9. Kłopoty z nowicjuszami...

Obudziło mnie bezceremonialne walnięcie się koło mnie na łóżku. Pomrugałam kilka razy zaspanymi oczami i spojrzałam na osobę, która wyrwała mnie z tak pięknego snu.

-Wreszcie się obudziłaś! - powiedziała wesoło Christina i przytuliła się do mnie na przywitanie - Tak się o ciebie bałam... - powiedziała przytulając mnie mocniej.

-Christina... - powiedziałam, kiedy dziewczyna wreszcie mnie puściła - Nie powinnaś być w pracy? - spytałam, bo musiało być koło drugiej, a o tej porze Christina zwykle pracuje.

-Przerwa obiadowa. - powiedziała wesoło, na co mój brzuch zaczął wzywać o pomoc - Tobie też by się przydało coś do jedzenia. - powiedziała ze śmiechem.

-Dziwisz mi się? - spytałam z uniesioną brwią - Jestem głodna! - powiedziałam łapiąc się teatralnie za brzuch.

-Ciesz się, że masz najlepszą przyjaciółkę na świecie, która pomyślała o wszystkim. - powiedziała sięgając po torbę leżącą koło mojego łóżka.

W środku było jedzenie. Od razu wzięłam do rąk hamburgera i wgryzłam się w niego łapczywie. Christina zaczęła się ze mnie śmiać, ale ja się tym nie przejmowałam, tylko dalej jadłam mojego hamburgera.

-Zwolnij trochę. - powiedziała moja przyjaciółka śmiejąc się z moich poczynań.

-Nie narzekaj. - powiedziałam tylko z pełnymi ustami i skupiłam całą swoją uwagę na jedzeniu, które w zastraszającym tempie znikało.

Christina przez resztę czasu, kiedy jadłam siedziała cicho i przyglądała mi się uważnie. Nie mogę powiedzieć, że się tego nie spodziewałam, ale myślałam, że raczej będzie mi zadawała pytania. Ona jednak przewiercała mnie wzrokiem, co było dosyć krępujące, ale przecież to jest Christina. Ona drąży do głębi i nie poddaje się, puki nie uzyska celu.

-Skoro już zjadłaś... - powiedziała w końcu moja przyjaciółka poważnym tonem - Powiesz mi, jak się czujesz?

-Nic mi nie jest. - powiedziałam automatycznie, na co ona wywróciła oczami kręcąc głową z politowaniem.

-Ktoś zaatakował ciebie w twoim mieszkaniu. Leżałaś nieprzytomna dwie doby. Nadal myślisz, że uwierzę w to, że nic ci nie jest? - spytała patrząc na mnie uważnie wzrokiem, który zauważy najmniejsze kłamstwo.

-Nie martw się. - powiedziałam - Lepiej powiedz, co tam u Henrego... - zmieniłam temat, na co dziewczyna przystała, ale posłała mi spojrzenie mówiące, że jeszcze wrócimy do tej rozmowy.

No i tak sprowokowałam Christinę. Ona już tak ma, że jeżeli temat schodzi na chłopaków, to zaczynała gadać, jak najęta. Nijak nie można było jej wtedy powstrzymać. Zresztą taka już jest Chriatina. Kiedy ma chłopaka nie może przestać o nim gadać, chociaż sama z początku nie bierze niczego na poważnie. Wiem jednak, że Henry bierze ich związek na poważnie, ale Christina jeszcze nie. Nie wiem, co musiałby zrobić, żeby Christina zmieniła zdanie. Może z biegiem czasu będzie inaczej?

Christinie skończyła się przerwa obiadowa i musiała wracać do pracy. Zostałam sama ze swoimi myślami. Wstałam z łóżka i ruszyłam do salonu. Zwykle, kiedy tam jestem i patrzę na fioletową ścianę pozwalam myślom odpłynąć w krainę wspomnień. Tak było i tym razem, kiedy moją uwagę przykuło kolejne z rzędu zdjęć.

