20. Wizyta Cole'a
Wstałam z łóżka i odetchnęłam głęboko. Dzisiaj jest piątek. Dzień, w którym zamiast iść na imprezę spędzę z małą Lynn w domu. Znowu uległam prośbie Shauny. Kim bym była, gdybym jej odmówiła?
Jak w amoku ruszyłam do łazienki, żeby zrobić szybki prysznic. W mojej głowie ziała pustka, puki nie napełnił jej ktoś niepożądany. A właściwie Caleb.
Dzień po tym, jak Tobias został oficjalnie nowicjuszem były jego urodziny. Wtedy również miałam niespodziankę na mieście...
Szłam przed siebie tymi znajomymi ścieżkami, które teraz były mi co najmniej obce. Spacerowałam późnym wieczorem po pustych uliczkach Altruizmu i zastanawiałam się, dlaczego tak w ogóle tutaj przyszłam.
Urodziny Caleba zawsze w naszej rodzinie były obchodzone zgodnie z tradycją. Jubilat był traktowany przez ten dzień, jak dorosły, a rodzice rozmawiali z nim, jak z pełnoletnim. Nigdy jednak nie dostał żadnego prezentu, ani niczego takiego. Nie możemy być egoistyczni. Nawet w dzień swoich urodzin.
Bezinteresowność polega na pomocy innym bez oczekiwania żadnych korzyści. Nigdy się do tego nie nadawałam. Byłam zbyt egoistyczna. Pomimo upływu lat to jedno się nie zmieniło. Nadal jestem egoistką.
Nie jestem jednak tą samą dziewczyną, która nie wiedziała co robić podczas swojej Ceremonii Wyboru. Byłam inna. Bardziej zdecydowana. Wiedziałam czego chciałam od życia. Wiedziałam również, jak to osiągnąć. Nigdy nie szłam na skróty. Po prostu dążyłam do celu. Jednak znałam również umiar. Nie lubiłam palić za sobą mostów. Nie wiadomo, który kiedyś ci się przyda.
Szłam drogą, którą pokonywałam milion razy. Wiedziałam, gdzie są dziury w drodze. To było takie znajome, ale jednocześnie takie obce dla mnie. Nie Wiedziałam, co mam czuć. Byłam bezradna.
Kiedy doszłam do celu, stanęła w miejscu. Wpatrywałam się w budynek w milczeniu. Nie wiedziałam po co tu przyszłam. Po prostu poczułam, że jeżeli znowu zostanę w mieszkaniu, to zwariuję. Więc ubrałam się i po prostu wyszłam. Nie zastanawiałam się nad tym, gdzie idę. Po prostu wskoczyłam do pociągu i wyskoczyłam w Altruiźmie.
Przed oczami miałam szczęśliwe chwile z rodziną. Mimowolnie do oczu napłynęło mi łzy. Nie widziałam rodziców już kilka lat. Odkąd zostali zamordowani...
Odkręciłam się na pięcie i zaczęłam biec przed siebie. Nie patrzyłam gdzie. Nogi same mnie prowadziły. Już nie mogłam powstrzymać łez. Po prostu biegłam. Nie zwracałam uwagi na dziury, doły i inne przeszkody. Omijałam je sprawnie i bez żadnego problemu.
Nawet nie zauważyłam, kiedy dobiegłam do torów. Moje nogi bolały mnie od tak dużego wysiłku. Kręciło mi się w głowie i musiałam usiąść, opierając się plecami o jakiś gruz, który akurat się tam znajdował. Odchyliłam głowę do tyłu i wpatrzyłam się w nocne niebo.
Dzisiaj niebo było bezchmurne. Widać wszystkie gwiazdy i księżyc. Ten widok był piękny. Łzy przestały płynąć z moich oczy, a w zamian tego pojawiła się tęsknota. Tęsknota za rodzicami i tymi wszystkimi szczęśliwymi chwilami. Nie tęskniłam za swoim dawnym życiem, ale tęskniłam za osobami z mojego dawnego życia.
