7. Kobieta o stu twarzach...

Carter

Patrzę na tą kobietę, która jest jedną wielką tajemnicą. Na pierwszy rzut oka jest typem zimnej suki. Jednak, kiedy z nią rozmawiałem na dachu Hancocka... Była kompletnie inna. Troskliwa, z empatią. Martwiła się o Ann i mi pomogła. 

Wtedy na tym dachu wiele u niej zauważyłem. Na początku się trochę przestraszyłem, że ona będzie tam razem z nami. Nawet chciałem wyjść, ale jednak ciekawość zwyciężyła. Na początku zachowywała się, jak szczęśliwa dziewczyna u boku chłopaka, który ją kocha. Cały czas się razem śmiali i wygłupiali. Wszystko się jednak zmieniło, kiedy dostała ten list. Wtedy stała się małomówna i tak jakby nieobecna. Kiedy razem z Leną poprosiliśmy ją o pomoc to nam pomogła. Podała nam sposób prosty i logiczny tak, jakby to samo kiedyś ją spotkało. Wtedy zauważyłem, że cały czas bawiła się naszyjnikiem z pierścionkiem zaręczynowym, a na palcu miała obrączkę ślubną. Chciałem ją o to zapytać, ale pokręciła głową tak, jakby czytała mi w myślach. Nie chce rozmawiać o swoich sprawach prywatnych, co może być z dwóch powodów. Może nie chcieć rozmawiać o tym z nowicjuszami, albo może nie chcieć rozmawiać o przeszłości.

I jeszcze ten moment, kiedy powiedziała, że dla ludzi których kocha zrobiłaby wszystko... Powiedziała jeszcze, że wszyscy zasługują na drugą szansę, ale mało kto potrafi z niej skorzystać.

Tris "Sześć" - kobieta o stu twarzach.

-Erudyta! - usłyszałem, na co aż podskoczyłem przestraszony - Jeżeli chcesz polatać w obłokach, to skocz na główkę z samolotu, a teraz do ćwiczeń! - krzyknęła, a ja od razu zacząłem wykonywać jej polecenia.

Rozejrzałem się dookoła, bo przez moje zamyślenie się nie wiedziałem, co mam zrobić. Spojrzałem błagalnym wzrokiem na Lenę, która powoli od początku zaczęła mi pokazywać ruchy. Zacząłem powtarzać po niej ruchy, które były w miarę proste, jednak bardziej skomplikowane niż te, które ćwiczyliśmy w piątek.

Tris cały czas kręci się wokół nas, ale jest bardzo zdystansowana i chłodna. Zupełnie tak, jakby coś ją trapiło, a nas traktowała, jako zwykłe oderwanie się od problemu. Jednak wcale nie jest zamyślona. Co to, to nie. Jest maksymalnie skupiona na naszym treningu i wytyka nam każdy najmniejszy błąd. Najbardziej uczepiła się Josha, ale innym też nie odpuściła.

Po godzinie ćwiczeń nadeszła pora na walki. Dzisiaj będą pierwsze walki naszego nowicjatu, więc nie wiem, na co mam się przygotować. Tym bardziej, że na tablicy pisze, że walczę z Tom'em.

Tom to niski, ale dobrze zbudowany Prawy. Z tego, co wiem dwa lata temu przeniósł się do Chicago z Seattle. Ma blond włosy i lekkie rysy twarzy. Z tego, co widziałem na treningu, to jest dobry. Niestety nie wiem nic, poza to co widzę. Nie znam żadnych technik, ani sztuczek. Mam tylko kilka przećwiczonych ruchów. Wynik walki jest już praktycznie przesądzony.

Jakim ja jestem Erudytą, że nawet nie mogę wymyślić taktyki walki. Teoretycznie powinienem mieć spore szansę poprzez siłę planowania i przewidywania, ale jestem kompletnym debilem. Powinienem myśleć subiektywnie o sobie i o wszystkim, ale jestem za bardzo obiektywny. Od zawsze miałem niskie mniemanie o sobie. Według psychologii Erudycji to ma związek z niedowartościowaniem przez rodziców. Oni od zawsze faworyzowali moją starszą siostrę, która też przeszła do Nieustraszoności. To dzięki niej trafiłem na tyrolkę, która była dla mnie świetna, chociaż pewnie jej nie powtórzę. Nie pozwala mi mój zmysł logicznego myślenia.

Na matę weszła Lena z Juliette. Według teorii prawdopodobieństwa i moich porównaniach siły, umiejętności i postawy powinna wygrać Lena. Po trzech minutach moje przypuszczenia się potwierdziły.

