8. Szpital...

Słyszę nad sobą jakieś przytłumione głosy, ale nie otwieram oczu. Nie mam na to siły. Próbuję się wsłuchać w to, co mówią, ale na nic. Głosy są przytłumione, jakby zza jakiejś bariery.

Nagle, jakby jakiś impuls wbił się w moje ciało i mam ochotę krzyczeć z bólu. Całe ciało mnie boli i chociaż nie mogę się poruszyć, to również nie mogę krzyczeć z bólu. Mam ochotę płakać, wierzgać się, krzyczeć, kopać i wszystko na raz. Nie mam jednak siły nawet poruszyć małym palcem. Mam wrażenie, jakbym umierała, co nie jest dobrym wspomnieniem.

Tobias. Tobias powiedział mi w moim śnie, że niedługo się zobaczymy, ale czy to mogło chodzić o to?

Niezdolna wytrzymać dłużej ten cholerny ból straciłam przytomność.

~~~

Kiedy się obudziłam mogłam wreszcie się ruszać. Powoli, jednak najpierw otworzyłam oczy. Oślepiło mnie białe światło, przez co od razu musiałam zmrużyć oczy. Kiedy mój wzrok przywykł mogłam spokojnie rozejrzeć się dookoła. Jak się już wcześniej zdążyłam domyślić byłam w szpitalu. 

Ile razy w ciągu jednego życia można się budzić w szpitalu z jakimś urazem? Ja zdecydowanie wolę moje wygodne łóżko od tego szpitalnego. Jest strasznie niewygodne, a do tego ludzie za bardzo przywiązują uwagę do mojej osoby. Nie lubię być w centrum uwagi. To jest do dupy...

Zobaczyłam, jak ktoś wchodzi do sali, a kiedy nasze spojrzenia się ze sobą skrzyżowały ta osoba posłała mi promienny uśmiech.

-Wreszcie zaszczyciłaś nas swoją obecnością! - powiedział Uriah z bananem na twarzy.

Chciałam coś powiedzieć, ale w ustach miałam pustynię. Jak długo tu jestem? Co z moją pracą? Tyle pytań, a żadnej odpowiedzi. Uriah stał nade mną pewnie oczekując, żebym coś powiedziała, ale ja nie mogłam wydusić z siebie ani słowa. Ta pustynia w ustach mi to utrudniała. Dosłownie i w przenośni, chociaż nie wiem, jak to niby miało wyglądać w przenośni...

Uriah wreszcie się zorientował, że nie mogę nic powiedzieć, więc podał mi kubek z wodą, która w błyskawicznym tempie zniknęła z niego i powędrowała przez moje gardło. Czułam w ustach jakiś dziwny, kwaśny posmak, ale się tym nie przejmowałam zbytnio, a za to próbowałam usiąść, ale przyszpilił mnie do łóżka ogłuszający ból z tyłu głowy. Skrzywiłam się mimowolnie, a Uriah zniknął z mojego pokoju, by po chwili wrócić z lekarzem. Na oko miał jakieś czterdzieści lat. Był trochę niższy od Uriaha, a całą jego łysinę pokrywały tatuaże.

Sprawdził coś na monitorach, postukał tu i tam, po czym zapisał coś na swojej kartce, powiedział Uriahowi kilka słów szeptem i wyszedł zostawiając nas samych. Spojrzałam na Uriaha, którego uśmiech trochę zbladł, ale nadal był, a w oczach była czysta troska. Przekręciłam głowę na bok nic nie rozumiejąc i od razu krzywiąc się z bólu. Głupia głowa...

-Pamiętasz coś z tamtego wieczoru? - spytał, na co ja się chwilę zamyśliłam.

-Wracałam do swojego mieszkania, żeby się przebrać, bo Christina chciała mnie wyciągnąć gdzieś na zakupy. Otworzyłam drzwi i poszłam do salonu, bo wydawało mi się, że coś tam widziałam. Dalej nic nie pamiętam... - pokręciłam zrezygnowana głową.

Miałam pustkę w głowie. Nie mogłam nic sobie przypomnieć i to mnie dobijało. Mój mózg był przeciwny moim błaganiom i prośbom. Nie chciał mnie słuchać, co mi się nie podobało. Lubiłam mieć swoje ciało pod kontrolą. Nie znoszę, kiedy ze mną wojuje. To nie powinno takie być. Powinno być posłuszne i uległe. Chyba jestem swoją własną dyktatorką...