Westchnęłam głośno i zamknęłam oczy. Nie wiedziałam, co mam teraz robić. Najchętniej poszłabym do Tobiasa i się do niego przytuliła. W jego ramionach zapomniałabym o tym wszystkim. Jestem tego pewna. Jednak, czy mogę traktować go tak przedmiotowo? Przecież on też ma uczucia, swoje życie. Nie może wiecznie mnie niańczyć. To mija się z celem.
Otworzyłam oczy i wtedy zauważyłam, że nie jestem sama. Spojrzałam w prawo i zobaczyłam kogoś, kto krył się w ciemności. Mimo, że nic była jasna nie widziałam, kto to jest. Dopiero, kiedy się odezwał rozpoznałam bezbłędnie ten głos.
-Znowu się spotykamy... - powiedział.
Patrzyłam mu w twarz, ale nie czułam żadnych emocji. Byłam z nich kompletnie wyprana. On za to patrzył na mnie z pogardą i czymś w rodzaju niechęci. Nie jest mu to na rękę, że mnie spotkał. On nie chciał tego spotkania tak samo, jak ja.
-Witaj Caleb. - powiedziałam.
Patrzyłam na niego i nadal nic nie czułam. Caleb nic się nie zmienił. No może oprócz tego, że na jego policzku uformował się sporej wielkości fioletowy siniak. Patrzyłam na niego obojętnie, bo wiedziałam, że jeżeli pokażę swoje prawdziwe uczucia, to nie da mi spokoju. Dlatego tłamsiłam w sobie wszystko i czekałam na jego ruch.
-Co tutaj robisz? - spytał, na co ja prychnęłam.
Naprawdę? Jedyne pytanie, na jakie go stać to, co tutaj robisz? To chyba jakiś żart i to niezbyt śmieszny. Spojrzałam na niego spod przymkniętych powiek i nic nie powiedziałam, tylko po prostu patrzyłam się na niego.
-Masz zamiar mnie olewać? - spytał głosem przepełnionym irytacją - Zgoda. Ale ja ci jednak coś powiem.
To może być ciekawe... - przemknęło mi przez głowę.
Patrzyłam na Caleba wyczekująco. Nie mam zamiaru dawać mu tej satysfakcji. Nie mogę pokazać, że jego słowa coś dla mnie znaczą. To nie wchodzi w grę.
-Całe swoje życie byłem idealnym synem. - zaczął - Zawsze przestrzegałem zasad. Pomimo to zawsze byłem tym gorszym. To ty liczyłaś się bardziej. Nienawidziłem cię za to, ale to ukrywałem. Nie mogłem tego pokazać rodzicom. Zabiegałem o ich względy, miłość, ale to nic nie dawało. Dla nich zawsze liczyłaś się tylko ty...
-Co ty pieprzysz? - nie wytrzymałam w końcu - Rodzice cię kochali!
-To nieprawda. - powiedział nadal spokojnie, a każde jego słowo było wypowiedziane obojętnym tonem - Oni mnie nienawidzili, ale nie pokazywali tego przy tobie. Oni widzieli, że jestem inny. Że nie będę Altruistą. Dlatego mnie nie znosili. U ciebie widzieli to samo, ale na ciebie nie byli źli. Zawsze byli źli na mnie.
W tamtej chwili nie wytrzymałam po prostu. Wstałam z ziemi, podeszłam do Caleba i ponownie tego tygodnia uderzyłam go w twarz. Jego głowa poleciała w bok, a on wydał z siebie jęk bólu.
-Nie waż się tak mówić o rodzicach! - powiedziałam głosem, który cały ociekał jadem - Oni cię kochali! Nie wieżę, że ty mówisz coś takiego. To jest po prostu niedorzeczne!
-To jest prawda! Przejrzyj wreszcie na oczy Tris! Nic nie jest takie, jakie się wydaje. - powiedział.
Kiedy zamilkł po prostu się odwrócił i poszedł sobie. Nawet nie zamierzałam go zatrzymywać. Byłam za bardzo zaskoczona jego słowami.
Co on pieprzył? Przecież on był całym światem dla rodziców! Oni go kochali! Dlaczego on tak mówi?