To zdjęcie przedstawiało Tobiasa, jak razem z Uriahem malowali ściany w naszym mieszkaniu. Wyłoniła się wtedy niezła bitwa, a po wszystkim chłopaki byli cali w farbie. To Christina zrobiła im to zdjęcie, kiedy ja przygotowywałam herbatę w kuchni. Pamiętam, jak się z nich śmiałyśmy, a wtedy Tobias cały w farbie podszedł do mnie i mocno mnie do siebie przytulił, a Uriah zrobił to samo z Christiną. Takim sposobem oboje wrócili do siebie się ogarnąć, a ja i Tobias wzięliśmy wspólny prysznic...

Westchnęłam głośno na to wspomnienie. To było dwa tygodnie przed naszym ślubem. Oboje nie mogliśmy się go doczekać, chociaż oboje się go baliśmy...

Siedziałam wtedy w sypialni, a przed sobą miałam rozłożone stosy ubrań na podłodze do posegregowania i poskładania. Nie musiałam tego robić, bo wszystko było posegregowane i poukładane na półkach, ale musiałam znaleźć sobie jakieś zajęcie. Za tydzień miałam wyjść za mąż za Tobiasa i strasznie się tym denerwowałam.

Zamiast składać ubrania położyłam się na plecach na łóżku i zamknęłam oczy. Dlaczego to wszystko musi być takie popaprane? Przecież ja go kocham, a on mnie. Nie mam wątpliwości co do naszego ślubu, ale strasznie się boję i stresuje się nim.

-Tornado tu przeszło? - spytał Tobias lekko rozbawionym głosem.

Nic nie odpowiedziałam. Nawet się nie ruszyłam. Nie wiem dlaczego, ale nie chciałam z nim rozmawiać. Gdyby pomyślał, że się boję naszego ślubu to mógłby to źle odebrać. Nie chcę kłótni między nami. To ostatnie, na co mam ochotę.

Poczułam, jak materac koło mnie ugina się pod czyimś ciężarem.

-Co się dzieje Tris? - spytał spokojnym, łagodnym głosem, ale słyszałam, że się martwił.

Poczułam wyrzuty sumienia, że to przeze mnie się martwi. On jest dla mnie za dobry. Prędzej, czy później zauważy, jaka jestem i mnie zostawi. Nie zasługuję na niego.

-Nic. - powiedziałam cicho, ale wiem, że mi nie uwierzył. Nawet z zamkniętymi oczami to wiem, bo mój głos nie brzmiał ani trochę przekonująco.

-Tris... - powiedział Tobias, po czym westchnął, jakby nie wiedział, co ma robić.

Wtedy poczułam, jak jego ramiona oplatają moje biodra. Tobias podniósł mnie i posadził na swoich kolanach przytulając do siebie. Automatycznie już wtuliłam się w jego koszulkę i wsłuchałam się w miarowy rytm serca Tobiasa. Wybuchnęłam głośno wdychając jego zapach.

-Czym sobie na ciebie zasłużyłam? - spytałam cicho, ale mnie słyszał, bo jego ramiona przycisnęły mnie mocniej do jego ciała.

-Jesteś całym moim światem Tris. Nie zapomnij o tym, ani nie myśl, że jest inaczej. Jesteś dla mnie bardzo ważna. Kocham cię... - powiedział.

I te kilka słów wystarczyło, żeby moje obawy dotyczące ślubu się ulotniły. Kilka prostych słów, a właściwie dwa słowa, które wypowiedziane z jego ust nigdy nie są kłamstwem.

-Też cię kocham Tobias... - powiedziałam prosto w jego serce.

Pomrugałam kilka razy i zamknęłam oczy, żeby nie patrzeć na ten kolaż. Zaczęłam się zastanawiać, czy ten kolaż mi jakkolwiek pomaga. Jak na razie, to sprawia mi coraz więcej bólu. Kiedy tylko na niego spojrzę od razu moją głowę zalewają wspomnienia związane z Tobiasem. Pogodziłam się już z losem, chociaż zajęło mi to trochę czasu. Wiem, że nic nie dzieje się z jakiegoś powodu, a gdyby nie Tobias, to ta kula trafiłaby w moje serce. Jared bardzo dobrze strzelał, a analiza nagrania ze ślubu wskazywała jednoznacznie, że Jared celował w moje serce i ta kula by mnie zabiła. Mimo wszystko byłam wdzięczna Tobiasowi,ale jednocześnie strasznie na niego zła. Obiecał mi przecież, ze mnie nigdy nie zostawi.