-Christina wysłała mnie do twojego mieszkania, żebym cię pośpieszył z tym szykowaniem się, bo ona była z Henrym.  - powiedział, a potem odwrócił ode mnie wzrok, jakby bał się spojrzeć w moje oczy - Leżałaś bezwładna w salonie, a z twojej głowy ciekła krew. Nie mogłem cię dobudzić, więc zaniosłem cię do szpitala i powiedziałem o wszystkim dziewczynom. Zeke sprawdził twoje mieszkanie, ale nic tam nie było oprócz liścika, który znaleźliśmy przy tobie. - powiedział i wyciągnął z kieszeni jakiś papierek, który musiał być tym liścikiem - Nikt z nas go nie czytał. - powiedział wręczając mi liścik.

Bez zastanowienia otworzyłam liścik i przeczytałam jedno, jedyne słowo, które się na nim znajdowało. Jedno słowo. Na poważnie?

Zemsta

Spojrzałam pytającym wzrokiem na Uriaha nie mogąc zrozumieć, o co może z tym chodzić. Jednak jednego jestem pewna. To nie była sprawka Alfy. On zapowiadał, że niedługo nadejdzie i mam być posłuszna inaczej skrzywdzi moich bliskich. Ten liścik natomiast głosił coś innego. To była zemsta za coś co zrobiłam, ale nie miałam pojęcia, o co może w tym chodzić. Podałam liścik Uriahowi, który zmarszczył brwi, kiedy go przeczytał. Był tak samo zdezorientowany, jak ja.

-Nie wiesz, kto to mógł zrobić? - spytał, na co ja pokręciłam przecząco głową - Musimy się tego dowiedzieć, bo to jest jakaś paranoja, że nie możesz nawet wejść do własnego mieszkania, żeby nie zostać zaatakowaną. - powiedział, ale mimo tego, że jego twarz była oazą spokoju zdradzały go jego oczy, w których płonął gniew i żądza mordu.

-Uriah. - powiedziałam lekko zachrypniętym głosem, który ledwo poznawałam - Ile tu leżę? - zmieniłam temat, żeby go chociaż trochę uspokoić.

-Dwie doby. - powiedział, a ja otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia - Oberwałaś mocno w głowę i byłaś długo nieprzytomna. Dzisiaj jest czwartek około dwunastej - dodał, na co ja wysiliłam całą swoją wolę i usiadłam na łóżku. 

Już dawno opanowałam umiejętność wytrzymywania ze swoim bólem. Musiałam go odłożyć głęboko do umysłu, bo inaczej ciągle bym leżała na podłodze i płakała. Ból złamanego serca jest okropny, ale nie może się liczyć z bólem straty kogoś najbliższego i z bólem tęsknoty. Te bóle niby są do siebie podobne, ale jednocześnie wszystkie są inne. A połączone wszystkie trzy dają mieszankę, przez którą przez kilka miesięcy nie można mnie było  nazwać człowiekiem. Funkcjonowałam, jak warzywo...

-Muszę stąd wyjść. - powiedziałam powoli podnosząc się z łóżka.

Uriah spojrzał na mnie z politowaniem, ale nie kazał mi zostać. To lubiłam najbardziej w Uriahu. Nie kazał mi zrezygnować z moich własnych decyzji uznając, że znam ich konsekwencje. On mnie przy nich wspierał, nawet jeżeli były one denne, głupie i kompletnie do kitu. 

Nawet Tobias nie miał w pełni tej cechy. On zawsze wiedział lepiej i próbował mnie do tego przekonać. Zawsze próbował mnie odwieść od głupich pomysłów i nadmiernie się o mnie troszczył. Tobias był tym typem człowieka, który zawsze wiedział co jest dobre dla innych, nawet jeżeli było to wbrew ich samych. Wiele razy już się o tym przekonałam. Jednak wszystko, co on robił... ta nadmierna troska... robił to dla mojego dobra.

Z biegiem czasu zauważyłam, że nasz związek rozwijał się głównie na woli przetrwania i tęsknocie. Oboje w tamtym czasie cierpieliśmy i raniliśmy się nawzajem. Oboje byliśmy ślepi na swoje uczucia i byliśmy kompletnie zaślepieni sobą nawzajem nie zauważając świata dookoła. Byliśmy bandą szczyli (mówi to dwudziestoletnia dziewczyna, która nadal jest tym szczylem), którzy zauroczyli się w sobie, a to zauroczenie przeszło w coś głębszego.