Usłyszałam odgłos przyjeżdżającego pociągu. Nie zastanawiając się dłużej po prostu do niego wskoczyłam. Położyłam jedną dłoń na uchwycie od drzwi i wpatrzyłam się w przemijający krajobraz miasta...
Tamtego dnia, kiedy wróciłam do frakcji byłam cała roztrzęsiona. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Dlatego poszłam do Christiny. Nie było z nią Henry'ego, więc po kilku minutach wino poszło w ruch. Opowiedziałam jej całą historię z Calebem.
Ona cały czas mnie słuchała, a na koniec powiedziała tylko: "Ale gnojek." Nie mogłam przestać się śmiać przez kilka minut. To było zapewne przez wino, ale zawsze coś. Nie miałam najlepszego humoru następnego dnia. Ani żadnego kolejnego.
Wczoraj jednak coś się zmieniło. Nie mogłam dłużej czekać, bo wiedziałam, ze zwariuję. Poprosiłam Zeke'go o przysługę, a ten, kiedy tylko dowiedział się o co chodzi, zgodził się bez wahania. I takim sposobem skończyłam całując Tobiasa na budynku Hancocka.
Teraz jednak miałam okropnego doła. Już dawno wybaczyłam Tobiasowi to wszystko, ale nie cofnę kary dla niego. Został jeszcze tydzień. Mimo to tęsknię za nim. To normalne. W końcu widuję go codziennie, a nie mogę go dotknąć, ani nic takiego. Żałuję, że wymyśliłam tą karę, ale to pozwoliło mi przemyśleć całą sytuację na trzeźwo.
Dzięki temu czasowi wiem, że Tobias jest idiotą, którego kocham. I to musi mi wystarczyć. W końcu ja zrobiłabym dla niego to samo. Za bardzo go kocham, żebym miała wytrzymać życie bez niego. To by za bardzo bolało.
Wyszłam z łazienki już gotowa na kolejny dzień nowicjatu. Miałam już wyjść z domu, ale zatrzymało mnie pukanie do drzwi. Byłam zdziwiona, bo kto o takiej porze przychodzi w odwiedziny do kogokolwiek? Otworzyłam jednak drzwi, a w progu stał Cole.
-Cole? - spytałam niezbyt mądrze - Co cię do mnie sprowadza?
-Możemy porozmawiać? - spytał.
Zmarszczyłam brwi, ale przesunęłam się w drzwiach i przepuściłam go do przodu. Cole poszedł od razu do mojego salonu. Patrzyłam na niego uważnie, jakbym spodziewała się jakiegoś ataku, albo czegoś takiego. To był odruch. Cole jednak wpatrzył się w kolarz zdjęć, który wisiał na fioletowej ścianie. Przez chwilę był cicho, a ja nie miałam czasu, żeby bawić się w jego gierki.
-Więc, o co chodzi Cole? - spytałam w końcu.
Cole tylko westchnął i przeniósł spojrzenie z kolażu na mnie. Poczułam się trochę nieswojo, ale nie cofnęłam się, ani nic takiego. Nie mam zamiaru przed nim pokazywać słabości. Patrzyłam twardo w jego oczy, a on tylko uśmiechnął się lekko.
-Za co dałaś mu tak okrutną karę? - spytał Cole, na co ja zmarszczyłam brwi.
-Komu? - spytałam.
Dopiero co wstałam z łóżka. Jeszcze mój mózg nie zdążył się obudzić. Dlatego patrzyłam na niego nic nie rozumiejącym wzrokiem i ze zmarszczonymi brwiami.
-Chodzi o twojego męża. - powiedział, a mi w głowie nagle pojaśniało.
-A... - powiedziałam przedłużając samogłoskę - O to chodzi...
-Niedawno przyszedł do mnie Drake z pytaniem: Od kiedy u transferów jest nowy nowicjusz? Przypatrzyłem się temu trochę i doszedłem do wniosku, że Zeke powie mi o tym trochę więcej...
-Dlaczego nie przyszedłeś z tym od razu do mnie? - spytałam bezceremonialnie mu przerywając.