I to właśnie miał na myśli? Zostawić mnie na tak długo i nawiedzać mnie kilka razy w snach?

Prawda jest jednak taka, że jego przy mnie nie ma. ie ma go tutaj ze mną. Jednak, jak sam mi powiedział we śnie niedługo się spotkamy. Ja jednak obawiam się tego spotkania, bo nie wiem w jakich będzie okolicznościach...

~~~~

Cały dzień przesiedziałam u siebie w mieszkaniu. Nie miałam do siebie tyle zaufanie, żeby wyjść z mieszkania i nie zemdleć gdzieś po drodze. W tym czasie zdążyli mnie odwiedzić Shauna razem z Lynn, Christina i Zeke. Wiem, że oni się o mnie martwili, ale przecież nie jestem małym dzieckiem i umiem o siebie zadbać. Może i ktoś zaatakował mnie w moim własnym mieszkaniu, ale to nie oznacza, że teraz będę trzęsła portkami ze strachu. Nie dam się temu komuś zastraszyć.

Przez ten czas, kiedy byłam sama w mieszkaniu zaczęłam dużo myśleć o tym ataku. Jestem pewna, że to nie jest sprawka Alfy. Jego listy miały kompletnie inne przesłanie. Tu jednak chodzi o zemstę. To musi być ktoś, komu podpadłam w jakiś sposób. Jednak nie wiem, kiedy to niby miało być. Jeżeli w ciągu ostatniego półtora roku to mogli to być Katty i Kevin (nowicjusze z tamtego roku). Jeżeli chodzi o szerszą perspektywę... to mógłby to być każdy.

I wtedy spadło to na mnie, jak grom z jasnego nieba. Przecież, gdyby to był ktoś, komu coś zrobiłam już dawno temu, to już by mi to zrobił. To musiał być ktoś, komu podpadłam niedawno. Jedynymi ludźmi, z którymi miałam do czynienia w ciągu ostatnich sześciu miesięcy to moi przyjaciele (ale ich nawet nie mam zamiaru podejrzewać) oraz nowicjusze...

Moje rozmyślania przerwało pukanie do drzwi. Spojrzałam na zegarek. Była ósma, więc teoretycznie mógłby to być każdy. Podeszłam do drzwi, które otworzyłam bez chwili zastanowienia. Przede mną stała Skarlett.

-Hej. - powiedziała witając się ze mną przyjaźnie - Mogę wejść?

Nic nie mówiąc wpuściłam ją do mieszkania, a potem zamknęłam drzwi. Skarlett już zdążyła się rozgościć w salonie, więc usiadłam na kanapie obok niej i spojrzałam na nią.

-Co cię do mnie sprowadza? - spytałam ciekawa powodu wizyty Skarlett u mnie.

-Shauna mi powiedziała, że wyszłaś ze szpitala. - powiedziała patrząc na mnie z troską w oczach i czymś, czego wręcz nienawidzę - Więc postanowiłam do ciebie wpaść i sprawdzić jak się czujesz.

-Jest dobrze. - powiedziałam patrząc prosto w jej oczy - Ale nie lituj się nade mną. Nienawidzę tego. - powiedziałam trochę ostrzej, niż zamierzałam.

-Nowicjusze dają popalić co? - spytała nic sobie nie robiąc z mojej uwagi - Wcale mnie nie słuchają. - powiedziała z westchnieniem - Robią co chcą, są bezczelni. Nie wiem, jak mam do nich dotrzeć. - powiedziała patrząc wszędzie, ale nie w moje oczy.

Szczerze mnie to zdziwiło. Zawsze uważałam Skarlett, jako twardą osobę, która nie da sobie wejść na głowę. Uważałam, ze poradzi sobie z garstką nowicjuszy. Tak zresztą też uważały dziewczyny, bo dlatego ją poprosiły o tą przysługę.

Spojrzałam na dziewczynę i przyjrzałam się jej uważnie. Jej białe włosy były związane w wysoki kucyk, a na twarzy miała delikatny makijaż. Była ubrana w czarne, dopasowane dresy i adidasy. Jednak najbardziej moją uwagę przykuła jej twarz. Mimo makijażu widziałam wory pod jej oczami. A oczy... Widziałam w nich ból i strach. Ta dziewczyna ma spory ciężar na swoich barkach, a przeze mnie musi jeszcze się użerać z moimi nowicjuszami.