Z biegiem czasu zauważyłam również, jak bardzo się od siebie różniliśmy. Prawie we wszystkim mieliśmy różne zdania, a to często prowadziło do sprzeczek, ale nigdy do ostrych kłótni. Tobias nigdy również nie podniósł na mnie ręki. Zawsze przy mnie starał się hamować swój wybuch, co go sporo kosztowało. Za wszelką cenę starał się nie być taki sam, jak jego ojciec. Jednak starał się na marne... On nigdy, nawet przez jedną sekundę swojego życia nie był taki, jak jego ojciec. On starał się wspierać swoich bliskich i ich chronić, kiedy jego ojciec był zaślepiony wizerunkiem władzy, którą miał w rękach.

Jednak mimo wszystko nie żałuję niczego. Nie żałuję, że go spotkałam, że się w nim zakochałam ani, że się z nim ożeniłam. Kocham go nadal mimo, że nie ma go przy mnie. To raczej nigdy się nie zmieni. Nasz związek był inny. Byliśmy swoją pierwszą miłością, pierwszym pocałunkiem, pierwszym razem. Jednak nam to nie przeszkadzało. Cieszyliśmy się sobą nawzajem i wspieraliśmy się. Zawsze, gdy jedno z nas miało jakiś problem to drugie mu pomagało.

 Czasem było to nawet irytujące. Oboje staraliśmy się chronić siebie nawzajem przed złem świata, co powodowało do nieporozumień i sprzeczek. Byliśmy o siebie również zazdrośni, a ta zazdrość bardzo często powodowała, że jedno z nas (głównie on) lądowało na kanapie w salonie. Oboje ze swoimi charakterami nie chcieliśmy ustąpić. To dla postronnych wydawało się zabawne, ale dla nas samych takie nie było, bo oboje się raniliśmy.

Wystarczyła jednak jedna chwila, jedno spojrzenie, a to wszystko, co nas różniło, te sprzeczki, kłótnie, znikały. Wystarczyło tylko spojrzeć w swoje oczy, w których można było zobaczyć przede wszystkim bezwarunkową miłość, a złość ulatywała gdzieś daleko. Jedno słowo wystarczyło, żebyśmy zapomnieli o co się kłóciliśmy i się pogodzili. Jeden gest mógł u nas zmienić wszystko.

Jednak nie zawsze to działało. Czasami byliśmy tak uparci, że nie daliśmy sobie nawet chwili na wyjaśnienia i po prostu wyszliśmy razem z trzaskiem drzwi. Czasami tak bardzo się pokłóciliśmy, że potrafiliśmy się ignorować przez tydzień. Byliśmy za bardzo uparci, żeby przyznać rację drugiej osobie, dlatego się raniliśmy, a słowa czasami umieją bardziej zranić, niż pięści.

Zawsze jednak się godziliśmy. Nie mogliśmy długo bez siebie wytrzymać i gdyby nie nasz uparty charakter nasze kłótnie wyglądały by kompletnie inaczej. Jednak nie ma pary idealnej, ani nie ma takiej, która by się nie kłóciła. 

Ja jednak nadal za nim tęsknię. Za wszystkim co związane z nim. Nawet za naszymi kłótniami. Zrobiłabym wiele, żeby on wrócił, ale jak sam powiedział niedługo sami się spotkamy. Ja jednak nie jestem pewna, gdzie, ani kiedy się spotkamy i to mnie przeraża. Wierzę jednak w jego i mu ufam.

-Tris... - z zamyślenia wyrwał mnie mocny głos Uriaha - Wszystko w  porządku? - spytał lekko przestraszony.

Tak się zamyśliłam, że nie zauważyłam, kiedy do mnie podszedł i chwycił mnie pod pachę, żebym nie upadłą. Spojrzałam na niego nic nie rozumiejącym wzrokiem, po czym tylko potrząsnęłam głową, co wywołało tępe pulsowanie w ranie.

-Wszystko w porządku. - powiedziałam podpierając się na nim - Po prostu się zamyśliłam.

-Na pewno chcesz wyjść ze szpitala? - spytał, kiedy zaczęłam małymi kroczkami kierować się w stronę wyjścia z sali.

-To miejsce mnie dobija. - powiedziałam patrząc na białe ściany, które wydawały się krzyczeć w mojej głowie - Chcę stąd wyjść. - powtórzyłam stanowczo - I tak już wystarczająco długo tu siedziałam. Mam pracę. - przypomniałam.

-Praca poczeka. - powiedział, ale mimo wszystko poszedł ze mną cały czas asekurując mnie - Zastępuje cię Skarlett. - powiedział, a ja chwilę się zamyśliłam.