Druga walka była moja. Wszedłem na lekko chwiejnych nogach na matę, a przede mną stał już gotowy Tom. Tris zasygnalizowała rozpoczęcie walki i się zaczęło.

Tom zaatakował szybko waląc mnie pięścią w brzuch. Skuliłem się na sekundę, ale potem się zamachnąłem chcąc trafić Toma w bok, ale ten zrobił unik i podciął moje nogi. Runąłem, jak długi a mój przeciwnik to wykorzystał. Kopnął mnie w bok, a potem usiadł na mnie i zaczął obijać mnie po twarzy.

-Koniec! - krzyknęła Sześć obojętnym głosem. Może mi się wydawało, ale czy ja nie słyszałem tam odrobiny przejęcia? - Wygrywa Tom.

Chłopak zszedł ze mnie i wrócił do grupy swoich znajomych. Koło mnie pojawiła się Tris, która pomogła mi wstać i podpierając mnie zaprowadziła mnie na ławkę. Usiadłem na niej ciężko, a ona ukucnęła przede mną zachowując bezpieczną odległość.

-Ile palców widzisz? - spytała pokazując trzy palce.

-Trzy. - odpowiedziałem, na co ona wstała.

-Masz rozciętą brew i kilka siniaków, ale nie będzie potrzeby żeby zszywać. - powiedziała, a potem odeszła tak, jak gdyby nigdy nic.

Patrzyłem, jak odchodzi i zacząłem się zastanawiać nad jej powódkami. Nigdy nie spotkałem takiej kobiety, zagadki. Do tego nieodłączna czarna, męska bluza, która zawsze jest z nią. Tak, jakby nie chciała się z nią rozstawać. To jest bardzo dziwne.

-No. No. No. - usłyszałem nad głową Lene, która potem usiadła obok mnie - Wyglądasz pięknie. Nie ma co. Z tym fioletowym jest ci do twarzy. - powiedziała ze śmiechem.

-Wywalą mnie z frakcji. - powiedziałem chowając twarz w dłoniach, a potem syknąłem z bólu, bo dotknąłem rozciętej brwi.

-Nie dramatyzuj. Nauczysz się jeszcze. - powiedziała kładąc rękę na moim ramieniu - Zobacz. Ann walczy.

Jak na zawołanie zerwałem głowę i zobaczyłem Ann, która stała na macie na przeciwko Mii. Obie dziewczyny już walczyły, a szanse, tak samo jak i walka, były wyrównane. Dziewczyny były podobnego wzrostu i postury. Ann krążyła powoli dookoła Mii, która powtarzała jej ruchy. Ann zaatakowała ciosem w brzuch, ale Mia zrobiła unik i ją podcięła. Ann szybko wstała, ale Mia zdążyła ją walnąć pięścią w policzek, a potem kopnąć w nogę. Ann się zachwiała, co Mia wykorzystała powalając ją na ziemię prostym podcięciem. Czarnowłosa była przez chwilę zamroczona, na co Mia usiadła na niej i przyłożyła jej rękę do gardła dłonią łapiąc za włosy.

-Wygrała Mia! - powiedziała Tris, po czym tak samo, jak mi pomogła wstać i podprowadziła na ławkę - Ile palców widzisz? - spytała klęcząc przed nią i pokazując dwa palce.

-Dwa. - powiedziała po chwili zastanowienia, a potem spojrzała na Tris błagalnie - Ja... - zaczęła ze skruchą, ale blondynka jej przerwała.

-Siedźcie tu jeszcze jakieś piętnaście minut. - powiedziała - Lena na matę - powiedziała, po czym dodała ciszej, jakby do siebie - Jak tak dalej pójdzie, to będzie nowicjat kalek, a nie Nieustraszonych. - po czym wstała i odeszła razem z Leną, a Ann schowała twarz w dłoniach.

-Co się dzieje? - spytałem z troską.

-Ona mnie nienawidzi. - powiedziała zrozpaczona.

-Nie mów tak. - powiedziałem kładąc jej dłoń na ramieniu, żeby ją pocieszyć - A w dodatku to tylko instruktorka. Musi być subiektywna.

-To nie jest tylko instruktorka. Nigdy nie była tylko instruktorką. - powiedziała, na co ja zmarszczyłem brwi, ale nie dopytywałem, bo widziałem, że nie ma ochoty na rozmowę o tym.

-Masz dzisiaj czas? - spytałem mając nadzieję na twierdzącą odpowiedź.