-Jutro wracam do pracy. - powiedziałam pewnie, na co Skarlett popatrzyła na mnie z szeroko otwartymi oczami.

-Oszalałaś? - spytała - Z tego, co mówiła Shauna to nie możesz jeszcze pracować przez co najmniej dwa dni!

-Dam sobie radę. - powiedziałam pewnie - Poza tym nie pozwolę, by nowicjusze się rozpanoszyli. Moja grupa jest trudna, ale umiem ich ustawić do pionu. - powiedziałam, na co dziewczyna nieznacznie pokiwała głowa, a potem spojrzała prosto w moje oczy.

-Pomogę ci. - powiedziała - Może ja nie umiem ich ustawić do pionu, jak ty, ale mogę pokazywać ćwiczenia i tak dalej, żebyś nie obciążała się fizycznie. - powiedziała pewnie - I to bez dyskusji. - dodała, na co ja się zaśmiałam.

-Powiedz mi, co ostatnio robiłaś z nimi i kto nie słuchał twoich poleceń. - powiedziałam.

-Nie znam ich wszystkich z nazwiska, ale w twoim nowicjacie jest mój brat. On może nam pomóc. - powiedziała, na co ja się chwilę zastanowiłam.

-Jak ma na imię twój brat? - spytałam ciekawa.

-Carter. - odpowiedziała bez wahania i się uśmiechnęła.

Musiałam wyglądać dziwnie, kiedy to powiedziała, bo Skarlett od razu zaśmiała się z mojej miny. Bratem Skarlett jest Carter. W sumie, to są do siebie nawet podobni. Oboje mają ten sam kolor oczu i rysy twarzy, chociaż u Skarlett są one bardziej subtelne, a u Cartera zarysowane.

Skarlett poszła po swojego brata, a ja ruszyłam do kuchni po coś do jedzenia. Cały czas się zastanawiałam, czy to aby na pewno dobry pomysł, aby on był u mnie w mieszkaniu. Jednak nie miałam za bardzo wyjścia, bo nie ufam sobie, żeby gdzieś iść, a muszę się dowiedzieć kilku informacji na temat nowicjuszy.

Podeszłam do lodówki i wyjęłam a niej kawałek ciasta czekoladowego, który przyniosła mi Shauna, kiedy mnie odwiedziła. Od zawsze miałam słabość do tego ciasta, ale Tobias wręcz je uwielbiał. Był gotowy bić się o jeden kawałek. Lubiłam mu je podkradać, bo wtedy słodko się denerwował i starał się ukryć przede mną ciasto, co i tak mu się nie udawało, bo w końcu dzielił się nim ze mną, żeby mieć święty spokój, albo szedł po nowy kawałek dla mnie.

Takie małe drobnostki, a znaczą wiele. Jednak przekonujemy się o tym dopiero, kiedy je stracimy. Tobias zawsze był dla mnie wszystkim i nadal jest. Jednak bez niego trudno jest robić rzeczy, które zawsze robiliśmy razem ze świadomością, że możemy tego już nie powtórzyć. To boli za każdym razem i jest to ból nie do opisania. Nie da się go porównać z innym bólem, bo takowy nie istnieje. Ból złamanego serca jest najgorszy. W moim jednak jest jeszcze nadzieja. Taka małą iskierka, która z każdym kolejnym dniem gaśnie. Tracę swoją nadzieję bezpowrotnie. Kiedy już jej nie będzie, nie będzie już mnie...

Po raz kolejny tego dnia usłyszałam pukanie do drzwi, więc krzyknęłam tylko "Wejść" i wróciłam do jedzenia mojego ciasta, które niezaprzeczalnie kojarzy mi się z Tobiasem...

-Będziemy w salonie! - krzyknęła Skarlett, na co ja nie odpowiedziałam, tylko dokończyłam jeść ciasto, wzięłam brzoskwinię i weszłam do salonu.

Ona razem z Carterem usiedli na kanapie, z której jest dobry widok na kuchnię, ale oboje patrzyli na moją fioletową ścianę w pełnym zamyśleniu. Ja nie chciałam na nią patrzeć, bo bym się tylko popłakała. Postanowiłam usiąść na fotelu naprzeciwko nich, co skutecznie zwróciło ich uwagę na mnie.