Skarlett do dobra przyjaciółka Shauny jeszcze z nowicjatu. Wiele razy mi o niej opowiadała, chociaż widziałam ja tylko kilka razy na żywo. Z tego, co pamiętam była ładna, ale również zadziorna. Shauna mi mówiła, że umie stawiać na swoim i być wredną. Od razu wiedziałam, że nie muszę się martwić o nowicjuszy, ani o moją pracę. Skarlett świetnie sobie w niej poradzi.

-Odprowadzę cię do mieszkania. - powiedział, a ja przytaknęłam.

Czasami nawet ja muszę się przyznać do słabości i przyjąć oferowaną pomoc. Nikt nie jest niezniszczalny, czego dowiedziałam się już dawno temu...

-Nie powinieneś być w pracy? - spytałam, kiedy wyszliśmy ze szpitala biorąc wcześniej wypis i leki przeciwbólowe.

-Kiedy byłaś nieprzytomna zawsze ktoś z nas był przy tobie. - powiedział nie patrząc na mnie, tylko przed siebie - Kiedy ktoś z nas miał wolne, to siedział przy tobie. Nawet nie wiesz, jak bardzo się martwiliśmy. - powiedział, po czym bezceremonialnie się do mnie przytulił.

Odetchnęłam głęboko przytulając się do niego. Uriah od nowicjatu był moim najlepszym przyjacielem. Tak samo, jak na Christinie zawsze mogłam na nim polegać. W jego ramionach mogę się uspokoić.

Jednak to nie jest takie samo. Moje ciało nie pasuje tak idealnie, jak do ciała Tobiasa. W jego ramionach nie czuję się tak bezpieczna, jak w ramionach Tobiasa. Jego zapach nie przypomina mi o domu i bezpieczeństwie. Uriah nie jest nim. I nigdy nie będzie.

-Dziękuję. - powiedziałam w jego koszulkę, na co on pocałował mnie w czubek głowy.

Ten gest wydawał mi się nie na miejscu. Jednak poczułam, jak po moim ciele przepływa fala ciepła. Momentalnie w moich oczach wezbrały łzy, ale je powstrzymałam. Nie mogę płakać. To tylko Uriah. On jest moim najlepszym przyjacielem i nie mam zamiaru go stracić przez moje wyolbrzymianie. To był tylko zwykły gest. Opanuj się Tris...

Dalszą drogę do mojego mieszkania przeszliśmy w milczeniu. Oboje byliśmy pogrążeni w swoich myślach, jednak Uriah uważał, żebym nie poleciała na twarz. Przez cały czas myślałam o tym, kto mnie zaatakował. Równocześnie myślałam o tym, kto jest Alfą.

Byłam taka zamyślona, że nawet nie zauważyłam, kiedy stanęliśmy przed moim mieszkaniem, a Uriah otwierał drzwi. Miałam lekkie mroczki przed oczami, które pojawiły się tam nie wiem skąd. W końcu wylądowałam na swojej kanapie, a koło mnie usiadł Uriah.

-Niedługo zaczynam zmianę. - powiedział, a ja wiedziałam do czego zmierza - Za godzinę Christina skończy pracę. Poradzisz sobie? - spytał, na co ja prychnęłam.

-Uważasz, że jestem słaba? - spytałam, na co on otworzył szeroko oczy - Nie jestem warzywem. Dam sobie radę. - powiedziałam, na co on tylko kiwnął głową i wyszedł z mieszkania.

Kiedy byłam sama mogłam zrzucić swoją maskę. Od razu wyciągnęłam dwie tabletki przeciwbólowe i połknęłam je bez zbędnej pomocy. Wstałam z kanapy i ruszyłam do łazienki. Specjalnie nie patrzyłam w lustro. Nie chciałam widzieć tego obrazu nędzy i rozpaczy. Zamiast tego wzięłam zimny prysznic. Niestety nie wzięłam pod uwagę tego, że bandaż na mojej głowie nasiąknie wodą. Zakręciłam wodę i syknęłam z bólu opierając głowę o ścianę. Moja ręką nie była w lepszym stanie, bo musiałam uważać na szwy, ale była bardziej znośna, niż rana na głowie.

Odkręciłam wodę ponownie, ale tym razem uważałam na głowę. Najtrudniej było umyć włosy, ale po nie wiem, jak długim czasie i wielu kombinacjach wreszcie się to udało.

Wyszłam spod prysznica i założyłam pierwszą rzecz, która nawinęła mi się pod rękę. Była to koszulka Tobiasa, która często (jak miałam doła) służyła mi, jako piżama i getry. Spojrzałam na siebie w lustrze i zauważyłam obraz nędzy i rozpaczy, do którego zdążyłam się już przyzwyczaić.