-Pewnie. - powiedziała lekko drżącym głosem - Reszta jest dzisiaj zajęta, więc mam czas. - powiedziała trochę pewniej, niż jeszcze chwilę temu.

-To super, bo od dawna chcieliśmy ciebie lepiej poznać. - powiedziałem z lekkim uśmiechem - Każdy tutaj zna każdego, albo zna kogoś, kto go zna. Ty jesteś tu jedyna z Altruizmu i nic o tobie nie wiemy. - dodałem widząc jej zmieszaną minę, ale to chyba nie pomogło, bo po moich słowach zmieszała się jeszcze bardziej, ale przytaknęła.

Jaka ona jest piękna... - pomyślałem już po raz tysięczny tego dnia. Jej długie, czarne włosy są lekko falowane, a aktualnie związane w koński kucyk na czubku głowy. Jej cera była pełna życia i bez żadnej skazy. Miała pełne, różowe usta i te oczy... Brązowe, wielkie, przewiercające człowieka na wylot. Mógłbym w nie patrzeć całymi dniami i by mi się to nie znudziło. Jestem pewny, że będziemy się świetnie bawić...

~~~

Po treningu mieliśmy czas wolny. Josh i reszta jego paczki gdzieś zniknęli, co ułatwiło nam porozmawianie z Ann na spokojnie. Dzisiaj jeszcze przed porannym biegiem Tris wyciągnęła zaspanego Josha z łóżka i pociągnęła go nad przepaść. Nikt nie protestował, oprócz Ann, która próbowała to wszystko powstrzymać, ale bezskutecznie. Josh musiał przez pięć minut zwisać na barierce. Udało mu się to z trudem, a Tris patrzyła na to wszystko lekko nieobecnym wzrokiem, jakby była zatopiona we wspomnieniach.

Usłyszałem podczas przerwy obiadowej, jak Josh mówi swojej bandzie, że Sześć jeszcze pożałuje swojego zachowania. Odgrażał się bardzo mocno, ale wątpię, żeby cokolwiek zrobił. Za bardzo będzie cykorzył przed zostaniem wywalonym z frakcji.

Znam Josha od wielu lat. Nasi rodzice się ze sobą przyjaźnią, ale ja jego nienawidzę. Od zawsze byłem zmuszany do spędzania z nim czasu, chociaż ciągle protestowałem. Zna Josha na wylot. Mieszkał dwa piętra pode mną razem z ojcem i dwójką młodszego rodzeństwa. Jego matka zginęła podczas wojny frakcji, kiedy bezfrakcyjni przejmowali władzę w mieście. Z tego, co pamiętam obwinia o wszystko ówczesną przywódczynię bezfrakcyjnych Evelyn Johnson. Nienawidzi jej z całego serca. Po śmierci jego matki ojciec przestał się interesować nim i jego rodzeństwem. Zostali sami na pastwę losu. Teraz jego rodzeństwo ma po piętnaście lat (są bliźniakami) i nie mogą się doczekać swojej Ceremonii Wyboru.

Wracając do Josha... Jest typem perfekcjonisty, którego bulwersuje każda nieudana próba. On od razu chciałby umieć robić najlepiej wszystko, za co się tylko bierze. Kiedy mu się to nie udaje staje się agresywny. Tak było od zawsze, chociaż swoje rodzeństwo traktował zupełnie inaczej. O nich, jako jedynych się troszczył i nigdy na nich nie podniósł ręki. Często bronił ich przed "łobuzami" w szkole, chociaż sami nie byli lepsi. Wdali się w brata...

Siedzieliśmy po kolacji w sypialni i rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Przedstawiłem pokrótce Ann całą paczkę, a ona powiedziała nam coś o sobie. Dowiedziałem się, że mieszkała sama z mamą i, że przeprowadziły się do Chicago całkiem niedawno. Jest naprawdę niesamowita. Złapała kontakt z każdym z naszej paczki. Jestem pewny, że każdy ją polubił, a potem zaczął się ten temat...

-Co sądzicie o Tris? - spytała Mela przyglądając nam się uważnie.

Mela jest na pierwszy rzut oka platynową blondyną, ale jest dużo mądrzejsza, niż się wydaje. Jej błękitne oczy mówią, że jeszcze nic o niej nie wiemy, chociaż jest nad wyraz rozgadaną osobą. Zawsze się uśmiecha i rozwesela innych. Jednak zawsze umie wysłuchać i dobrze doradzić, w szczególności w sprawach sercowych (jak nam się przedstawiła podczas naszej pierwszej rozmowy).

