31

Pov. Polen

-WSTAWAJ, SZKOŁA! - obudziły mnie krzyki Węgra. Wstałem i się wywaliłem.. rozległ się huk. Usłyszałem śmiech Węgra. Okazało się, że w nocy zawiązał poszewkę od kołdry na moją nogę.

-bardzo śmieszne, wiesz? - odezwałem się sarkastycznie

-dobra, nie gadaj tylko wstawaj i idziemy. Nie chcę się spóźnić tylko dlatego, że jesteś leniwy.

Nagle przypomniało mi się o Niemcu...

-ja dziś nie idę - powiedziałem i odwiązałem kołdrę z nogi

-idziesz - usłyszałem odpowiedź - wchodzę.

Nie czekając na odpowiedź, Węgry wszedł do mojego pokoju, i usiadł obok mnie na moim łóżku.

-nie idę - odpowiedziałem i złapałem się za głowę - źle się czuję.

To było kłamstwo.

-tak? Widzę, że kłamiesz. Powód jest inny

-po prostu nie idę i ciebie nie powinno to obchodzić.

-jesteś moim bratem, czy tego chcesz, czy nie. Mów. Nie wygadam.

Nie wiem, czy mogę mu zaufać... Niby jest moim bratem...

-no mów, musi być coś na rzeczy. Nie opuszczasz sobie szkoły od tak. - odezwał się znów

-cóż - postanowiłem opowiedzieć mu część tego, co mnie trapi - zakochałem się w kimś i odwaliłem coś głupiego przy tej osobie, więc trudno mi teraz pokazać się jej.

Węgry zastanawiał się chwilę, a następnie się zaśmiał

-i to ktoś z naszej klasy? - spytał się

-mógłbyś się nie śmiać?

-oj, sorry, pewnie poczułeś się urażony. Powiesz mi, kto to?

-nie - odpowiedziałem - przez Austrię stałeś się bardziej taki, jak on. Jak go nie znałeś, nie śmiałeś się z takich rzeczy. Skąd mam wiedzieć, czy nie powiesz Austrii albo tej osobie dla "zabawy"?

-oj weź. Ja za pięć minut muszę wychodzić

-to idź - odpowiedziałem. Węgry wyszedł. Zmienił się, odkąd poznał Austrię.

Nudziło mi się, a więc poszedłem na dwór. Zawołałem psa, który od razu przybiegł do mnie, ciesząc się. Postanowiłem przejść się z nim na spacer.

Otworzyłem furtkę i wyszedłem bez zapinania smyczy psu. Dobrze, że nie ucieka. Postanowiłem przejść się na łąkę, tam, gdzie zawsze.

Ruszyłem wolnym krokiem w stronę dróżki, która prowadziła na pobliską łąkę po drodze zatrzymując się, aby Dynamit mógł powąchać jakiś kwiat bądź obsikać pobliski słup lub hydrant. Gdy byłem na miejscu, poczułem się wolny. Zacząłem biegać razem z psem, ciesząc się życiem. W pewnym momencie upewniając się, że jestem sam, zdjąłem koszulkę, rozkładając swoje skrzydła. Dawno nie próbowałem latać...

W pewnym momencie skoczyłem wysoko i rozwinąłem szerzej swoje skrzydła, wzbijając się w powietrze. Leciałem nisko trzymając patyk w ręce i zastanawiając się jak go rzucić, aby pies biegnący za mną nie znalazł go.

***

Zacząłem się dziwnie czuć, nagle zrobiło mi się zimno. Powoli stałem szukając wzrokiem psa, jednak nie znalazłem go. Nagle zielono-emeraldowa trawa poruszyła się, a z pobliskiego drzewa swobodnie spadło parę listków z jednym jabłkiem. Ku mojemu zaskoczeniu nie był to Dynamit, lecz Niemcy.

-Niemcy? - spytałem się - co tu robisz?

-ja... - złapał się za głowę, wchodząc na "kostrzewę" - spaceruję sobie. Z moim psem

Po chwili usłyszałem szczekanie. I to nie jednego psa, lecz dwóch. W ułamku sekundy mój i Niemca wzrok powędrował w stronę źródła dźwięku. Dalej za mną ujrzeliśmy Hugo i Dynamita'a, radośnie bawiących się razem. Zaśmialiśmy się.

-wiesz - zacząłem - chciałbym być tak szczęśliwy jak te psy

-a nie jesteś? - spytał się Chłopak, który usiadł obok mnie na trawie

-czegoś mi brakuje - odpowiedziałem - a może kogoś...

-Litwy? - spytał się... Ze smutkiem?

-nie - odpowiedziałem - zdaje mi się, że ona... To rozdział zamknięty. Kogoś innego...

-kogo?

Przesunąłem się bliżej Niemca, tuląc się do niego

-ciebie~

-a-ale przecież jestem - zarumienił się lekko

-a może jednak nie kogoś, lecz czegoś... - odpowiedziałem - twojego serca...

