywiste. Zostało jeszcze przygotować na to Audrey. Odwlekałem to do następnego dnaia.

Zacząłem bardzo niepewnie, bo nie wiedziałem co mówić.

-Audrey...-dziewczyna uniosła głowę-ten, tego, ja... bo ta misja może tobą wstrząsnąć. Tam... tam chodzi o morderstwo i, jakby te zwłoki- zacząłem się plątać, ale taż mówić nieco pewniej-one są rozbebeszone, w sensie zmasakrowane, i jakby czy jesteś... myślisz że dasz radę wziąć udział w tej misji?- jechaliśmy już, ale w razie czego odprawiłbym ją do Redmont.

-Halt.-dziewczyna najwyraźniej zauważyła że się plączę- Dam radę. Jestem na to gotowa. Jestem, bo mi powiedziałeś. -mówiła to ze stickim spokojem, jak gdyby był to da niej chleb powszedni.-Przeżyję szok, ale dam radę. Stworzyłam obraz tego okrucieństwa i się na to przygotowuję. Jest w porządku.- Pojechaliśmy dalej, a ja pierwszy raz poczułem że ta buntownicza, a za razem nieśmiała i małomówna nastolatka się przede mną otworzyła. Powiedziała co czuje i jak przygotowuje się na to co ją czeka.

 A tak chciałam o tym zapomnieć... 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top