Kiedy Carter mnie zobaczył otworzył szeroko oczy i wpatrywał się we mnie z niedowierzaniem. Chyba siostra mu nie powiedziała, że idą właśnie do mnie, co mnie całkowicie nie dziwi, bo ktoś mógłby to usłyszeć. Nie potrzebuję więcej problemów, niż teraz mam.

-Carti... - zaczęła Skarlett - Musisz powiedzieć Tris, co się dzieje w nowicjacie. - powiedziała, ale je wiedziałam, że jej nie posłucha.

-Nie mogę nic powiedzieć. - powiedział unikając wzroku siostry.

Skarlett spojrzała na mnie nic nie rozumiejącym wzrokiem, na co ja kiwnęłam głową mówiąc bez słów, że ja się tym zajmę. Skarlett zrozumiała również moją drugą bezsłowną prośbę, bo wyszła z mieszkania mówiąc, że wróci za dziesięć minut.

-Co z Ann? - spytałam zaczynając łatwiejszy temat, żeby przekonać chłopaka do rozmowy.

-Udało mi się raz ją od niego odciągnąć, ale nic więcej. - powiedział smutno - Ona jest pod jego ogromnym wpływem i nie wiem, co mam z tym robić. On ją wykorzystuje!

-Co robiliście, kiedy byliście razem? - spytałam.

-Przedstawiłem ją reszcie paczki i razem rozmawialiśmy przez kilka godzin. - powiedział.

-Musisz być cierpliwy. - powiedziałam - Robić wszystko małymi kroczkami, bo inaczej ją spłoszysz. - powiedziałam pewna swoich słów - A co musisz zrobić, to sam dobrze wiesz, tylko boisz się tego, że ci się nie uda...

Po moich słowach między nami panowała cisza, podczas której chłopak analizował moje słowa. Jestem pewna, że wie, co robić. Stawka jest wysoka i można jednocześnie wiele stracić, ale bez ryzyka nie ma nagrody.

-Josh i jego paczka mają w dupie moją siostrę. - powiedział w końcu Carter - Traktują ją, jak śmiecia. Rzucają w jej stronę wulgarne teksty lub dwuznaczne propozycje, a ona nie umie ich powstrzymać. Robią co chcą. - powiedział, na co ja pokiwałam głową.

-Wiesz, że zgodnie ze swoimi zasadami powinnam cię teraz ukarać za kablowanie? - spytałam, na co chłopak cały się spiął, ale nie powiedział ani słowa - Jednak jesteś teraz w moim mieszkaniu i wiedzę, którą tu zdobyłeś możesz wykorzystać przeciwko mnie. - powiedziałam, na co chłopak pokiwał zgodnie głową rozumiejąc do czego zmierzam - Zawrzyjmy więc układ. Ty tu nie byłeś, ani nic nie widziałeś, a ja nie słyszałam, jak donosiłeś na resztę. - wyciągnęłam rękę w jego stronę - Zgoda?

-Zgoda. - uścisnął moją dłoń i potrząsnął kilka razy - Mogę o coś zapytać? - spytał.

-Zależy, bo zapytać możesz zawsze, ale nie zawsze uzyskasz odpowiedź na podane pytanie. - powiedziałam, na co kiwnął głową.

-To jest twój mąż? - spytał pokazując jedno z wielu zdjęć na fioletowej ścianie.

Spojrzałam na nie i zobaczyłam, że Carter wskazuje zdjęcie ze ślubu Zeke'go i Shauny, kiedy oboje patrzyliśmy sobie w oczy i nie zwracaliśmy uwagi na nic innego. Nawet przez zdjęcie widziałam, że patrzyliśmy na siebie z miłościom i bezgranicznym oddaniem. Skoro ja to widziałam, to Carter pewnie też, więc chcąc nie chcąc odpowiedziałam na jego pytanie.

-Tak. - powiedziałam tylko nie mówiąc nic więcej, bo nie ufałam w tej chwili ani sobie, ani jemu.

Do domu wpadła Skarlett, która tylko na nas spojrzała, a Carter wstał i podszedł do siostry.

-Zdrowiej. - powiedział tylko do mnie i wyszedł z mojego mieszkania zostawiając mnie samą z białowłosą.

-Wiesz już wszystko? - spytała.

-Tak. - powiedziałam - Czy twój brat zachowa tą wizytę dla siebie?

-Pewnie. - powiedziała bez wahania - Może i mój brat jest idiotą, ale wie kiedy ma trzymać język za zębami.