-Nie było cię w domu. - powiedział wzruszając ramionami - Zeke wszystko mi wyjaśnił. Dlatego musiałem tu przyjść i się dowiedzieć od ciebie. Co zrobił ci ten biedny Cztery? - spytał rozbawiony.
Wzruszyłam tylko ramionami, bo nie chciałam się z nim dzielić całą historią. Wieść o naszym ślubie szybko się rozprzestrzeniła. Tym bardziej, kiedy Tobias został postrzelony. Jednak ludzie sami dopisywali koniec tej historii. W większości przypadków Tobias umarł. Dlatego w mieście byłam tą biedną wdową...
-To moja sprawa. - powiedziałam, na co on tylko kiwnął głową - Przepraszam Cole, ale śpieszę się. Muszę obudzić nowicjuszy.
Cole ponownie kiwnął głową. Ruszyłam w stronę drzwi i to był mój błąd...
Tobias
Obudził mnie ryk syreny. Już kompletnie odruchowo wstałem z łóżka i zacząłem się ubierać. To samo zrobiła reszta nowicjuszy. Jednak coś mi tu nie pasowało. Rozejrzałem się dookoła i zmarszczyłem brwi.
Gdzie jest Tris?
Ubrałem się do końca, jak zwykle uważając, żeby nikt nie zobaczył moich blizn. Po pięciu minutach wszyscy byli gotowi, a Tris nadal nie było w sali.
-Co się dzieje? - spytał stojący obok mnie Carter.
-Nie mam pojęcia. - przyznałem.
Wokół nowicjusze zaczęli mówić swoje teorie spiskowe. Ja za to zacząłem się martwić o Tris. Może coś jej się stało? Ostatnio nie wyglądała za dobrze. Jakby miała jakiś problem. Jednak ponownie mnie przy niej nie było, żebym mógł jej pomóc.
Dlaczego, kiedy ona najbardziej mnie potrzebuje, to mnie nie ma?
Miałem ochotę strzelić sobie porządnego plaskacza w czoło. Nie wiedziałem, co się dzieje i już od razu zacząłem dopisywać do tego jakieś teorie spiskowe. Jednak jak miałbym tego nie robić?
Nie powiedziała mi o tym, czego dowiedziałem się od Cartera. Ktoś zaatakował Tris w jej mieszkaniu. Kiedy tylko to usłyszałem miałem ochotę znaleźć tego kogoś i porządnie mu przywalić. Jednak powstrzymało mnie to, że Carter był obok mnie i powiedział, że wie kto to zrobił. Od kilku dni próbowałem wybadać i dowiedzieć się od niego, kto to zrobił, ale ten milczał, jak grób.
Dzisiaj jednak nie zamierzałem mu odpuścić. Tym bardziej, że już jestem zdenerwowany. Z tego, co mówił mi Carter, to nikomu nie powiedział tego. Jednak mam pomysł, jak dowiedzieć się od niego prawdy.
-Mam dla ciebie układ Carter. - powiedziałem, na co on spojrzał na mnie z pytaniem w oczach - Powiesz mi, kto zaatakował instruktorkę, a ja pomogę ci zdobyć twoją miłość.
Chłopak przez chwilę zastanawiał się nad moją propozycją, po czym spojrzał na jedną z dziewczyn w nowicjacie. Też spojrzałem w tamtą stronę i już wiedziałem, o kogo chodzi. Carter zakochał się w Ann. Nie wiedziałem, czy to dobrze, czy nie, ale to sprawa Cartera i Ann.
-Zgoda. - powiedział, po czym ruszył do swojego łóżka.
Reszta nowicjuszy też zaczęła się rozchodzić. Nadal jednak nie mogłem pozbyć się tego złegi przeczucia. Tris nie opuściłaby swojego stanowiska pracy. Tego jestem pewien. Dlaczego zatem jej tutaj nie ma?
-Słuchasz mnie w ogóle? - spytał Carter.
Spojrzałem na niego pytającym spojrzeniem. Nie wiedziałem, czy on w ogóle coś do mnie mówił. Ponownie w mojej głowie była pewna blondynka, która jest całym moim światem. Co ta kobieta ze mną zrobiła?
-Mówiłem, że najpierw pomożesz mi z Ann, a potem powiem ci, kto to zrobił.