-Jest dziwna... - zaczął Mark.

-Zawsze chodzi w tej samej bluzie dresowej... - dodała Lena.

-Skrywa więcej tajemnic, niż sądzicie... - powiedziała zamyślona Ann.

-Co masz na myśli? - spytała zaciekawiona Mela podsuwając się bliżej dziewczyny.

-Nie wiem, czy powinnam o tym mówić. - powiedziała lekko speszona, ale po wiecznych błaganiach Meli w końcu uległa - Poznałam ją w dziwnych okolicznościach. - zaczęła, a wszyscy nagle zamieniliśmy się w słuch - To było rok temu. W środku nocy do naszych drzwi zapukała mocno poobijana, przestraszona, brudna i wygłodzona dziewczyna. Ostatkiem sił zdążyła powiedzieć, że nie chce do szpitala, a potem zemdlała przed domem. Razem z moją mamą zaniosłyśmy ją do  naszego salonu i wezwałyśmy lekarza. Okazało się, że miała połamane żebra, wiele ran ciętych i nie jadła od co najmniej trzech dni. Kiedy się obudziła przedstawiła nam się, jako Sześć i ciągle powtarzała, że musi wracać do domu, bo czeka tam na nią ktoś ważny. Kiedy się już trochę pod kurowała, tak jakiś tydzień po pojawieniu się u nas, do naszego domu przyszli Nieustraszeni. Była ich dwójka. Dziewczyna, to Christina, a chłopak nam się nie przedstawił. Zabrał ją na przesłuchanie na górze, a potem oznajmił, że musi zabrać więźnia do więzienia. Potem okazało się, że to była sama Tris Prior. Bohaterka Chicago, która została porwana trzy tygodnie temu. Razem z mamą nie mogłyśmy w to uwierzyć. Potem widziałam ją dopiero w dniu Ceremonii Wyboru. - powiedziała kończąc swoją opowieść.

-Wow. - powiedziała Mela patrząc uważnie na Ann - Po prostu wow.

-Uciekła porywaczom ze złamanymi żebrami... - powiedział Mark z uznaniem kiwając głową.

-Ona ma pewnie więcej swoich problemów, dlatego nie chcę jej osądzać. - wytłumaczyła Ann, na co się zgodziłem.

-Ona w sumie jest całkiem całkiem. - powiedziała Mela bujając w obłokach - Ciekawe, czy ma kogoś.

-A co? - spytała żartobliwie Lena - Napaliłaś się?

-Pewnie. Nic tylko brać. - powiedziała rozmażona dziewczyna.

-Widziałem u niej pierścionek zaręczynowy, jako naszyjnik i obrączkę ślubną. - powiedziałem, a wszyscy dookoła umilkli i spojrzeli na mnie z wielkimi oczami.

Nastała cisza nie do zniesienia. Wszyscy byli zatopieni w swoich myślach. Ja myślałem o naszej tajemniczej instruktorce, która ma sto twarzy...

-Ona jest bardziej tajemnicza, niż nam się wydaje. - powiedział w końcu Mark, a ja pokiwałem głową.

Spojrzałem na zegarek na ręce i drastycznie wstałem z szeroko otwartymi oczami. Już jest ta godzina?!

-Muszę lecieć! - powiedziałem szybko - Mam się dzisiaj spotkać ze Skarlett. - dodałem, na co oni pokiwali głową w niemym znaku zgody - Ann. Może pójdziesz ze mną? - zaproponowałem, nim zdążyłem pomyśleć.

-Nie. Dzięki. - powiedziała trochę rozczarowana - Nie chcę wam przeszkadzać. - dodała smutno.

-Nie mów tak. - powiedziałem i chwyciłem ją za rękę - Chodź. - pociągnąłem ją, a ona wstała i opornie, ale poszła ze mną.

Nic do siebie nie mówiliśmy przez całą drogę nad przepaść, gdzie miała czekać na mnie Skarlett. Cały czas trzymałem Ann za rękę i muszę przyznać, że to najpiękniejsze uczucie pod słońcem. Nie wyrywała ręki, ale szła niepewnie i cały czas się rozglądała dookoła, jakby nie chciała, żeby nas ktoś razem zobaczył. Jednak ja na to nie zwracałem uwagi. Dla mnie ważne było to, że osoba w której się zauroczyłem jest tu przy mnie i trzymam jej rękę w swojej. To okropnie samolubne, ale nic na to nie poradzę. Taki już jestem. Nie wiem jeszcze, czy to co czuję do Ann to miłość. Wiem, że mi się podoba i pragnę być cały czas przy niej. Na pewno jestem zauroczony, bo nie mogę przestać o niej myśleć, ale czy to jest miłość? Czy ja się w niej zakochałem? Nie umiem sobie odpowiedzieć na to pytanie...