~~~

Następnego dnia rano tak, jak ustaliłam ze Skarlett ruszyłyśmy razem w stronę sypialni nowicjuszy, żeby ich obudzić. Miała to zrobić Skarlett, a w razie gdyby nowicjusze stawiali opór miałam jej pomóc. Dziewczyna stanęła na środku pokoju i krzyknęła "Pobudka!", jednak żaden z nowicjuszy jej nie posłuchał i mrucząc coś pod nosem spali dalej. Skarlett już kompletnie wykończona posłała mi proszące spojrzenie i w tej chwili coś zauważyłam.

Dziewczyna była złamana. Nie pasowała do opisu Skarlett, jaką przedstawiła mi Shauna tamta dziewczyna nie dała sobie skoczyć na głowę. Ta natomiast poddała się, bo wszystko ją przerastało. Nie miała siły, żeby poradzić sobie ze swoimi problemami, a co dopiero zajmować się nowicjuszami. Sama jeszcze kilka miesięcy temu tak wyglądałam...

Skinęłam dziewczynie tylko głową na znak, że się tym zajmę i wyszłam na środek sypialni transferów.

-Czy wy do cholery głusi jesteście? - krzyknęłam najgłośniej, jak umiałam, na co nowicjusze, aż się wzdrygnęli - Za pięć minut macie być gotowi, a jak nie to będziecie biegać dziesięć kilometrów w samych gaciach!

To ich ostatecznie zmotywowało do ruszenia swoich czterech liter z łóżek i rozpoczęła się typowa bieganina, żeby zdążyć się naszykować.

-Jak ty to robisz, że nie dajesz im sobie wejść na głowę? - spytała Skarlett stając obok mnie.

-Po prostu oni są dobrym materiałem, żebym wylała na nich swoją całą złość. - powiedziałam, na co dziewczyna tylko pokiwała głową.

Chyba całe Chicago wiedziało o tym nieszczęsnym ślubie. Przez pierwszy miesiąc miałam wizyty kondolencyjne, które mnie tylko bardziej dobijały, bo przez nie gasła moja nadzieja. Chciałam być wtedy sama, a ta ich litość i sztuczne życzenia mnie denerwowały. Kilka razy prawie kogoś pobiłam, bo wszedł do mnie w momencie, kiedy najbardziej potrzebowałam samotności. Jedyną osobą, która była wyjątkiem była Christina, a z czasem również Uriah, Shauna i Zeke. To oni pokazali mi, że oni również cierpią, a takim zachowaniem tylko niszczę siebie. To oni pomogli mi odzyskać nadzieję, która nadal we mnie jest. Jest mała i nikłą, ale jest. I to się dla mnie liczy.

Po pięciu minutach nowicjusze stali przed nami gotowi. Ich miny jednak zdradzały zdziwienie, kiedy na mnie patrzyli. Na głowie nadal miałam bandaż i byłam po mocnych środkach przeciwbólowych, ale byłam zdolna do pracy, chociaż nie od razu do biegu.

-Co tu robisz Tris? - spytał Tom.