Pokiwałem zgodnie głową, ale nadal byłem niezbyt przytomny. Nie znam się za bardzo na podrywaniu dziewczyn. To nigdy nie była moja dobra strona. Z Tris to po prostu się stało. Nie bawiliśmy się w podchody. Po prostu byliśmy.
W głowie miałem kompletną pustkę. Spojrzałem na Ann, która (z tego, co wiem) przeszła z Altruizmu. Nie jest jednak typową Altruistką. Tris mi mówiła, że ona razem ze swoją matką przeprowadziły się spoza miasta. Co takie dziewczyny mogą lubić? Pierwszy raz w życiu żałuję, że nie słuchałem Zeke'go.
-O czym rozmawiacie chłopaki? - spytała Lena, która razem z Melą, Mią i Markiem podeszli do nas.
-Mam do was pytanie dziewczyny. A właściwie dwa. - powiedziałem po dłuższej chwili zastanowienia.
-To może być ciekawe. - skomentował Mark, który wziął Melę pod rękę.
-Pierwsze. Jak poderwać dziewczynę. - powiedziałem, na co Carter wydał z siebie zbolały jęk - A drugie. Jak ją przeprosić.
-Nie masz dziewczyny, a już chcesz ją przepraszać? - spytał rozbawiony Mark.
-Długa historia. - powiedziałem tylko - Więc jakie rady?
Po chwili dostałem listę tego, jak poderwać dziewczynę i jak ją przeprosić. Niektóre pomysły pokrywały się, a inne były (według mnie) beznadziejne. Większość z nich nie zadziałałaby na Tris. To nie typ dziewczyny, która czeka na prezenty lub kwiaty. Ona jest inna. Dzięki temu jest wyjątkowa i kocham ją za to.
-Teraz twoja kolej Carter. - powiedziałem, kiedy mieliśmy ustalony plan działania - Powiedz mi, kto zaatakował instruktorkę.
Przez chwilę nikt się nie odzywał. Wszyscy patrzyliśmy na Cartera z oczekiwaniem. Chłopak już miał się odezwać, kiedy do sypialni wpadł ktoś, jak burza. Spojrzałem w tamtą stronę i zobaczyłem, że to była Christina. Mocno wkurzona Christina. Kiedy tylko odnalazła mój wzrok podeszła do mnie i zaczęła mi się drzeć nad uchem.
-Uspokój się! - powiedziałem w końcu zirytowany, a wszyscy nowicjusze spojrzeli na mnie, jak na samobójcę - Możesz mi powiedzieć, o co chodzi?
-Jesteś kompletnym idiotą, dupkiem, kretynem... - zaczęła wyliczać i w trakcie tego podała mi strzykawkę z jakimś serum - Antidotum. - powiedziała tylko - Mało mnie obchodzi, że został jeszcze tydzień. Musisz ruszyć tyłek do pracy, bo nikogo innego nie wpuści.
Nagle ogarnął mnie niepokój. Czyli jednak coś się stało Tris! Bez namysłu wstrzyknąłem sobie serum w szyję, po czym dziewczyna wyprowadziła mnie z sypialni. Dopiero, kiedy wyszedłem mój wygląd zmienił się z powrotem. Znowu byłem sobą.
-Z Tris jest źle. - powiedziała Christina, na co moje serce przestało bić - Nikogo nie chce wpuścić do łazienki, w której się zamknęła. Słychać, jak płacze...
Christina mówiła coś jeszcze, ale ja jej nie słuchałem. Po prostu ruszyłem biegiem w stronę naszego mieszkania...
Ba. Da. Bum. Tss.
Wreszcie od bardzo dawna udał mi się rozdział! On tutaj trochę zamiesza.
Muszę przyznać, że nie planowałam, żeby tak się stało. To było kompletnie na spontanie. Nie zakłóci to mojej już opracowanej fabuły, a dodatkowo ją wzbogaci.
Jak myślicie. Co się stało z Tris? Kto ją wtedy (nie teraz) zaatakował? Co zrobi w tej sytuacji Tobias?
Do następnego.
Odwagi!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top