Jedno jednak wiem na pewno. Ona jest dla mnie bardzo ważna. I nie chcę sobie nawet wyobrażać życia bez niej.

Piętnaście minut później byliśmy już na miejscu, gdzie czekała na nas Skarlett. Była moim kompletnym przeciwieństwem. Średniego wzrostu kobieta z długimi, zafarbowanymi na biało włosami i lekkimi rysami twarzy stała tyłem do nas opierając się o barierkę i patrząc na wodospad. Była ubrana w czarny, dopasowany kombinezon, który idealnie podkreślał jej krągłości. Zawsze wiedziała, jak zwrócić na siebie uwagę ludzi, a zwłaszcza mężczyzn. Kiedy się odwróciła i nas zobaczyła błysnęła białymi, prostymi zębami i obdarzyła nas szerokim uśmiechem swoich pełnych, czerwonych warg.

-Jak zawsze spóźniony. - powiedziała z uśmiechem i mnie przytuliła, po czym zwróciła się do Ann - Jestem Skarlett. - przedstawiła się wyciągając rękę.
-Ann. - przedstawiła się i potrząsnęła ręką trzy razy.

-Miło mi. - powiedziała z uśmiechem, po czym zwróciła się do mnie - Wreszcie sobie kogoś znalazłeś Carti...

Myślałem, że się zapadnę pod ziemię. Skarlett od zawsze waliła prosto z mostu, ale nie spodziewałem się, że powie coś takiego. Posłałem jej mordercze spojrzenie, a ona tylko wywróciła oczami i pocałowała mnie w policzek. Przysięgam. Kocham ją, ale czasami mam ochotę ją zabić...

-Jestem jego przyjaciółką. - powiedziała pośpiesznie Ann z lekkim rumieńcem na policzkach, z którym wyglądała uroczo...

-Więc... - chciałem od razu przejść do konkretów - O co chodzi?

-Och Carti... Carti... Carti... - zaczęła kręcić głową, jakby mnie upominała, czego wręcz nie znosiłem, jak byłem mały - Zawsze byłeś mało cierpliwy. Ale przejdźmy do konkretów, bo niedługo mam randkę. - posłała mi znaczące spojrzenie, a potem zaczęła - Mam wiadomość z domu. Matka źle się czuje. Byli z nią u lekarza. Podobno zostało jej kilka miesięcy życia.

Na tą wiadomość zbladłem. Matka, jaka była taka była, ale mimo wszystko ją kocham. Zawsze była przy mnie, kiedy tego potrzebowałem, chociaż przez większość czasu mnie porównywała do Skarlett, to i tak ją kocham.

-Co jej jest? - wydusiłem z siebie. Już teraz się nie uśmiechała. Była śmiertelnie poważna.

-Rak kości. - powiedziała, po czym mnie przytuliła, a ja wtuliłem się w nią, jak kiedyś gdy byliśmy mali, a ja potrzebowałem pocieszenia.

I wtedy wszystko się zadziało tak szybko, że aż nie wiem, jak to opisać. Zauważyłem dopiero to, że do Skarlett podeszła Christina, instruktorka urodzonych w Nieustraszoności,  razem z jakąś kobietą z czerwonymi włosami. Powiedziały coś Skarlett do ucha, po czym pośpiesznie pobiegły w stronę szpitala, jak mi się wydaje.

-Ciekawe wieści. - powiedziała dopiero teraz puszczając mnie z objęć - Przez najbliższy czas jestem waszym instruktorem. - powiedziała uśmiechając się lekko.

Jak myślicie. Co się stało? Dlaczego Skarlett będzie instruktorem? Czy Carter będzie z Ann?

Wiele pytań i wiele odpowiedzi. Każdy ma inne mniemanie o przyszłości tego opowiadania.

Dodaję rozdział dzisiaj (Uwaga! Nie jest sprawdzony), ponieważ w niedzielę nie będzie mnie w domu i nie będę miała jak dodawać, anj pisać rozdziału.

Odwagi!

I tu jest pies pogrzebany...

Dodałam na telefonie ten rozdział w czwartek i do dzisiaj nie dostałam żadnego odzewu. Dlaczego? Ponieważ coś się powaliło i nie dodał się na komputerze, pomimo, że na telefonie jest dodany. Czy ktoś mi wytłumaczy bezsensowność tego zdarzenia?

Więc przepraszam za opóźnienie. To było nieumyślnie!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top