Odwróciłam wzrok od lustra i przeczesałam krótko włosy na tyle, na ile mogłam i założyłam czyste bandaże. Wyszłam z łazienki i od razu ruszyłam do kuchni. Leki przeciwbólowe mi pomogły, ale żołądek wzywa po swoje. W kuchni zionęło pustką, ale w końcu znalazłam jedną brzoskwinię i dwa jabłka. Wzięłam brzoskwinię i usiadłam przy wyspie.

Jedząc brzoskwinię zaczęłam myśleć o tym wszystkim, co się stało podczas ostatniego tygodnia.

1. Włamano mi się do mieszkania, które zostało zdemolowane. Wszędzie powypisywali pogróżki i zostawili list z groźbami oraz zdjęcie.

2. Jeden z nowicjuszy rzucił we mnie nożem podczas treningu.

3. Dziwna sytuacja z Ann i prośba Cartera.

4. Kolejny list kilka godzin po włamaniu, który mówił, że nie żyje Evelyn. Zeke miał to sprawdzić, więc muszę z nim o tym porozmawiać.

5. Włamanie do mojego mieszkania i łomotnięcie mnie w łeb.

Niektóre z tych rzeczy to błahostki, jak sprawa z Ann i Carterem, a inne, jak ta z Evelyn, są ważne. To wszystko się wydarzyło podczas ostatniego tygodnia, ale jeżeli by to wszystko powkładać na odpowiednie miejsca to by wyszło, że powiązane ze sobą są wszystkie te sprawy, oprócz wypadku na treningu i sprawy Ann i Cartera.

Jednak wciąż mi coś w tym nie pasowało. To ostatnie wydarzenie... Po tym, jak dostałam list na dachu, w którym napisali mi, że mam czekać na informację co do miejsca spotkania, nie wydaje mi się, żeby to byli oni. Do tego ten liścik...

Zemsta

To mi nie pasuje do reszty. Tak, jakby to zrobiła kompletnie inna osoba. Tylko nie wiem kto...

Potrząsnęłam głową z bezsilności. Nienawidzę być bezsilna. To jest okropne uczucie, kiedy twój los, albo los kogoś, kogo kochasz zależy od przypadkowej osoby. To jest do bani...

Kiedy zjadłam brzoskwinię poczułam się okropnie zmęczona. Ruszyłam do sypialni, gdzie zasnęłam, kiedy moja głowa dotknęła poduszkę.

Znowu byłam w tym pięknym miejscu. Tym razem jednak nie rozglądałam się, ani nie przejmowałam głosem ptaków i szumem strumyka. Całą moją uwagę skupiłam na Tobiasie, który tak jak ostatnio siedział na końcu pomostu. Bez zastanowienia podeszłam do niego, a kiedy byłam blisko Tobias wstał i porwał mnie w swoje ramiona. Bez wahania wtuliłam się w niego i pragnęłam, żeby ta chwila nigdy się nie skończyła. Był tu przy mnie. Słyszałam jego bicie serca i czułam jego oddech na swojej szyi.

-Nie zostawiaj mnie... - powiedziałam cicho do jego koszulki.

-Nigdy, Tris. Nigdy... - powiedział całując mnie w czubek głowy, ale dalej nie wypuszczając z objęć.

Nie wiem, ile czasu minęło. Sekundy. Minuty. Godziny. To wszystko zlało mi się w jedną całość. Było ważne tylko jedno. On przy mnie...

-Niedługo znowu się spotkamy... - powiedział prosto do mojego ucha - Tym razem na bardzo długo... - powiedział, a jego oddech łaskotał mnie w szyję.

-Na zawsze? - spytałam.

-Na zawsze... - powiedział, po czym pocałował mnie w usta - Kocham cię... - powiedział w moje usta.

Ten jeden gest znaczył więcej, niż tysiąc słów. A te dwa słowa znaczyły jeszcze więcej, bo moje serce należało na zawsze do niego...

Rozdział!

Spokojny. Taki miał być, a w nim mnóstwo wątpliwości. Czy Tris da sobie radę ze wszystkimi swoimi problemami? Czy Tobias dotrzyma obietnicy i Tris będzie z nim na zawsze? Czy to oznacza, że Tris umrze?

Wiele pytań, a odpowiedzi w następnych rozdziałach. W tych bliższych i tych dalszych.

A teraz pytanie do was.

Uwaga! Uwaga!

Jakiej muzyki słuchacie? Czekam na tytuły waszych ulubionych piosenek w komentarzach (lub na PV).

A teraz jedno...

Odwagi!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top