-Pracuję. - odpowiedziałam pewnie, a potem dodałam - Jesteście bandą smarkaczy, którzy nie zasługują na bycie w Nieustraszoności. Jeżeli nie zaczniecie się starać wrócicie do domu i będziecie musieli znieść smak porażki. - powiedziałam patrząc na każdego z nich z osobna - Dzisiejszy dzień będzie jednym z najgorszych w waszym życiu. A zaczniemy od biegu na dwadzieścia kilometrów! - powiedziałam, na co nowicjusze zaczęli jęczeć niezadowoleni - Pobiegnie z wami Skarlett, a przez to, że nie szanujecie jej jako instruktora dołączy do niej ktoś, kto nauczy was porządku a jak nie to dostaniecie kulkę w łeb i po kłopocie. - powiedziałam wzruszając ramionami, a wtedy do sypialni weszła osoba o której mówiłam.

Nowicjusze zastygli w miejscu i obserwowali wchodzącego do sali mężczyznę, który spojrzał im wszystkim w oczy. Każdy kolejny nowicjusz odwrócił wzrok bojąc się tego wzroku, jakby mógł ich zamienić w kamień. Właśnie mieli przed sobą prawą rękę przywódcy Nieustraszonych - Amara.

-Co się tak gapicie? - spytał wściekły - Ruszcie się i radzę nie zostawać w tyle, bo nie będę na nikogo czekał. - powiedział, po czym puścił mi oczko i ruszył biegiem w kierunku, z którego jeszcze chwilę wcześniej przyszedł.

Nowicjusze bez zastanowienia ruszyli za nim razem ze Skarlett. Po chwili zostałam w sypialni sama. Cieszyłam się, że Amar, który wpadł do frakcji na kilka dni, zgodził się nam pomóc, kiedy tylko dowiedział się o co chodzi. Obiecał również dowiedzieć się, kto mnie zaatakował w mieszkaniu, a to było dla mnie bardzo ważne.

Ruszyłam spokojnym krokiem w stronę swojego mieszkania. Za godzinę miał do mnie przyjść Zeke. Podobno miał dla mnie ważne informacje, które nie cierpiały zwłoki. Byłam bardzo ciekawa, o co chodzi chłopakowi, który nie chciał mi nic wczoraj zdradzić. Nie chciał wtedy nic mówić, bo był u mnie razem z Shauną i Lynn. To dziwne, że miał tajemnice przed swoimi kobietami, ale to nie moja sprawa. Każdy robi to, co chce, a mi nic do tego.

Doszłam do swojego mieszkania w kilka minut. Od kiedy nie ma Tobiasa Nasze mieszkanie przerodziło się w Moje. Nie podobało mi się to, bo czułam się, jakbym czyściła pamięć Tobiasa w tym mieszkaniu, a to tu zabrał mnie, kiedy zaatakował mnie Peter...

Otwieram oczy i widzę stówa „Bój się tylko Boga" wymalowane na zwyczajnej, białej ścianie. Znowu słyszę szum bieżącej wody, ale tym razem z kurka, a nie z przepaści. Mija sekunda, zanim jestem w stanie określić kontury mojego otoczenia, linie framugi i sufit. Ból nieustannie pulsuje mi w głowie, policzku i żebrach. Nie powinnam się ruszać, to tylko pogorszy sprawę. Pod głową widzę niebieską kołdrę z patchworku. Krzywię się, wyciągając szyję, żeby zobaczyć, skąd dochodzi szemranie wody. Cztery stoi w łazience, trzyma ręce w umywalce, a krew z jego kostek zabarwia wodę na różowo. Ma małe nacięcie w kąciku ust, ale poza tym wydaje się nietknięty. Ze spokojną miną ogląda nacięcia, zakręca wodę i wyciera dłonie w ręcznik.

Pozostało mi tylko jedno wspomnienie, jak się tutaj dostałam, a nawet i ono jest wyłącznie jednym obrazem: czarny atrament kłębiący się z boku szyi, kawałek tatuażu i łagodne kołysanie, które mogło znaczyć tylko tyle, że Cztery mnie niesie. Wyłącza światło w łazience i wyjmuje woreczek lodu z lodówki w rogu pokoju. Kiedy do mnie idzie, zastanawiam się, czy nie zamknąć oczu i nie udawać, że śpię, ale wtedy nasze spojrzenia się spotykają - już za późno.