Czując dziwne ciepło, chwyciłem jego twarz sprawiając, że nasze spojrzenia się spotkały. Byłem pewien, że tego chcę. Nigdy nie byłem w życiu tak pewny. Zdecydowanym ruchem zatopiłem się w ustach Niemca tak, jak kiedyś, lecz tym razem on jest świadomy. Przez chwilę był w szoku, jednak odwzajemnił pocałunek. Pragnę go tak, jak on mnie~

***

Otworzyłem oczy, czując zapach błota i psiej sierści. Wciąż czułem dziwne ciepło, jednak nie potrafiłem określić, dlaczego. Przetarłem oczy jedną ręką sprawiając, że coś leżące obok mnie się odezwało cichym mruknięciem. Odzyskałem zdolność lepszego widzenia i zdałem sobie sprawę, że leżę wtulony w Dynamit'a na trawie, wciąż na tej samej łące. Kiedy usnąłem? Czyli to wydarzenie z Niemcem to był sen?

Od tych przemyśleń rozbolała mnie głowa. Może trawa nie jest zbyt wygodna, jednak Dynamit już tak...

Chcąc czy nie jednak musiałem wstać. Mam nadzieję, że nikt mnie nie widział. Wstając, obudziłem również psa, który ziewnął i wstał, leniwie machając ogonem. Mi już było ciężej wstać, ponieważ miałem "mrówki w nogach" i prawie się wywróciłem.

Ubrałem leżącą nieopodal koszulkę, chowając skrzydła i zmęczony zacząłem kierować się w stronę domu. Nawet nie ma 16, a ja już najchętniej położyłbym się spać.

Zawsze zastanawiałem się, jak jest mieć świadomy sen... Móc go kontrolować i robić, co się chce... Jednak boję się próbować różnych technik, dzięki którym mogę go osiągnąć, ponieważ można dostać po przebudzeniu paraliżu sennego, a to jest... Straszne. Można doświadczyć halucynacji, czyli widzieć coś, czego nie ma i słyszeć dziwne dźwięki. I nie, wcale nie chcę w tym śnie spotkać Niemca i zrobić z nim coś więcej, wcale...

Przemierzałem pustą drogę w kierunku domu oczywiście z Dynamitem powoli, mając nadzieję, że nie usnę na stojąco. Nagle moje oczy natknęły się na coś... Samochodzik! I to ten, który należy do Lichtenstein'a. To jest ten "Subaru", chyba tak go zwał. Pasowałoby oddać mu to, ponieważ jest to jeden z jego ulubionych, jednak sama myśl o spotkaniu się z Niemcem... Nie...

Dobra, zachowuję się jak dziecko. Powinienem oddać to Lichtenstein'owi, szczególnie, że mam blisko. Na pewno się ucieszy. A Niemcy?... Trudno.

Wszedłem na podwórze rodziny Niemca, a następnie zapukałem w drzwi. Gestem ręki pokazałem Dynamit'owi, aby usiadł. I tak też uczynił. Po chwili drzwi się otworzyły, a w nich pojawił się najstarszy osobnik zamieszkujący ten dom, czyli Rzesza.

-słucham? - odezwał się

-ja... - zawiesiłem się - znalazłem na drodze ulubiony samochodzik Lichtenstein'a. Musiał go zgubić, więc przyszedłem go oddać...

-dobra, zaraz wejdziesz. To twój pies? - wskazał na Dynamit'a

-tak - odpowiedziałem - niedawno go znalazłem na ulicy i przygarnąłem. Nie miał właściciela.

-dobra, wchodź. Pies niech się zostanie na dworzu.

Wszedłem do domu, a Rzesza zawołał najmłodszego osobnika mieszkającego w tym domu (nie licząc psa). Przybiegł niemal od razu, smutny.

-co? - odezwał się - o, hej Polska

-wiesz... - odpowiedziałem - znalazłem twój samochodzik

Podałem mu zabawkę. Od razu się rozpromienił

-dzięki! - podziękował - gdzie go znalazłeś? Szukałem go cały dzień!

-na drodze prowadzącej na łąkę - odpowiedziałem

-Jeszcze raz dzięki! A teraz wybacz, muszę go położyć na miejsce w garażu - i pobiegł na górę. Na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Poc chwili zauważyłem, że obok mnie nie ma już Rzeszy

-lubisz pomagać innym?

Odwróciłem się w stronę źródła głosu. Ujrzałem za sobą Niemca opierającego się o framugę kuchennych drzwi

-o, hej... - odpowiedziałem, zawieszając na nim swój wzrok

-nawet nie wiesz, jak on wariował bez tego samochodu. Uratowałeś mnie - zaśmiał się

-Gadasz jak Austria - odpowiedziałem

-no i co, to prawda. Normalny on i brak jakiegokolwiek samochodu z jego ulubionych to coś, co nie istnieje. Może zostaniesz?

Zacząłem się wahać... Czy po tym, co się stało... Ale on nie pamięta. Nic się nie stanie. Nic.

-dobra, tylko muszę pójść do Dynamit'a. Od dziesięciu minut siedzi przed drzwiami i nie wstanie, póki nie pójdę i mu nie powiem, by wstał - odpowiedziałem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top