- Twoje ręce - chrypię.

- Moje ręce to nie twoja sprawa - odpowiada. Opiera kolano o materac i nachyla się nade mną, wsuwa mi pod głowę woreczek z lodem.

Zanim się odsuwa, sięgam, żeby dotknąć nacięcia z boku jego ust, ale powstrzymuję się, kiedy dociera do mnie, co zamierzam zrobić. Ręka pozostaje zawieszona w powietrzu. Co masz do stracenia? - pytam siebie. Lekko dotykam koniuszkami palców jego ust.

- Tris - mówi przez moje palce. - Nic mi nie jest.

- Skąd się tam wziąłeś? - Ręka mi opada.

- Wracałem z sali kontrolnej. Usłyszałem krzyk.

- Co im zrobiłeś?

- Pół godziny temu odstawiłem Drew do izby chorych. Peter i Al zwiali. Drew twierdził, że próbowali cię tylko nastraszyć. A przynajmniej chyba to chciał powiedzieć.

- Jest w złym stanie?

- Będzie żył - odpowiada Cztery. I dodaje ironicznie: - Nie wiem, w jakim stanie.

To nie w porządku źle życzyć ludziom dlatego, że pierwsi mnie skrzywdzili. Ale na myśl, że Drew jest w izbie chorych, przenika mnie rozgrzane do białości uczucie triumfu. Ściskam Cztery za ramię.

- Dobrze - mówię. Mój głos brzmi mocno i dziko. Narasta we mnie gniew, zamienia krew w gorzką wodę, wypełnia mnie, spala. Chcę coś połamać albo w coś uderzyć, ale boję się ruszyć, więc zaczynam płakać.

Cztery kuca przy łóżku i patrzy na mnie. Nie widzę współczucia w jego oczach. Byłabym rozczarowana, gdybym je zobaczyła. Oswobadza swój nadgarstek i ku memu zaskoczeniu kładzie dłoń na mojej twarzy, kciukiem głaszcze policzek. Jego palce poruszają się ostrożnie.

- Mogę to zgłosić.

- Nie. Nie chcę, żeby myśleli, że się przestraszyłam.

Kiwa głową. Z roztargnieniem przesuwa kciuk po mojej kości policzkowej, w przód i w tył.

- Domyślałem się, że tak zdecydujesz.

- Myślisz, że to zły pomysł, żebym usiadła?

- Pomogę ci...

I mi pomógł. Nie tylko usiąść. Ocalił mi życie i nie okazał litości, kiedy płakałam. Po prostu był, a mimo tego, że wtedy tego nie rozumiałam znaczyło to dla mnie bardzo dużo. Był przy mnie, kiedy go najbardziej potrzebowałam. Był i nie litował się nade mną, kiedy wszyscy wokół to robili. On nigdy nie spisał mnie na straty, ale wspierał.

Może i się nie zgadzaliśmy we wszystkim i kłóciliśmy, ale się kochaliśmy. To było dla nas najważniejsze. I kiedy się spotkamy, nie ważne gdzie i kiedy, nadal będziemy się kochać.

No i mamy rozdział!

Jakieś spekulacje na temat dalszych losów bohaterów?

Ostatnio przeczytałam kilka emocjonalnych komentarzy o tym, żebym nie była taka, jak Veronica. Co ja na to?

Veronica miała swoje zakończenie Niezgodnej. Dla mnie historia w tamtym momencie się nie skończyła, co wyrażam pisząc Niezmienną. Mam pomysł na własne zakończenie tego fanfiction, ale do tego jeszcze daleko. Jak na razie jeszcze się ode mnie nie uwolnicie...

Teraz mogę wam życzyć tylko dwóch rzeczy...

Cierpliwości i...

Odwagi!

PS Co uważacie o zwycięzcy Eurowizji? Kto był waszym faworytem?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top